Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Godziny mijały, ale z April wcale nie było lepiej. Leżała ciężko dysząc. Mona siedziała przy Mikey'm wiedząc, że Raph zrobiłby to samo. Każdy gest jaki wykonywała, każdy przedmiot, wszystko przypominało jej o nim. Nie wiedziała co będzie gdy wszyscy wrócą do domu. Znajomych rzeczy będzie jeszcze więcej.
Arisa patrzyła na półprzytomnych przyjaciół przez uchylone drzwi.

Zauważyła to Karai. Podeszła do niej cała w złości.

-Co ty tu robisz? - spytała szepcząc.

-Zamierzam wam pomóc - odparła.

Karai westchnęła ciężko biorąc ją za rękę i ciągnąc za sobą. Poszły za ścianę kontynuując rozmowę.

-Jeszcze ci mało? - rzekła kunoichi. - Uważam, że się zmieniła, że coś do ciebie dotarło.

-Mówiłam, że nie byłam pewna czy widziałam Ninjarę a jak zauważyłam Alopex to od razu ci o tym powiedziałam. Chcę wam pomóc i wiem jak. Chcę tylko, żebyś mi zaufała.

Całą rozmowę usłyszał Leo, który szybko podszedł do ukochanej. Wziął ją za rękę prowadząc za sobą.

-Karai, co się stało? - pytał. - Dlaczego tak się wściekasz na nią?

-Wtedy, kiedy ktoś cię ugodził, Ari widziała, że to była Ninjara. I nic nie powiedziała. Potem dowiedziała się o Alopex. To przez nie zginął Raph, ty jest ranny, Mikey poobijany a April jedną drogą w grobie. Gdybyśmy widzieli, że lisice tu są od razu zaczęlibyśmy działać.

-Ale z tego co słyszałem mówiła, że nie była tego pewna.

-A co ma jedno do drugiego? Nawet jeśli nie była pewna, mogła to powiedzieć. Bylibyśmy gotowi do ataku.

-Jednak chce pomóc. Zaufajmy jej. Niech naprawi swoje błędy.

Karai westchnęła ciężko.

-Leo, ja wiem, że Arisa ci się podoba, ale...

-Że co? Karai, Arisa nie jest w moim typie. Nie denerwuj się tak. Dajmy jej szansę.

-Kurcze... Dlaczego ja ci tak ulegam?

Leo zaśmiał się idąc z dziewczyną do Ari. Sam słysząc to, co zrobiła księżniczka dość zachwiało jego zaufanie wobec niej. Jednak jeżeli wiedziała jak może pomóc to nie zamierzał jeszcze dopiekać dziewczynie. Musiał uwierzyć w jej słowa. Dla Rapha.

-Dobra, jak zamierzasz wesprzeć nas w walce z tymi lisicami? - spytała Karai.

-Znam pewne mutantki, żółwice - zaczęła. - To kunoichi i moje przy... byle przyjaciółki.

-Chwila, byłe? - zdziwił się Leo.

-To jak zamierzasz je je tu ściągnąć skoro nie odzywacie się do siebie? - powiedziała.

-Tak, no ale jeśli chodzi o Rositill to zrobią wszystko by ocalić królestwo- wyjaśniła.

Arisa pobiegła do wyjścia. Karai i Leo patrzyli tylko na oddalającą się księżniczkę.

-Żółwice? - zdziwił się Leonardo.

Dziewczyna słysząc to uderzyła go delikatnie łokciem w ramię.

-Nie zapatrz się tylko na nie - rzekła śmiejąc.

-Och, ty moja zazdrośnico - przycisnął ją do siebie.

-Zaraz, a ty nie miałeś odpoczywać?

-Wolę to rozchodzićy. Idziesz ze mną?

-I tak nie mam co robić.

Żółwie objął ją, ale gdy zamierzali już iść usłyszeli głos Donniego:

-Leo! Karai!

Para pobiegła do pokoju. Wchodząc zauważyli siedzącego na łóżku Michelangelo a obok niego Monę. Donatello natomiast szczęśliwy siedział przy April.

-Co się stało? - spytał Leonardo.

Podeszli bliżej łóżka rudowłosej i spostrzegli, że dziewczyna jest już przypomna. Miała otwarte oczy. Co prawda nadal dyszła, ale już nie tak głośno.

-Lepiej ci?- dociekała Karai.

-No trochę lepiej - odparła.

-Mamy dobre wieści - rzekł Leo. - Arisa załatwi nam wsparcie.

-Tak, a jakie?- spytał Mikey.

-Żółwice, mutantki i kunoichi w jednym - odrzekł.

-Łał, nie sądziłem, że istnieją jeszcze inne żółwie - mutanty.

April podniosła się gwałtownie pytając :

-A gdzie te lisice?

-Nie wiemy - odpowiedziała Karai. - Chwilowo nie dają o sobie znać.

Nagle rudowłosa doznała jakby ataku astmy. Złapała się za pierś dysząc przeraźliwie.

-Już, spokojnie - rzucił Donnie kładąc ją na poduszkę. - Oddychaj spokojnie.

Dziewczyna odetchnęła głęboko przecierając oczy.

Mona wyszła z komnaty jakby nigdy nic. Mikey, zauważając jej dziwne zachowanie i nieobecności, ruszył za nią.

Znalazł przyjaciółkę stojącą na dziedzińcu nad zniszczoną tamą. W ręku trzymała porzucone sai.

-Raphael - powiedziała cicho.

-Mona?- rzekł Mikey.

Nie zareagowała. Żółw stanął obok niej.

-Mona, halo! Planeta Ziemia do Mona Lisy!

Pomachał jej przed oczami ręką.

-Słyszę cię - odparła.

-Wszystko w porządku? - dociekał.

-Tak - mruknęła.

Najmłodszy spostrzegł w rękach Salamandrianki broń brata.

-Ej, skąd masz sai Rapha? - zdziwił się. - I gdzie on w ogóle jest?

Dziewczyna spuściła głowę jeszcze bardziej.

-Raphael... Raphael jest... Nie ma go - wyjąkała.

-Jak to go nie ma? To gdzie jest?

-Nie rozumiesz?  Raphael... On odszedł. On nie żyje.

-Co?

-Alopex zepchnęła go do wody. Utonął.

-Nie... To... To niemożliwe, prawda?

Mona oparła łokcie na balustradzie zaciskając palce na ramionach. Robiła to z taką siłą, że Mikey musiał odciagnąć jej dłonie z obawy, że zrobi sobie krzywdę.

-A nie przyszło ci do głowy, że on mógł przeżyć? - rzucił żółw.

-Jak to przeżył?

-No... Raph czuje się w wodzie jak ryba. Pływa bardzo dobrze.

-Przy takim nurcie nawet on nie miałby szans.

-A skąd ta pewność?

-Michelangelo, ja wiem, że chcesz dać mi nadzieję, ale ona jest złudna. Nie mam siły na wiarę w coś, co się nie wydarzy. On nie wróci. To poniekąd też moja wina. Otworzyłam właz.

-Ty?

-Alopex mnie pchnęła. Ale to zrobiłam. A potem stałam jak kołek gdy on był na krawędzi. To przeze mnie.

-Nie wierzę. Mona Lisa się obwinia? Nie ma w tym twojej winy.

-Nie chce tego słuchać.

Odeszła przygnębiona zostawiając sai. Mikey westchnął ciężko patrząc na sztylet.

-Musiałeś przeżyć - powiedział do siebie cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro