Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX. Prosić o rękę to wielka sztuka

Pembrokeshire, 1811

Eleonora leżała na sofie w stylu empire obitej białym materiałem. Przegryzając jabłko, w niczym nie przypominała eleganckiej damy. Była jedynie w towarzystwie ukochanej Georgiany i krawcowej, więc mogła zachowywać się zupełnie swobodnie.

Głowę oczywiście zaprzątał jej Beamount. Spotykali się już od kilku tygodni, a ona ciągle nie spędziła z nim nocy. Myślała, że po pierwszym pocałunku szybko zaciągnie go do łoża. Tymczasem poza drobnymi czułościami nie mogła liczyć na nic więcej. Musiała przyznać, że dobrze czuła się w towarzystwie oficera i z ochotą spędzała z nim czas. Coraz bardziej martwiła się swoim przywiązaniem do Alberta, ponieważ obawiała się, że przeszkodzi jej to w realizacji swoich ambicji.

‒ Eleonoro! ‒ Z rozmyśleń wyrwał ją wesoły głosik szwagierki.

Nie zauważyła, kiedy dziewczyna zdążyła przymierzyć kolejną suknię ślubną.

‒ Zbyt pruderyjnie ‒ zawyrokowała. Suknia może i była ładna, ale materiał zasłaniał nie tylko dekolt przyszłej panny młodej, ale również jej szyję.

‒ Odrzuca pani wszystkie propozycje! Zaraz nie będzie czego przymierzać ‒ gorączkowała się krawcowa.

‒ To wróci pani do Londynu i przywiezie więcej propozycji.

‒ Proszę spojrzeć jeszcze raz. Panienka wygląda naprawdę uroczo. ‒ Kobieta w modnie skrojonej sukni próbowała zachęcić hrabinę, ta jednak rzuciła jej złowrogie spojrzenie.

Eleonora podeszła do stosu sukni, które przywiozła krawcowa i zaczęła go pospiesznie przeglądać. Po chwili usatysfakcjonowana wybrała jedną z nich i podała Georgianie, która zniknęła za parawanem wraz z panną Barlow.

‒ Jest cudowna! Eleonoro, proszę, powiedz, że ci się podoba.

Podekscytowana blondynka stanęła przed swoją bratową. Eleonora pokiwała głową z uznaniem. Jedwabna suknia miała błękitny kolor i była odcinana w pasie. Jej rękawy rozszerzały się ku dołowi, a kwadratowy dekolt pięknie podkreślał piersi Georgiany. Całość dopełniała biała koronka z florystycznymi ornamentami, która została naszyta na niebieski materiał.

‒ Odwróć się, moja droga. ‒ Eleonora nie dawała po sobie poznać, że podoba jej się suknia, aby potrzymać krawcową jeszcze chwilę w niepewności.

Tył sukni był równie imponujący co przód. Materiał na plecach był wycięty w kształcie litery „V", odsłaniając tym samym alabastrową skórę dziewczyny. Poniżej wycięcia jedwab został zmarszczony i spływał falami na ziemię, tworząc tren.

‒ Panno Barlow ­‒ zwróciła się z powagą do kobiety. ‒ Proszę zdjąć wymiary.

‒ Och, Eleonoro! Dziękuję! ‒ Georgiana rzuciła się na szyję hrabiny.

‒ Wyglądasz prześlicznie. ‒ Arystokratka była szczęśliwa, że takim skrawkiem materiału, sprawiła tyle przyjemności szwagierce. ‒ Mam tylko nadzieję, że hrabia Elliot wstrzyma się do końca mszy, zanim zdejmie ją z ciebie.

Georgiana spąsowiała, również na twarzy panny Barlow pojawił się rumieniec. Eleonora nieustannie zaskakiwała odwagą w głośnym wyrażaniu swoich myśli.

George i Albert zjawili się przed dworkiem państwa Redfordów punktualnie w południe. Mimo usilnych prób, Beamountowi nie udało się odwieść przyjaciela od jego pomysłu.

‒ Kiedyś musiało być tu ładnie, ale teraz to istna rudera. Wystarczyłoby trochę odmalować i może postawić jakieś rzeźby...

‒ Albert, daj spokój. ‒ Spencer był widocznie zdenerwowany.

‒ Czyżby zjadała cię trema? ‒ Beamount podśmiewał się z George'a. ‒ Nic się nie martw, jesteś synem szanowanej rodziny i masz pieniądze, a oni najwidoczniej nie. ‒ Albert wciąż lustrował posiadłość. ‒ Muszą cię przyjąć.

Nie czekając dłużej, Spencer popchnął furtkę i stawiając ogromne kroki, próbował dostać się do drzwi tak, by jak najmniej ubrudzić buty w błocie. W ślad za nim poszedł Albert.

‒ Grunt też przydałoby się utwardzić.

‒ Beamount! ‒ krzyknął zirytowany George.

‒ Już dobrze, nic więcej nie powiem.

Spencer stał przed drzwiami, jakby się nad czymś zastanawiał. Posłał błagalne spojrzenie Albertowi, a ten bez słowa zrozumiał, o co chodzi. Przeszedł przed George'a i energicznie zastukał.

Po chwili do uszu przyjaciół doleciał dźwięk ociężałych kroków i przekleństw rzucanych pod nosem. Wkrótce drzwi się otworzyły, a oczom oficerów ukazał się młody mężczyzna. Jego widok speszył Spencera. Nie był zbyt urodziwy, miał zapadniętą twarz i oczy, które wyglądały na ciągle przymrużone. Sprawiał przez to wrażenie groźnego. W dodatku ubrany był jedynie w koszulę z lichego materiału i poprzecierane spodnie, co wcale nie polepszało pierwszego wrażenia.

‒ Czego? ‒ warknął.

‒ Czy... Czy jest może pański ojciec? ‒ jąkał się George.

Młodzieniec skinął głową i wszedł do środka. Przyjaciele spojrzeli na siebie, po czym uznali to za zapraszający gest. Albert poklepał po barku towarzysza, jakby wysyłał go na wielką bitwę, a następnie obaj weszli do środka.

Chłopak zaprowadził ich do jadalni, ponieważ jak się okazało, rodzina była właśnie w trakcie posiłku. Senior rodu siedział u szczytu długiego, ale wysłużonego stołu. Jak mniemał Albert, jego małżonka siedziała po prawej stronie, a resztę krzesełek zajmowała gromadka ich dzieci, których naliczył siedmioro.

‒ Ojcze, jacyś panowie do ciebie. ‒ W jadalni panował taki harmider, że nikt poza wywołanym mężczyzną i malutką dziewczynką nie zwrócił uwagi na nadejście gości.

‒ Przecież to pan Spencer! ‒ krzyknęła.

‒ Witaj, Abby. ‒ George skłonił się dziewczynce.

‒ Pan Spencer! Na Boga, co pan tu robi? ‒ Beatrice dopiero teraz podniosła głowę znad posiłku i spłonęła rumieńcem.

Ojciec dziewczyny, mężczyzna o dość długich białych włosach, przyglądał się zaistniałej scenie wyraźnie zaciekawiony. Pogładził się po brodzie i przemówił.

‒ Panowie chyba do mnie.

George był przerażony obecną sytuacją. Czuł się pod dużą presją, gdyż dziewięć par ślepi było w niego wpatrzonych, a wśród nich te piękne oczy, które sprawiły na nim takie wrażenie. Stał niczym sparaliżowany i głupkowato się uśmiechał, wobec tego to Albert zabrał głos.

‒ Zgadza się, jednak czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?

‒ Ależ nie! Jak panowie widzicie, właśnie spożywam obiad. Nie mam tajemnic przed rodziną, więc możecie mówić swobodnie.

‒ Teraz twoja kolej ‒ Beamount wyszeptał do ucha przyjaciela i delikatnie go szturchnął.

‒ Chciałbym ‒ Spencer wziął głęboki oddech i resztę zdania wypowiedział bez przerwy ‒ prosić o rękę Beatrice, pana córki.

Młoda dama, o której była mowa, ze zdziwienia upuściła łyżkę na podłogę, tym samym skupiając na sobie spojrzenia obecnych w pomieszczeniu. Na szczęście wybawiła ją Abby, która wybiegła naburmuszona z jadalni.

‒ Coś ty za jeden? ‒ szorstko zapytał młodzieniec, który otworzył im drzwi.

‒ Zamilcz, Francis ‒ upomniał go ojciec.

‒ Nazywam się George Spencer ‒ wydukał. Albert nawet nie przypuszczał, że to będzie taka porażka. Był zaskoczony zachowaniem przyjaciela.

‒ Więc, panie Spencer, jest pan wojskowym, jak mniemam po pańskim ubiorze i przyszedł tu po rękę mojej Trixie ‒ zgrabnie podsumował pan Redford.

‒ Tak ‒ potwierdził George.

‒ Ale ja pana zupełnie nie znam. ‒ Mężczyzna wciąż utrzymywał rzeczowy ton. ‒ Proszę chociaż mi zdradzić, jaki ma pan dochód.

‒ Cztery tysiące funtów rocznie ‒ odpowiedział nieśmiało Spencer.

Kwota jaką podał, wywołała zdziwienie u wszystkich członków rodziny. Oczy pana Redforda wręcz zaczęły przypominać wielkością pensa.

‒ Zgadzam się! ‒ Senior uderzył obiema rękami w stół. Nawet nie krył swojego zadowolenia.

‒ Chwileczkę, czy nie powinniśmy zapytać panny Beatrice o zdanie? ‒ wtrącił Albert, a George posłał mu mordercze spojrzenie.

Oczy wszystkich skierowały się na Trixie. Ta wybuchła śmiechem. George miał wrażenie, że panna chce z niego zakpić. Dopiero kiedy się opanowała, wyraziła swoją zgodę. W jadalni rozległ się pisk. Trzy siostry przyszłej panny młodej po kolei zaczęły ją obejmować, a następnie przedstawiać się Spencerowi. Jeżeli dobrze zapamiętał, dziewczęta nazywały się Jane, Cecilly i Edith. Żadna z nich nie była zamężna, toteż z wielkim zaangażowaniem próbowały przypodobać się Beamountowi. Niestety najładniejsza w opinii Alberta – Cecilly, musiała odstąpić od swoich poczynań, ponieważ matka kazała uspokoić jej około rocznego Edmunda, a sama zaczęła całować George'a w oba policzki. Po chwili podszedł do niego pan Redford i pewnie uścisnął jego dłoń.

‒ Proszę się rozgościć ‒ Głos pani Redford był na tyle przyjazny, że Spencer uśmiechnął się po raz pierwszy od przekroczenia progu domostwa.

‒ Przykro mi, ale obowiązki nas wzywają. Jeżeli nie byłby to problem, odwiedzę was jutro, aby spędzić trochę czasu z narzeczoną i omówić wszelkie szczegóły naszych zaślubin. ‒ W końcu George zaczął brzmieć w typowy dla siebie sposób.

‒ Nie będziesz miał ze mną łatwo ‒ zapowiedziała Beatrice.

Na pożegnanie ucałował dłoń narzeczonej i pospiesznie opuścił domostwo. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości od budynku i miał pewność, że nikt z domowników go już nie dojrzy, przystanął i odetchnął z ulgą. Albert, widząc przyjaciela w takim stanie, roześmiał się.

‒ Mogło pójść gorzej ‒ stwierdził Spencer.

‒ Prawie wszystko za ciebie zrobiłem, tchórzu ‒ powiedział Beamount zaczepnym tonem.

‒ Ale to mój dochód przekonał pana Redforda ‒ odwdzięczył się George.

Nie uszli nawet kilku metrów, a Albert powodowany troską o przyjaciela zapytał:

‒ Właściwie, dlaczego ty to robisz?

‒ Ostatnio zdałem sobie sprawę, że nie chcę być hulaką do końca życia. Ciebie też nie mogę mieć cały czas przy sobie... Potrzebuję kogoś, rozumiesz? ‒ Albert skinął głową. ‒ Moje koszmary nie pojawiają się tak często, kiedy jakaś duszyczka śpi ze mną. Pomyślałem więc, że zamiast zmieniać partnerki, mógłbym mieć jedną, taką na całe życie, którą będę kochał i szanował. Może rodzina ukoi moje rany... ‒ powiedział smutno George.

Albert przeczuwał, że takie mogą być powody Spencera do małżeństwa. Nie do końca je akceptował, ale postanowił wspierać przyjaciela w tej decyzji.

‒ Kiedy ślub... i kiedy przedstawisz Beatrice matce? ‒ Beamount zmienił temat.

‒ Gdy pułk opuści miasto, chciałbym zabrać Trixie do Londynu, tam wziąć ślub w tajemnicy. Dopiero po ceremonii przedstawię ją rodzinie. Następnie najmę jakiś domek w okolicach Newport i dołączę do wojska.

‒ Wygląda na to, że wszystko masz zaplanowane.

‒ Będziesz na moim ślubie, przyjacielu? ‒ Albert jeszcze nigdy nie słyszał, żeby Spencer miał taki błagalny ton.

‒ Oczywiście! W końcu ktoś musi uspokoić twoją matkę, kiedy przedstawisz jej żonę, a do mnie zawsze miała słabość. ‒ Obaj panowie roześmiali się.

‒ Dobrze, że na ślubie nie będzie braciszka Beatrice. Mam nadzieję, że nasze dzieci nie wrodzą się w niego...

‒ Ani do ciebie ‒ przerwał mu Beamount. ‒ Ty też nie jesteś najprzystojniejszy. ‒ George słysząc to, zdzielił towarzysza w głowę i rozbawiony pogroził mu palcem.


Beatrice nie miala dzisiaj okazji, żeby się dużo wypowiadać. Jednak jeżeli polubiliście ten wątek, nie martwcie się, to nie koniec ;) Historia Trixie i Spencera będzie kontynuowana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro