LXXX. Destrukcja Charlesa Landona
Londyn, 1814
Charles z trudem otworzył oczy. Głowa bolała go tak, jakby ktoś uderzył w nią młotem. Czuł się potwornie zmęczony, nawet nie zamierzał opuszczać wygodnego łoża.
Landon podsunął dłoń na wysokość głowy, by wygodniej się ułożyć. Kiedy jednak zobaczył swoje zakrwawione knykcie i białe, ostre kryształki między palcami, zerwał się na równe nogi. Wcale nie był w swojej sypialni, a w jakimś ciemnym zaułku. Wyglądało na to, że spędził całą noc w śniegu. Policzki miał tak zmrożone, że ledwo je czuł. Rozmasował twarz posiniałymi dłońmi, by nieco ją rozgrzać i odzyskać mimikę. Płatki śniegu przylepione do czoła arystokraty szybko zaczęły się topić, a kropelki zimnej wody spłynęły przez skroń do szyi.
Wspomnienia wczorajszej nocy szybko zaczęły wracać do Charlesa, jednak w pewnym momencie pojawiała się pustka. Jak się tu znalazł? Czemu ma zakrwawione dłonie? Landon zaklął pod nosem i w złości kopnął śnieżny kopiec, który stał się dla niego pierzyną tej nocy. Musiało się zdarzyć coś okropnego, czuł to. Ukrył twarz w dłoniach i intensywnie zaczął przekopywać się przez resztki wspomnień.
Poszedł na bal z Lisą, co do tego nie było wątpliwości. Pamiętał szczęście w jej oczach, roześmiane usta i trzęsącą się z nerwów dłoń. Tańczyli dwa razy. Potem postanowili zrobić sobie przerwę, by wychylić kieliszek szampana. Był wtedy taki radosny, że nawet, teraz gdy myślał o tej chwili, zdrętwiałe kąciki ust delikatnie się unosiły.
Nagle wśród wszystkich kolorowych obrazów pojawiła się niebieska suknia. Charles sunął wzrokiem od krańca materiału przez talię, dekolt i szyję, aż zobaczył twarz i poczuł niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. W jednej chwili powietrze zgęstniało i nie chciało wypełnić płuc wicehrabiego, pozostawiając go na wpół przytomnego. Jego dusza zatańczyła na granicy życia i śmierci. Serce niczym porcelanowa figurka zaczęło pękać, a maleńkie, skruszone kawałeczki odpadały z każdym wypowiedzianym przez Eleonorę słowem.
Chciał jej wierzyć, prędzej posądziłby o kłamstwo własne oczy niż księżną, ale ton pełen fałszu burzył iluzję. W tamtej chwili Charles przestał istnieć dla świata. Był tylko cieniem, który nie mógł nawet krzyczeć, podczas gdy reszta pozostała całkiem żywa. Pary dalej tańczyły, a muzyka grała, jak wcześniej.
Eleonora uśmiechnęła się niepewnie i odeszła do innego mężczyzny. Chciał ją powstrzymać, przecież mieli szczęście na wyciągnięcie ręki. Cóż stało na przeszkodzie ich związkowi? Był gotowy dla arystokratki na wszystkie upokorzenia, byleby tylko mógł ją mieć. Zasypiać w miłosnym uścisku i budzić się, widząc jej twarz.
Właśnie okazało się, że żadna z tych rzeczy nie przypadła mu w udziale. Został sam. Bez powietrza, bo tym właśnie była dla niego Eleonora. Jak miał żyć bez serca, z krwią, która od wewnątrz obmyła jego ciało, wydostając się poza arterie i płucami suchymi niczym pustynia, które powoli się zapadając, boleśnie szarpały obumierające tkanki przy każdej próbie zaczerpnięcia oddechu? Tak czuł się Charles Landon.
Gdyby silna dłoń Lisy nie pociągnęła go za sobą, nawet nie potrafiłby samodzielnie opuścić Lansdowne House. Rozum wciąż walczył, ale bezcelowe były próby administrowania martwym ciałem, przepełnionym bólem, tak silnym, że Charles nie życzyłby go nawet Oldze, której szczerze nienawidził.
Emocje poprzedniego wieczora ponownie ogarnęły Landona. Zatoczył się na brukowanej ulicy, a upadając, rozpaczliwie próbował pochwycić ścianę jednej z kamienic, po której ostatecznie się zsunął, lądując w kałuży. Do oczu Charlesa ponownie napłynęły łzy, które niczym potok zaczęły spływać po jego zmarzniętych policzkach. Najchętniej rzuciłby się pod rozpędzony powóz, ale czuł się winny i musiał dociec dlaczego. Zacisnął dłonie w pięści i jeszcze raz wrócił myślami do poprzedniego wieczoru.
Pamiętał, że gdy grudniowe powietrze musnęło jego twarz, umysł rozjaśnił się nieco i mimo ogromnego ciężaru postanowił odprowadzić Lisę do domu. Panna musiała być bezpieczna. Nie mogła cierpieć przez niego. Całą drogę coś mówiła do Charlesa, ale ten zupełnie nie zwracał na to uwagi. Zamiast tego zastanawiał się, jak pozbyć się swoich uczuć. Chciał odrzucić wszystkie troski i uwolnić umysł od trujących myśli, chociaż przez chwilę poczuć się błogo. Kiedy stanęli przed kamienicą, w której mieszkali Tillneyowie, przypomniał sobie, że jest sposób, by zapomnieć i obudzić się w innej rzeczywistości.
Charles nawet przez chwilę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak jest żałosny. Jeśli wróci do Bernarda, przyzna chemikowi rację. Jednak nie miało to już dla niego znaczenia. Może właśnie taki był, słaby i wzgardzony.
Kiedy Lisa dostrzegła szaleńczy blask w oku Charlesa, poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Wiedziała, co on oznacza i musiała zrobić wszystko, by go powstrzymać.
– Charles, nawet o tym nie myśl – szepnęła. – Pozbierasz się. Pomogę ci. Wiem, że boli, ale...
Landon zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Lisa zdążyła go chwycić za skraj rękawa, ale wicehrabia z łatwością wyszarpnął go z uścisku. Szedł tak szybko, że panna przez swoją krótszą nogę nie miała szansy za nim nadążyć. Mimo to próbowała. Zagryzła wargę i pędziła, co sił. Nagle poślizgnęła się na zamarzniętej kałuży i upadła przy samych schodach. Hałas przyciągnął uwagę Charlesa. Mężczyzna odwrócił się i obrzucił Lisę obojętnym spojrzeniem, po czym ruszył dalej.
Panna Tillney cichutko zaklęła i podtrzymując się żeliwnej barierki, wstała z ziemi. Dopadła do Landona, kiedy ten z całej siły walił do drzwi ich mieszkania. Było za późno. Nie zdążyła. Myśl, że tym razem nie uchroni Charlesa, spowodowała, że łezki mimowolnie zaczęły wypływać z oczu dziewczyny.
Wicehrabia dość mgliście pamiętał zaspany wzrok Bernarda, ubranego w samą koszulę nocną. W jednej chwili chemik ożywił się, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
– Jednak wróciłeś – powiedział, triumfując.
– Daj mi coś – wycedził przez zaciśnięte zęby Charles. Pchnął Tillneya, torując sobie drogę do wnętrza mieszkania i zajął to samo krzesło, co zwykle.
– Jest i moja córeczka! Myślałem, że porzuciłaś już zabawy w księżniczkę.
Lisa otarła łzy i biegiem rzuciła się do swojego pokoju. Opadła bez sił na łóżko i zaczęła cichutko łkać. Nie chciała patrzeć, jak jej przyjaciel przeistacza się w zupełnie nieznaną jej osobę. Pannę ogarniała nienawiść, chociaż sama nie była pewna, kto był jej przyczyną. Ojciec czy arystokratka, która za każdym razem, gdy się pojawiała, ciągnęła Charlesa na dno.
– Córeczko! Nie chowaj się, musisz mi pomóc!
Na dźwięk głosu ojca, Lisie zrobiło się niedobrze. Była pewna, że zaraz zwróci posiłek, który zjadła razem z Charlesem przed wyjściem na bal. To miał być taki cudowny wieczór, a przez jedno spotkanie zamienił się w najgorsze chwile w jej życiu.
Gdy Bernard zrozumiał, że córka nie zamierza do niego dołączyć, z impetem otworzył drzwi i mocno chwycił za nadgarstek Lisy. Jednym ruchem podźwignął jej słabiutkie ciałko do pionu. Panna musiała ponieść karę za nieposłuszeństwo. Tillney był pewien, że nic nie zrani jej bardziej, niż patrzenie na wicehrabiego w tej chwili. Wobec tego przywlókł ją do swojej pracowni i pchnął wprost na szafkę z odczynnikami. Szklane flakoniki zadrżały, gdy ciało dziewczyny uderzyło w drewniane półki.
– Skoro jesteśmy w komplecie, bierzmy się do roboty!
Bernard podał Charlesowi, który wbijał obojętny wzrok w podłogę, balonik. Landon popatrzył na niego z wahaniem, ale po chwili zacisnął spękane wargi na ustniku.
– Oddychaj głęboko, Charles. Wiesz, jak to się robi.
Wicehrabia zaciągał mocno gaz do płuc, dopóki nie zaczęło mu się kręcić w głowie, a nieoczekiwana euforia wypełniła jego ciało. Nie było już Eleonory. Właściwie nie było już niczego. Głowa Landona bezwiednie opadła do tyłu na oparcie krzesła, a przed oczami pojawiały się kolorowe błyski.
– Spójrz, Liso! To jest ten twój wybawiciel? – rzucił kpiąco Bernard.
Gdy spostrzegł, że córka kuli się w kącie z twarzą ukrytą w dłoniach, szarpnął ją za włosy, by musiała zobaczyć Charlesa. Lisa wydała z siebie przeraźliwy jęk. Landon w przypływie niezrównanej energii poderwał się do pionu i... To ostatnie, co pamiętał. Dalej nic. Pustka, aż do poranka, kiedy obudził się w śniegu.
Charles poczuł, jak strach paraliżuje jego ciało. Coś złego stało się Lisie, dlatego tak nagle poderwał się z krzesła. Chciał ją chronić, ale nie był w stanie. Musiał przypomnieć sobie, co działo się dalej.
Ostatkiem sił podźwignął się i wyszedł z zaułka na główną ulicę. Szybko rozpoznał to miejsce i stwierdził, że nie uszedł daleko od mieszkania Tillneya. W ciągu kilku minut ponownie stał przed kamienicą. Ku jego zaskoczeniu, zgromadziła się tam spora grupa gapiów.
Landon niczego nie rozumiał. Skąd tu tyle ludzi? Strach ogarniał go coraz bardziej. Był już niemal pewien, że wydarzyło się coś okropnego. Gdy główne drzwi kamienicy otworzyły się z hukiem, a dwaj konstable wyprowadzali wrzeszczącego Bernarda, nogi ugięły się pod Charlesem. Złość, która wzięła górę nad rozpaczą, ogarnęła wicehrabiego i odpychając gapiów, dzielących go od chemika, przedarł się do Tillneya. Zdążył chwycić go za koszulę, nim jeden z konstabli go odsunął.
– Co jej zrobiłeś?! – krzyknął Charles.
– To twoja wina! Powieszą mnie, bo tak oplotłeś sobie Lisę wokół palca, że wszystko zrzuciła na mnie. – Bernard splunął wprost pod nogi Landona. – Lisa przez ciebie będzie jeszcze większym dziwadłem niż wcześniej!
– Już wystarczy, zwyrodnialcu – warknął konstabl, wbijając łokieć w plecy Tillneya, co zmusiło go, by się pochylić.
Słowa chemika zmroziły krew w żyłach wicehrabiego. Lisa była najbliższą mu osobą, nie mógł jej skrzywdzić. Jednak nie to było teraz najważniejsze. Musiał wiedzieć, gdzie jest panna.
– Oficerze! Co tu się stało?
Młody mężczyzna zatrzymał się i z pogardą wymalowaną na twarzy, odpowiedział.
– Ten potwór oblał własną córkę kwasem. Nawet sobie pan nie wyobraża, jak ta dziewczyna cierpiała. Jej jęki będą mi się śniły do końca życia.
– Żyje? – dopytywał Charles, czując, że zaraz zemdleje z nerwów. Nie może stracić Lisy. Gdyby ona umarła, już nic by mu nie zostało na tym świecie.
– Tak, trafiła do szpitala świętego Bartłomieja, ale wygląda jak szkarada. Kwas zniszczył jej pół twarzy. Miała poparzoną skórę, która wyglądała, jakby się roztopiła.
Konstabl machnął dłonią i dołączył do towarzysza, który samotnie trzymał Bernarda.
Landon początkowo odetchnął z ulgą. Lisa żyła, to najważniejsze. Dopiero po chwili dotarła do niego reszta słów. Marne ochłapy, które pozostały po wczorajszej nocy, i które mógł jeszcze nazywać sercem, zacisnęły się z bólu. Gdyby miał jeszcze jakieś łzy, z pewnością by je uronił nad losem dziewczyny.
– Moja biedna Lisa! – jęknął żałośnie.
Nagle przed oczami Charlesa stanęły kolejne przebłyski. Widział pannę Tillney, wijącą się z bólu na podłodze. Dociskała dłonie do twarzy i przeraźliwie krzyczała.
– Uciekaj, Charles! Słyszysz? Uciekaj!
Landon nie mógł zrozumieć, czemu Lisa kazała mu odejść. Przecież powinien jej pomóc. Może Bernard wcale nie kłamał, by go zgnębić? Może to Charles był tym potworem, który skrzywdził Lisę? Musiał sobie przypomnieć! Landon ciężko przełknął ślinę i wszedł przez otwarte na oścież drzwi mieszkania Tillneyów.
Charles od razu ruszył do pracowni Bernarda. Nie patrząc pod nogi, usłyszał dźwięk gniecionego szkła. Gdy się rozejrzał, okazało się, że wokół niego jest więcej odłamków prawdopodobnie po flakoniku z kwasem. Idąc dalej, spostrzegł, że w jednym miejscu drewniana podłoga jest ciemniejsza. Szybko połączył ten kąt ze swoimi wspomnieniami. To tu leżała Lisa.
Wicehrabia podniósł przewrócone krzesło i usiadł na nim tak jak w nocy. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Nic jednak nie pojawiało się w jego głowie. Westchnął zrezygnowany. Ponownie wyprostował się i rozejrzał po pomieszczeniu. Jego spojrzenie natrafiło na półki pełne szklanych flakoników. Wtedy wszystko do niego wróciło. Przypomniała mu się druga wizyta w domu chemika, kiedy to z zaciekawieniem przeglądał odczynniki. Chciał odkręcić korek, ale wtedy Bernard go powstrzymał, mówiąc, że to silny kwas.
Ta scena wróciła w nocy do Charlesa. Gdy wstał, wbił wzrok w buteleczkę i zobaczył siebie sprzed roku pośród kolorowych mroczków. Krzyk Lisy, którą ojciec pociągnął za włosy, tak go rozsierdził, że bez zastanowienia sięgnął po flakonik. Z łatwością odrzucił korek i chciał wylać kwas na Tillneya. Nagle stracił równowagę, a Bernard zrobił sprawny unik, przez to część cieczy ochlapała twarz Lisy. W pomieszczeniu rozległ się przeraźliwy pisk. Panna z trudem łapała oddech, dziko rzucając się z bólu po podłodze.
Landon poczuł okropne szczypanie na dłoni. Gdy na nią wówczas spojrzał, okazało się, że jest mocno zaczerwieniona. Pewnie i na nią spadło kilka kropel kwasu, jednak nie tak wiele, jak na twarzy panny Tillney. Charles, by upewnić się, że nic sobie nie roi, wyciągnął przed siebie prawą rękę i zauważył, że rzeczywiście ma na niej ciemniejszy ślad.
Dalsze wydarzenia były już znane wicehrabiemu. Lisa kazała mu uciekać, gdyż do drzwi zaczęli dobijać się zaniepokojeni sąsiedzi. Pewnie ściągnęły ich przeraźliwe jęki panny Tillney. Charles wahał się, co powinien zrobić, ale pod presją wyszarpywanych z zamka drzwi, uciekł przez okno w sypialni Lisy.
Na dworze już świtało. Uszedł kawałek, aż pod wpływem przyjętych specyfików zemdlał w jakimś zaułku i tam obudził się rankiem.
Charles wrócił do swojego domu. Od razu ruszył do biurka. Odsunął szufladę, z której przeróżne dokumenty niemal wystawały. Mocno ją do siebie przyciągnął, wyrywając z mebla. Odwrócił ją do góry dnem, a sterta papierów pokryła podłogę niczym dywan. Razem z nimi wypadło coś cięższego, z hukiem uderzając o drewniany parkiet.
Wicehrabia pochylił się, by chwycić w dłoń pistolet skałkowy. Dostał go w prezencie kilka lat temu od swojego przyjaciela, który służył w marynarce. Charles nigdy nie potrzebował broni, toteż znajdowała się niemal w nienaruszonym stanie. Wciąż wyraźny był stempel „V/E I/C" należący do East India Company.
Landon zbadał opuszkami palców powierzchnię mosiężnej lufy, która przechodziła w zakrzywiającą się, drewnianą rączkę. Wreszcie natrafił na spust.
Charles wrócił do bawialni z pistoletem w dłoni. Wolną ręką zdjął zakurzone płótno ze sztalugi, na której krył się obraz Morlanda. Ciepłe barwy i rozkoszne psy irytowały Landona, gdyż ani trochę nie pasowały do jego nastroju. Nie mógł uwierzyć, że za ten kawałek płótna sprzedał swoje życie. Gdyby Luiza nie namówiła go na ślub, może nie odziedziczyłby spadku, ale przynajmniej nigdy nie zawarłby małżeństwa z tą przeklętą baletnicą. To był początek jego kłopotów.
Im dłużej przyglądał się obrazowi, tym silniejsze miał wrażenie, że los z niego zakpił. Właściwie mógł utożsamiać się z tymi zwierzętami. Był wierny jak pies i jak niechciany pies skończył.
Charles z pewnym wzruszeniem zaczął wspominać swoje życie, zanim poznał Eleonorę. Był prawdziwym salonowym amantem. Mało która dama była w stanie mu się oprzeć. Miał wtedy dobre relacje z Luizą, a wszystko zdawało się świetnie układać. Dopiero Eleonora poróżniła rodzeństwo, ale Landonowi to nie przeszkadzało. Dzięki arystokratce jego życie miało sens. Nie musiał już chodzić na bale i przyjęcia, by zapełnić swój czas, bo miał Eleonorę i tylko jej pragnął. Dla niej był gotowy zrobić wszystko, okryć się publiczną wzgardą, utracić honor, egzystować w upokorzeniu. Wystarczyłoby tylko jedno jej słowo. Arystokratka, zamiast je wypowiedzieć, odesłała go, ale nie pozostawiła bez nadziei. Wciąż tliła się dla nich szansa, która ostatecznie została pogrzebana na wczorajszym balu.
Rozpacz po ich rozstaniu rok temu pchnęła go w szpony Luizy. To dla niej się ożenił, co doprowadziło do zawarcia znajomości z Tillneyem i jego osobistego upadku. Nim się obejrzał, tkwił w bagnie po same uszy, nie mogąc uwolnić się od nałogu. Lisa była jego jedynym promyczkiem, który mógł wyprowadzić go z ciemnego tunelu. Tylko jej zależało prawdziwie na Charlesie. Była jedyną życzliwą mu osobą, jego najbliższą przyjaciółką. Właściwie to była dla niego rodziną.
Landon przez własną rozpacz zniszczył jej życie. Miała ciężko już od urodzenia, a oszpecona twarz z pewnością niczego jej nie ułatwi. Na krótszą nogę można było przymknąć oko, ale z licem zniszczonym przez kwas nikt jej nie zechce. Przez Olgę Charles nie będzie mógł wziąć Lisy pod swoje skrzydła. Jeśli panna nie zostanie jego żoną, wszyscy okrzykną ją jego utrzymanką, a reputacja Lisy zostanie pogrzebana już na zawsze. Wicehrabia nie chciał pogorszyć jej sytuacji, ale nie mógł jej też naprawić.
Lisa była taką dobrą dziewczyną. W imię ich przyjaźni kazała mu uciekać. Uratowała go przed więzieniem, zrzucając winę na ojca. A on? Tak jej się odpłacił za jej pomoc. Był nic niewart. Potrafił tylko krzywdzić najbliższe mu osoby. Nie było już dla niego miejsca na tym świecie. Jedyne co dobrego może uczynić, to zakończyć swój marny żywot.
Charles uniósł pistolet do skroni i zacisnął palec na spuście. Wziął ostatni głęboki oddech, jakby na pożegnanie i już miał wydać na siebie wyrok, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Przeklął, będąc pewnym, że to nowa służąca, którą zatrudnił w ubiegłym tygodniu. Landon postanowił poczekać, aż kobieta pójdzie, by móc dokończyć dzieła. Do jego uszu doleciało jednak skrzypnięcie głównych drzwi, a już po chwili w bawialni pojawił się niezapowiedziany gość.
– Na miłość boską, Charles, co ty wyprawiasz?! – krzyknęła przerażona Eleonora. – Odłóż to natychmiast!
– Co ty tu robisz? – odpowiedział wicehrabia głosem pozbawionym emocji.
– Obiecałam, że przyjdę. Chciałam wszystko wyjaśnić...
– Niepotrzebnie. Wyjdź stąd i bądź szczęśliwa z księciem.
Eleonora zaczęła powoli iść w kierunku zupełnie przeciwnym, niż wskazał jej Charles. Serce chciało wyskoczyć jej z piersi. Dopiero teraz w pełni zrozumiała, do czego doprowadziło jej samolubne zachowanie. Nie mogła pozwolić, by Landon przez nią zginął. Nie na jej oczach.
– Nigdzie się stąd nie wybieram, dopóki tego nie odłożysz!
Wicehrabia oddalił lufę od własnej skroni i wycelował ją prosto w księżną. Od razu zauważył, jak jej twarz traci kolory, a pierś unosi się coraz szybciej.
– Wyjdź, bo inaczej ciebie też zastrzelę. Nie powstrzymasz mnie!
– Śmiało, strzelaj – powiedziała Eleonora zaskakująco pewnym głosem, choć jej ciało zdradzało, że się bała. – Całe zło, które cię spotkało, to moja wina. Zasłużyłam na śmierć.
– Tu nie chodzi tylko o ciebie, Eleonoro! – jęknął Charles.
Wciąż celował w nią pistoletem, ale arystokratka nawet nie drgnęła. Przez chwilę zdawała się wręcz pogodzona z ewentualną śmiercią. Spojrzenie, które wbijała w Charlesa, było tak przepełnione rozpaczą, że wicehrabiego aż ogarniało współczucie dla niej.
– Strzelaj!
Landon ponownie zacisnął dłoń na spuście, który zaskrzypiał pod jego dotykiem. Przerażona Eleonora, będąc pewna, że to jej koniec, zamknęła oczy. Minuty mijały, ona jednak nic nie czuła. Żadnego bólu ani krwi ulatującej z jej ciała. Może właśnie tak wyglądała śmierć? Może właśnie nieświadomie zmierzała na spotkanie ze Stwórcą?
– Nie mogę cię zabić! – zrezygnowany Charles odrzucił pistolet na podłogę.
– Dlaczego? – W głosie Eleonory można było wyczuć pretensję. Choć bała się umierania, śmierć wydawała się idealnym rozwiązaniem jej problemów.
– Bo cię kocham!
– Charles...
Arystokratka szybko dopadła do Landona, zamykając go w szczelnym uścisku.
– Rozumiem, że nie możemy być razem. Nic do mnie nie czujesz...
– To nie tak.
– Nie próbuj mnie mamić kolejnymi wymówkami... Muszę umrzeć, bo zrobiłem coś okropnego.
Charles wskazał księżnej sofę, na której razem usiedli. Nie wiedział, co nim kierowało, ale postanowił zwierzyć się Eleonorze. Potraktował to jako ostatnią spowiedź. Wyznanie winy paskudnego grzesznika.
– Przykro mi, Charles, ale ty musisz żyć... – zaczęła niepewnie Eleonora, nieco przestraszona wyznaniem. – Skoro kazała ci uciekać, to znaczy, że ci wybaczyła. Nie możesz teraz zostawić Lisy. Ona cię bardzo potrzebuje. Idź do niej i się nią zaopiekuj. Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży.
Wicehrabia przemyślał słowa księżnej. Miała rację. To powinna być jego kara. By odpokutować, powinien męczyć się na tym świecie, z dala od kobiety, którą pokochał szaleńczą miłością, za to mając w opiece pannę, której zniszczył życie. Nawet jeśli Lisa nie będzie chciała go już więcej widzieć, znajdzie sposób, by przekazywać jej pieniądze. Będą jej teraz bardzo potrzebne, gdyż Bernard nie wyjdzie z więzienia, chyba że martwy.
Charles im dłużej o tym myślał, tym bardziej bał się spotkania z Lisą. To dla niego najgorsza kara. Spojrzeć w oczy, osobie, która jest mu tak bliska, i którą tak skrzywdził. Jednak będzie musiał to uczynić. To jego pokuta.
Wydarzenia ostatniej nocy odebrały wszystkie siły wicehrabiemu. Nie był już w stanie płakać ani rozpaczać nad swoim okropnym losem. Czuły dotyk Eleonory szybko ukołysał go do snu.
Arystokratka ostrożnie wyślizgnęła się z objęcia. W życiu nie przeżyła czegoś tak strasznego, jak dziś. Gdyby spóźniła się choć o minutę, najpewniej za kilka dni uczestniczyłaby w pogrzebie przyjaciela. W dodatku to ona była przyczyną, przez którą życie Charlesa się zawaliło. Może nie powiedział jej tego wprost, ale ona wiedziała, że tak jest. Kolejna rzecz, którą mogła dopisać do swojej długiej listy przewin.
Gdy Eleonora wstała z sofy, rozejrzała się za pistoletem. Postanowiła go zabrać, na wypadek, gdyby Charles nie zrezygnował ze swojego pomysłu. Miała nadzieję, że brak narzędzia powstrzyma wicehrabiego.
Z zapuchniętymi od płaczu oczami opuściła budynek. Gdy już miała wsiadać do powozu, dostrzegła Luizę spieszącą w kierunku mieszkania brata. Markiza także ją dostrzegła.
– Nie pomagasz mu, przychodząc tutaj – podjęła.
– To przez ciebie jest w takim stanie – odgryzła się Eleonora.
Uważała, że Luiza miała swój udział w destrukcji Charlesa. Była przy nim cały ten czas i nie uchroniła go przed upadkiem. Księżna nie zrzucała z siebie winy, ale miała za złe obojętność byłej przyjaciółki na krzywdę brata.
– Nie kazałam mu się żenić z tą przeklęta baletnicą – fuknęła.
– Ale zrobił to dla ciebie.
Eleonora uznała dalszą dyskusję za bezcelową. Miała nadzieję, że Luiza przejrzy na oczy, gdy wejdzie do mieszkania Charlesa. Tymczasem księżna zamknęła za sobą drzwiczki powozu i pogrążyła się w myślach. Przy Landonie nie mogła się rozpłakać, choć uroniła kilka łez. Dopiero teraz ogarnął ją prawdziwy szloch. Nie radziła sobie ze swoim życiem, a najgorszy cios miał wkrótce nadejść.
Długo się zastanawiałam, czy publikować ten rozdział, czy go usunąć i napisać od nowa. Jeśli chodzi o długość, to prawdziwy kolos. Nie wiedziałam, czy powinnam go podzielić, ale ostatecznie zdecydowałam się na taką formę, jaką widzicie. Mimo to proszę o Waszą opinię. Czy lepiej byłoby, gdyby zamiast jednego długiego rozdziału, byłby dwa?
Generalnie dajcie mi znać, co sądzicie. Czasami mam wrażenie, że ten rozdział za bardzo przeładowany jest emocjami i chwilami robi się żałośnie, ale z drugiej strony myślę sobie, że może jednak tych emocji jest za mało. Już sama nie wiem ;)
Przechodząc do milszej sprawy, pod Eleonorką pojawiło się tysiąc gwiazdek. DZIĘKUJĘ!!! Nie znam się na wszelkich specialach, ale jeżeli chcielibyście coś przeczytać, to czekam na Wasze propozycje. Bardzo chętnie je spełnię <3
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro