Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Damon nachylił się i szepnął:

– Dużo nauczymy się od tego kolesia. Tak dużo, że zostaniemy zimnymi perfekcjonistami. – Zaśmiał się pod nosem. – Wyobrażasz sobie mnie albo ciebie jako perfekcjonistę?

Nie zareagowałam. Nie mogłam.

Connor znów zabrał głos.

– Pewnie niektórzy mnie znacie. – Jego ton był spokojny, kontrolowany, jakby to, co zaraz powie, nie miało żadnego znaczenia. – Od razu zaadresuję słonia w pokoju. Wszyscy dziwią się, dlaczego pozwolono mi tu wykładać, skoro mój film został uznany za chłam.

W powietrzu zawisła napięta cisza.

Damon wyprostował się na krześle, jakby nagle zrobiło się ciekawie.

Ja nadal walczyłam o to, by oddychać normalnie.

– Ale jestem perfekcjonistą. A mój film też był perfekcyjny. O tym będę was uczył – o tym, co można ograć techniką. – Jego głos był spokojny, bez śladu wahania. – Nie uczę was, co bohaterowie mają czuć. Uczę was, jak to pokazać.

Technika jest wszystkim.

Słowa z wczorajszego wieczoru.

Nie wytrzymałam.

Parsknęłam.

Za głośno.

Za bardzo.

Cała sala nagle odwróciła głowy w moją stronę.

Czułam na sobie wzrok. Wszystkie te spojrzenia, oceniające, analizujące.

Czułam też jego wzrok.

W końcu mnie zobaczył.

Jego spojrzenie przesunęło się po sali i zatrzymało na mnie.

Przez ułamek sekundy coś przemknęło mu przez twarz – mikroreakcja, niemal niewidoczna. Ale ja to zauważyłam.

Uniósł lekko brew.

– Ma pani coś do powiedzenia? – rzucił.

Nie odpowiedziałam.

Jeszcze nie.

– Panno...?

Uderzyło mnie to.

On też nie znał mojego nazwiska.

On też nie wiedział, kim jestem.

Wczoraj byliśmy tylko dwiema osobami w barze, bez przeszłości, bez przyszłości, bez imion.

Teraz byłam jego studentką.

I miałam odpowiedzieć.

Przełknęłam ślinę.

Wiedziałam, że cokolwiek nie wyjdzie w tej chwili z moich ust, będzie brzmiało jak nie ja. Miałam też świadomość, że każda osoba na sali nie wierzyła, że dotrwam do końca semestru, skoro zrobiłam coś takiego na pierwszych zajęciach.

Wpatrywał się we mnie nieustannie. Mogłam przysiąc, że widziałam jak kącik jego ust drga, ale nie uniósł się ku górze. Przełożył założone ramiona, jedno przed drugie, cały czas czekając.

– Nie może być tak, że przychodzicie na moje zajęcia i mnie nie szanujecie –dodał. – Mam dla was przykrą lekcje. – Rozejrzał się po sali. – To tacy ludzie jak ja, którym coś nie wyszło nauczą was więcej niż ludzie, którym wychodzi. I nie chodzi tu o to, że mam ego w kosmosie, chodzi o to, że może mi czegoś brakuje, ale wam nie musi. Możecie wziąć to, co technicznie najlepsze ode mnie i użyć to na własny sposób, ale nikt nie nauczy was o tym tak dobrze jak ja. Inaczej by mnie tu nie było.

– Mówi pan to każdym studentom? – zapytał ktoś z pierwszej ławki.

Uśmiechnął się.

Nie tak jak do mnie wczoraj. Inaczej. Mniej... erotycznie? Czy uśmiech mógł być erotyczny? Jakim cudem ta wczorajsza rozmowa mnie wczoraj tak rozgrzała.

– Jesteście moimi pierwszymi studentami – przyznał. – To tak samo mój pierwszy rok jak i wasz.

Zaczęły się szepty, że to pytanie było nie na miejscu, że jak było można nie znać prowadzących, nie przygotować się do zajęć, nie sprawdzić każdego.

Należałam do tych osób.

Nieprzygotowanych.

– Proszę, mówcie mi Connor.

Miałam wrażenie, że patrzył tylko na mnie.

Że mówił tylko do mnie.

Czy serce może wyskoczyć z piersi?

Dopiero wtedy zauważyłam, że nadal ściskałam udo Damona. Moje palce niemal wbijały się w jego skórę przez materiał spodni. Szybko cofnęłam dłoń.

Mogłam przysiąc, że Connor to zauważył.

– Czy teraz, gdy mamy już pewność, że to ja jestem w pozycji władzy, a pani ucznia... – jego głos był gładki, ale słowo władzy wybrzmiało dziwnie mocno – dowiem się, które nazwisko na liście jest twoje?

To nie była prośba.

Jeszcze raz przełknęłam ślinę.

– Gemma Travers – powiedziałam najpewniej, jak umiałam.

– Gemma Travers – powtórzył.

Tylko że nie powiedział tego po prostu.

Wymówił moje imię z jakąś dziwną precyzją, melodyjnie, niemal... prywatnie. Jakby nie wypowiadał go przed całą klasą, ale tuż przy moim uchu, w półmroku, gdzie jego dłoń...

Kuuuurwaaaa.

– Nazwał cię "panią", a jednocześnie powiedział, że jesteśmy na "ty". – Damon szepnął mi do ucha, wyraźnie rozbawiony.

Sala nagle ucichła.

Connor zrobił krok w kierunku krawędzi biurka, na którym ponownie się oparł. Jego spojrzenie przeniosło się na Damona.

– A twoje imię? – zapytał, przechylając lekko głowę. – Co tam szepczesz swojej dziewczynie?

Zmiana była subtelna, ale zauważalna.

Ton, którym przed chwilą mówił do mnie, był cichy, niemal osobisty.

Teraz...

Teraz stał się chłodniejszy.

Nie wymyśliłam sobie tego.

Ton, którego użył, był zupełnie inny.

Zaskoczyło to nas oboje.

Damon powinien był poczekać, zanim się odezwał. Ale oczywiście nie poczekał. Bo był sobą.

– Damon Bond. – Powiedział pewnie, bez chwili wahania.

Connor uniósł brew.

– Myślę, że powinieneś rozważyć pseudonim. – Przesunął wzrokiem po nim, niemal jakby go oceniał. – Twoje nazwisko brzmi jak przedłużenie imienia.

W sali rozległy się ciche parsknięcia.

Damon się napiął. Czułam to, bo jego ramię wciąż stykało się z moim. Ale nie dał po sobie poznać, że go to ruszyło.

– Damond? – rzucił z udawaną powagą. – Od razu zobaczyłeś we mnie diament, Connorze. Dziękuję.

Teraz to Connor wyglądał na spiętego.

– Popracuj nad gramatyką. – Jego ton stał się ostrzejszy.

– Perfekcja jest brakiem charakteru. – Damon uśmiechnął się lekko, ale było w tym coś zaczepnego.

Na chwilę zapadła cisza.

Można było poczuć, jak powietrze w sali gęstnieje.

Connor zmrużył oczy, a potem jakby odpuścił.

Westchnął cicho.

– No dobrze. – Sięgnął po listę studentów. – To może jednak dowiem się czegoś ciekawego o reszcie waszej grupy.

Damon obok mnie zamarł.

– Kurwa – mruknął pod nosem. – Nie to miałem na myśli. Kurwa. Kurwa. Kurwa.

Było już za późno.

Connor kartkował listę z powolną, niemal leniwą precyzją.

Nachyliłam się lekko do Damona.

– Nie przejmuj się – szepnęłam. – Jest przewrażliwiony na własnym punkcie.

Damon odchylił głowę do tyłu i wypuścił powietrze nosem.

– Niech to szlag.

Zacisnęłam palce na planie zajęć, próbując skupić się na czymkolwiek innym niż sposób, w jaki Connor Cosswell właśnie wymówił moje imię.

To były Techniki Wizualizacyjne.

Miałam je w planie raz w tygodniu.

Tylko że...

Zerknęłam w dół, na plan zajęć, który trzymałam w dłoniach.

Chciałam oderwać się od tego, co właśnie się wydarzyło, ale im dłużej wpatrywałam się w rozpisany tydzień, tym bardziej czułam, jak coś ściska mi żołądek.

Jedno nazwisko powtarzało się zdecydowanie zbyt wiele razy.

Poniedziałek: Techniki Wizualizacyjne (Cosswell)

Wtorek: Światło jako narracja (Cosswell)

Środa: Ruch kamery a emocje widza (Cosswell)

Czwartek: Sekwencje montażowe i rytm obrazu (Cosswell)

Piątek: Warsztat: budowanie sceny bez dialogu (Cosswell)

Mój oddech stał się płytszy.

To nie były pojedyncze zajęcia.

To był cały pieprzony tydzień.

Wszystkie kluczowe przedmioty związane z wizualnym językiem filmu – te, które miały nauczyć nas, jak obraz może zastąpić słowa, jak technika może nadać znaczenie – były prowadzone przez niego.

Wpatrywałam się w wydrukowaną czcionkę, jakbym mogła sprawić, że jego nazwisko po prostu zniknie.

Ale ono tam było.

Wszędzie.

Każdego dnia miałam spędzać godziny w jego obecności.

Nie dowiedziałam się podczas tych zajęć niczego i to nie dlatego, że on nie umiał przekazywać wiedzy, a z takiego powodu, że spędził czas na rozmowie z innymi studentami. Wszyscy mieli miliony pytań, co do jego filmu "Through The Glass", więc już znałam tytuł. Miałam poczucie, że co jakiś czas jego wzrok był utkwiony we mnie, tak jak w tamtym barze. Może były to sekundy albo i nanosekundy, ale czułam, że co jakiś czas wracał do mnie spojrzeniem.

Problem polegał na tym, że nie byłam w stanie go słuchać.

Każde jego słowo mnie elektryzowało.

Każdy jego ton brzmiał inaczej niż powinien.

Nie był surowy, nie był wyniosły, nie próbował dominować nad salą.

Po prostu rozmawiał.

Słuchał pytań, odpowiadał, czasem zadawał własne.

W normalnych okolicznościach nie miałabym z tym problemu.

Ale to nie były normalne okoliczności.

Nie słyszałam go jak wszyscy inni.

Jego głos osadzał się gdzieś we mnie, łaskocząc mnie od środka w sposób, który sprawiał, że miałam ochotę zacisnąć pięści.

Nienawidziłam tego, że łaknęłam każdej jego sylaby.

Słyszałam go przez pryzmat wczorajszej nocy.

Każde jego zdanie, każda pauza, każdy lekko zmieniony ton brzmiał dla mnie inaczej.

Słyszałam go zbyt wyraźnie.

Zbyt blisko.

Jakby wciąż był tam, przy mnie. Jakby jego dłoń dalej badała krawędź mojego policzka, a jego oddech wciąż istniał gdzieś między moją szczęką a obojczykiem.

Jakby to nie była sala wykładowa.

Jakby to była ta sama przestrzeń, ten sam półmrok, ten sam moment, w którym nie mogłam zdecydować, czy chcę się odsunąć, czy przyciągnąć go bliżej.

Miałam ochotę sprzeczać się z każdym jego słowem.

Miałam ochotę rzucić mu w twarz, że film to coś więcej niż technika.

Że nie można budować emocji bez ich czucia.

Ale nie mogłam.

Bo prowadził rozmowy z innymi studentami.

Bo nie było tam miejsca na moje zdanie.

Bo teraz byłam uczniem.

Tak jak pięćdziesiąt dziewięć innych osób w tej sali.

I ginęłam w tłumie.

Byłam tylko kolejną sylwetką w morzu twarzy, kolejnym nazwiskiem na liście, kolejną osobą, która przyszła tu, by czegoś się nauczyć.

Niczym więcej.

A przynajmniej powinnam tak się czuć.

Powinnam.

Ale wtedy on zerkał.

Nie często.

Nie tak, żeby ktokolwiek inny mógł to zauważyć.

Ale ja czułam to spojrzenie.

Przesuwało się po sali, zatrzymywało na kimś, gdy odpowiadał, trwało sekundę dłużej, kiedy padało ciekawe pytanie.

Ale co jakiś czas wracało do mnie.

Nie miałam dowodów.

Mogłam sobie to wyobrażać.

Byłam tylko małą kropką wśród reszty.

Bez znaczenia.

Ale kiedy mówił, jego wzrok przemykał po mnie, jakby sprawdzał, czy wciąż patrzę.

To były jego zajęcia. Gdzie indziej miałabym patrzeć jak nie na niego?

Ginęłam na tle innych osób, poza tymi momentami gdy czułam jego wzrok na sobie, jakby czekał, aż nie wytrzymam, aż się odezwę, wtrącę, jakby sądził, że nie potrafiłam inaczej.

Czekałam do końca zajęć. Dzisiejszego dnia, nie czekały mnie już żadne z jego osobą. Mieliśmy dwugodzinną przerwę pomiędzy tymi zajęciami, a kolejnymi. Damon chciał skoczyć na śniadanie z ludźmi, którzy siedzieli przed nami i za nami. Najwidoczniej nikogo nie obchodziła scena, którą zrobił. Może zostało to uznane za 'charakter'?. Upewniał się, że też z nimi pójdę. Chyba wziął sobie do serca swoją własną myśl, że musi się mną zaopiekować, bo ja nie ogarniam.

Poczułam, że Damon był takim samym zbawieniem jak i przekleństwem.

Potrzebowałam go.

Nie byłam zdolna do normalnych interakcji społecznych.

Zajęcia się zakończyły. Czułam ciężar własnego ciała wstając z krzesła. Bałam się obok niego przejść. Nie byłam pewna dlaczego, to ja to wczoraj zatrzymałam, to ja wyszłam, ale dzisiaj zachowałam się, jakby to mnie bolało, jakby wczorajsza noc wywarła na mnie duży wpływ.

Czekałam na Damona, zamierzałam się go trzymać. Mógł nadawać tempo mojemu pobytowi tutaj, tak długo jak będę tego potrzebować.

Schodziliśmy po schodach, gdy poczułam dłoń na karku.

– To na co masz ochotę na śniadanie? – zapytał Damon, lekko ściskając skórę między palcami.

Jego dotyk był swobodny, jakby nawet nie zastanawiał się nad tym, co robi. Jakby było oczywiste, że może.

– Masz coś tutaj. – Pochylił się bliżej, jego głos był niższy, bardziej intymny, gdy przejechał kciukiem za moim uchem, jakby próbował coś zetrzeć.

Zesztywniałam.

Miałam spięte włosy w wysoki kucyk.

Nie mogłam mieć tam niczego.

Już miałam się oburzyć, już miałam spytać, dlaczego do cholery mnie dotykał w ten sposób, gdy to się stało.

Znów na mnie spojrzał.

Nie Damon.

Connor.

A może nie na mnie.

Może na jego dłoń.

Przez sekundę nie byłam pewna, co właściwie wyczyniałam.

Dlaczego to robiłam.

Dlaczego cokolwiek w tej sytuacji miało dla mnie znaczenie.

Ale miało.

I to właśnie było najgorsze.

– Czy to jest malinka, Gemmo? – zapytał Damon z wyszukaną nonszalancją, jakby właśnie odkrył jakiś brudny sekret.

Jego kciuk nadal przesuwał się powoli za moim uchem. Dopiero gdy wyszliśmy z sali trzepnęłam jego dłoń. Nie mogłam uwierzyć, że coś tam mam. Nie przypominałam sobie momentu gdy...

I wtedy dotarło do mnie wspomnienie z poprzedniej nocy.

Jego oddech na mojej szyi.

Jego usta tuż pod linią włosów.

Jego dłoń, zaciskająca się na moim karku.

Jego zęby.

Odruchowo, wręcz nieświadomie, odwróciłam głowę. Przez wielkie szyby wychodzące na salę wykładową zobaczyłam go – stał przy biurku, patrząc prosto na mnie. Znowu. Przez cały czas. Jego dłonie były zaciśnięte na krawędzi blatu, jakby tylko ten nacisk trzymał go w miejscu. Nie odwrócił wzroku, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Nie drgnął, nie udawał, że tego nie robi. Po prostu patrzył.

To on pierwszy odwrócił głowę, a ja od razu zrobiłam to samo. Damon stał nade mną, przyglądając mi się.

– Te szyby zapewniają zero prywatności, co? – zapytał rozbawiony. – A marzył mi się seks na sali wykładowej.

Bawił samego siebie.

Mnie nieszczególnie.

Ruszyliśmy na śniadanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro