Szmaragdy, nefryty.
Myśli płyną nurtem wspomnień galopem owiane,
Składam to w słowa czcią mentalną oddane,
Zakładam płaszcz śmiercią i szczęściem okryty,
Zbieram szmaragdy, zbieram nefryty.
Płacz dziecka to tylko początek długiej drogi,
Między dzieciństwem a dorosłości trwogi,
Łez niewinnych delikatne policzków obcieranie,
Ciche, powolne, monotonne kołysanie.
Stojąc na skarpie problemów wyolbrzymionych,
Z listą planów na życie niedokończonych,
Zapada decyzja bliska normalnemu myśleniu,
Upadku w bezkres człowieczeństwa pokoleniu.
Ściany domu milczą od kilkunastu lat bezczynności,
Ktokolwiek, cokolwiek, nikt tu nie zagości,
Zapomnienia chwila przesuwała się w dalekim czasie,
Nie myśli nawet siostra o własnym bracie.
Kondukt żałobny bliskich łkaniem oddaję,
Każdy zmarły duszą samotną się staję,
Pośród lamentów i żalów ludzi gromada,
Każdy sobie życie doczesne układa.
A ja dalej zbieram kamieni szlachetnych skamieniałości,
Szukam w rodzie człowieczym choćby stałości,
To braki zmieniają w kamienie ludzie gabaryty,
Zbieram szmaragdy, zbieram nefryty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro