Rozdział 8
Madelin
Dzisiaj wyjeżdżam. Spojrzałam po raz ostatni na moich rodziców siedząc w karecie by po chwili poczuć jak woźnica ruszył. Pmachałam do nich ręką ocierając z policzka łzy. Nagle na wzgórzu zobaczyłam Darena który siedział na koniu i mi sie przyglądał. Patrzyłam na nigo zła na siebie ale też na niego. Dlaczego musiał być taki i powiedzieć tyle przykrych słów? Nie odezwałam sie do niego słowem od tamtej rozmowy i teraz żałuje. Nie dało się jednak teraz nic zrobić. Widziałam jak podniósł rękę w geście porzegnania, zrobiłam to samo machając lekko by się z nim porzegnać. Kto wie na jak długo. Może hrabia nie będzie mną w ogóle zainteresowany i odeśle do domu. Położyłam główe na oparciu siedzenia i przymknełam powieki. Nagle usłyszałam krzyki. Niewiele myśląc odsłoniłam zasłone. To co ujrzałam przechodziło wszelkie granice. Wielkie wilki rzuciły sie na stangreta oraz towarzyszących mi ludzi. Niewiele myśląc zabrałam pistolet który był schowany w szkatułce i wyszłam z powozu. To była po prostu rzeź. Ile miałam tchu w płuchach wbiegłam do lasu, jak najdalej od tych potworów. Raz po raz jednak oglądałam się za siebie. Nagle usłyszałam warczenie za sobą przez co się potknełam. Zobaczyłam ogromnego szarego wilka który zaczął się do mnie zbliżać. Rozejrzałam się w okół siebie za pistoletem i zobaczyłam ze leżał pare kroków za mną. Chciałam wstać i go wziąść lecz nie mogłam bo gdy chciałam się ruszyć poczułam okropny ból w nodze. Spojrzałam z przerażeniem na zwierze i zaczełam czołgać się do mojej jedynej broni. Wilk jednak też nie ustępował był coraz bliżej mnie. Pistolet wydawał się tak blisko, a zarazem tak daleko. Czułam oddech zwierzęcia, ostatkiem sił złapałam pistolet i oparłam się o drzewo celując jednoczesnie w zwierze.
- Idź sobie! Precz!- krzyknełam w nadziei że sobie pójdzie. On jednak bardziej obnażył kły i szybkim krokiem zaczął do mnie biec. W ciszy która zapadła było tylko słychać mój krzyk i odgłos wystrzału.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro