Rozdział 12
Mona trafiła z portalu w głąb oceanu. Zdziwiło ją, że mimo, iż jest tyle metrów pod wodą mogła swobodnie oddychać. Patrząc w dół zorientowała się, że nie ma nóg tylko rybi ogon z jedną płetwą. Krzyknęła przerażona.
-Co to jest?!
Przepłynął kawałek przekonując się jednak jak jej nowa kończyna jest silna i jak wspaniale jest tak pływać. Rozglądając się dokładniej zobaczyła wielką rafę koralową i mnóstwo kolorowych ryb. Podpłynęła do nich, a te ukryty się w środku koralowców. Ale one nie bały się jej tylko nadpływających rekinów. Salamandrianka widząc nadchodzące niebezpieczeństwo również schowała się za jeden z koralowców. Niezauważenie przepływając obok żarłaczy wyłoniła się na powierzchnię. Wzięła głęboki oddech rozglądając dookoła. Zobaczyła wyspę z bardzo wysokimi palmami. Podpłynęła bliżej plaży. Ujrzała tam leżącego nieprzytomnie rozbitka. Patrząc na twarz nieznajomego oniemiała.
-Raphael? Raphael! - zawołała.
Uderzyła go płetwą w twarz. Żółw ocknął się patrząc na nią.
-Mona? - zdziwił się. - Gdzie my jesteśmy?
-Tego nie wiem - odparła.
Mutant wstał a Lisa dokładnie się mu przyglądając. Wybuchła śmiechem.
-Co cię tak bawi? - spytał.
-Co ty masz na sobie? - zachichotała.
Żółw stanął jak wryty widząc zieloną spódniczkę z liści. Salamandrianka natomiast wciąż się śmiała. Raph zamierzał zdjąć obciachowe ubranie gdy nagle Mona gorzej się poczuła mówiąc :
-Chyba ogon mi wysycha. Muszę wrócić do wody.
-Zaraz... ty jesteś... syreną? - zdziwił się.
-Niestety tak.
-Pomogę ci dotrzeć do morza.
-Poradzę sobie. Nie potrzebuje twojej pomocy.
-O co ci chodzi?
-Naprawdę się nie domyślasz?
-Znowu chcesz gadać o Alopex? Przecież mówiłem, że tylko jej pomogłem. Nie mam z nią romansu. Nawet nie mam za co ją lubić.
-Naprawdę?
-Naprawdę. Powiem więcej. Myślę, a właściwie jestem pewien, że to ona wepchnęła nas do tego przejścia.
-A skąd to wiesz?
-Gdy wpadałem w ciemność zobaczyłem puchaty, biały ogon. To musiała być ona.
Mona westchnęła ciężko poruszając ogonem.
-Powinnam zanurzyć się głębiej, ale nie mogę - rzekła.
-Dlaczego? - spytał Raph.
-Tu pływają rekiny - odparła.
Nagle jeden z tych zwierząt wynużył się z ogromną siłą z wody. Raphael wyjął sai, a Mona miecz. Bestia napłynęła kierując w stronę Salamandrianki.
-Mona, odsuń się! - krzyknął żółw.
Dziewczyna szybko przeturlała się po piasku, a mutant wbił sztylety w rekina. Zwierzę padło martwe na plażę.
-Co go tu przyniosło? - zastanawiał się Raphael.
-Krew - odpowiedziała ukochana.
Popatrzyła na swój ogon. Był mocno skaleczony.
-Jak to się stało? - spytał Raph.
-Musiałam zranić się koralowcem kiedy uciekałam - rozmyślała. - Przypłynie ich jeszcze więcej. Muszę je stąd odciągać.
Zsunęła się na większą głębokość i zanurzyła w wodzie.
-Mona, czekaj! - zawołał żółw.
Nagle coś uderzyło go w głowę.
-Ała! - zawołał.
Obok niego upadł kokos. Mutant podnosząc go usłyszał czyjeś śmiechy. Popatrzył w górę i zobaczył na palmie dwie małpki.
-Ha, ha, ha, bardzo śmieszne - rzekł wkurzony.
Cisnął kokosem w zwierzęta. Te odpowiedziały mu rzucając o wiele więcej tych orzechów. Raph stał skulony a gdy małpki przestały atakować, żółw wyprostował się mówiąc :
-A co powiecie na to?!
Wyjął sai rzucając nim w drzewo. Małpki uciekły w popłochu.
-Złośliwe małpiszony - mruknął pod nosem kierując w stronę morza.
Po chwili usłyszał dźwięk, ale tym razem brzmiało jak syczenie. Popatrzył ponownie na drzewo i zobaczył tam całe stado tych małp. Rozwścieczone, a nie przerażone.
-No to kanał - powiedział cicho Raphael.
Tymczasem Mona walczyła już z rekinami. Jednego udało jej się zadźgać mieczem, drugiego nadziała na koralowce. Został tylko jeden, który gonił ją cały czas. Salamandrianka uciekała najszybciej jak tylko mogła. Nagle zauważyła ostry kamień. Zaczęła płynąć na niego a rekin za nią. Gdy nadarzył się odpowiedni moment dziewczyna gwałtownie skręciła. Ryba nadziała się na skałę. Mona zmęczona wypłynęła na powierzchnię. Podpłyneła do brzegu. Zdziwił ją widok jaki zastała. Raph był przywiązany do drzewa, a wokół niego skaczące małpy.
-A to co znowu? - spytała.
-Małpiszony zrobiły sobie ze mnie ozdobę na drzewo - odparł.
Lisa zaśmiała się, docząłgała się go niego i przecieła liany. Nagle otworzyło się przejście, którym mogli wrócić do pałacu. Wskoczyli do niego i zniknęli małpkom z oczu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro