Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Przewracałam się z boku na bok na wąskim łóżku w moim mikroskopijnym mieszkaniu. Ściany były tak cienkie, że mogłabym przysiąc, iż słyszę oddechy ludzi w sąsiednich mieszkaniach. A może to nie były oddechy? Nie byłam pewna. Głosy mieszały się z dźwiękami śmiechu, stukaniem szklanek i urywanym jęczeniem, które stawało się coraz głośniejsze.

Przewróciłam oczami i wcisnęłam twarz w poduszkę, próbując stłumić własną frustrację. Moje ciało nadal reagowało na to, co wydarzyło się tej nocy – ciepło jego dłoni na mojej skórze, jego usta, które odbiły się echem w moich myślach, a przede wszystkim ten cholerny pocałunek, który nie pozwalał mi zasnąć.

Odruchowo wsunęłam dłoń pod gumkę spodenek od piżamy.

Po prostu poczuj coś.

Ciepło rozlało się po moim ciele, ale było to ciepło, które ledwo musnęło skórę i zaraz zgasło.

Zacisnęłam palce. Ale zamiast ulgi, przyszła irytacja.

Ręka wróciła na kołdrę.

– Idiotka – wymamrotałam do poduszki. Mój głos brzmiał stłumiony, ale nawet to nie mogło zagłuszyć kolejnego jęku dochodzącego zza ściany. Westchnęłam ciężko i przewróciłam się na plecy. Patrzyłam na sufit, pokryty nierównymi śladami po farbie, próbując wyrzucić z głowy każde wspomnienie o nim.

Ale im bardziej próbowałam o nim nie myśleć, tym bardziej widziałam jego oczy, czułam jego zapach i słyszałam jego głos. „Technika jest wszystkim." Jakby wszystko było tak proste. Jakby naprawdę wierzył, że można stworzyć emocje bez ich czucia. Ludzie oglądali kino po to, żeby czuć! Czucie było wszystkim! Technika to tylko środek do czucia! Jak mógł tego nie rozumieć? Może chodziło o to, że mało kto rozumiał moją obsesję na punkcie kina. Nigdy wcześniej nie przeprowadziłam tak emocjonującej rozmowy z kimkolwiek. Kimś, kto może nie podzielał mojego spojrzenia, ale miał wiedzę o czymś, co mnie fascynowało. Nie byłam tą najbardziej szaloną, głosząc swoje poglądy – on w moich oczach zdecydowanie był.

Gdy rano wstałam, byłam kompletnie niewyspana. Moje ciało było ciężkie, jakby noc odcisnęła na nim swój ślad nie tylko zmęczeniem, ale czymś znacznie głębszym. Powieki miałam opuchnięte, a pod nimi cienie, które mogłyby uchodzić za artystyczny efekt światłocienia – gdyby nie były tak cholernie prawdziwe. Musiałam nałożyć jeszcze więcej makijażu niż zazwyczaj, starannie zamalowując każdy pieg. Użyłam droższej szminki, takiej, która nie zniknie po pierwszym łyku alkoholu. Musiałam wyglądać jak ktoś, kto ma wszystko pod kontrolą.

Czekał mnie poranny apel dla studentów pierwszego roku.

Blackwood w Oxfordzie.

Wiedziałam, że to miejsce jest wyjątkowe. Gdy przyjechałam tu latem na warsztaty, czułam się tak, jakby znalazła się w równoległym świecie – gdzieś pomiędzy surową elegancją tradycji a sterylnym nowoczesnym minimalizmem. Kampus dzielił się na dwie części. Pierwsza – ta, w której można było poczuć, że to wciąż Anglia – była pełna wiktoriańskich budynków, kamiennych fasad i skomplikowanych systemów korytarzy, w których można było się zgubić. Druga była zupełnie nowoczesna – szkło, metal, przestrzeń. Budynki, które wyglądały, jakby były zaprojektowane pod konkretne kadry filmowe. Wszystko w idealnej symetrii, czyste linie, idealnie dobrane światło.

Każdy mówił o tym miejscu, jakby było świątynią kina.

Ale były też inne historie.

Chodziły plotki, że pod ziemią kryła się sala kinowa, której istnienia nie potwierdzał żaden oficjalny plan kampusu. Blackwood Theatre. Miejsce znajdowało się podobno pod ziemią, a – według legend – było dostępne tylko dla tych, którzy „rozumieli". Tajne stowarzyszenie, wybrani spośród wybranych. 

Nigdy nie brałam tych plotek na poważnie. Żyliśmy w XXI wieku, a tajne stowarzyszenia filmowców brzmiały jak coś, co istnieje tylko w amerykańskich thrillerach. Poza tym – co mogło być tak wyjątkowego w kinie ukrytym pod ziemią? Uczelnia miała przecież własną salę projekcyjną z ekranem dostosowanym do technologii 70mm IMAX, łącznie z ową kamerą do nagrywania w tej technologii.

A jednak – była w tym tajemnica, której nikt nie potrafił do końca wyjaśnić. Może nie chodziło o sprzęt. Może chodziło o to, co tam pokazywali.

Filmy, które nigdy nie trafiły do dystrybucji. Materiały zmontowane, ale nigdy niezatwierdzone. Sceny, które miały zostać wycięte, ale ktoś je zachował. Może były tam rzeczy, które nigdy nie powinny zostać nagrane.

A może... może wszystko to było tylko mitem.

Dotarłam na dziedziniec kampusu, gdzie tłum studentów już się zbierał. Było w tym miejscu coś teatralnego – szeroka, otwarta przestrzeń, otoczona z jednej strony neogotyckimi budynkami, a z drugiej przeszklonymi, nowoczesnymi strukturami. Kontrast, który doskonale oddawał istotę Blackwood – spotkanie historii z przyszłością, klasyki z rewolucją.

Nie było sceny, nie było trybun. Był tylko on – dyrektor Gardias, stojący samotnie na niewielkim podium, z mikrofonem w ręku. Resztę robiło światło. Słońce przebijało się przez wysokie mury, a jego promienie odbijały się w szkle nowoczesnych budynków, rozlewając się po placu jak starannie zaplanowane oświetlenie sceniczne.

Stanęłam z boku, czując ciężar otaczającego mnie tłumu. Wszyscy mówili o tym miejscu – o prestiżu, elitarności, możliwościach. Ale nikt nie mówił o tym, jak bardzo to wszystko przytłacza. Jak każda osoba tutaj musiała czymś się wykazać, udowodnić, że nie dostała się tu przez przypadek.

Gardias przeciągnął spojrzeniem po zgromadzonych studentach, a kiedy wreszcie się odezwał, jego głos odbił się echem od kamiennych ścian.

– Miło mi powitać wszystkich naszych nowo przybyłych studentów – zaczął, a w jego głosie nie było ani krzty ciepła. – Jesteście wśród pięciu procent wybranych spośród tysięcy zgłoszeń.

Pauza. Idealnie odmierzona.

– Blackwood to najbardziej prestiżowa szkoła filmowa w Europie. Oczekuje się tu od was więcej niż od innych. Jesteście przyszłością kina. Oferowane wam tu możliwości są niepodobne do tych w żadnym innym miejscu.

Poczułam, jak wokół mnie wszyscy wstrzymują oddech. Ktoś ścisnął ramię przyjaciela, ktoś inny poprawił nerwowo torbę na ramieniu.

– Ci, którzy byli tu przed wami, zmienili historię filmu – kontynuował Gardias. – Niektórzy z nich to zdobywcy Oscarów, inni wyznaczyli nowe kierunki narracji w kinie niezależnym. Wśród absolwentów Blackwood są tacy, którzy odrzucili Hollywood, bo nie pasowało do ich wizji. Są tacy, którzy zmienili sposób, w jaki postrzegamy obraz na ekranie.

Uniosłam lekko brwi. Znałam te nazwiska – Jasper Keane, twórca brutalistycznego realizmu, którego filmy wyglądały, jakby były wycięte z życia. Sofia Leclair, która jako pierwsza zdołała nakręcić pełnometrażowy film w jednym ujęciu, balansując na granicy sztuki i szaleństwa. I ten, o którym mówiono najrzadziej, choć jego cień nadal wisiał nad tym miejscem – Vincent Lorne. Człowiek, który porzucił wszystko i zniknął.

– Ale nie myślcie, że wystarczy wam talent – głos Gardiasa był twardy, pozbawiony iluzji. – Talent to początek. Reszta to praca, ambicja i gotowość na to, że zostaniecie przetestowani.

W powietrzu zawisło napięcie.

– Wasze plany zajęć zostały skonstruowane tak, by przez pierwszy semestr dać wam maksimum doświadczeń. Nie interesuje nas, czy chcecie być reżyserami, operatorami, scenarzystami czy montażystami. Każdy z was nauczy się wszystkiego, zanim wybierze swoją drogę. Bo sztuka filmowa nie istnieje w izolacji.

Skrzyżowałam ramiona. Znałam ten program. Wiedziałam, że będę musiała spędzać godziny nie tylko nad swoim scenariuszem, ale też za kamerą, w montażowni, a nawet na kursach aktorstwa. Wiedziałam, że czeka mnie zmierzenie się z tym, czego nie rozumiałam – z techniką, z którą nigdy się nie dogadywałam.

– Będziecie testowani – powtórzył Gardias. – Skłaniani do wyjścia poza własne granice. Zmuszani do eksperymentowania. Niektórym się to spodoba, inni nie wytrzymają.

W tłumie zapanowała cisza.

– To nie jest miejsce dla każdego – dodał. – To szkoła, która nie zapomina. Nie zapomina tych, którzy dotrwali do końca, ale też tych, którzy musieli odejść.

Poczułam lodowaty dreszcz, który przebiegł mi po plecach.

– Na wasze miejsce jest kolejnych kilkaset osób – powiedział spokojnie, a potem lekko się uśmiechnął.

Było w tym coś... niepokojącego.

Rozejrzałam się po studentach wokół mnie. Wszyscy wyglądali na wstrząśniętych, ale nikt nie odważył się odezwać.

Blackwood nie było miejscem dla każdego.

I nie zamierzało tego ukrywać.

Patrzyłam na ludzi kręcących się po kampusie, jakby każdy z nich wyszedł wprost z innego filmu. Kolorowe włosy, ekstrawaganckie stroje, rozmaite akcenty – każdy szczegół zdawał się mówić: „oto ja i moja historia." Zza wielkich okularów ktoś przyglądał się światu, notując spostrzeżenia w skórzanym szkicowniku, a obok grupa studentów kłóciła się o barwę światła w jednej ze scen. Wszyscy – tak różni, a jednocześnie zjednoczeni pasją tworzenia i potrzebą wyrażania siebie.

Ja? Spoglądałam na swoje wyblakłe dżinsy i rozciągnięty sweter, które nie wyrażały niczego prócz nicości. Gdybym miała ocenić samą siebie po tym, jak wyglądam, uznałabym się za nikogo – kogoś, kto nie ma żadnej historii do opowiedzenia. Wśród tych ludzi, przepełnionych kolorami i energią, czułam się pusta – jak przypadkowy statysta w filmie, który nigdy nie dostał ani jednej kwestii do zagrania.

Zbliżałam się do sali w nowym skrzydle kampusu i czułam, jak korytarz niemal przygniata mnie swoją sterylnością. Ściany z betonu i szkła odbijały każdy dźwięk, jak echo w pustym magazynie.

Przez moment zastanowiłam się, czy w ogóle mam prawo tu być.

Drzwi do sali były już otwarte, ale zanim je przekroczyłam, ktoś nagle złapał mnie za ramię.

– Gemma Travers! – usłyszałam znajomy, rozentuzjazmowany głos. – Wiedziałem, że to ty!

Obróciłam się i zobaczyłam Damona. Jego szeroki uśmiech i rozczochrane włosy przypomniały mi minione wakacje – warsztaty filmowe i te wszystkie chwile, kiedy jeszcze byłam w stanie się śmiać. Nie mogłam uwierzyć, że oboje się tu dostaliśmy. Jednak nie byłam w stanie okazać mu swojego zdziwienia – z moich ust wyszło tylko:

– Co ty tu robisz?

– Jak to co? – parsknął. – Też się dostałem. Poważnie, nie widziałaś mojego posta na fejsie?

Nawet jeśli coś opublikował, mogłam to przeoczyć. Nie zaglądam tam często; w sumie odkąd... od tamtego czasu zbyt wiele rzeczy przeoczyłam.

– Czyli nie sprawdziłaś listy, kto jest z tobą w grupie?

Stąd tak łatwo mnie rozpoznał.

Poczułam jego dłoń na swoim ramieniu.

– A więc, Gemmo, jesteśmy w niej razem i najwidoczniej potrzebujesz mojej pomocy, bo inaczej beze mnie zginiesz – poinformował mnie rozbawiony.

Zazdrościłam mu tego szerokiego uśmiechu i czystej radości, która z niego emanowała.

Zrzuciłam jego ramię ze swoich barków, gdy zajęliśmy miejsca pośrodku sali. Pomimo elitarności, sala, która mogła pomieścić do sześćdziesięciu osób, była niemal pełna. Nazywali to „żniwami". Chcieli w ten sposób wzbudzać konkurencję i zmuszać ludzi do działania, do pokazywania siebie. Uważali, że brutalność dzisiejszego świata po wyjściu stąd była zbyt duża, aby nie przyzwyczajać się do niej już teraz.

Zabijali ludziom marzenia.

Mówili im, że nie są dostatecznie dobrzy.

Coś we mnie prawie spanikowało. Gdy składałam zgłoszenie, byłam kimś innym. Nie potrafiłam już tworzyć w ten sposób.

Damon rozglądał się dookoła. Wnętrze sali było równie zimne i surowe, a wysokie sufity sprawiały, że można było poczuć się jak w gotyckim kościele. Wsuwając dłonie w kieszenie bluzy, rzucił:

– To miejsce jest trochę upiorne – zauważył. – Jakbyśmy byli w horrorze.

Rozejrzałam się dookoła. Inni ludzie i ich charaktery zapewniały temu miejscu kolory, dźwięki i wszystko inne.

– Bardziej Monster High – powiedziałam beznamiętnie.

Damon parsknął, rozglądając się dookoła.

– I my, dwa klauny?

On też to widział. Jego strój również był zbyt nijaki. Czarny sweter, czarne rurki i skórzana kurtka – na nikim tutaj nie robiły wrażenia.

– Jaką postacią z Monster High jesteś?

Zanim zdążyłam go zapytać „co do licha?", on już wpisał to w wyszukiwarkę i znalazł quiz. Zaczął czytać pytania na głos i oczekiwał, że będę mu odpowiadać. Kiedy się nie zgodziłam, oznajmił, że pójdzie pierwszy.

W tym czasie wyjęłam z torby notes i plan zajęć. Chciałam wiedzieć, co czeka mnie po technikach operatorskich.

Wtedy Damon oznajmił z triumfem:

– Clawd Wolf.

Spojrzałam na niego bez wyrazu.

– Nie wiem, co to znaczy i nie chcę wiedzieć – zapewniłam.

– Znaczy, że jestem lojalnym, pełnym energii przyjacielem, który zawsze jest gotów pomóc.

Gdy nie odpowiedziałam dodał:

–Teraz twoja kolej – poinformował mnie. – Musisz wiedzieć, jak jutro się ubrać – trącił mnie żartobliwie łokciem. – Pytanie pierwsze: wybierz styl makijażu... – czytał Damon. – Opcja A: intensywne smoky eye. Opcja B...

Wtedy niczym echo przecinające wszystko, jakby sugestia o horrorze Damon nabrała nowego znaczenia. Moje ciało całe się spięło gdy usłyszałam 'dzień dobry'. Gwałtownie obróciłam głowę w kieurnku biurka.

To nie mogła być prawda.

Damon dalej gadał nad moim uchem, wybierając za mnie kolejną odpowiedź. Położyłam dłoń na jego udzie, mocno ściskając, aby się wreszcie zamknął i spojrzał.

Faceta. W gatniurze. Stał oparty o mahoniowe biurko z rękami założonymi na piersi. 

– Nazywam się Connor Cosswell i to pierwsze z wielu zajęć, które z wami poprowadzę.

Nie pamiętałam czy wczoraj też się tak uśmiechał. Nie skupiałam się na jego twarzy, tylko na jego ruchach. Byłam nim kompletnie pochłonięta. Dlaczego nie zapytałam go o imię? Dlaczego nie zapytałam go o cokolwiek? Powinnam była wiedzieć. Nikt nie mógł mówić tak o kinie Oxfordzie i nie być związanym z tym miejscem. Dlaczego o to nie zapytałam?

Bo to było zbyt magiczne, surrealistyczne.

Przełknęłam gulę w gardle.

Nie dlatego, że mnie zobaczył.

A dlatego, że moja wczorajsza noc zyskała imię i naziwsko.

I gdyby tego było mało - był moim profesorem.

*

A tym razem pierwsza osoba.

No zobaczymy. Może dacie mi znać, która jest lepsza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro