Rozdział trzeci
Granatowy tunel. Dziewczyna idzie po nim i jednocześnie nie czuję gruntu pod nogami. Próbuje dotknąć ściany ale nie może. Ścianę i podłogę można porównać do powietrza. Nie, nie można ponieważ nie da się stać na powietrzu. A jednak stoi, nie spada, idzie przed siebie jednocześnie nie czując pod stopami nic. Materia nie dotykalna a jednak można się na niej utrzymać. Nie da się przez nią przelecieć jak przez chmurę. Tory. Tory bez końca. Dziewczyna nie oddycha bo tu nie ma tlenu a mimo tego żyję. Choć czy ten stan da się nazwać życiem chyba nie, bardziej przypomina dziwny sen. Idzie przed siebie a wciąż nie widać końca tych torów. Nie pokonuje żadnej drogi, choć idzie. Nie odczuwa żadnych emocji. Myśli jej są skryte a jednak istnieją. Nie próbuje uciec, przebić się przez "ścianę" lub "podłogę". Idzie... Godziny mijają a ona dalej idzie przed siebie. Po kilku sekundach sytuacja się zmieniła. Eliza ocknęła się. Jedna myśl się uaktywniła. Zatrzymała się, odzyskała świadomość. Stała na ziemi i nadal nie czuła gruntu pod stopami, nadal nie była w stanie dotknąć ściany. Zaczęła biec. Byle jak najszybciej się stąd wydostać-myślała. Co ciekawe nie traciła siły, nie męczyła się-mogła biec bez końca. Po paru minutach dostrzegła za sobą punkt zbliżający się w jej stronę. Gdy się przybliżył rozpoznała w nim drezynę ,w której nie było człowieka. Dziewczyna czekała aż pojazd się zatrzyma ale on zamiast zwolnić przyśpieszył. Gdy była już bliska dostrzegła na niej wielkie lepkie czerwone plamy-to była krew. Dziewczyna zaczęła biec. Wezbrał w niej strach. Drezyna jechała coraz szybciej. Robiła się coraz większa. Eliza ujrzała jakieś 50 metrów przed sobą coś małego i czarnego. Stworzenie wstało i zaczęło biec przed siebię. Po krótkiej chwili przewróciło się. Dziewczyna rozpoznała w stworzeniu kota. Przyśpieszyła. Chwyciła go za kark po czym wydarzyło się coś dziwnego. Spadała, nie dało się już stać na ziemi. Leciała w głąb granatowej mgły. Im niżej była tym bardziej mgła stawała się jaśniejsza. Po jakimś czasie była "mocnego" koloru niebieskiego. Zamknęła oczy i wtuliła się w czarne, drżące ciałko kota oczekując na najgorsze. Skoro spadała musiała gdzieś upaść a upadek z takiej wysokości musiałby zakończyć się śmiercią. Kotek nerwowo miałczał. Przytuliła go mocno a jej oczy uroniły dwie mokre łzy. Przytuliła mocniej kotka. On również zginie-pomyślała-nie jestem jeszcze przygotowana na śmierć. Uznała ,że może jakoś uratować chociaż życie kotka. Podniosła go najwyżej jak umiała w ten sposób on nie uderzy o ziemię więc będzie miał szansę przeżyć. Ja zgine ale czegokolwiek bym nie zrobiła i tak dzisiaj spotka mnie śmierć a tak choć on przeżyję-pomyślała. Łzy leciały jej z oczu na myśl o tak bliskiej śmierci. To było za wcześnie była jeszcze tak młoda. Do głowy przyszła jej myśl:
"Ojcze nasz ,który jest w Niebie" -wymawiała słowa modlitwy. Zmówiła ją piętnaście razy. Gdy szesnasty raz powiedziała jej ostatnie słowo czyli "Amen" jej ciało przestało spadać. Otworzyła oczy. Ujrzała przed sobą kwitnącą jabłoń i błękit nieba. Opadła miękko na piękną zieloną trawę. Słońce przygrzewało jej ciało drobnymi promieniami. Uklękła i podziękowała Bogu za to ,że żyję. Rzuciła się na trawę. Kot położył się na jej klatce piersiowej i polizał jej brodę-to było słodziutkie. Wpatrywał się w jej oczy swoimi wielkimi złotymi oczkami po czym zaczął mruczeć. Eliza myślała o tym wszystkim. To było dla niej nie do ogarnięcia. W dodatku wiedziała ,że jak komuś opowie o tej historii to z pewnością jej nie uwierzy, ona sama by w coś takiego nie uwierzyła. To było jak okropny sen. Uznała ,że będzie żyć jakby to wszystko było tylko koszmarem. Spojrzała w chmury, były jak wata. Przez niebo przeleciał ptak trzepocząc hałaśliwie skrzydłami. Słońce było tak ciepłe. Było jej bardzo przyjemnie, błogo. Za nim się obejrzała jej oczy same się zamknęły-zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro