~Rozdział 4~
- Co ty tutaj robisz? Wybrałeś już? Śpisz na kanapie czy na dywanie?
Joe przystanął.
- Mówiłeś na serio? - zdziwił się mężczyzna.
Wyszedł właśnie spod prysznica. W kuchni napotkał przebranego w odsłaniające bok nogi kimono Kaoru, który właśnie dalej czytał jakieś swoje magazyny. Różowowłosy zerknął na jego goły tors, nie mówiąc nic na ten temat.
- Oczywiście. A teraz może ugotowałbyś coś do jedzenia, co? Nie chcę dodatkowo płacić w jakiejś restauracji - powiedział, przesuwając stronę.
Joe uznał, że chyba na razie nie ma nic lepszego do roboty. Nic rano nie przekąsił, więc po tylu godzinach lotu przydałoby się coś upichcić. W końcu może trochę później pójść na plażę, by podrywać dziewczyny.
Podszedł i zerknął do lodówki. Oczywiście, że nic tam nie było. Westchnął przeciągle. Będzie musiał iść do sklepu.
***
- Po cholerę ze mną wychodziłeś, co?
- Żeby cię pilnować.
Kaoru uparł się, że pójdzie do najbliższego sklepu razem z nim, bo inaczej spełni swoją groźbę wywalenia Joego w nocy na dywan. Ten z żalem patrzył na piękne tutejsze kobiety, do których nie mógł zagadać, będąc obserwowanym przez czujne oczy partnera podróży.
Szybko włożył do koszyka podrzebne składniki, zapłacił i obaj wrócili do mieszkania.
***
- Jesteś okrutny - oznajmił Kojiro.
- Ktoś musi - zauważył, wcinając makaron z pesto. - Nieźle ci wyszło - przyznał trochę niechętnie.
- W końcu ja to przyrządziłem.
Jedli w milczeniu, co jakiś czas łypając na siebie wzrokiem.
- Po co ci te wszystkie kobiety, skoro masz mnie, Joe? - odezwał się w końcu Cherry, opierając łokciami o blat stołu i zasłaniając tym samym twarz swoimi włosami, by mężczyzna nie zobaczył, jak rumieni się na własne słowa.
Skejter zaniemówił. Obserwował, jak jego towarzysz powoli wstaje od stołu i macha ręką, mówiąc tym samym zapomnij o tym, co powiedziałem.
***
- Ja śpię przy ścianie - oznajmił Kaoru.
- Czemu ty? Nie chcę spać od strony okna - prychnął Kojiro. Przez chwilę toczyli walkę na spojrzenia, by wywalczyć tym sobie miejsca do spania.
- Albo przy oknie albo na dywanie.
Joe czuł się bezradny.
***
- Kaoru...
- Co?
- Nie, nic. Zapomnij.
Różowowłosy westchnął i odwrócił się w stronę towarzysza. Jeszcze chwilę wcześniej leżeli tyłem do siebie, a teraz spoglądali sobie w oczy, leżąc naprzeciw siebie.
- Jak już zacząłeś to skończ.
- Miłej nocy, Kaoru.
Cherry prychnął ze śmiechu. Powaga jak i sama wypowiedź zielonowłosego naprawdę go rozbawiła.
- To chciałeś mi powiedzieć?
- Tak. A teraz idę już spać. Do jutra.
Po tych słowach kucharz odwrócił się do niego plecami. Drugi skejter po chwili zrobił to samo.
- Do jutra - odpowiedział.
Po kilku minutach Kojiro uznał, że jest mu niewygodnie. Nie potrafił przestać myśleć o słowach Cherry'ego.
Po co ci te wszystkie kobiety, skoro masz mnie, Joe?
Zaczął się wiercić, szukając dogodnej pozycji, aż w końcu poczuł, jak stopa towarzysza dotyka jego nogi, nakazując tym samym, by przestał się wić. Zdziwiony tym gestem posłuchał i chwilę później oboje już spali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro