Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II. Powrót do przeszłości

Pembrokeshire, 1811

‒ Nie wejdę tam ‒ Albert stanowczo zaprotestował, gdy tylko do jego uszu dobiegły dźwięki muzyki oraz podniesione głosy gości.

‒ Przecież nie zostaniesz na dziedzińcu. ‒ Gdy Spencer spojrzał na przyjaciela, zrozumiał, że Albert faktycznie to rozważa. ‒ Na Boga! Beamount, jest jesień. Zamarzniesz tu.

‒ Wrócę do kwater ‒ odpowiedział stanowczo.

‒ Nawet o tym nie myśl. ‒ Ton George'a przypominał groźbę. ‒ To nie jest zwykłe przyjęcie. Dostałeś jedyną i niepowtarzalną szansę od losu... Właściwie ode mnie. Daj spokój! Raz w życiu odpocznij i się zabaw.

Albert zdawał się głuchy na orację przyjaciela.

‒ Zabawa nie brzmi jak odpoczynek, tylko jak długi i wyniszczający proces.

‒ Proszę! Chociaż na chwilę. Jeżeli ci się nie spodoba, przysięgam, że osobiście odprowadzę cię do kwatery.

‒ Zgadzam się. Nie będę jednak tak brutalny, żeby przerywać ci tańce. Sam wrócę, kiedy uznam, że nadszedł czas, a ty nie będziesz mnie zatrzymywał. 

Spencer poklepał Alberta po ramieniu i obaj panowie przekroczyli próg rezydencji.

Siedziba hrabiny Pembrokeshire nie była umeblowana według najnowszej mody. Beamount idąc za przyjacielem, przyjrzał się jej uważnie. Rzeczowo ocenił, że wymaga drobnej modernizacji. Mimo to uważał, że pomieszczenia są bardzo przyjemne.

Spencer nie kłamał w kwestii tego, że jest to bardzo oblegane przyjęcie. Gdy dotarli do sali przeznaczonej do tańca, zauważył, że ilość par jest zatrważająca. Nic tak bardzo nie cieszyło Beamounta, jak moment, kiedy znaleźli się w saloniku. W końcu mógł swobodnie się poruszać, a nie przeciskać jak w poprzednim pomieszczeniu. Wziął głęboki oddech. Do jego nozdrzy szybko doleciał zapach alkoholu zmieszany z wonią kobiecych perfum.

‒ Spójrz! Tam jest hrabina. ‒ George próbował przekrzyczeć rozmowy podchmielonych gości.

Wzrok Alberta zatrzymał się na kobiecie, bo w istocie było na co patrzeć. Hrabina siedziała na krześle otoczona gromadką adoratorów. Miała na sobie piękną, ale skąpą, czerwoną suknię. Odsłaniała jej dość obfity dekolt i podkreślała szczupłą talię. O resztę kobieta zadbała sama. Dół jej sukni uniosła nieco do góry, tym samym odsłaniając zgrabne łydki. Ciemne, brązowe włosy były dość swobodnie uczesane. Kilka kosmyków uwolniło się z upięcia. Hrabina wyglądała niezwykle pociągająco. Nic dziwnego, że wokół niej gromadziło się tylu mężczyzn, z którymi żywo dyskutowała. Na krześle obok siedziała inna dama. Wyglądała na młodszą od hrabiny. Dobrze prezentowała się w jasnoróżowej sukni wykonanej z tiulu. Jej strój był zdecydowanie mniej prowokujący, a zachowanie skromniejsze. Blondynka znacznie rzadziej od towarzyszki zabierała głos i co chwilę spoglądała nieśmiało w podłogę.

Gdy hrabina dostrzegła Spencera, natychmiast poderwała się z krzesła i skierowała w stronę przyjaciół.

‒ Len! Dobrze cię widzieć!

‒ Georgie! W końcu tu dotarłeś. ‒ Para uścisnęła się na przywitanie.

‒ To mój przyjaciel, o którym ci tyle opowiadałem. Albert Beamount.

‒ Lady Eleonoro. ‒ Beamount pocałował hrabinę w rękę.

‒ Ależ pan szarmancki ‒ odpowiedziała z zachwytem w głosie. ‒ Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Przyjaciele Spencera są moimi przyjaciółmi.

‒ Nie śmiałbym. ‒ Albert zdawał się spłoszony tak odważną prośbą.

‒ Nalegam. ‒ Beamount w odpowiedzi jedynie skinął głową. ‒ Panowie, powinniście zaprosić mnie tego wieczoru do tańca. Mam już dosyć siedzenia. ‒ Kobieta zatrzepotała rzęsami i posłała mężczyznom zalotny uśmiech.

‒ Z wielką przyjemnością uczynię to już teraz. ‒ George podał rękę Eleonorze i oboje ruszyli na parkiet.

Albert był pod dużym wrażeniem hrabiny. Obawiał się jednak, że jest tylko piękną lalką, która jest pusta w środku. Póki co, pierwsze wrażenie było pozytywne. Nie wyglądała na wyuzdaną kobietę o znikomej moralności, jak się mówiło o niej w pewnych kręgach. Chwycił kieliszek wina i również przeszedł do sali obok, aby móc podziwiać swojego przyjaciela w tańcu z Eleonorą.

Należy przyznać, że prezentowali się świetnie. Oboje piękni, z ogromnym poczuciem rytmu i delikatnymi ruchami. Zdawało się, że płyną po parkiecie. Pojawienie się Beamounta w sali do tańca ucieszyło hrabinę. Przestała skupiać się na rozmowie z partnerem i z dużą determinacją po każdej figurze tanecznej na nowo odszukiwała Alberta w tłumie. Był szczupły, ale nie chudy. Nie za wysoki, ale też nie był niski. Patrząc na niego, Eleonora miała wrażenie, że odnalazła złoty środek. Blond włosy miał zaczesane na bok. Fryzura mężczyzny była niemal nienaruszona. Pociągła twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi świetnie komponowała się z baczkami i wąsami. W myślach młoda kobieta wydała już werdykt ,,Tak, Albert Beamount jest przystojny i zdecydowanie mi się podoba''.

Po skończonym tańcu zamierzała znaleźć się w pobliżu nowo poznanego mężczyzny, aby skłonić go do tańca. Jednak powstrzymał ją hrabia Rutland. Był on niespełna trzydziestoletnim, postawnym mężczyzną. Górował nad Eleonorą o głowę.

‒ Lady Eleonoro! Czy mógłbym zająć chwilkę? ‒ powiedział niskim głosem.

‒ Oczywiście. W czym mogę pomóc? ‒ hrabina zgodziła się niechętnie, jednak nie dała odczuć tego swojemu rozmówcy.

‒ Chodzi o lady Georgianę. Jej matka wyjechała, a brat oraz ojciec umarli. Mniemam więc, że to do pani mogę zgłosić się w sprawie jej zamążpójścia.

‒ Chce się pan ożenić z moją kochaną Georgianą? Doprawdy nie wiem, czy jestem gotowa się z nią rozstać. ‒ W duchu zadowoliła ją jednak propozycja mężczyzny. 

Nie był bardzo stary ani odrażający. Ponadto sama zamierzała niebawem ponownie stanąć na ślubnym kobiercu, a wtedy nie miałaby gdzie ulokować Georgiany. Szczerze kochała szwagierkę jak własną siostrę i jej dobro leżało Eleonorze na sercu. Uznała, że Rutland będzie odpowiednią partią. Każdy angielski hrabia jest lepszy niż Walijczyk. Z jej marnymi koneksjami i niewielkim posagiem może nie być lepszej okazji do wydania Georgiany za mąż.

‒ W rzeczy samej. Jestem oczarowany pani szwagierką. Zapewniam, że przy moim boku będzie szczęśliwa ‒ hrabia niemal wyrecytował, jakby od dawna trenował tę kwestię.

‒ Myślę, że mogłabym wyrazić zgodę na wasze małżeństwo. Zanim jednak zdecyduję, powinniśmy ustalić wszystkie szczegóły i oczywiście Georgiana musi się zgodzić. ‒ Nie chciała wyrażać zbyt dużego entuzjazmu, aby nie zniechęcić mężczyzny.

‒ Dobrze, w takim razie będę czekał na wiadomość od pani. Przepraszam, już nie będę przeszkadzał. ‒ Hrabia skłonił się przed Eleonorą i odszedł.

Kobieta w końcu mogła zająć się poszukiwaniami Beamounta. Zaniepokoiła ją nieobecność żołnierza na sali tanecznej i w saloniku. W końcu postanowiła zajrzeć na balkon, co okazało się trafną decyzją. Albert stał odwrócony do niej plecami.

‒ Zdaje się, że obiecał mi pan taniec ‒ powiedziała zalotnie. Wiedziała, że nie jest to do końca prawda, ale postanowiła zaryzykować. Liczyła, że mężczyzna z grzeczności nie zaprzeczy.

‒ Przepraszam. Chętnie bym zaprosił panią do tańca, ale nie jestem najlepszym tancerzem ‒ powiedział delikatnie zawstydzony Beamount.

‒ Nic nie szkodzi. Nie musimy tańczyć trudnego układu. Nalegam, żeby pan spróbował.

Albert uśmiechnął się niepewnie i razem z hrabiną ruszyli w stronę sali tanecznej. Pierwsze takty utworu zabrzmiały i zaczął się taniec. Albert z początku poruszał się dosyć niezgrabnie, jednak szybko się uczył.

‒ Myślałam, że rozmowa w tańcu jest obowiązkiem, ale pan milczy jak zaklęty. ‒ Eleonora nie potrafiła zrozumieć swojego partnera. Zdecydowanie wyróżniał się na tle tej bandy dzikusów, gotowej pofolgować swojej żądzy w każdej chwili. Beamount sprawiał wrażenie powściągliwego. Właśnie karcił się w duchu, że z taką dezaprobatą odnosił się do lekcji tańca i uprzejmej konwersacji.

‒ Co pani myśli o koronacji Williama III na króla Szkocji? ‒ To wszystko, co przychodziło mu do głowy.

‒ Doprawdy nie wiem. Przykro mi z powodu Jamesa, ale chyba lepiej, że ze Szkotami łączy nas wspólny władca. Nie rozumiem, czemu pan o to pyta. Przecież to miało miejsce ponad dwa stulecia temu. Lepiej skupić się na tym, co tu i teraz.

‒ Szkoda. Myślę, że ma tu pani wspaniałe zaplecze do organizowania ciekawych dysput. Jednak rozumiem, że przyjęcia cieszą się większą popularnością. ‒ Ton Alberta był surowy, może nawet odrobinę zbyt szorstki.

‒ Słusznie pan zauważył, panie Beamount. Bale cieszą się większą popularnością. Jednak wnioskuję po pana głosie, że próbuje mnie pan skarcić ‒ powiedziała dobitnie, ale uprzejmie.

‒ Ależ skąd. ‒ W odpowiedzi Alberta nie dało się nie wyczuć sarkazmu. Hrabina zupełnie się tym nie przejęła. Oczami wyobraźni widziała już, jak spędza upojną noc w towarzystwie przystojnego oficera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro