XIII. William, Alois, Undertaker, Grell, Ronald || pierwszy pocałunek, część 2
AHOJ, KAMRACI!
Prawdę mowiąc, początkowo z tego scenariusza miały być trzy części. Aczkolwiek w związku z tym, że przez przeszło miesiąc publikacje tutaj całkowicie zastały... nie chciałam jeszcze bardziej przedłużać [co trochę może nie być zgodne z ilością słów tej części XD lecz to już szczegóły!]
Powiem wam, że klasa maturalna wykańcza i ciężko znaleźć dłuższą wolną chwilę. Ale pisanie tej opowieści sprawia mi zbyt wielką przyjemność, by pozwolić by ponownie ona umarła.
Niemniej wiadomym jest, że stała nauka utrudnia żywot i rozdziały mogą nieco odbiegać od ideału. Ponadto, tworzenie ich zajmować więcej czasu, jednakże postaram się by w przyszłości pojawiała się tu choć jedna publikacja na miesiąc.
Na koniec, ggoliaa jak zawsze życzy miłego czytania!
W I L L I A M T. S P E A R S
Tego razu [nazwisko] skończyła pracę późną nocą. Pół księżyc co jakiś czas wychodził zza chmur, oświetlając jej sylwetkę mknącą przez korytarze hospicjum... Początek lata, ku zdziwieniu wszystkich nie okazał się najcieplejszy. Wskutek czego zależało jej na jak najszybszym dostaniu się do gabinetu i zabraniu płaszcza, by skierować się bezpośrednio do swojego domu rodzinnego.
Była zmęczona jak nigdy dotąd... stąd omal nie zeszła na zawał, gdy na kanapie dostrzegła śpiącą personę. Aczkolwiek jej strach przemienił się w radość, kiedy jedynie rozpoznała w nim nikogo innego jak T. Spearsa. Wzdychając z ulgi, wolnymi krokami podeszła do jego osoby i bliżej się mu przyjrzała.
Jego oddech był umiarkowany, a od jego skóry nie bił gorąc, co znaczyło iż był zdrowy. W związku z czym zwyczajnie zasnął podczas czytania na leżąco – to wywnioskowała po książce zakrywającej jego twarz. Uśmiechnęła się na ten widok... W tamtej chwili wydawał się zupełnie inny niż na co dzień. Zwłaszcza ostatnio.
William od kilku tygodni zdawał się chodzić jak na szpilkach. Jego stoicka postura, wieczny perfekcjonizm oraz powaga z jakiegoś powodu została zachwiana... dlatego tak jej ulżyło, gdy wreszcie stała się świadkiem jego momentu relaksu.
Wówczas zapomniała o chłodzie, przede wszystkim skupiając się na cieple jakie rozchodziło się w jej klatce piersiowej. Czy potrafiła nazwać to uczucie? Naturalnie, pytanie co było tym punktem kulminacyjnym w ich znajomości? Co właściwe sprawiło, że tak bezradnie się w nim zakochała?
Tego nie wiedziała. Aczkolwiek była pewna jednego... To właśnie jej uczucia sprawiły, iż zdecydowała się delikatnie pochylić nad śpiącym. A następnie biorąc w palce dół okładki, podniosła ją na wysokości jego nosa oraz dotknęła swoimi wargami jego odpowiedniczek.
Ten pocałunek trwał zaledwie parę sekund i był wyraźnie jednostronny... jednak tyle wystarczyło, by nasza bohaterka zaczęła z lekka panikować. Dopiero wtedy pojęła, że przekroczyła granicę, jaką obiecała sobie, że nigdy nie przekroczy w celu wyższych idei. Wskutek czego błyskawicznie oddalając się od T. Spearsa, zawstydzona złapała płaszcz z drzwi i głośniej niż planowała, opuściła swój gabinet.
Tyle wystarczyło, by dyrektor Zarządu Kontroli Żniwiarzy otworzył szeroko oczy... i gwałtownie podnosząc się z kanapy, mocno złapał swoje usta nadal czując wyżej nieokreślone łaskotanie w tejże okolicy.
Książka jaką czytał tuż przed tym jak jego organizm samoczynnie wpadł w krainę Morfeusza, w tej samej minucie upadła całkiem solidnym hukiem na podłogę, otwierając się na stronie z rzeźbą silnie przytulających się kochanków...
Oczywiście, był to zwykły zbieg okoliczności, ponieważ Wlliam nie był nawet pewny, co dokładnie wpadło mu w rękę tego razu. Lecz tyle wystarczyło by całe jego ciało ogarnął gorąc, a jego krawat stał się trochę przyciasny. Tymczasem twarz [imię] pojawiła się w jego pamięci...
A L O I S T R A N C Y
Pastelowa suknia opadała wzdłuż nóg [nazwisko], gdy spacerowała wzdłuż kolorowego niczym tęcza ogrodu pełnego kwiatów. Ciepłe promyki słońca ogrzewały jej ramiona, tymczasem jej [kolor]włosy były poruszane przez letni wiatr.
Alois Trancy siedział w samym środku tego Edenu, w altance przy stoliku nakrytym niemalże idealnie. Jego niebieskie oczy, w kształcie migdałów rozszerzyły się z zachwyty, kiedy jedynie ujrzał jak sylwetka jego miłości pojawia się w świetle porannym.
Wstając z fotela, błyskawicznie podał jej rękę, po czym, ówcześnie odsuwając przygotowane dla niej miejsce, pomógł jej na nim usiąść. Następnie wsunął je z powrotem i zasiadł tuż na przeciw niej.
– ...Przepięknie dzisiaj wyglądasz, [imię] – skomplementował ją, patrząc na nią niczym w obrazek. – Tak się cieszę, że przyjęłaś moje zaproszenie i w końcu ubrałaś te sukienkę!
W rzeczy samej. Wspomniana sukienka przez kilka tygodni leżała na dnie jej szafy, ponieważ dotąd nie miała okazji nigdzie jej założyć. Był to jeden z pierwszych prezentów chłopaka... dlatego bardzo zależało jej, by pokazać mu się w niej na jakąś specjalną okazję. Jego uroczysta propozycja na wspólny posiłek wydawała się do tego wręcz idealna, chociaż w ten sposób mogła pokazać jak jej na nim zależy.
– Dziękuję... nie nosząc jej tyle czasu chciałam pokazać ci jak bardzo jest dla mnie cenna – odpowiedziała szczerze, nieco zawstydzona odwracając wzrok. – Czy to chleb z dżemem truskawkowym? Uwielbiam go! – zawołała nagle, widząc przed sobą wspomnienie rzeczy.
– ...Specjalnie dla ciebie! – odparł, pozwalając sobie złapać jedna z jej dłoni, jaką dziewczyna nieświadomie chwilę wcześniej położyła na stoliku i choć niegdyś do końca nie wydawało się to naturalne, obecnie było normalną koleją rzeczy. – Tak samo jak [kilka innych możliwości śniadań, jakie lubisz]...! SMACZNEGO, [IMIĘ]!
Pożywienie upłynęło w przyjemnej atmosferze i nim się obejrzeli, ogromna kula ognia na niebie była bardzo blisko swojego szczytowego punktu. Mocno ogrzewała dwójkę tych zagubionych dusz, kiedy zdecydowali się na spacer wśród natury.
Ręka blondyna obejmowała w pasie młodziutką przedstawicielkę płci żeńskiej, gdy słodka woń kwiatów dochodziła do jej nozdrzy z każdym kolejnym krokiem. Tymczasem ptaszki ćwierkały zewsząd, dając całej tej scenie jeszcze większego uroku.
– ...Aloisie? – Otaczająca ich ciszę niespodziewanie przerwała [imię], delektując się prześliczną pogodą i miłym towarzystwem. – Czy mogę o coś cię zapytać-?
– ...Czy coś się stało? – Wyżej wspomniany automatycznie się zmartwił, błyskawicznie skupiając całą swoją uwagę na jej osobie. – Jest ci za ciepło, za zimno?
Ta z podniesionymi końcami warg jedynie pokręciła głowę. Po czym chwilowo przymykając powieki, delikatnie westchnęła i zaczęła wypowiadać na głos to, co od dawna chciała mu wyznać: – ...Czy czułaś się kiedyś jak marionetka demonicznego cyrku, stąpając po cienkiej niczym szkło linii? Która bała się jedynie zerknąć w dół, by przypadkiem nie potknąć się i nie zostać na wieczność pochłonięta przez otchłań piekielną?
Słysząc jak z jej ust wypływają słowa tak bliskoznaczne do tego w czym siedział po kolana, automatyczne krążenie jego krwi przyspieszyło. Tymczasem jego ciało nieświadomie się napięło, obawiając się, iż w jakiś sposób [nazwisko] mogła odkryć całą tajemnicę leżącą pod fasadom tej jakże niezwykłej rezydencji...
Co się stanie, jeśliby to wszystko wyszło na światło dzienne? Czy uciekłaby, gdyby dowiedziała się z kogo ręki tak naprawdę umarli jej niczemu winni rodzice? Czy mimo to nadal by przy nim została, czy musiałaby ją do tego w jakiś sposób zmusić?
– I trwałeś w tej próżni... dopóki w tym przepełnionym koszmarem miejscu nie pojawił się motyl? – Zupełnie nie spostrzegając faktu, iż z każdym kolejnym jej zdaniem, zarazem zęby jak i wolna dłoń chłopaka coraz bardziej się zaciska, nadal kontynuowała swoją wypowiedź. – Motyl jasny niczym anioł, który wyciągnął do ciebie skrzydło i z biegiem czasu całkowicie otoczył cię swoim ciepłem? Ciepłem, jakiego nie czułeś od dawna? I niemalże zdawało ci się, że przestało istnieć?
Tutaj chwilowo przerwała, pozwalając by promyki słoneczne oświetliły jej twarz. Tymczasem Alois coraz bardziej się wyłączał, już rozważając opcje jak mógłby zatrzymać ją przy sobie.
– ...Co masz przez to na myśli, [imię]? – rzekł, jakoś dając radę ukryć swoje prawdziwe emocje.
– Pragnę ci w ten sposób przekazać... że ty jesteś tym motylem, Alois – wyjaśniła, nagle stając w miejscu i decydując się spojrzeć mu w oczy. W celu jeszcze głębszego wyrażenia swoich uczuć. – A dokładniej motylem pod przykrywką anioła. Moim aniołem stróżem, który wyciągnął mnie z mojego osobistego piekła i ponownie przypomniał mi, jak to jest darzyć kogoś szczerą miłością.
W jednej chwili cała złość, jaką przed momentem czuł panicz Trancy, całkowicie wyparowała. Od razu przemieniając się w niewiarygodną radość, która zdawała się unosić go nad ziemią. Rozumiejąc, że wreszcie naprawdę udało mu się ją zdobyć... Wziął obie jej dłonie w swoje odpowiedniczki i podnosząc je, zbliżył jej palce ku swoim ustom.
– [Imię], czy to znaczy, że zostaniesz ze mną? – zadał pytanie i ostatecznie podnosząc wzrok, ujrzał przed swoimi jej błyszczące [kolor] tęczówki. – Na zawsze i wieki wieków?
– Na zawsze i wieki wieków.
– ...PROSZE, WYJDŹ ZA MNIE! – oznajmił znikąd, niemalże podskakując ze szczęścia. Oczywiście już dawno podświadomie chciał jej się oświadczyć... aczkolwiek nigdy nie potrafiła znaleźć odpowiedniego czasu. – PROSZĘ, [IMIĘ], PROSZĘ!
– Oczywiście – odpowiedziała bez wahania, uśmiechając się do niego prawdziwie. Jak mogłabym odmówić... komuś kto uratował ją od śmierci? – Na ten moment, tak czy inaczej, nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Wówczas zupełnie już nad sobą nie panując, Alois wypuścił jej dłonie. Po to by zaraz objąć nimi jej ciepłe policzki i przyciągnąć do siebie, całując ją z impetem. Choć początków te spotkanie warg miało być krótkie i służyć wyłącznie jako symbol przypieczętowania ich nieoficjalnych zaręczyn... z lekka się przedłużyło, kiedy główna bohaterka budząc się z pierwszego szoku, odwzajemniła gest.
– ...Uczynię cię szczęśliwa! Jeszcze szczęśliwszą niż teraz! Przysięgam, że dołożę do tego wszelkich starań! Tak byś już nigdy więcej nie zwątpiła w swoje uczucia wobec mnie!
U N D E R T A K E R
Przeszło trzy tygodnie od ich nietypowego spotkania na mieście... [Nazwisko] jak co dzień siedziała na jednej z trumien wraz z Undertakerem, w jego zakładzie pogrzebowym. Jak zawsze przeglądali przyniesione przez nią raporty, starając się znaleźć w nich coś pożytecznego. Choć pozornie wszystko wydawało się takie samo – siedzieli w ciszy, skupieni na zadaniu a delikatny wiatr powiewał na zewnątrz – jedna rzecz ten dzień znacząco wyróżniła.
Mianowicie, chaos jaki główna bohaterka czuła wewnątrz siebie, im dłużej patrzyła w te papiery. Mówiąc w skrócie, dostawała do głowy i z każdym kolejnym tikiem zegara rzeczywistość coraz bardziej ją przytłaczała. Wskutek czego nagle popadając w zamyślenie, mocno ścisnęła kartki... natomiast jej wzrok nieświadomie zatrzymał się na profilu siwowłosego, który wówczas również uśmiechał się w ten jego nietypowy sposób.
– ...Guhehhee, czyżby coś kłopotało twoją główkę, droga [imię]? – zadał pytanie już trzy sekundy później to zauważając i nie przerywając zajęcia. Zaniepokoił się jednak lekko, ponieważ w tamtym momencie była tak poważna jak jeszcze nigdy dotąd.
– ...Zastanawiam się – wypowiedziała, nadal nie odwracając od niego spojrzenia. Mimo iż jej głos zdawał się być płaski, wszystkie te emocje – strach, smutek, cierpienie – jakie ostatnio mocno się w niej nasiliły... były widocznie w jej tęczówkach. – Czy kochałeś kiedyś?
W pierwszej chwili Undertaker całkowicie zesztywniał, zupełnie nie spodziewając się tak bezpośrednich słów z jej strony. Jednakże szybko wrócił do swojej standardowej postawy, zaraz wybuchając śmiechem i zakrywając swoje usta jedną z rąk.
– Ależ naturalnie, guehehe...! – Ocierając wyimaginowaną łezkę spod oka, wreszcie się uspokoił. Problem leżał w tym, że nawet to nie zmieniło mimiki kobiety. Ani gram złości bądź irytacji nie przeszedł przez jej twarz, jak powinien. – Odkąd otworzyłem ten zakład, stale ogarniają mnie co nowe emocje! Tyle ludzi odwiedzających moją skromną osobę–!
– Nie chodzi mi o taki rodzaj miłości – odpowiedziała wyraźnie, balansując pomiędzy tą cienką granicą światła i ciemności, jaka od ostatniego czasu stała się nieodłączoną częścią jej egzystencji. – Pytam o to czy kiedykolwiek byłeś w kimś zakochany? Czy kiedykolwiek byłeś w stanie poświęcić wszystko dla tej jednej osoby? Czy kiedykolwiek... zwątpiłeś w siebie tak bardzo, że mrok wydawał się wyciągać do ciebie ręce? – Jej tęczówki się zaszkliły na sama perspektywę śmierci.
Przez chwilę pomiędzy nimi zawisła niespokojna cisza, jakby ważąc ich losy i ich dalszą przyszłość. Zwłaszcza, gdy z twarzy Undertakera zniknęły wszelkie oznaki ubawu sprzed sekundy.
– [Imię]. – Jego głos w tamtym momencie rozbrzmiał nad wyraz donośnie oraz poważnie, jak jeszcze nigdy dotąd w jej obecności. – Czy nie przyszłaś do mnie tylko po to, by poznać prawdę? Prawdą o tym, że Rayvis nie umarł, tylko został zamordowany? Zamordowany, ponieważ miał odwagę by przeciwstawić się czemuś, czemu nie powinien?
Tym pytaniem zakończył swój wywód i choć nasza bohaterka walczyła z sobą, z swoimi emocjami, z swoim sercem... ostatecznie nie potrafiła pozostać obojętnym, pustym pojemnikiem. Wówczas ten siwowłosy osobnik uderzył w jej czuły punkt, na powrót pobudzając ją do życia.
– ...C-Chodzi o to, ze tkwimy tutaj od miesięcy i wciąż zupełnie nic nie wiemy! – krzyknęła, wypuszczając wszystkie kartki. A następnie, będąc na zupełnym skraju wytrzymałości, spuściła głowę i złapała ją w dłonie. – Te wszystkie spojrzenia, listy, nagłówki w gazetach adresowane do mnie... powtarzające, że jestem wariatką, że oszalałam, że nie ma już dla mnie nadziei. Myślisz, że to nie ma znaczenia? Co jeśli rzeczywiście tak jest, co jeśli się mylę...? – Słone łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Choć tak bardzo zarzekała się, iż nigdy nie ukaże przy nim swojej słabości... Wtedy było to już nieosiągalne.
– W żadnym wypadku nie jesteś w błędzie, [imię] – oznajmił spokojnie, także pozwalając by papiery opadły na znajdujący się przed nimi biurko. – Po prostu... niektóre sprawy wymagają więcej czasu niż inne. Zwyczajnie musisz być jeszcze trochę cierpliwa–
– ...A-Ale jak możesz wciąż być tego tak pewnym?!
– Ponieważ ufam twojemu instynktowi, jak nikomu innemu dotąd.
Te słowa... brzmiały dokładnie tak samo jak te, które wypowiadał do niej jej narzeczony. Za każdym razem, gdy miała słabszy okres, on przy niej był... powtarzając jak niesamowity jest jej szósty zmysł. Przez ułamek sekundy, [nazwisko] poczuła jakby jej ukochany znów przy niej był.
I ten ułamek sekundy wystarczył, by nasza bohaterka zupełnie zapomniała o rzeczywistości. Na powrót podnosząc spojrzenie, złapała za chustkę Undertakera oraz mocno przyciągnęła do siebie.
Kiedy ich wargi spotkały się w krótkim pocałunku... czas tymczasowo wydawał się zatrzymać. Oboje nie byli do końca pewni skąd się to wzięło, lecz z jakiegoś powodu w tamtej chwili poczuli się niczym jedność. Jedność, która niegdyś została brutalnie rozdzielona. Lecz było to na tyle szokujące, iż nasza bohaterka czerwieniąc się niczym piwonia, ostatecznie wypuściła materiał i odrywając się, zaraz odwróciła wzrok.
– J-Ja... p-przepraszam! – zawołała, nie rozumiejąc właściwie co w nią wstąpiło. Bez względu na pobudki to co zrobiła było co najmniej... nieodpowiednie i w rzeczy samej wcześniej powinna zapanować nad sobą. – Po prostu Rayvis często mi to powtarzał, gdy zaczynałam wątpić w siebie i–!
– ...I ujrzałaś w nim mnie, rozumiem – odpowiedział, a uśmiech ponownie rozjaśnił jego oblicze. Tymczasem kolejne parsknięcie rodziło się w jego krtani. – Guehuhe, zaczyna się już ściemniać – dodał następnie jak gdyby nic, skupiając wzrok na jedynym tutaj małym oknie. Słońce znajdujące się nad nimi było w ostatniej fazie zachodu, natomiast wieczorne chmury sunęły przez powietrze. – Zdecydowanie powinnaś już wracać do domu.
Podnosząc się z siedzenia, podał jej rękę. Po czym pomagając jej wstać, odprowadził ją do drzwi i z niezmiennym wyrazem twarzy pożegnał jej osobę. Widząc jak niepewnie odchodzi a jej sylwetka znika wśród pozornie spokojnych ulic Londynu... w myślach zadał sobie jedno pytanie: '...Zastanawiam się, jak długo jeszcze dam radę ją okłamywać?'
G R E L L S U T C L I F F
Kiedy pierwszy blask księżyca powoli przechodził przez zwiewną firanę części sypialnej mieszkania [nazwisko], a pewien czerwonowłosy osobnik leżał na jej łóżku nieprzytomny i półnagi... ta zachodziła na głowę odnośnie tego co powinna zrobić – czy zostawić go jak jest, czy może lepiej przywrócić jego świadomość? Tylko w jaki sposób...? Wodą, siłą czy jednak krzykiem?
Ostatecznie nie wybrała żadnej z tych opcji, decydując się na tą, która wydawała się najgorszą. Aczkolwiek cóż mogła poradzić na fakt, iż była zjadana przez uczucia...? Przez uczucia do Sutcliffa. Wskutek czego szybko ściągając buty, wgramoliła się na pościel na czworaka i w ciągu przeszło trzech sekund jej twarz znalazła się tuż nad nim... tymczasem ich wargi dzieliły zaledwie milimetry. Metoda usta-usta była najskuteczniejsza w takich przypadkach, czyż nie?
Lecz nim zdążyła choćby pomyśleć nad odpowiedzią, powieki Grella niespodziewanie się otworzyły. Jego jaskrawo zielone tęczówki następnie rozszerzyły się z niedowierzania, gdy jedynie spostrzegł jak blisko niego była [imię]. Ten fakt w połączeniu z tym, że wyraźnie czuł brak swojej górnej garderoby... wystarczył by ten przepełniony pasją shingami zanadto się podekscytował.
Zwłaszcza, gdy sekundę później tak czy inaczej młoda dorosła go pocałowała. Ze względu na to, iż odruchowo przymknęła oczy, zwyczajnie nie zauważyła tego jak się obudził. Stąd też wpadła w tak wielki szok, kiedy ten zaczął pod nią drżeć... przy tym odwzajemniając gest krótkim ruchem języka.
Kiedy zduszony okrzyk opuścił jej gardło, oddaliła się od niego jak sparzona i spojrzała na niego z niedowierzeniem... "Czy to sen, czy jawa?" – zastanowiła się, aczkolwiek zaraz na powrót do niego przyległa. Tym razem jednak wplątawszy swoje palce w jego czerwone włosy.
Sutcliff naturalnie nie pozostał obojętny. Angażując się w ową czynność, objął jej policzki odzianymi w rękawiczki dłońmi... po czym przyciągnął ją jeszcze bliżej, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej uginając się pod jej wrodzoną dominacją. Któżby pomyślał, iż całowanie drugiej damy może być tak... unoszącym zjawiskiem?
Podczas, gdy ich oddechy mieszały się gorączkowo, wszystkie te emocje, które gromadziły się wewnątrz każdego z nich od ich pierwszego spotkania, wreszcie wyszły na świat. I w ten oto sposób... za pomocą swoich ciał wreszcie byli w stanie dowiedzieć się, jak potwornie od zawsze siebie potrzebowali. Oraz jak przez te miesiące rozłąki, okropnie za sobą tęsknili.
Doprawdy, któż wie do czego jeszcze mogłoby dojść, gdyby nie głośny odgłos dzwonka do drzwi, jaki nagle rozbrzmiał w całym mieszkaniu [nazwisko]? Życie w rzeczy samej jest przepełnione niespodziankami... i jeszcze ma ten denerwujący nawyk uderzenia akurat w najmniej odpowiednich momentach.
R O N A L D K N O X
Odkąd pewien blondyn w okularach i garniturze, zdecydował się po raz pierwszy tak naprawdę odwiedzić naszą bohaterkę w pracy... prosto mówiąc, nie dawał jej spokoju. Potwornie martwiąc się o jej bezpieczeństwo, stał się stałym bywalcem owdgo pabu. Oczywiście, wyłącznie w godzinach jej obecności.
Jak każdy dobrze wie, [nazwisko] nie lubiła być traktowana jak dziecko i niekiedy miała pewien problemy by zapanować nad emocjami... wskutek czego tego dnia, zupełnym przypadkiem wylała piwo na jednego z gości. Kiedy to jak zawsze pewny siebie Ronald ponownie wszedł z nią w dyskusję, odnośnie tego jak wskazane było by zmieniła pracę.
I może jego troska mogłabym by być urocza, gdyby nie to, iż zdecydowanie z nią przesadzał. Idąc do jednego z stolików by podać zamówienie, zauważając jego osobę, chciała go wyjaśnić raz na zawsze. Aczkolwiek dokładnie wtedy pod ręką napatoczył się jakiś alkoholik, uderzając w kufel i w ten oto sposób... gazowany napój z chmielu przesiąkł jego już i tak śmierdzącą alkoholem koszulę. Pijak naturalnie niezadowolony z takiego obrotu spraw, wszczął awanturę, do której błyskawicznie dołączył Knox... chcąc ją obronić, niczym rycerz na białym koniu.
Jednak jak każdy wie, klient nasz pan i rzeczą jasną jest, że [imię] wyszła na tym najgorzej. Musząc przeprosić szefa, owy margines społeczny i zabrać stąd zielonookiego w trybie natychmiastowym, do tego obiecując, że więcej to się już nie powtórzy. Choć nie straciła za wiele z wypłaty, dzięki temu iż była to końcówka szychty... tak czy inaczej, i tak nadal mocno się piekliła z tego powodu, gdy wraz z Ronaldem wracała do jej mieszkania słabo oświetlonymi uliczkami Londynu.
– ...I po co się wmieszałeś?! Przez ciebie prawie straciłam pracę!
– Gdybyś ją straciła, to byłoby po problemie! Naprawdę dlaczego wciąż jej nie zmieniłaś?!
– ...Już ci mówiłam, NIE MOGĘ!
I tak kłócili się i kłócili, nie przerywając swojej wymiany zdań ani na sekundę i z każdą kolejną coraz mniej panowali nad swoimi emocjami. Doprawdy, mogliby bez problemu być oskarżeni o zakłócanie ciszy nocnej, gdyby nie fakt, iż najszybsza droga do [nazwisko] nie prowadziła przez takie odludzie.
– Nie możesz, PONIEWAŻ–?!
– ...MAM DO TEGO POWODY!
– NIBY JAKIE?! – Podczas, gdy ona żwawym krokiem szła przed siebie, zaciskając pięści... ten gorączkowo za nią biegł, stale próbując wlać jej trochę oliwy do głowy.
– ...NIE MUSISZ WIEDZIEĆ!
– Muszę, ponieważ chcę zrozumieć czemu samowolnie narażasz się na takie niebezpieczeństwo!
Nie mogąc dłużej wytrzymać z złości, główna bohaterka zatrzymała się nagle. I gwałtownie obracając się w jego stronę złapała go za kołnierz, po czym mocno szarpnęła w swoją stronę.
– ...TO NIE TWÓJ INTERES! CO CIĘ TO W OGÓLE OBCHODZI?! – wykrzyczała prosto w jego twarz, kiedy jej oczy niebezpiecznie świeciły.
– Zwyczajnie nie chcę by coś ci się stało, [imię]! – wyjaśnił także podniesionym głosem, ani na ułamek sekundy nie zaginając się pod ciężarem jej wzroku.
– Czemu jesteś taki...UGHHH!
Po tej wypowiedzi chwilowo zamilkli i podświadomie wpadli w walkę spojrzeń. Obydwoje niemalże czuli, jak z każdą kolejną nanosekundą napięcie pomiędzy nimi się kumuluje... ich oddechy stawały się coraz płytsze, tymczasem gorąc od wewnątrz rozchodził się po ich same czubki uszów.
To było tylko kwestia czasu aż jedno z nich... zaczynając drżeć, zupełnie pozbawiło tego drugiego dostępu do powietrza. Czy jednak ten pierwszy ruch wykonał Ronald, czy też [imię]... cóż, tego nie wiedzieli. Tak czy inaczej, w ciągu następnej chwili, ich usta były złączone.
Całowali się ze sobą jak jeszcze nigdy z nikim innym, stale walcząc o prowadzenie. I choć Ronald początkowo jej ustępował chcąc być szarmanckim, koniec końców jego męska duma przejęła nad nim kontrolę... Sprawnym krokiem zmuszał ją do cofania się, dopóki [kolor]włosa nie natrafiła plecami na ścianę.
Podczas gdy on zamknął jej głowę pomiędzy swoimi dłońmi, nie ufając że ręce zdoła utrzymać przy sobie... ta ostatecznie wypuszczając kołnierz jego koszuli, palce zawiesiła na jego karku. I tak trwali w tej czynności aż cała ich wściekłość na siebie nie wyparowała... Jedynie ustępując miejsca tej kaskadzie uczuć oraz emocji, o jakiej wcześniej nawet niespecjalnie mieli pojęcie.
– ...Jeszcze nigdy nie spotkałam tak upierdliwego dżentelmena.
– Jeszcze nigdy nie spotkałem tak upartej panienki.
[ok. 3500 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro