IX. Prosić o rękę to wielka sztuka
Pembrokeshire, 1811
Eleonora leżała na sofie w stylu empire obitej białym materiałem. Przegryzając jabłko, w niczym nie przypominała eleganckiej damy. Była jedynie w towarzystwie ukochanej Georgiany i krawcowej, więc mogła zachowywać się zupełnie swobodnie.
Głowę oczywiście zaprzątał jej Beamount. Spotykali się już od kilku tygodni, a ona ciągle nie spędziła z nim nocy. Myślała, że po pierwszym pocałunku szybko zaciągnie go do łoża. Tymczasem poza drobnymi czułościami nie mogła liczyć na nic więcej. Musiała przyznać, że dobrze czuła się w towarzystwie oficera i z ochotą spędzała z nim czas. Coraz bardziej martwiła się swoim przywiązaniem do Alberta, ponieważ obawiała się, że przeszkodzi jej to w realizacji swoich ambicji.
‒ Eleonoro! ‒ Z rozmyśleń wyrwał ją wesoły głosik szwagierki.
Nie zauważyła, kiedy dziewczyna zdążyła przymierzyć kolejną suknię ślubną.
‒ Zbyt pruderyjnie ‒ zawyrokowała. Suknia może i była ładna, ale materiał zasłaniał nie tylko dekolt przyszłej panny młodej, ale również jej szyję.
‒ Odrzuca pani wszystkie propozycje! Zaraz nie będzie czego przymierzać ‒ gorączkowała się krawcowa.
‒ To wróci pani do Londynu i przywiezie więcej propozycji.
‒ Proszę spojrzeć jeszcze raz. Panienka wygląda naprawdę uroczo. ‒ Kobieta w modnie skrojonej sukni próbowała zachęcić hrabinę, ta jednak rzuciła jej złowrogie spojrzenie.
Eleonora podeszła do stosu sukni, które przywiozła krawcowa i zaczęła go pospiesznie przeglądać. Po chwili usatysfakcjonowana wybrała jedną z nich i podała Georgianie, która zniknęła za parawanem wraz z panną Barlow.
‒ Jest cudowna! Eleonoro, proszę, powiedz, że ci się podoba.
Podekscytowana blondynka stanęła przed swoją bratową. Eleonora pokiwała głową z uznaniem. Jedwabna suknia miała błękitny kolor i była odcinana w pasie. Jej rękawy rozszerzały się ku dołowi, a kwadratowy dekolt pięknie podkreślał piersi Georgiany. Całość dopełniała biała koronka z florystycznymi ornamentami, która została naszyta na niebieski materiał.
‒ Odwróć się, moja droga. ‒ Eleonora nie dawała po sobie poznać, że podoba jej się suknia, aby potrzymać krawcową jeszcze chwilę w niepewności.
Tył sukni był równie imponujący co przód. Materiał na plecach był wycięty w kształcie litery „V", odsłaniając tym samym alabastrową skórę dziewczyny. Poniżej wycięcia jedwab został zmarszczony i spływał falami na ziemię, tworząc tren.
‒ Panno Barlow ‒ zwróciła się z powagą do kobiety. ‒ Proszę zdjąć wymiary.
‒ Och, Eleonoro! Dziękuję! ‒ Georgiana rzuciła się na szyję hrabiny.
‒ Wyglądasz prześlicznie. ‒ Arystokratka była szczęśliwa, że takim skrawkiem materiału, sprawiła tyle przyjemności szwagierce. ‒ Mam tylko nadzieję, że hrabia Elliot wstrzyma się do końca mszy, zanim zdejmie ją z ciebie.
Georgiana spąsowiała, również na twarzy panny Barlow pojawił się rumieniec. Eleonora nieustannie zaskakiwała odwagą w głośnym wyrażaniu swoich myśli.
George i Albert zjawili się przed dworkiem państwa Redfordów punktualnie w południe. Mimo usilnych prób, Beamountowi nie udało się odwieść przyjaciela od jego pomysłu.
‒ Kiedyś musiało być tu ładnie, ale teraz to istna rudera. Wystarczyłoby trochę odmalować i może postawić jakieś rzeźby...
‒ Albert, daj spokój. ‒ Spencer był widocznie zdenerwowany.
‒ Czyżby zjadała cię trema? ‒ Beamount podśmiewał się z George'a. ‒ Nic się nie martw, jesteś synem szanowanej rodziny i masz pieniądze, a oni najwidoczniej nie. ‒ Albert wciąż lustrował posiadłość. ‒ Muszą cię przyjąć.
Nie czekając dłużej, Spencer popchnął furtkę i stawiając ogromne kroki, próbował dostać się do drzwi tak, by jak najmniej ubrudzić buty w błocie. W ślad za nim poszedł Albert.
‒ Grunt też przydałoby się utwardzić.
‒ Beamount! ‒ krzyknął zirytowany George.
‒ Już dobrze, nic więcej nie powiem.
Spencer stał przed drzwiami, jakby się nad czymś zastanawiał. Posłał błagalne spojrzenie Albertowi, a ten bez słowa zrozumiał, o co chodzi. Przeszedł przed George'a i energicznie zastukał.
Po chwili do uszu przyjaciół doleciał dźwięk ociężałych kroków i przekleństw rzucanych pod nosem. Wkrótce drzwi się otworzyły, a oczom oficerów ukazał się młody mężczyzna. Jego widok speszył Spencera. Nie był zbyt urodziwy, miał zapadniętą twarz i oczy, które wyglądały na ciągle przymrużone. Sprawiał przez to wrażenie groźnego. W dodatku ubrany był jedynie w koszulę z lichego materiału i poprzecierane spodnie, co wcale nie polepszało pierwszego wrażenia.
‒ Czego? ‒ warknął.
‒ Czy... Czy jest może pański ojciec? ‒ jąkał się George.
Młodzieniec skinął głową i wszedł do środka. Przyjaciele spojrzeli na siebie, po czym uznali to za zapraszający gest. Albert poklepał po barku towarzysza, jakby wysyłał go na wielką bitwę, a następnie obaj weszli do środka.
Chłopak zaprowadził ich do jadalni, ponieważ jak się okazało, rodzina była właśnie w trakcie posiłku. Senior rodu siedział u szczytu długiego, ale wysłużonego stołu. Jak mniemał Albert, jego małżonka siedziała po prawej stronie, a resztę krzesełek zajmowała gromadka ich dzieci, których naliczył siedmioro.
‒ Ojcze, jacyś panowie do ciebie. ‒ W jadalni panował taki harmider, że nikt poza wywołanym mężczyzną i malutką dziewczynką nie zwrócił uwagi na nadejście gości.
‒ Przecież to pan Spencer! ‒ krzyknęła.
‒ Witaj, Abby. ‒ George skłonił się dziewczynce.
‒ Pan Spencer! Na Boga, co pan tu robi? ‒ Beatrice dopiero teraz podniosła głowę znad posiłku i spłonęła rumieńcem.
Ojciec dziewczyny, mężczyzna o dość długich białych włosach, przyglądał się zaistniałej scenie wyraźnie zaciekawiony. Pogładził się po brodzie i przemówił.
‒ Panowie chyba do mnie.
George był przerażony obecną sytuacją. Czuł się pod dużą presją, gdyż dziewięć par ślepi było w niego wpatrzonych, a wśród nich te piękne oczy, które sprawiły na nim takie wrażenie. Stał niczym sparaliżowany i głupkowato się uśmiechał, wobec tego to Albert zabrał głos.
‒ Zgadza się, jednak czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?
‒ Ależ nie! Jak panowie widzicie, właśnie spożywam obiad. Nie mam tajemnic przed rodziną, więc możecie mówić swobodnie.
‒ Teraz twoja kolej ‒ Beamount wyszeptał do ucha przyjaciela i delikatnie go szturchnął.
‒ Chciałbym ‒ Spencer wziął głęboki oddech i resztę zdania wypowiedział bez przerwy ‒ prosić o rękę Beatrice, pana córki.
Młoda dama, o której była mowa, ze zdziwienia upuściła łyżkę na podłogę, tym samym skupiając na sobie spojrzenia obecnych w pomieszczeniu. Na szczęście wybawiła ją Abby, która wybiegła naburmuszona z jadalni.
‒ Coś ty za jeden? ‒ szorstko zapytał młodzieniec, który otworzył im drzwi.
‒ Zamilcz, Francis ‒ upomniał go ojciec.
‒ Nazywam się George Spencer ‒ wydukał. Albert nawet nie przypuszczał, że to będzie taka porażka. Był zaskoczony zachowaniem przyjaciela.
‒ Więc, panie Spencer, jest pan wojskowym, jak mniemam po pańskim ubiorze i przyszedł tu po rękę mojej Trixie ‒ zgrabnie podsumował pan Redford.
‒ Tak ‒ potwierdził George.
‒ Ale ja pana zupełnie nie znam. ‒ Mężczyzna wciąż utrzymywał rzeczowy ton. ‒ Proszę chociaż mi zdradzić, jaki ma pan dochód.
‒ Cztery tysiące funtów rocznie ‒ odpowiedział nieśmiało Spencer.
Kwota jaką podał, wywołała zdziwienie u wszystkich członków rodziny. Oczy pana Redforda wręcz zaczęły przypominać wielkością pensa.
‒ Zgadzam się! ‒ Senior uderzył obiema rękami w stół. Nawet nie krył swojego zadowolenia.
‒ Chwileczkę, czy nie powinniśmy zapytać panny Beatrice o zdanie? ‒ wtrącił Albert, a George posłał mu mordercze spojrzenie.
Oczy wszystkich skierowały się na Trixie. Ta wybuchła śmiechem. George miał wrażenie, że panna chce z niego zakpić. Dopiero kiedy się opanowała, wyraziła swoją zgodę. W jadalni rozległ się pisk. Trzy siostry przyszłej panny młodej po kolei zaczęły ją obejmować, a następnie przedstawiać się Spencerowi. Jeżeli dobrze zapamiętał, dziewczęta nazywały się Jane, Cecilly i Edith. Żadna z nich nie była zamężna, toteż z wielkim zaangażowaniem próbowały przypodobać się Beamountowi. Niestety najładniejsza w opinii Alberta – Cecilly, musiała odstąpić od swoich poczynań, ponieważ matka kazała uspokoić jej około rocznego Edmunda, a sama zaczęła całować George'a w oba policzki. Po chwili podszedł do niego pan Redford i pewnie uścisnął jego dłoń.
‒ Proszę się rozgościć ‒ Głos pani Redford był na tyle przyjazny, że Spencer uśmiechnął się po raz pierwszy od przekroczenia progu domostwa.
‒ Przykro mi, ale obowiązki nas wzywają. Jeżeli nie byłby to problem, odwiedzę was jutro, aby spędzić trochę czasu z narzeczoną i omówić wszelkie szczegóły naszych zaślubin. ‒ W końcu George zaczął brzmieć w typowy dla siebie sposób.
‒ Nie będziesz miał ze mną łatwo ‒ zapowiedziała Beatrice.
Na pożegnanie ucałował dłoń narzeczonej i pospiesznie opuścił domostwo. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości od budynku i miał pewność, że nikt z domowników go już nie dojrzy, przystanął i odetchnął z ulgą. Albert, widząc przyjaciela w takim stanie, roześmiał się.
‒ Mogło pójść gorzej ‒ stwierdził Spencer.
‒ Prawie wszystko za ciebie zrobiłem, tchórzu ‒ powiedział Beamount zaczepnym tonem.
‒ Ale to mój dochód przekonał pana Redforda ‒ odwdzięczył się George.
Nie uszli nawet kilku metrów, a Albert powodowany troską o przyjaciela zapytał:
‒ Właściwie, dlaczego ty to robisz?
‒ Ostatnio zdałem sobie sprawę, że nie chcę być hulaką do końca życia. Ciebie też nie mogę mieć cały czas przy sobie... Potrzebuję kogoś, rozumiesz? ‒ Albert skinął głową. ‒ Moje koszmary nie pojawiają się tak często, kiedy jakaś duszyczka śpi ze mną. Pomyślałem więc, że zamiast zmieniać partnerki, mógłbym mieć jedną, taką na całe życie, którą będę kochał i szanował. Może rodzina ukoi moje rany... ‒ powiedział smutno George.
Albert przeczuwał, że takie mogą być powody Spencera do małżeństwa. Nie do końca je akceptował, ale postanowił wspierać przyjaciela w tej decyzji.
‒ Kiedy ślub... i kiedy przedstawisz Beatrice matce? ‒ Beamount zmienił temat.
‒ Gdy pułk opuści miasto, chciałbym zabrać Trixie do Londynu, tam wziąć ślub w tajemnicy. Dopiero po ceremonii przedstawię ją rodzinie. Następnie najmę jakiś domek w okolicach Newport i dołączę do wojska.
‒ Wygląda na to, że wszystko masz zaplanowane.
‒ Będziesz na moim ślubie, przyjacielu? ‒ Albert jeszcze nigdy nie słyszał, żeby Spencer miał taki błagalny ton.
‒ Oczywiście! W końcu ktoś musi uspokoić twoją matkę, kiedy przedstawisz jej żonę, a do mnie zawsze miała słabość. ‒ Obaj panowie roześmiali się.
‒ Dobrze, że na ślubie nie będzie braciszka Beatrice. Mam nadzieję, że nasze dzieci nie wrodzą się w niego...
‒ Ani do ciebie ‒ przerwał mu Beamount. ‒ Ty też nie jesteś najprzystojniejszy. ‒ George słysząc to, zdzielił towarzysza w głowę i rozbawiony pogroził mu palcem.
Beatrice nie miala dzisiaj okazji, żeby się dużo wypowiadać. Jednak jeżeli polubiliście ten wątek, nie martwcie się, to nie koniec ;) Historia Trixie i Spencera będzie kontynuowana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro