Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LXVI. Małe szczęście

Bornel, 1814

Szóstego dnia czerwca stało się to, czego wszyscy z dużym zniecierpliwieniem oczekiwali. W południe Eleonora zaczęła się uskarżać na bóle w plecach, ale nikt nie uznał tego za coś niezwykłego. Cały tydzień, mimo ogromnego brzucha, biegała za dziećmi i uczestniczyła w przeróżnych zabawach. Nawet rozdrażnienie arystokratki nikogo nie zadziwiło, ponieważ nie raz zdarzały jej się takie chwile.

Dzień był piękny, słońce świeciło mocno, ale nie nachalnie. W całej plebani pootwierane były okna, aby delikatny, przyjemny wietrzyk przynosił domownikom ulgę od letniej spiekoty.

Christopher usadowił się wygodnie w fotelu i z zaangażowaniem czytał Księgę Psalmów, kiedy zmartwiona Eleonora wparowała do bawialni.

– Nie wystrasz się, ale chyba dziecko niebawem przyjdzie na świat.

– Od dawna to wiadomo – odpowiedział jej duchowny, nie odrywając wzroku od woluminu.

– Mówiąc niebawem, miałam na myśli teraz – dodała nieco dobitniej, a jej ciało zadrżało z bólu, jaki odczuwała.

– Och!

Cała krew odpłynęła z twarzy Christophera. Poderwał się na równe nogi i pusto spoglądał na Eleonorę. Wcześniej ustalili już, jakie kroki należy podjąć, gdy poród się zacznie, jednak w tym momencie wszystkie instrukcje uleciały z głowy księdza. Oprzytomniał, kiedy arystokratka zgięła się z bólu i niemal zemdlała na jego oczach.

– Wezmę powóz i poproszę Myrtle, żeby zawiadomiła mamkę i obie tu przyszły, a ja pojadę po akuszerkę do miasta.

Eleonora skinęła głową i ponownie zniknęła w czeluściach swojej sypialni. Beamount przeczesał sprawnym ruchem brązowe włosy i biegiem rzucił się do zaprzęgania koni.

Gdy ponownie przekroczył próg plebanii, już w towarzystwie akuszerki, która skierowała się prosto do pokoju rodzącej, przywitały go przeraźliwe wrzaski. Christopher, który nieco otrząsnął się po pierwszym szoku, uśmiechnął się pod nosem i natychmiast zabrał się za pisanie listu do Alberta.

,,Drogi Bracie, właśnie na świat przychodzi twoje pierworodne dziecko..."

Urwał.

Nie, przy tych krzykach nie mógł się skupić. Duchowny chwycił kartkę wraz z piórem i nieśmiało wślizgnął się do sypialni Eleonory.

Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to umęczona arystokratka. Jej czoło było mokre od potu, a poliki miała aż purpurowe z wysiłku. Do tego jej usta co chwilę się otwierały, by wydać przeraźliwy jęk.

– Czy ona musi tak krzyczeć? – Christopher szepnął do Myrtle, ale nie umknęło to uwadze Eleonory.

– Przepraszam – wysapała, z trudem łapiąc oddech. Jak na księżną, którą jeszcze była, przystało nawet podczas porodu starała się być dumna. Nie chciała hałasować jak byle dziewka, ale jęki same wyrywały się z jej ust.

– Krzycz, sobie krzycz! – Madame de Bouville pogładziła Eleonorę po włosach, a na duchownego spojrzała złowrogo. – Ksiądz niech lepiej pójdzie się przewietrzyć.

Christopher nieco spłoszony poprosił, by po niego posłano, gdy będzie już po wszystkim i posłusznie opuścił sypialnię. Nie zamierzał jednak rezygnować z obserwacji cudu narodzin. Był niezwykle ciekawy, jak to wszystko działa i kiedy pojawia się dziecko. Dlatego czym prędzej wybiegł na dwór i podszedł do okna sypialni Eleonory z drugiej strony.

Arystokratka z trudem łapała powietrze. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie odczuwała tak ogromnego bólu. Jako niedoświadczona położnica myślała, że nie oznacza to nic dobrego i ona lub dziecko są na granicy życia i śmierci. Sama nie wiedziała skąd czerpała siły, by jeszcze raz spiąć wszystkie mięśnie. Rzuciła okiem na okno, jakby chciała szukać w świeżym, czerwcowym powietrzu pocieszenia. Zamiast tego dostrzegła rozpłaszczoną twarz Christophera na szybie. Widok był tak zabawny, że zaśmiała się konwulsyjnie, ale zaraz uczuła kolejny skurcz i ostatecznie z jej oczu popłynęły łzy. Myrtle widząc reakcję Eleonory, powiodła spojrzeniem w tym samym kierunku. Nerwowo podeszła do okna i zaciągnęła zasłony, odbierając możliwość obserwacji Christopherowi.

Zawiedziony duchowny oparł kartkę o ścianę i napisał koślawo:

,, Poza potwornym wysiłkiem Eleonory włożonym w wydanie na świat maleństwa, niewiele mogę powiedzieć na temat przebiegu porodu, gdyż zostałem wyproszony"

Christopher czuł się nieco oszukany. W końcu zastępował tu Alberta, który z pewnością miałby prawo być obecnym przy porodzie. Młodszy z braci, w opinii księdza, zasługiwał na uczciwy raport, aby ta chwila nie pozostała czarną dziurą w jego wspomnieniach. Powinien wiedzieć, jak to wszystko się odbywa. W innych okolicznościach z pewnością towarzyszyłby żonie, a mniemał, że wkrótce stworzą z Eleonorą rodzinę.

Gdy duchowny stał tak bezradnie przed plebanią, ze znudzenia, zaczął wymachiwać do wszystkich przechodzących w pobliżu parafian. Wielkolud nawet przystanął na chwilę z Christopherem i zaczęli rozprawiać o odbudowie sierocińca, na którą szczęśliwie udało się zebrać odpowiednie fundusze, kiedy Myrtle wychyliła się przez okno i krzyknęła:

– Może ksiądz już wrócić!

Beamount spojrzał przepraszająco na rozmówcę i pognał, co sił w nogach do Eleonory. Gdy wpadł do pokoju, arystokratka siedziała na łóżku w świeżej koszuli nocnej, a jej włosy były zaplecione w ładnego, ciasnego warkocza i przyciskała do piersi niemowlę. Christopher zbliżył się do nich niemal bezszelestnie, obawiając się, że hałas może rozzłościć maluszka.

– Mały Albert! Tylko włosy ma po tobie – rzekł wzruszony.

– Jak już to mała – obruszyła się Eleonora. – I uważam, że jest podobna bardziej do mnie niż do Alberta.

– Mów sobie, co chcesz. Ja wiem swoje!

Arystokratka postanowiła na to nie odpowiadać. Zamiast tego wolała skupić się na gładzeniu delikatnego policzka maleństwa. W końcu miała je przy sobie. Mimo że początkowo nie chciała tego dziecka, teraz była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Wierzyła, że wszystko się ułoży.

– Chcesz dać jej imię po swojej matce?

– Nie, Jane jest zbyt pospolite.

– Co myślisz o Elizabeth? Albert z pewnością byłby przeszczęśliwy, gdybyś nadała imię córeczce po naszej mamusi.

Eleonora z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy spojrzała na dziewczynkę.

– Mama cię bardzo kocha... Elizabeth – szepnęła. – Myślisz, że Albert mi ją odbierze? Wiem, że tak się umawialiśmy, ale nie chcę jej stracić.

– Nie pleć głupstw! Albert padnie na kolana, gdy was zobaczy. Weźmiesz rozwód i wyjdziesz za mojego braciszka... Skoro o tym mowa, kiedy byłaś nieco zajęta, przyszedł list z pieczęcią księcia Richmond.

– Otwórz go szybko i przeczytaj! – rzuciła zaaferowana arystokratka, jakby wiadomość zawarta w epistole miała zaważyć na jej szczęściu.

– ,,Skontaktuję się z moimi prawnikami, gdy wrócę do Anglii. Jego królewska wysokość Thomas, 4. Książę Richmond" ... dość enigmatycznie – podsumował ksiądz.

– Tyle mi wystarczy. Nie przedstawił żadnych obiekcji!

Eleonora miała wrażenie, że zaraz zemdleje ze szczęścia. Nigdy nie sądziła, że może tak bardzo pokochać dzieciątko, które właśnie trzymała w ramionach. Cały wysiłek włożony w wydanie Elizabeth na świat poszedł w niepamięć, podobnie jak ból. Została tylko niewyobrażalna radość, która mieszała się z miłością.

Christopher ucałował Eleonorę w czoło, czując, że stała się naturalnym członkiem rodziny, a malutką Lizzy pogładził po główce pełnej czarnych włosków.

Nagle przypomniało mu się o liście, jaki pisał do brata. Szybko odnalazł kartkę, teraz już wyraźnie pogniecioną i dopisał na niej kilka słów.

„Masz córeczkę. Nigdy nie widziałem na świecie piękniejszej istoty. Jest bardzo podobna do Ciebie, mój drogi, chociaż Eleonora twierdzi, że to nieprawda. Dobrze się spisałeś! Przyjeżdżaj do nas, jak najszybciej."

Tydzień później dziewczynka została ochrzczona przez wuja. Duchowny bardzo nalegał na Eleonorę w tym względzie. Nie wyobrażał sobie, że jakiś pastor przyjmie Elizabeth do wspólnoty dzieci bożych zamiast niego. Arystokratce właściwie na tym nie zależało, więc przystała na błagania Christophera.

Na rodziców chrzestnych wybrała Myrtlę, za jej pomoc w czasie ciąży i okazane serce oraz Wielkoluda, który ujął Eleonorę swoją dobrocią. Madame de Bouville początkowo nieco się krzywiła, że będzie stała przy chrzcielnicy z dziwadłem, ale ostatecznie potraktowała powierzoną rolę jako zaszczyt.

Eleonora uroniła kilka łez, gdy zobaczyła, jak Myrtle podaje do chrztu Lizzy, a Eugène zapala świece, co chwilę wykrzywiając twarz w jakąś zabawną minę, by rozbawić maleństwo. Christopher także był niezwkle wzruszony. Nie sądził, że będzie mu dane przeżyć to wszystko. Łamiącym głosem wypowiedział formułę i drżącą ręką obmył czoło maleństwa świętą wodą. Dziewczynka ani razu nie zakwiliła, co w opinii wszystkich zebranych oznaczło, że w przyszłości rodzice będą mieli z niej prawdziwą pociechę. Eleonora była z niej niezwykle dumna. Gdy Elizabeth wróciła w jej ramiona, matka zapragnęła nigdy jej z nich nie wypuszczać.

Po mszy mnóstwo osób przyszło z gratulacjami. Damy rozpływały się nad urodą małej Lizzy, ale jednocześnie folgując swojej ciekawości, pytały o to, kiedy w Bornel zjawi się ojciec dziewczynki, w końcu wojna już się skończyła. Eleonora także nie mogła się doczekać, by ujrzeć Alberta. Miała nadzieję, że mężczyzna szybko dotrze do plebanii swojego brata. 

Długo się zastanawiałam, kiedy będzie odpowiedni moment na to pytanie. Myślę, że jest już tyle rozdziałów, że można coś połączyć z drugą linią czasową... Więc, czy macie jakieś teorie odnośnie procesu, tego, jak się to dalej potoczy? 

Pozdrawiam! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro