Rozdział 4
Stoję na schodach. Patrzę na ścianę. Podchodzę bliżej, pojawia się cień. To nie jest mój cień, ja jestem inna. Brzydsza, grubsza. Ja jestem okropnie gruba i brzydka. Choć waga pokazuję co innego. Już dawno przestałam jej wierzyć. Gdy patrzę w lustro w moich oczach pokazuję się cień łez. Bo ja nigdy nie płaczę na prawdę. Gdy płaczę na mojej twarzy gości lekki uśmiech. Ludzie myślą ,że jestem szczęśliwa. Nie widzą tych nie widzialnych łez ,które tak często pojawiają się na mojej twarzy. Moja twarz kłamię. Praktycznie nigdy nie pokazuję tego co czuję naprawdę. Biegnę po schodach na górę. Cień przez cały czas podąża za mną. Delikatny lekki niczym nimfa. Zatrzymuję się. Patrzę na niego, nie widzę w nim siebie. Podchodzę bliżej. Jest taki cienki, piękny, szczupły. Nie to co ja. Na schodach jest bardzo cicho. Nie śmiem nic mówić, nie zakłócę tej ciszy. Jest taka piękna. A może jednak. Zakłócę ją śpiewem. Mój głos jest brzydki, niemal tak brzydki jak moja sylwetka ale śpiewanie podnosi mnie na duchu. Zwłaszcza gdy nikt tego śpiewu nie słyszy, tak jak dzisiaj. Blok jest pusty bo ludzie wyjechali na wakacje. Tylko ja jedna zostałam. Rodzina jest już od dawna nad morzem. Rodzice próbowali mnie namówić bym pojechała z nimi ale ja nie chciałam. Boję się ludzi. Nienawidzę być w ich towarzystwie. Czuję się wtedy bardziej samotna niż gdy jestem sama. Ludzie są źli. Krzywdzą nawet tego nie zauważając. Nie zastanawiają się nad słowami ,których używają. Nawet pojedyncze słowa bardzo ranią. Kiedyś próbowałam żyć z ludźmi, nie znałam jeszcze ich pustych serc. Wielokrotnie próbowałam dać im szansę ale to zawsze kończyło się raną, raną w sercu-taką głęboką. Lubiłam być sama. Zaśpiewałam pierwsze zdanie. Potem następne i kolejne. Czułam się coraz bardziej szczęśliwa. Było pięknie, nareszcie byłam sobą. Wspinałam się po schodach jak na szczyt wielkiej góry. Mój cień przez cały czas podążał za mną. Tańczyłam, kręciłam się, wirowałam. Byłam podekscytowana. Czułam w sobie tyle pięknych uczuć. Mój cień naśladował mnie, również tańczył. Gdy zbliżałam się do niego przypominał cień kosmitki, pięknej kosmitki. Nigdy bym tego nie zrobiła wiedząc ,że ktoś mi się przygląda a tak właśnie było. Na górze schodów stał pewien staruszek nie odrywający ode mnie wzroku. Uśmiechał się szczerze. Powiedział-nie przejmuj się mną ja tylko sobie popatrzę. Niczym spłoszona sarna zbiegłam w dół schodów. Nie uciekaj-usłyszałam słowa starca. Nie mogę tu zostać-pomyślałam. Znowu napotka mnie ból. Rany spowodowane słowami są najgorsze, najtrwalsze. Nie mogę żyć wśród ludzi, nie umiem-pomyślała. Wbiegła do domu chwyciła w rękę lustro i cienką wagę. NIE! NIE!-krzyknęła. Rzuciła lustro na podłogę-rozbiło się w drobny mak. Chwyciła w rękę młotek. Zastanawiała się chwilę. Będę brzydka! Będę gruba! Ale nie będę już więcej myśleć o swoim wyglądzie!! Uderzyła młotkiem w wagę. Wybiegła z domu zostawiając za sobą otwarte drzwi. Biegła w dół schodów. Rozpuściła włosy. Z oczu wypływały prawdziwe łzy, musiała płakać, za wiele już przeszła, przestała powstrzymywać łzy. Przebiegła już dziesięć pięter a ten blok miał tylko cztery. Nie dało się stąd wyjść. Te schody prowadziły donikąd. Przeskakiwała po trzy stopnie. Zwiększała szybkość biegu. Spojrzała na cień. Zmieniał się był coraz większy. Poczuła ból w całym cielę. Zobaczyła coś granatowego. Schody rozpływały się w powietrzu. Chwyciła się poręczy. Poręcz zniknęła. Ina, bo tak miała na imię dziewczyna przewróciła się. Nie czuła gruntu pod stopami. Otaczała ją mgła. Mgła i tylko mgła. Schody zniknęły. Po chwili poczuła ,że spada. Zobaczyła granatową różę. Leciała obok niej. Chwyciła ją w ręką-wtedy przestała spadać. Wszystko zatrzymało się w bezruchu. Znów w oczach zagościł cień łez. Mgła zniknęła. Teraz już nie było nic prócz dziewczyny i róży ,która już nie była granatowa. Wyjaśniała. Teraz była niczym błękit bezchmurnego nieba. Ina bała się mrugnąć, bała się co zobaczy gdy ponownie otworzy oczy. Zobaczyła w oddali punkt przypominający kształtem człowieka. Chciała biec w jego stronę. Ale nie miała jak. Zamknęła oczy. Poczuła pod stopami mokrą trawę. Otworzyła oczy. Stała na ziemi a przed nią rosła błękitna róża. Usiadła na trawie. Zasłoniła twarz dłońmi.
Cień łez.
Trochę zainspirowałam się tą piosenką. Jak chcecie możecie sobie posłuchać:
https://youtu.be/68Z978U28qY
Czy tylko mnie inspirują piosenki Sylwii Grzeszczak?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro