I
Jak co wtorek, a także co poniedziałek, środę, i inne dni tygodnia, Kim Seokjin obudził się dzięki swemu budzikowi punktualnie o godzinie szóstej trzydzieści. Uciszył nawołujące go do wstawania EXID, przesuwając palcem po ekranie swojego iPhone'a i opuścił znów ręce na okrywającą go kołdrę w kolorze pudrowego różu. Dlaczego różu? Jin uważał ten kolor za niezwykle estetyczny. Nie miał na jego punkcie obsesji, jednak za sprawą odkrycia, którego dokonał w dzieciństwie zauważył, że dzień jest lepszy, gdy zaczyna się go od myślenia o różowych piankach, w których można leżeć do końca życia. Pewnie miało to związek ze spędzaniem spokojnych nocy w objęciach i pokoju jego starszej siostry, gdy rodzicom w domu robiło się za gorąco i musieli uwolnić napięcie, zdzierając na siebie gardła.
Miał za to obsesję na punkcie czegoś innego. A właściwie kogoś. Chociaż biorąc pod uwagę to, jak ten dwudziestodwuletni chłopak się czasem zachowuje, śmiało można go nazwać „czymś". Obcym. Kosmitą.
Jeśli autor jakiejś encyklopedii czy poradnika miałby problem ze znalezieniem odpowiedniej definicji słowa „perfekcja", z całym przekonaniem Seokjin doradziłby mu, żeby wpisał tam po prostu „Kim Taehyung".
Dokładnie tak. Dla Seokjina, Taehyung był perfekcyjny i nic nie było w stanie podważyć tej opinii. Szczupła buzia, nogi do nieba, delikatna, ale wciąż męska sylwetka, rozjaśnione do kasztanowego brązu włosy, prostokątny uśmiech. Jin uśmiechnął się i wtulił w ciepłą poduszkę, myśląc o tym uśmiechu, który ukradkiem podczas długich godzin spędzonych naprzeciwko jego biurka w biurze wbija sobie w pamięć. Właściwie, to Taehyung ma tylko jedną wadę.
Seokjin zdaje się dla niego nie istnieć.
Codziennie mówi sobie, że to zmieni: że zbliży się do niego i zamieni tą jednostronną sympatię w głębszą znajomość. Codziennie kończy się to tak samo: Seokjin tchórzy i nadal są jedynie znajomymi mijającymi się w pracy.
Westchnął w odpowiedzi na swój ciężki los i powoli odgarnął przyjemnie ogrzewającą go kołdrę. Zadrżał na zmianę temperatury, jednak po chwili ocknął się ze wszystkich odruchów i powoli, by nie zakręciło mu się w głowie, wstał. Z jego oczu można było wyczytać wypisaną na jego duszy determinację.
~~~
Zbliżając się do budynku, w którym pracował, nie zwracał za bardzo uwagi na to, co go otacza; jego umysł był już całkowicie pochłonięty grupowaniem dokumentów, chodzeniem po wszystkich piętrach, Taehyungiem, pieczątkami, kawą, Taehyungiem, projektami ubrań i Taehyungiem. Był ciekaw, jaką koszulę jego słabość dziś ubierze. Oraz oczywiście tego, czy postanowi założyć okulary, czy szkła kontaktowe; takie pozorne szczegóły były dla Seokjina bardzo ważne.
Wszedł do windy, i gdyby zagapił się jeszcze przez sekundę, pewnie straciłby szansę na zawał życia poprzez dostrzeżenie pędzącego w stronę Taehyunga. Ale los był wobec niego łaskawy i gdy tylko się ocknął, przytrzymał drzwi od windy stopą, by Taehyung również mógł do niej wejść. Przełknął głośno ślinę, na szczęście głośno tylko dla siebie. Chłopak uśmiechnął się do niego wdzięcznie i przekroczył próg windy, po czym pojechali.
– Cześć – przywitał go z uśmiechem.
– Cześć – rzekł krótko Taehyung.
I koniec. Cisza, przerywana tylko szumem jadącej windy. Dość niezręczna, jeśli Seokjina zapytać. Może dla Tae nie bardzo – był zajęty zawziętym szukaniem czegoś w wiszącej na ramieniu torbie. Mężczyzna przygryzł wargę, czując, jak cała jego poranna determinacja ulatuje z każdą sekundą. Nie chcąc wyjść na stalkera, przyglądał mu się tylko w odbiciu windy. Miał okulary. Seokjin uśmiechnął się do siebie, przekręcając głowę w drugą stronę. Uroczy, bardzo uroczy. Chciał zacząć rozmowę, zapytać go, czy dobrze dziś spał, ale niestety – jak zazwyczaj nie miał szczęścia. Winda w końcu dotarła do celu; Taehyung wręcz wyparował, spiesząc się do swojego biurka, gotów wkręcić się w wir pracy. Seokjin tylko westchnął cicho. Dzień jak co dzień.
Gdy już dotarł do swojego biurka, przy którym dzięki przeszklonym ścianom mógł obserwować swojego kosmitę, jego uwagę przykuła platynowa czupryna, której radosny właściciel machał do niego lizakiem z drugiego końca korytarza. Szeroko się uśmiechnął i wyszedł przyjacielowi na spotkanie.
– Namjoon, jak zawsze w pełni kulturalny. - Przytulił go krótko.
– No co ty, stary. Wolno mi tu sporo. - Nie kłamał. Namjoon był bratem ich szefa, a co za tym idzie, niezłą szychą w całej firmie.
– Taki to pożyje. Słuchaj, ja dzisiaj umrę – dodał, już przyciszonym głosem. Twarz jego kompana wykrzywił niezrozumiały grymas. Myślał przez chwilę, ssąc zawzięcie lizaka, po czym wywrócił oczami i lekko się wychylił, patrząc za plecami Jina.
– Ach, rozumiem.
– Co mam robić? On mnie tak strasznie rozczula...
– Jest na to metoda. - Poklepał go po ramieniu. – Pracuj ciężko, bo mój brat nie toleruje lenistwa. Miłego dnia. Szatyn przytaknął i godząc się ze swoim losem, odwiesił płaszcz i usiadł za biurkiem. Rzucił okiem na stos papierów leżący na jego końcu, potem szybko na Taehyunga i znów na arkusze. To faktycznie będzie pracowity dzień.
~~~
A w każdym razie taki był plan. W okolicach godziny przeznaczonej na jego przerwę poddał się całkowicie i ziewnął przeciągle. Lubił swoją pracę, ale pewnie gdyby nie miłosne eskapady dziejące się w jego głowie już dawno by zasnął. Zdecydował, że to idealna pora rozprostować kości, również dlatego, że jego mały (pomimo tego, że byli prawie tego samego wzrostu, lubił tak o nim myśleć) Taehyung zniknął gdzieś wraz z jego ochotą do papierkowej roboty.
Z myślą o kafejce wszedł do windy. Gdy już dotarł na miejsce i poprosił o swoje jedzenie, rozejrzał się po pomieszczeniu. Szczęście jednak było dziś po jego stronie; w kącie siedział Tae, uroczo zagryzając bułkę i przeglądając coś na swoim telefonie.Działaj, Jin, podpowiedziała mu intuicja. Jesteś pewien, że jesteś na to gotowy?, zapytał rozsądek. Zamknijcie się oboje, odpowiedział im Jin i chwilę później był już przy stoliku chłopaka.
– Hej – zagaił Jin, zwracając na siebie jego uwagę – Mogę się przysiąść?
Serce przyspieszyło swój rytm. Taehyung zamrugał kilka razy, wciąż z bułką w buzi. Personifikacja chomika rozejrzała się po całej kawiarence; jedynym zajętym stolikiem był ten, przy którym on siedział. Po krótkim namyśle kiwnął głową i wrócił do swojego telefonu. Szczęśliwy w duchu Jin usiadł naprzeciwko niego i zaczął jeść, ukradkiem co chwilę spoglądając na Tae. Mlaskał cichutko, nadając sobie jeszcze bardziej chłopięcego wyglądu. Seokjin pisnął w środku na tą dawkę słodkości; miał ochotę go wyściskać. Już miał zamiar rozpocząć jakąś neutralną rozmowę, gdy nagle w kawiarence rozbrzmiał wysoki głos Jimina, bliskiego przyjaciela Taehyunga.
– Ej, TaeTae! Za to, że na mnie nie poczekałeś, stawiasz mi obiad! - krzyknęła marchewa.
Chłopak od razu się rozpromienił, gdy rozpoznał ten dziki głos. Wyszczerzył zęby i rzucając ciche „pardon" w stronę Jina, ruszył do Jimina. Seokjin jęknął w duchu. Znowu. A prawie był gotów. Za Jiminem przyszedł Namjoon, i rozejrzawszy się, zajął miejsce Taehyunga.
– Byłem tak blisko... - mruknął ze zwiastunem mordu w głosie Jin.
– Czego? - spytał zaciekawiony Namjoon, wyjmując z ust lizaka. Szatyn podniósł głowę.
– Nie masz zamiaru przytyć od tych lizaków?
– Pierwszy zadałem pytanie. Seokjin westchnął i ze zrezygnowaniem opuścił głowę na stolik.
– Za każdym razem, gdy już prawie rozmawiamy, coś nam musi przerwać.
– Zdefiniuj „prawie rozmawiamy". - W głosie Namjoona słychać było powątpiewanie.
– No... - zawahał się Jin – No dosłownie zawsze, kiedy już otwieram usta, żeby do niego zagadać...
– Jezu, chłopie. Jesteś taki staroświecki. - Jin podniósł zaciekawiony głowę, nie wiedząc, co przyjaciel ma na myśli. - No co? Zagadać? Kto w tych czasach zaczyna podryw od rozmowy?
– O co ci znowu chodzi... - Oczy Jina powędrowały w stronę cieszącego się Taehyunga, który karmił wygłodniałego Jimina. Grymas niezadowolenia spełzł z jego twarzy. Nie umiał być smutny, patrząc na jego radość.
– Klepnij go w tyłek albo co. Seokjin spojrzał na niego, jakby był szalony, a zarazem z lekkim niesmakiem.
– Klepnąć w tyłek? Oszalałeś?
– O co tobie teraz chodzi? Zawsze tak zdobywam dupeczki. Same wskakują mi do łóżka.
– WSKOCZYĆ DO ŁÓŻKA? - Oczy Jina przybrały rozmiar talerzy obiadowych, gdy wymawiał to głośnym szeptem. - Przecież on jest na to zbyt niewinny! Zobacz tylko!Oboje zwrócili niedyskretnie oczy na śmiejącą się parkę w tym samym momencie, w którym spojrzał na nich Jimin. Kąciki jego szeroko otwartej buzi uniosły się lekko, gdy spojrzał na Jina.
– Przysięgam, on wszystko wie – warknął Jin, gdy znów spojrzeli na siebie z Namjoonem. - No ale widziałeś? Przecież ta kruszyna... nie, nawet nie umiem sobie tego wyobrazić. - Blondyn wywrócił ostentacyjnie oczami. - Przecież on jest taki niewinny, taki kochany. Ja chcę tylko ukraść go do swojego mieszkania i przytulać całymi godzinami...
– Może powinieneś to zrobić? - Jego przyjaciel podniósł sugestywnie brwi.
Twarz Jina wyrażała teraz jedynie niesmak. Rzucił w Namjoona ziarenkiem ryżu, które pozostało po jego posiłku.
– Jesteś obrzydliwy. I zboczony. Radosny śmiech jego przyjaciela rozbrzmiał w pomieszczeniu. Wrzucił swój patyczek po lizaku do plastikowego opakowania po daniu Jina i wstał.
– A ty zbyt niewinny. Po prostu lecisz na małego. Jakbyś się trochę postarał, to już dawno byłby twój. Pracuj ciężko, Jin, do zobaczenia. - Odszedł, machając jeszcze koledze na pożegnanie.
– Ciągle tylko mnie pogania, zamiast tego załatwiłby mi podwyżkę... - mruknął do siebie niezadowolony Jin. Rzucił ostatnie spojrzenie na przyjaciół na drugim końcu kawiarenki. - Klepnąć w tyłek?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro