Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI. Żegnaj, Albercie

Pembrokeshire, 1811

Albert wkroczył ostatni raz do holu w rezydencji hrabiny Pembrokeshire. Był niezwykle wzruszony, z widocznym rozrzewnieniem spoglądał na piękne marmury. Tak niedawno stał na dziedzińcu i nie chciał przekroczyć progu budynku. Kto by się spodziewał, że w ciągu miesiąca odwiedzi to miejsce wielokrotnie?

‒ Hrabina wraz z panną Georgianą zaraz do pana zejdą ‒ poinformowała go Mary, która wyłoniła się z saloniku. 

Kobieta przemknęła przed oczami Beamounta z miotełką do kurzu w ręce i po chwili zniknęła w innym pomieszczeniu.

Eleonora pojawiła się w bordowej sukni z opadającymi ramionami. Materiał wyglądał na ciężki przy zwiewnym stroju towarzyszącej hrabinie panny. Jej suknia była w jasnozielone paski i miała bufiaste rękawy.

Na widok kobiet Albert jeszcze mocniej zacisnął dłonie na pakunkach, które i tak były już bardzo zmięte.

‒ George nie przyszedł się pożegnać? ‒ Eleonora była prawdziwie zawiedziona nieobecnością mężczyzny. Chciała mu zasugerować wyjazd za granicę, aby mógł uniknąć odpowiedzialności za niedotrzymanie obietnicy złożonej pannie Redford.

‒ Niestety nie. Cały wolny czas spędza z narzeczoną. Powiedział, że w wolnej chwili napisze do ciebie list.

‒ On ciągle chce się ożenić z tą wieśniaczką? ‒ Hrabina nie kryła wzburzenia.

‒ George zdradził mi, że posag nie jest tak niski, jak się spodziewaliśmy. A ty ‒ wymierzył palec w kierunku kobiety ‒ nie powinnaś być w stosunku do niej tak obraźliwa. Panna Redford jest bardzo miła.  

Eleonora spojrzała z politowaniem na Beamounta.

‒ Gdyby była porządna, to nigdy nie zgodziłaby się na ślub z mężczyzną znacznie lepiej od niej sytuowanym.

‒ Przestań być taką egoistką. ‒ Albert upomniał hrabinę. Eleonora, czując, że już nic nie wskóra w tej sprawie, zaniechała tematu, mimo że poczuła się urażona.

Beamount miał okazję spędzić trochę czasu w towarzystwie Beatrice w tym tygodniu i powoli zaczął pochwalać decyzję przyjaciela. Ten narwaniec, Spencer, nie mylił się co do dobrego serduszka dziewczyny. Może jeszcze nie darzyła szczególnym uczuciem Geoege'a, ale z pewnością była gotowa pokochać go w przyszłości. Już teraz była mu ogromnie wdzięczna, co nieustannie okazywała. Przy Beatrice wszystko wydawało się proste, ponieważ panna nie była zepsuta przez wielki świat. Spencer nie musiał się obawiać, że młoda dama będzie podejmowała nierozważne kroki za jego plecami. George stał się przy Beatrice bardziej wyciszony, nawet Albert w jej towarzystwie czuł się spokojniej i pewniej. Panna Redford była zupełnym przeciwieństwem Eleonory. Beamount nieustannie zastanawiał się, czy hrabina jest szczera, czy jedynie z nim pogrywa. Ta niepewność była wykańczająca. Albert nie wyobrażał sobie opuszczenia hrabstwa w takim stanie, dlatego postanowił przekonać się, jakie zamiary ma Eleonora.

‒ Czy przyjedziesz na mój ślub? ‒ Georgiana posłała Beamountowi spojrzenie pełne nadziei.

‒ Niestety nie.

Wszystko w pannie wydawało się słodkie i niewinnie, począwszy od jej głosu, kończąc na stroju. Sprawiało to, że Albertowi było jeszcze ciężej odmówić. Gdyby nie obowiązki wzywające go do Newport, z pewnością pojawiłby się na ceremonii. Dziewczyna wyraźnie posmutniała, ale jak na elegancką damę przystało, próbowała ukryć swoje prawdziwe uczucia pod uroczym uśmiechem.

‒ Mam coś dla ciebie, w prezencie ślubnym. ‒ Oficer niepewnie podał zawiniątko, obawiając się, czy podarunek przypadnie Georgianie do gustu.

Dziewczyna szybko rozerwała papier i otworzyła drewniane pudełeczko. Jej oczom ukazał się zestaw do szachów. Wyglądały na ręcznie rzeźbione, a panienka była niemal pewna, że jedna z figur jest łudząco podobna do niej. Ponadto zachwycały ją kolory figur, jedne miały odcień kości słoniowej, a drugie były karminowe. Eleonora, widząc prezent przeznaczony dla jej szwagierki, posłała Albertowi pytające spojrzenie, ten jednak zupełnie go nie zauważył. Był zbyt zaaferowany reakcją Georigany, której twarz rozpromieniła się na widok szachowych figur.

‒ Och, Albercie są takie piękne! Musiałeś wydać na nie fortunę. ‒ Dziewczyna rzuciła się oficerowi na szyję.

‒ To drobiazg. Pomyślałem, że może umilą tobie i twojemu mężowi niejeden wieczór.

‒ Wieczorami małżeństwa zajmują się innymi sprawami... ‒ wtrąciła hrabina.

‒ Eleonoro! ‒ zawstydzona Georgiana upomniała szwagierkę.

‒ Dla ciebie też coś mam, moja droga. ‒ Beamount przypomniał sobie o drugim pakunku, który wciąż trzymał w dłoniach.

Eleonora, w przeciwieństwie do szwagierki, powoli zdejmowała papier z prezentu, którym okazała się książka.

‒ Pierre Choderlos de Laclos, Niebezpieczne Związki ‒ przeczytała głośno napis na tytułowej stronie. ‒ Dziękuję ‒ dodała. ‒ Powinna trafić do biblioteczki. Zaniosę ją tam niezwłocznie. Albercie, zechcesz mi towarzyszyć?

Oficer skinął głową i oboje ruszyli w kierunku pomieszczenia. Szli w milczeniu, a Eleonora co chwilę rzucała ukradkowe spojrzenia w kierunku mężczyzny. Zupełnie nie dbała, że przez cały miesiąc nie udało jej się zaciągnąć Alberta do łoża. Przejmowała ją ogromna żałość spowodowana rychłym rozstaniem. Jednocześnie głowiła się, co też mógł oznaczać prezent podarowany jej przez Beamounta. Czytała już kiedyś tę powieść, ale treść pamiętała jak przez mgłę. Obnażała moralne zepsucie francuskiej arystokracji i jej seksualną rozwiązłość. Hrabina czuła, że utwór ma nawiązywać do niej samej, dlatego postanowiła niebawem przypomnieć sobie lekturę.

Gdy dotarli do biblioteki, Eleonora zaczęła błądzić między regałami w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca dla nowej książki. Nagle do głowy przyszedł jej pewien pomysł.

‒ Albercie, przeczytaj mi kawałek. ‒ Hrabina podejrzewała, że jeżeli wybór powieści był nieprzypadkowy, to Beamount doskonale znał jego treść i wybierze taki fragment, który da kobiecie do zrozumienia, czy prezent ma jakiś ukryty podtekst.

‒ Z przyjemnością ‒ odpowiedział oficer i usadowił się na skórzanym fotelu przy biurku.

Eleonora usiadła na podłodze przy nim tak, że jej suknia rozlała się po drewnianej posadzce niczym morskie fale. Głowę, otoczoną pięknie upiętymi, ciemnymi włosami, położyła na kolanach Alberta. Wolała nie patrzeć w twarz mężczyźnie, aby ten nie odgadł jej emocji.

Beamount kartkował chwilę książkę, po czym zatrzymał się na jednej ze stron.

‒ ,,List sześćdziesiąty ósmy, Wicehrabia de Valmont do prezydentowej de Tourvel"*. ‒ Dźwięczny głos Alberta wypełnił pomieszczenie. Eleonora była jednocześnie tak przestraszona i podniecona, że po plecach przeszedł ją dreszcz.

Beamount miał doskonałą dykcję, więc głośne czytanie wychodziło mu nad wyraz dobrze. Hrabina z przyjemnością słuchała kolejnych zdań płynących z ust oficera, jednocześnie próbując doszukać się prawdy o sobie.

‒ ,,Mówisz mi o szczerości, okazujesz zaufanie, ofiarujesz wreszcie przyjaźń: ileż łask, pani, i jak boleśnie nie móc z nich skorzystać!" ‒ Mężczyzna czytał, jakby przepełniał go żal. Eleonora nie była pewna, czy tak wczuł się w postać de Valmonta, czy wypowiada te słowa w swoim imieniu. ‒ ,,Gdybym czuł do ciebie jedynie ów pospolity pociąg, owo przelotne upodobanie, dziecię rozkoszy i zachcenia, które mimo to ludzie nazywają dziś miłością, czym prędzej starałbym się wyciągnąć korzyści ze wszystkiego, czym mnie obdarzasz. Nie przebierając w środkach, byle mnie doprowadziły do celu, podsycałbym twoją szczerość, aby cię przejrzeć; starałbym się o twoje zaufanie, aby go nadużyć; przyjąłbym twą przyjaźń w nadziei sprowadzenia jej na manowce..."*‒ Albert kontynuował, a twarz hrabiny spłonęła rumieńcem. ‒ ,,Nie, pani, nie będę twoim przyjacielem; będę cię kochał miłością najtkliwszą, najpłomienniejszą nawet, choć najpełniejszą szacunku. Możesz ją pognębić, ale nie zniweczyć."*

Eleonora była już niemal pewna, że się nie myliła. Albert z premedytacją wybrał na prezent tę powieść, lecz czym miała być epistoła czytana przez Beamounta? Krytyką hrabiny? Wyznaniem miłości? Kobieta czuła, że dzisiejszy dzień skończy ze złamanym sercem.

Albert dokończył list, po czym zamknął książkę. Wbił spojrzenie w hrabinę i zaczął powoli gładzić jej policzek. Zdawał mu się być mokry. Być może Eleonora tak wzruszyła się czytanym fragmentem, że uroniła kilka łez? Beamount wiedział, że pytanie, jakie zamierza wystosować do niej, będzie bardzo śmiałe. Był w pełni świadom, że nie wypada, ale reakcja kobiety na fragment dała mu nadzieję, jakiej nie miał wcześniej.

‒ Najdroższa, czy zaczekasz na mnie? ‒ zapytał niepewnie.

Eleonora uniosła głowę i spojrzała zaszklonymi oczami na Beamounta.

‒ Co masz na myśli? ‒ Kobieta doskonale zrozumiała intencje Alberta, jednak chciała dać sobie czas do namysłu.

‒ Och... ‒ Oficer speszył się. ‒ Czy zaczekasz na mnie, aż będę mógł odejść z pułku i wtedy moglibyśmy...

‒ Nie kończ, Albercie ‒ przerwała mu.‒ Wiesz, że nie mogę.

Hrabina zbyt dużo już poświęciła, by móc teraz się poddać. Nie chciała brodzić całe życie po dnie społecznej hierarchii, musiała piąć się wyżej. Jej serce niemal krzyczało, by się zgodziła, ale obowiązek wygrał nad rodzącym się uczuciem.

Beamount spochmurniał. Gwałtownie zerwał się z krzesła, jakby było rozgrzane do niewyobrażalnie wysokiej temperatury.

‒ Wybacz, powinienem już iść. Muszę się przygotować do jutrzejszego wymarszu pułku ‒ powiedział oschle i skierował się do drzwi.

‒ Albert! ‒ krzyknęła za nim hrabina, a jej głos był wręcz rozpaczliwy. Mężczyzna odwrócił się i posłał jej pełne nadziei spojrzenie. ‒ Pisz do mnie, proszę.

Eleonora zarzuciła ręce na szyję Beamounta, a na ustach złożyła pocałunek, którego Albert nie odwzajemnił.

‒ Obiecaj mi to ‒ Kobieta próbowała wymusić na nim przyrzeczenie, choć sama nie chciała spełnić jego prośby.

‒ Napiszę do ciebie ‒ powiedział beznamiętnie i wyplątał się z objęć Eleonory, po czym opuścił bibliotekę, a następnie rezydencję, nie oglądając się za siebie.

Kobieta obserwowała niknącą postać Alberta przez okno, jednocześnie ocierając łezki spływające jej po policzkach. Jeszcze nigdy nie znalazła się w sytuacji, aby tak zależało jej na utrzymaniu relacji z mężczyzną. Pocieszała się, że podjęła słuszną decyzję, która zaowocuje w przyszłości, mimo obecnej goryczy.

* ,,Niebezpieczne Związki" Pierre Choderlos de Laclos


Hej!

Albert opuścił Pembrokeshire, ale nie znika z opowiadania ;) Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł zbyt patetycznie. Dajcie znać, co myślicie i czy spodziewaliście się takiego obrotu zdarzeń.

Ostatnio wybiło 300 wyświetleń, a teraz liczba zbliża się do 400!! Bardzo Wam za to dziękuję ;) Niewątpliwie, przyczyniła się do tego krwawamariantonina, która napisała o Mistyfikacji w polecajce, za co jestem wdzięczna. Również jest Autorką poniższej grafiki ;)

Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro