Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Coś we mnie potrzebuje tego bólu

Największe głupoty w swoim życiu zazwyczaj popełniamy będąc pod wpływem alkoholu, ale czasem te głupoty mogą prowadzić do czegoś dobrego. Nathaniel przekonał się o tym jeszcze tego samego wieczora, w którym poczuł nadzieję na to, że są z Eddiem odrobinę bardziej podobni niż sądził do tej pory. Niestety ta nadzieja szybko zamieniła się w nóż prosto w serce – nawet jeśli Eddie był taki jak on, wyraźnie powiedział, że go nie chce. Jedyna osoba, przy której chociaż w części był prawdziwym sobą go nie chciała.

Odtrącał myśl o tym, że go kocha i mogliby być razem, ale teraz dotarło do niego, jak wręcz rozpaczliwie o tym marzył. 

Potrzebował kogoś, kto by go ocalił. Przy Eddiem zachowywał się inaczej. Do dzisiaj, gdy pierwszy raz był na niego naprawdę zły. Nigdy nie podrywał dziewczyn na szybki numerek, gdy przyjaciel był tuż obok. Dziś zachował się inaczej, bo chciał mu dopiec. Eddie mógł być tym, który go ocali. Rzecz w tym, że Eddie widocznie nie chciał. Wolał dbać o siebie i patrzeć ja jego rzekomy przyjaciel cierpi. Nathaniel nie był nawet pewien czy wciąż może nazywać go przyjacielem. Przez miesiąc ukrywał przed nim związek, po czym okazało się, że tych tajemnic jest więcej. Nathaniel miał przed Eddiem jedną jedyną tajemnicę: podobał mu się. Nie była to jednak tajemnica, którą byłby gotów ujawnić. Tymczasem Eddie go okłamywał. Więcej niż raz. Ledwie kilka tygodni temu powiedział mu, że nigdy nie myślał o chłopcach ani mężczyznach w sposób seksualny tylko po to, aby dzisiaj właściwie wyznać mu, że myśli tak o nim? 

Może Eddie wcale nie był taki święty? Może tylko udawał, że jest miłym i nieśmiałym chłopakiem, aby bardziej ranić ludzi? Tylko czemu miałby go ranić? Nathaniel był pewien, że nie zrobił mu niczego złego.

Miał nadzieję, że seks z tą dziewczyną mu pomoże, ale paradoksalnie to tylko spotęgowało ból. Nigdy nie czuł się tak źle po stosunku. Chyba nigdy nie wypił aż tyle tylko po to, aby stłumić emocje. Nigdy też nie doświadczył tego, aby alkohol ani trochę nie pomagał, niezależnie od wypitej ilości promili.

Nie chciał wracać do domu. Pierwszy raz odkąd Eddie z nimi zamieszkał, nie chciał wracać. Do tej pory chętniej wracał do domu, bo miał świadomość, że przyjaciel tam będzie. Sam fakt, że był obok sprawiał, że życie wydawało się jakieś lżejsze. Ale tym razem tak by nie było. Nie chciał płakać przy nim. Nie miał też pieniędzy na hostel – wszystko co miał tego dnia przy sobie, przepił w barze. 

Ulica nie wchodziła w grę – nie chciał, żeby ktoś zabił go we śnie, więc zostały mu dwa miejsca, niemal równie złe. Uznał jednak, że resztki godności nie pozwalają mu wrócić do matki, która najpewniej i tak nie wpuści go w tym stanie. Postanowił więc uniknąć upokorzenia i wybrać opcję, która najpewniej zaboli nieco bardziej. Jakaś jego masochistyczna część chyba pragnęła tego bólu. To spotkanie nie miało prawa zakończyć się inaczej. 

Powinien był wyrzucić adres Matta z pamięci dawno temu. Chciał to zrobić, ale nie potrafił. Ciągnęło go tam, chociaż dotąd unikał tego miejsca jak ognia. Mając jednak do wyboru spędzić tę noc z Eddiem lub Mattem, wolał wybrać Matta, bo tu bardziej wiedział, co go czeka, a miał naprawdę dość niewiadomych. Miał dość sekretów Eddiego. 

Matt miał duży dom na obrzeżach Londynu. Miał nawet basen. Była to niemalże willa – różnicą był brak ochroniarzy i wielkiego ogrodzenia. Każdy mógł po prostu podejść do drzwi i właśnie to zrobił Nathaniel – podszedł do drzwi i zadzwonił domofonem, czując się przy niemal tak, jakby dzwonił do samego Diabła. Co on tu w ogóle robił? Matt go zniszczył, uczynił go tym, kim był teraz. Nie powinien nigdy więcej go widzieć, a jednak coś kazało mu iść akurat tutaj. Mógł spać na ulicy ryzykując śmiercią– wolał tę opcję od wizji rozmowy z Eddiem, ale nie od spotkania z Mattem. Nie wiedział czy to procenty, czy fakt, że wciąż nie wyleczył się z uczuć względem tego człowieka. 

Gdy Matt mu otworzył, wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. Nathaniel Lewis był ostatnią osobą, którą spodziewał się zobaczyć pod swoim domem. Przez moment przeszła mu przez głowę myśl, że chłopak przyszedł tu, aby zrobić mu krzywdę, ale wtedy Nathaniel po prostu wpadł w jego ramiona i zaczął łkać. 

Matt w pierwszym odruchu chciał go odepchnąć, ale szybko się zreflektował. Co jeśli Nathaniel zrobił test? Przeanalizował wszystko dokładniej po tym, jak Nathaniel złamał mu nos – raczej zaraził się po ich rozstaniu – wtedy miał objawy wskazujące na zakażenie, zgadzała się też osoba, która mogłaby go zarazić, ale nie mógł mieć stuprocentowej pewności. Równie dobrze ktoś inny mógł zarazić go wcześniej.

Mimo wszystko, nie objął go. Nie chciał, aby Nathaniel pomyślał, że cokolwiek dla niego znaczy. To nie było tak, że miał go gdzieś – w jakimś małym stopniu wciąż mu na nim zależało, ale to chyba z sentymentu – czuł to samo w stosunku do każdego chłopaka, z którym kiedykolwiek poszedł do łóżka. Jakby fakt, że z nimi sypiał, czynił go za nich odpowiedzialnym. 

Gdy Nathaniel lekko się uspokoił, Matt natychmiast się odsunął i zamknął drzwi.

— Co tu robisz? — spytał, nie mogąc nawet spojrzeć na tego chłopaka.

Nathaniel był błędem. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale zdawał sobie sprawę, że popełnił ogromny błąd wymuszając na nim ujawnienie się przed rodzicami i właściwie odbierając mu szansę na zrobienie tego po swojemu. Zrozumiał to w momencie, w którym dowiedział się o samobójstwie jego ojca, chociaż nigdy tego nie okazał.

Chciał dobrze. Znał potencjał Nathaniela, znał też ten świat, znał showbiznes i wiedział, że jego orientacja prędzej czy później wypłynie. W takich przypadkach zawsze dbał o to, aby środowisko muzyka było przygotowane na ewentualne pytania od dziennikarzy. Tego samego chciał w tym przypadku. Ale może zrobił to zbyt wcześnie. Może w tym wypadku w ogóle nie powinien był się tym przejmować. Może powinien był zrozumieć "nie" tak często powtarzane przez Nathaniela, gdy sugerował mu, że powinien ujawnić się przed rodziną.

— Mogę zostać na noc? — spytał słabo Nathaniel, nie chcąc spowiadać mu się ze swoich problemów z Eddiem. Wątpił, aby to był dobry pomysł, nawet jeśli nie był do końca trzeźwy.

— Zaraziłem cię? — odpowiedział pytaniem, bo musiał wiedzieć czy te łzy na powitanie były z tego właśnie powodu. 

Nathaniel wzruszył ramionami.

— Nie wiem.

Matt zmarszczył brwi.

— Jak to nie wiesz? Jesteś chory?

— Nie wiem — powtórzył. — Nie badałem się. Chyba nie chcę wiedzieć.

— Więc co tu robisz? — spytał, bo nie rozumiał, z jakiego innego powodu Nathaniel miałby do niego przychodzić.

Chłopak nie odpowiedział. Zamiast tego patrzył się uparcie w podłogę. 

Co miał mu powiedzieć? Aktualnie, trochę przez wspomnienia, trochę przez alkohol, miał wiele sprzecznych myśli. 

— Nate. — W głosie Matta było słychać rozgoryczenie. Nathaniel wzdrygnął się lekko na to zdrobnienie – poza rodziną, Matt był jedyną osobą, której pozwalał go używać. Chyba dlatego teraz tak bardzo nienawidził jakichkolwiek zdrobnień swojego imienia. — Co tu robisz? 

— Nie chcę wracać do domu, nie dzisiaj.

Matt zmarszczył brwi.

— Mieszkasz znowu z matką?

— Nie, z kumplem z zespołu i kilkoma innymi osobami. 

Matt westchnął, bo od razu domyślił się, o którego chłopaka z zespołu chodzi – doskonale widział to na ich koncercie. 

— Doszło do czegoś?

— Ma dziewczynę.

— Oh. — To było wszystko, co Matt był w stanie w tym momencie powiedzieć. 

Nathaniel według niego trochę przesadzał. Nawet jeśli ten chłopak miał dziewczynę, nawet jeśli był innej orientacji niż oni, wcale nie było to powodem, dla którego musiał pozbywać się go z własnego życia, a wyglądało na to, że Nathaniel chce to zrobić. 

— Ma ją, bo nie chce, żebym ja go zranił. Dosłownie tak powiedział. Związał się z pierwszą lepszą suką tylko po to, aby nie być ze mną.

Naprawdę nie miał w planach mówić Mattowi o tym, co poróżniło go z Eddiem – wymsknęło mu się to w emocjach. Gdyby był trzeźwy, pewnie łatwiej byłoby mu zapanować nad tym, co mówi. Po co przychodził do niego będąc pod wpływem? Owszem, kontaktował w miarę dobrze i chyba już trzeźwiał, ale w krwi wciąż miał spore ilości alkoholu, które dzisiaj wypił

— Może źle to interpretujesz.

— Wątpię, powiedział mi to prosto w twarz. 

W tym momencie Matt zaczął mu współczuć. Westchnął i spojrzał na niego współczująco. Nathaniel wyglądał żałośnie, jakby zaraz miał się rozpaść. Może jednak powinien go przytulić. Nie kochał Nathaniela – nigdy go nie kochał. Po prostu lubił jego towarzystwo, a do tego seks z nim był jednym z lepszych, jakie miał. Mimo wszystko nie był bezduszny – widział, że ten chłopak naprawdę cierpi. 

— Jeśli tak powiedział, to cię nie zna — zaczął, chcąc dodać mu otuchy. — Nie jesteś złym człowiekiem. Właściwie byłeś najlepszy ze wszystkich moich...

— Właśnie — przerwał mu Nathaniel. — "Byłem". Nie jestem taki, jakim mnie zapamiętałeś. Zmieniłem się. Nie dziwię mu się, że nie chce ze mną być, sam nie chciałbym być z kimś takim, ale potrzebuję go. Mam tylko jego. 

Matt nieco się pogubił. To Nathaniel potrzebował tego chłopaka czy od niego uciekał?

— Więc czemu nie wrócisz do domu?

— Bo on mnie nie potrzebuje. A ja chcę przestać potrzebować jego. 

— I osiągniesz to zostając u mnie?

— Nie wiem — odparł. — Czasem tęsknię za tym co było...

— Nate, nigdy cię nie kochałem — powiedział stanowczo, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Przerażała go myśl o tym, że chłopak mógłby przyjść tu po to, aby do niego wrócić. Nie było już "ich", być może nigdy nie było.

— Po prostu... — Wziął głęboki oddech i przymknął oczy. — Seks z dziewczynami nie pomaga i pomyślałem...

— Nie — przerwał mu stanowczo. — Nie zrozum mnie źle. Chętnie skorzystałbym z okazji, ale mam AIDS. Wiesz o tym. Nie zarażę cię celowo. 

— Przecież już mogę być chory. 

Dla Matta nie było to łatwe. Samotność mu doskwierała, nie miał nikogo od bardzo dawna i naprawdę chętnie skorzystałby z okazji, ale nie był mordercą. Gdyby Nathaniel był chory, pewnie postąpiłby inaczej, bo wtedy byłoby im wszystko jedno, ale najprawdopodobniej był zdrowy. Nie potrafił pójść z nim do łóżka ze świadomością, jak to może się skończyć. 

— Ale nie zbadałeś się, więc tego nie wiemy. Jak chcesz seksu z chłopakiem, załatwię ci...

— Nie chcę — powiedział stanowczo Nathaniel. — Nie chcę seksu z obcymi mężczyznami. Ciebie znam.

Matt westchnął zrezygnowany i postanowił zmienić temat, bo wiedział, że inaczej utkną w tym temacie na bardzo długo.

— Jak wasz zespół? 

— Pytasz o to tylko dlatego, że nie chcesz mnie zerżnąć.

Matt ponownie westchnął.

— Uwierz mi, że chcę. Po prostu nie mogę. A pytam, bo jestem ciekawy. 

— Cóż, pewnie się rozpadamy — stwierdził, opadając na kanapę. Był pewien, że Eddie im to jutro powie. Jeśli w ogóle pojawi się na próbie. Pokłócili się, a dwa miesiące, o które prosił go na początku już minęły. Eddie miał prawo odejść, a on nie miał prawa mieć pretensji. — Przynajmniej daliśmy jeden dobry występ, nie? 

Matt spojrzał na niego zdezorientowany. 

— Czemu się rozpadacie?

Chłopak westchnął. Nie miał pojęcia czemu mu o tym mówi. Chyba po prostu potrzebował się komuś wygadać. Komuś, kogo byłby pewien, że do nikogo z tym nie pójdzie. Niestety Matt był jedyną taką osobą w jego życiu.

— Eddie nie chciał tego zespołu. Poprosiłem go, żeby dał mi dwa miesiące i jeśli nic nie osiągniemy, pozwolę mu odejść. Dwa miesiące minęły, a my nie mamy niczego i nie wygląda na to, aby coś miało się zmienić. Utknęliśmy po tym jednym koncercie, nikt nas nie zauważył. 

— Nie rozsyłaliście demo?

Nathaniel rozłożył ręce.

— Za czyje kurwa pieniądze mielibyśmy je nagrać? — spytał zirytowany. — Jesteśmy bandą biednych dzieciaków. Nie stać nas na pieprzone studio, a w pubach zarabiamy tyle, że ledwie starcza nam na jedzenie. Myślałem, że coś z tego będzie, bo mieliśmy z Eddiem tą dziwną chemię na scenie, a ludzie to lubią, ale nie wyszło. A teraz on pewnie nawet nie chce mnie znać. 

— Załatwię wam nagrania. 

Nathaniel pokręcił głową.

— Niczego od ciebie nie chce.

Matt zaśmiał się cicho. 

— Z naszej dotychczasowej rozmowy wynika, że chcesz dachu nad głową i seksu. Seksu ci nie dam, ale mogę dać ci demo. Nie pracuję już w branży, ale ciągle mam kontakty i mam pieniądze...

Nathaniel ponownie pokręcił głową.

— Nie chcę twoich pieniędzy.

— Więc zamierzasz do końca życia grać na ulicy? — spytał, dezorientując tym Nathaniela. Zanim jednak chłopak zdążył zapytać skąd o tym wie, Matt uprzedził jego pytanie. — Często cię widuję, stąd wiem. Stać cię na więcej niż to. 

Nathaniel parsknął. Matt był ostatnią osobą, która miała według niego prawo mówić mu, na co było go stać. Gdyby nie ich romans, dziś byłby bogaty, grając w dość znanym zespole koncertującym po Europie. To Matt był tym, który mu to odebrał. 

— I mówisz to ty? 

Matt westchnął i usiadł obok Nathaniela, po czym spojrzał na niego poważnie.

— Wiem, że popełniałem błędy. W twoim przypadku więcej niż kilka. Gdy wiesz, że umierasz, dociera do ciebie, że chcesz naprawić chociaż część tych błędów i chcę to zrobić z tobą. Przenocuję cię dzisiaj, załatwię twojemu zespołowi studio na demo i je opłacę, ale pod jednym warunkiem.

Nathaniel nie potrafił mu zaufać, ale Matt brzmiał szczerze jak nigdy. Może naprawdę perspektywa śmierci sprawiła, że zrobił sobie rachunek sumienia?

— Jakim?

— Nigdy więcej do mnie nie przyjdziesz i nigdy nie powiesz chłopakom jak to załatwiłeś. Nigdy nie powiesz nikomu, że wam pomogłem.

Nathaniel parsknął. Nie wierzył, że to akurat Matt prosi go o coś takiego. To ani trochę nie pasowało do Matta, którego znał.

— Bo nagle jesteś taki święty?

— Nie. Nie chcę, żeby nagle przychodzili do mnie wszyscy, których pieprzyłem i prosili o to samo. Robię to tylko dla ciebie, bo jestem ci coś winien. Wiem, że nie odkupię wszystkich swoich win, ale chcę ci pomóc. Pytanie czy mi na to pozwolisz. 

— Mam wierzyć, że zrobisz to nie chcąc niczego w zamian? Nie chcesz, żebym ci obciągnął?

— Nate — powiedział stanowczo. — Mam dużo pieniędzy, których nie mam komu zostawić. Mogę zrobić z nich pożytek i ci pomóc. Zaraz przyniosę ci koc — powiedział wstając, a Nathaniel patrzył za nim nieco zdezorientowany.

Czy los naprawdę zadrwił z niego tak bardzo, że przyjście do tego człowieka okazało się być prawdopodobnie najlepszym, co mógł zrobić?

A/N

Okej, piszę dziś za szybko (efekt przerwy chyba). Ale trzeciego rozdziału raczej dziś nie będzie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro