Rozdział 19
Godziny mijały, ale z April wcale nie było lepiej. Leżała ciężko dysząc. Mona siedziała przy Mikey'm wiedząc, że Raph zrobiłby to samo. Każdy gest jaki wykonywała, każdy przedmiot, wszystko przypominało jej o nim. Nie wiedziała co będzie gdy wszyscy wrócą do domu. Znajomych rzeczy będzie jeszcze więcej.
Arisa patrzyła na półprzytomnych przyjaciół przez uchylone drzwi.
Zauważyła to Karai. Podeszła do niej cała w złości.
-Co ty tu robisz? - spytała szepcząc.
-Zamierzam wam pomóc - odparła.
Karai westchnęła ciężko biorąc ją za rękę i ciągnąc za sobą. Poszły za ścianę kontynuując rozmowę.
-Jeszcze ci mało? - rzekła kunoichi. - Uważam, że się zmieniła, że coś do ciebie dotarło.
-Mówiłam, że nie byłam pewna czy widziałam Ninjarę a jak zauważyłam Alopex to od razu ci o tym powiedziałam. Chcę wam pomóc i wiem jak. Chcę tylko, żebyś mi zaufała.
Całą rozmowę usłyszał Leo, który szybko podszedł do ukochanej. Wziął ją za rękę prowadząc za sobą.
-Karai, co się stało? - pytał. - Dlaczego tak się wściekasz na nią?
-Wtedy, kiedy ktoś cię ugodził, Ari widziała, że to była Ninjara. I nic nie powiedziała. Potem dowiedziała się o Alopex. To przez nie zginął Raph, ty jest ranny, Mikey poobijany a April jedną drogą w grobie. Gdybyśmy widzieli, że lisice tu są od razu zaczęlibyśmy działać.
-Ale z tego co słyszałem mówiła, że nie była tego pewna.
-A co ma jedno do drugiego? Nawet jeśli nie była pewna, mogła to powiedzieć. Bylibyśmy gotowi do ataku.
-Jednak chce pomóc. Zaufajmy jej. Niech naprawi swoje błędy.
Karai westchnęła ciężko.
-Leo, ja wiem, że Arisa ci się podoba, ale...
-Że co? Karai, Arisa nie jest w moim typie. Nie denerwuj się tak. Dajmy jej szansę.
-Kurcze... Dlaczego ja ci tak ulegam?
Leo zaśmiał się idąc z dziewczyną do Ari. Sam słysząc to, co zrobiła księżniczka dość zachwiało jego zaufanie wobec niej. Jednak jeżeli wiedziała jak może pomóc to nie zamierzał jeszcze dopiekać dziewczynie. Musiał uwierzyć w jej słowa. Dla Rapha.
-Dobra, jak zamierzasz wesprzeć nas w walce z tymi lisicami? - spytała Karai.
-Znam pewne mutantki, żółwice - zaczęła. - To kunoichi i moje przy... byle przyjaciółki.
-Chwila, byłe? - zdziwił się Leo.
-To jak zamierzasz je je tu ściągnąć skoro nie odzywacie się do siebie? - powiedziała.
-Tak, no ale jeśli chodzi o Rositill to zrobią wszystko by ocalić królestwo- wyjaśniła.
Arisa pobiegła do wyjścia. Karai i Leo patrzyli tylko na oddalającą się księżniczkę.
-Żółwice? - zdziwił się Leonardo.
Dziewczyna słysząc to uderzyła go delikatnie łokciem w ramię.
-Nie zapatrz się tylko na nie - rzekła śmiejąc.
-Och, ty moja zazdrośnico - przycisnął ją do siebie.
-Zaraz, a ty nie miałeś odpoczywać?
-Wolę to rozchodzićy. Idziesz ze mną?
-I tak nie mam co robić.
Żółwie objął ją, ale gdy zamierzali już iść usłyszeli głos Donniego:
-Leo! Karai!
Para pobiegła do pokoju. Wchodząc zauważyli siedzącego na łóżku Michelangelo a obok niego Monę. Donatello natomiast szczęśliwy siedział przy April.
-Co się stało? - spytał Leonardo.
Podeszli bliżej łóżka rudowłosej i spostrzegli, że dziewczyna jest już przypomna. Miała otwarte oczy. Co prawda nadal dyszła, ale już nie tak głośno.
-Lepiej ci?- dociekała Karai.
-No trochę lepiej - odparła.
-Mamy dobre wieści - rzekł Leo. - Arisa załatwi nam wsparcie.
-Tak, a jakie?- spytał Mikey.
-Żółwice, mutantki i kunoichi w jednym - odrzekł.
-Łał, nie sądziłem, że istnieją jeszcze inne żółwie - mutanty.
April podniosła się gwałtownie pytając :
-A gdzie te lisice?
-Nie wiemy - odpowiedziała Karai. - Chwilowo nie dają o sobie znać.
Nagle rudowłosa doznała jakby ataku astmy. Złapała się za pierś dysząc przeraźliwie.
-Już, spokojnie - rzucił Donnie kładąc ją na poduszkę. - Oddychaj spokojnie.
Dziewczyna odetchnęła głęboko przecierając oczy.
Mona wyszła z komnaty jakby nigdy nic. Mikey, zauważając jej dziwne zachowanie i nieobecności, ruszył za nią.
Znalazł przyjaciółkę stojącą na dziedzińcu nad zniszczoną tamą. W ręku trzymała porzucone sai.
-Raphael - powiedziała cicho.
-Mona?- rzekł Mikey.
Nie zareagowała. Żółw stanął obok niej.
-Mona, halo! Planeta Ziemia do Mona Lisy!
Pomachał jej przed oczami ręką.
-Słyszę cię - odparła.
-Wszystko w porządku? - dociekał.
-Tak - mruknęła.
Najmłodszy spostrzegł w rękach Salamandrianki broń brata.
-Ej, skąd masz sai Rapha? - zdziwił się. - I gdzie on w ogóle jest?
Dziewczyna spuściła głowę jeszcze bardziej.
-Raphael... Raphael jest... Nie ma go - wyjąkała.
-Jak to go nie ma? To gdzie jest?
-Nie rozumiesz? Raphael... On odszedł. On nie żyje.
-Co?
-Alopex zepchnęła go do wody. Utonął.
-Nie... To... To niemożliwe, prawda?
Mona oparła łokcie na balustradzie zaciskając palce na ramionach. Robiła to z taką siłą, że Mikey musiał odciagnąć jej dłonie z obawy, że zrobi sobie krzywdę.
-A nie przyszło ci do głowy, że on mógł przeżyć? - rzucił żółw.
-Jak to przeżył?
-No... Raph czuje się w wodzie jak ryba. Pływa bardzo dobrze.
-Przy takim nurcie nawet on nie miałby szans.
-A skąd ta pewność?
-Michelangelo, ja wiem, że chcesz dać mi nadzieję, ale ona jest złudna. Nie mam siły na wiarę w coś, co się nie wydarzy. On nie wróci. To poniekąd też moja wina. Otworzyłam właz.
-Ty?
-Alopex mnie pchnęła. Ale to zrobiłam. A potem stałam jak kołek gdy on był na krawędzi. To przeze mnie.
-Nie wierzę. Mona Lisa się obwinia? Nie ma w tym twojej winy.
-Nie chce tego słuchać.
Odeszła przygnębiona zostawiając sai. Mikey westchnął ciężko patrząc na sztylet.
-Musiałeś przeżyć - powiedział do siebie cicho.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro