5. Cholera, co poszło nie tak?
Muzyka grała tak głośno, że ledwie można było słyszeć własne myśli. W połączeniu z alkoholem sprawiało to, że ciężko było zachować się jakkolwiek rozsądnie.
Eddie nie końca wiedział co się z nim dzieje. Czuł się słabo i trochę panikował, bo nigdy się tak nie czuł. Chciał zejść z parkietu, ale wtedy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Tym kimś był Nathaniel, który przyciągnął go bliżej siebie i zaciągnął z powrotem na parkiet, zaczynając z nim tańczyć. Eddie zbyt słabo orientował się w tym, co się dzieje, aby uznać, że może to być niestosowne. Cieszył się, że Nathaniel jest obok – to dawało mu poczucie bezpieczeństwa, że nikt nie zrobi mu krzywdy, a gdyby zasłabł, Nathaniel mu pomoże. Nie myślał o tym, że intencje jego współlokatora mogłyby być inne. Tak właściwie nie myślał o niczym do momentu, aż Nathaniel zbliżył się na tyle blisko, że Eddie instynktownie odskoczył, trochę panikując.
Spojrzeli sobie w oczy – Eddie z wypisanym w oczach przerażeniem, Nathaniel zaś z przeprosinami. I faktycznie Nathaniel miał za co przepraszać – to nie było nic nieznaczące zbliżenie się. Chciał pocałować Eddiego. Na parkiecie. Wśród tłumu ludzi. Nie mając pojęcia jakiej Eddie jest orientacji. Mimo postanowienia, że nigdy więcej nie zbliży się w ten sposób do żadnego mężczyzny.
Był idiotą.
Skończonym idiotą.
Tamta sytuacja sprawiła, że Nathaniel postanowił wziąć się w garść. A przynajmniej w jakiejś części. Jedno było pewne: nawet jeśli jakimś cudem Eddie okaże się być gejem albo chociaż biseksualny jak on, nie powinien się z nim wiązać. Miał nie wiązać się z mężczyzną. Nie mógł też mieć pewności, że Eddie nie choruje na AIDS. Póki co wolał jednak uważać, że Eddie jest heteroseksualny – to jakoś pomagało.
Aby więc odciąć myśli od Eddiego, postanowił związać się bardziej z którąś z dziewczyn i spróbować zaangażować się w związek. Postanowił zrobić to metodą dedukcji. Jako pierwsza odpadła więc Veronica.
Nie żeby Nathaniel miał z nią jakiś problem – lubił ją. Nawet bardzo lubił, ale jej brat był szemranym człowiekiem i bał się, że przy poważniejszym związku mogłoby dochodzić do starć między nim, a jej bratem. Póki co ich związek opierał się przede wszystkim na seksie i okazjonalnych rozmowach o czymś innym. Niewiele o niej wiedział, nie czuł większego przywiązania i dlatego uznał, że odejście od niej będzie dobrym początkiem, bo było najłatwiejsze.
Prawdopodobnie było też najgłupsze, o czym przekonał się ledwie dwa dni po rozstaniu, gdy poszedł z Eddiem i Sophie na piwo. To była jego taktyka – poznać Eddiego z pozostałą trójką dziewczyn i poprosić o jakąś podpowiedź. Sophie była jedną z tych dziewczyn, które lubiły chodzić do barów i był to jeden z głównych powodów, dla których Nathaniel się z nią umawiał – gdy coś poszło w jego życiu nie tak, umawiał się z nią do baru, jak z kumplem. To było miłe móc się komuś tak po prostu wygadać – pozostałe dwie dziewczyny już takie nie były.
Nie wziął pod uwagę, że brat Veronici też chodzi do barów. Nie pomyślał też o tym, że przecież to w tym barze go poznał, dopóki obok Eddiego nie usiadł nagle łysy wytatuowany mężczyzna koło trzydziestki, który nie wyglądał jakby przyszedł tu w miłych zamiarach. Tym mężczyzną był John – brat Veronici.
— Szybko się pocieszyłeś, Lewis — zwrócił się do Nathaniela, który naprawdę nie lubił, gdy ktoś zwracał się do niego po nazwisku.
— Naprawdę chcesz zepsuć nam wszystkim wieczór? — spytał Nathaniel pewnym siebie tonem, pokazując, że jest gotowy do tego, aby zareagować nawet na rękoczyny. Nie miał zamiaru dać mu jakichkolwiek sygnałów o tym, że obawia się tej konfrontacji, bo wiedział, że John to wykorzysta.
— Ty zepsułeś mi wieczór dwa dni temu, gdy Vii wróciła do domu we łzach, więc uznam to za rewanż — odparł, a Nathaniel przygryzł wargę. Zastanawiał się jakie kłamstwo wymyślić, aby nie stracić Sophie tu i teraz.
— Dobra, załatwmy to jak facet z facetem — zaproponował, wstając od stołu, ale John szybko posadził go z powrotem.
— Niech twoja nowa dziewczyna wie, jaki jesteś, to cię bardziej zaboli niż kilka siniaków — stwierdził, po czym spojrzał na Sophie. Uderzyło go to, że była podobna do jego siostry – też miała łagodne rysy twarzy i zgrabną sylwetkę, też miała ciemne kręcone włosy i też miała niebieskie oczy. — Znudzi się tobą po trzech miesiącach i dwa dni później będzie siedział na randce z inną. Albo nawet dzień później, bo to raczej nie jest randka, chyba że to jakiś chory trójkąt...
— Nathaniel jest ze mną od ponad roku — powiedziała Sophie, powodując gwałtowną ciszę.
Niebezpieczną ciszę, w trakcie której Nathaniel niepewnie przyglądał się zszokowanemu Johnowi, który widocznie starał się przeanalizować czy to, co właśnie usłyszał, na pewno usłyszał dobrze.
— Już po tobie, sukinsynu — powiedział i rzucił się na Nathaniela, który odskoczył w ostatniej chwili, ratując się przed ciosem i błyskawicznie wymierzając kontratak. Oczywistym było, że na jednym kontrataku się nie skończy – po chwili obaj zawzięcie wymieniali się ciosami.
Eddie zaklął i nie był pewien czy powinien jakkolwiek zareagować. Znał Nathaniela nieco ponad tydzień i nie znali się jeszcze bardzo dobrze, ale powoli traktował go jak przyjaciela i miał wrażenie, że to działało w obie strony – po co inaczej Nathaniel poprosiłby go o szczerą pomoc z dziewczynami?
Jego wahania zakończył moment, w którym John obezwładnił Nathaniela, bijąc go bez opamiętania po twarzy. Eddie, nie myśląc długo, chwycił szklankę i rzucił nią w plecy napastnika. Początkowo chciał rzucić w głowę, ale nie chciał ryzykować, że go zabije – chciał go tylko zdekoncentrować, odwrócić jego uwagę.
Udało się i Eddie odetchnął z ulgą. Nie na długo, bo John postanowił rzucić się też na niego.
Eddie nie umiał się bić – nigdy nie musiał się tego uczyć, bo nigdy wcześniej nie pakował się w podobnego typu tarapaty, więc teraz działał po prostu instynktownie. Po kilku ciosach zrobił coś, co uznał za dobre rozwiązanie, mimo że nie chciał, aby ktokolwiek kiedyś zastosował je na nim – kopnął Johna w krocze. Mężczyzna pisnął z bólu, wydając przy tym wręcz dziewczęcy dźwięk, po czym zwinął się na podłodze, trzymając się za krocze, jakby to miało w jakimś stopniu zmniejszyć ból.
Nathaniel spojrzał na Eddiego zdezorientowany.
— Stary, tak się nie robi — powiedział widocznie zszokowany tym, co właśnie się stało. Może i nie miał jak zainterweniować, bo dopiero podnosił się z podłogi, gdy Eddie zadał ten cios, ale wszystko dokładnie widział.
Eddie spojrzał na niego wzrokiem niewinnego dziecka. Bał się, że zrobił coś bardzo nie tak i będą z tego kłopoty. Nie chciał kłopotów. Nie tak szybko po wprowadzeniu się do Londynu.
— Nie wiedziałem — powiedział cicho.
Nathaniel wybuchnął śmiechem, widząc strach na twarzy współlokatora. Podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.
— Właśnie oficjalnie zostałeś moim najlepszym przyjacielem — stwierdził i chciał powiedzieć coś jeszcze, ale John szybko mu przerwał.
— Zemszczę się, Lewis — zagroził wręcz piskliwym głosem. — Na was obu.
— Wiesz, to nawet dziwnie brzmi, gdy mówisz to w takim stanie — odparł, po czym nachylił się do niego tak, aby nikt inny go nie usłyszał. — Veronica wie, że zerwałem z nią przez ciebie. Właśnie potwierdziłeś, że postąpiłem słusznie. Jeśli więc masz mieć do kogoś pretensje to do siebie.
Po tych słowach podniósł się i kopnął Johna z całej siły w pośladek. Po prostu nie mógł się powstrzymać, a nie chciał kopać go w plecy – nie chciał mieć problemów na wypadek, gdyby złamał mu kręgosłup.
— Wychodzimy — zażądał i spojrzał na Sophie, która cały czas siedziała w milczeniu. Wyciągnął dłoń w jej stronę, ale ona to zignorowała.
— Zdradzasz mnie, prawda? — spytała, a Nathaniel przygryzł wargę. Faktycznie mogła i miała pełne prawo do tego, by rozumieć to w ten sposób.
— Sophia, to nie tak... — zaczął, ale szybko zrozumiał, że to bez sensu. Jego lista właśnie okroiła się o kolejną dziewczynę i potencjalnie najlepszą kandydatkę. Sophie nie była głupia. — Chcę się w końcu ustabilizować, dlatego poznałem cię z Eddiem...
— Z nami koniec — przerwała mu, a jego ani trochę to nie zaskoczyło. Skinął słabo głową, przygryzając przy tym wargę.
— Nie będę próbował przekonać cię do innej decyzji, szanuję ją — zadeklarował, po czym położył na stole pieniądze, który spokojnie pozwalały na pokrycie rachunku i pokazał Eddiemu, że wychodzą. Chciał dodać coś jeszcze – podziękować jej za minione miesiące, przeprosić, ale słowo "przepraszam" było poza jego słownikiem, więc postanowił nie robić z siebie błazna i wycofać się z tej sytuacji z resztkami godności.
Eddie wyszedł razem z Natahanielem, przygotowany na to, że będzie musiał jakoś go pocieszać. Tymczasem Nathaniel od razu po wyjściu z pubu wyjął papierosa i zapalił go, po czym spojrzał na Eddiego, jakby nigdy nic.
— Będę mieć siniaki na twarzy, prawda? — spytał Nathaniel, jakby to było jego największym problemem. Eddie spojrzał na niego nieco zagubiony i wskazał ręką na pub, z którego dopiero co wyszli.
— Nie jest ci przykro z powodu Sophie? — zapytał, nie dowierzając w to, że Nathaniel ani trochę się nie przejął.
— Nie — odparł na tyle pewnie, że Eddie wiedział, że nie kłamie. — Plusy nieangażowania się. Dlatego wracam do starych metod.
— Czyli? — spytał niepewnie Eddie.
— Nie zamierzam kontynuować wyboru między Kathryn i Sally, bo stracę obie.
Eddie zmarszczył brwi. Pogubił się w planach Nathaniela. Kompletnie już go nie rozumiał.
— Więc co zamierzasz robić? Chodzić z obiema na raz?
Nathaniel wzruszył ramionami.
— Do tej pory chodziłem z czterema na raz, więc to i tak postęp, prawda?
— Nathanielu Lewisie! — Usłyszeli za sobą podniesiony głos jakiejś kobiety. Obaj błyskawicznie odwrócili się w jej stronę. Była brunetką w średnim wieku, trochę podobną do Nathaniela z rysów twarzy. Eddie jej nie znał, ale sądząc po reakcji Nathaniela, on i owszem, co nie było dziwne biorąc pod uwagę fakt, że kobieta znała jego imię i nazwisko. — Twój ojciec w grobie...
— Nie przewraca się, bo jest martwy — powiedział stanowczo, przerywając jej. Eddie naprawdę nienawidził, gdy Nathaniel używał tego tonu głosu – bał się go wtedy.
Kobieta spojrzała na niego niedowierzająco.
— Nawet do zmarłego ojca nie masz szacunku.
— Nie mam do niego szacunku, bo powiedziałem, że jest martwy? — spytał zirytowany. — Mam chujowy dzień, a na domiar złego wpadam na ulicy na ciebie...
— Naprawdę zastanawiam się, co zrobiliśmy z ojcem nie tak — powiedziała, słyszalnie zraniona. Dla Nathaniela ton jej głosu nie miał jednak najmniejszego znaczenia. On bardziej miał prawo czuć się zraniony. To rodzice posłuchali Matta zamiast niego.
— Zaufaliście obcemu człowiekowi zamiast własnemu synowi — powiedział ostro, wręcz cedząc każde słowo przez zęby. — Nigdy nie daliście mi szansy powiedzieć, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Nie mogłem nawet przejść normalnie żałoby, bo modliłem się, aby znaleźć mieszkanie. A teraz cię przepraszam, ale śpieszymy się do domu — stwierdził, obejmując Eddiego ramieniem i ciągnąc go w stronę przystanku.
Eddie domyślił się, że ta kobieta to matka Nathaniela i tylko dlatego zdecydował się nie wtrącić. Jeśli miał porozmawiać z nim o matce i być może nakłonić go do wyciągnięcia do niej dłoni na zgodę, na pewno nie był to właściwy czas i miejsce.
— Modlę się za ciebie każdego dnia! — krzyknęła za nimi kobieta, ale jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała był środkowy palec jej syna.
A/N
Jeśli nic się nie stanie to next pojawi się jutro.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro