#29. Pierre POV
"It's like you're screaming
And no one can hear
You almost feel ashamed
That someone could be that important
That without him you feel like nothing
No one will ever understand how much it hurts
You feel hopelessbut nothing can save you
And when it's over and it's gone
You almost wish that you could have all that bad stuff back
So that you could have the good"
~Rihanna, We Found Love
Następny dzień, wieczór...
– Nie, to niemożliwe. Musieliście się pomylić. – Zaprotestowałem, zupełnie nie wierząc w to, co właśnie usłyszałem. – Ja adoptowany? Chyba mnie z kimś pomyliliście.
– Nie pomyliliśmy. Pierre, sprawdziliśmy to bardzo dokładnie. Nawet poprosiłem Jonathana, mojego zaprzyjaźnionego detektywa, żeby wszystko wybadał. Jonty sprawdził wszelkie dostępne bazy danych, porównał wszystkie informacje i tu masz wyniki – Lewis wręczył mi kolejną białą teczkę, tym razem znacznie grubszą. Były w niej zdjęcia, jakieś tabelki, wykresy, mnóstwo informacji, z których wynikało jasno, że moją matką była Eliza Stoch, siostra Bronisława Stocha, który z kolei był ojcem Kamila Stocha. Lucy sporo mi opowiadała na temat Kamila, ale takiego zwrotu akcji nie mogłem się spodziewać. Zdawało mi się, że moje życie to ciągły rollercoaster, działo się tyle niespodziewanych i szalonych rzeczy, że chwilami i mnie trudno było za tym nadążyć.
– Nie mówmy o tym nikomu, nie potrzebujemy kolejnego skandalu. – Zdecydowałem, wciąż mając w pamięci wydarzenia z całkiem niedawnej przeszłości: szantaż Kate, mój wymuszony coming out, wypadek, powrót na tor, zaręczyny i pocałunek Lewisa z Sebastianem były wystarczająco szalone jak na jeden zaledwie sezon, z westchnieniem tęsknoty pomyślałem o tym, że przydałaby nam się chwila spokoju na złapanie oddechu. Na szczęście za chwilę będziemy mieli przerwę wakacyjną. To dobrze, bo nie wiem, czy wytrzymalibyśmy takie napięcie, już i tak dochodziło do spięć pomiędzy nami szczególnie na torze.
– Wiecie co? Na razie nie mamy za bardzo czasu, żeby się tym zająć – Stwierdził przytomnie Sebastian – Ale jak tylko dostaniemy wolne, od razu wszystko na spokojnie omówimy, tak?
– Och, czy to znaczy, że musimy poczekać jeszcze ponad dwa tygodnie? – Zapytał z nieco posępną miną Max. Najwidoczniej również i jego interesowały takie zagadki. Ja także najchętniej już teraz zabrałbym się do analizowania wszystkich danych, do poszukiwania odpowiedzi, ale wszyscy mieliśmy świadomość, że to nie jest najlepszy czas, że czeka nas jeszcze jeden wyścig, którego nie możemy zawalić, do którego trzeba się przygotować. Nie możemy odpuścić sobie niczego, ani jednego treningu, ani jednego spotkania z dziennikarzami czy króciutkiej pogawędki z kibicami. Nie wolno nam było też zrezygnować z brania udziału w challenge'ach ani w sesjach zdjęciowych. Cały czas też ćwiczyliśmy w symulatorach, wybieraliśmy projekty kasków na poszczególne wyścigi, trenowaliśmy na siłowni. Każdy dzień był wypełniony po brzegi zadaniami, a z żadnego nie można było zrezygnować.
– Niestety Max, wygląda na to, że musimy poczekać.
– Chłopaki, dzięki za wszystko, ale ja chyba się już z wami pożegnam na dzisiaj. Chciałbym być sam – Wyjaśniłem. Pokiwali potakująco głowami. Lewis klepnął mnie po ramieniu z krótkim: „Będzie dobrze". Byłem mu za to wdzięczny. Byłem mu wdzięczny za wszystko, co robił, za to, że w swoim napiętym grafiku znajdował zawsze czas dla każdego z nas. Na torze wszyscy walczyliśmy przeciwko sobie, poza torem było zupełnie inaczej. Doceniałem to. Cieszyło mnie to, że umiemy odseparować pracę od życia prywatnego.
– Odprowadzę cię, okej? – Zaproponował niespodziewanie Lance, podnosząc się z kanapy, gdy już byłem przy drzwiach. Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nie umiałem odmówić. Uśmiechnąłem się tylko z wdzięcznością i wyszedłem, starannie zamykając za sobą drzwi. Słyszałem za plecami toczące się dyskusje, lecz nie chciałem teraz o tym myśleć. Jeszcze wczoraj chłopaki wyglądali na tak samo zaskoczonych jak ja. Dziś emocje trochę opadły, chociaż nadal trudno mi było to zaakceptować. Wciąż nie miałem odwagi zadzwonić do mamy, żeby ją o wszystko wypytać, nie mogłem nawet mieć pewności, że powie mi prawdę, skoro przez tyle lat mnie oszukiwała...
– Nie idziesz do siebie? – Spytał Lance, gdy zobaczył, że mijam drzwi do mojego pokoju.
– Nie, potrzebuję odetchnąć świeżym powietrzem i pomyślałem, że to będzie dobry pomysł, jeśli wyjdę na zewnątrz.
– Okej.
Nie zjechaliśmy windą, chociaż mieliśmy taką możliwość. Wybrałem spacer po schodach, nie czując żadnego zmęczenia, nawet pomimo tego, jak długi to był dzień. Domyślałem się, że Lucy już zakopała się w pościel i śpi lub przynajmniej usiłuje zasnąć. Nie chciałem jej przeszkadzać. Z nieodłącznym plecakiem na plecach wyszedłem przed hotel i usiadłem na najbliższej ławce, umiejscowionej tuż obok niewielkiej i raczej młodej sosny. Po swojej prawej stronie miałem wejście do recepcji, a po lewej krzak różowych róż. Lance zajął wolne miejsce tuż obok mnie. Wyjąłem z plecaka nadpoczętą paczkę papierosów i zapalniczkę.
– Ty palisz?
– Następny! Co wam to tak wszystkim przeszkadza? Już wystarczy, że Charles stale mi to wypomina.
– Ale ja nie miałem nic złego na myśli! – Bronił się Kanadyjczyk. – Podzielisz się?
– Och... Jesteś pewien?
– Taaaa, jestem pewien.
Podałem mu paczkę, a sam odpaliłem swojego. Zaciągnąłem się dymem i spojrzałem przed siebie. Dookoła nas panowała cisza zakłócana tylko od czasu do czasu jakimś szelestem, dźwiękiem silnika samochodu na pobliskiej drodze lub szczekaniem psa. Okolica wydawała się spokojna, może nawet zbyt spokojna.
– Pierre...
– Hmmm?
– Pamiętaj, że gdybyś czegoś potrzebował, to zawsze możesz na mnie liczyć.
– Dzięki. Będę pamiętał.
Umilkliśmy, patrząc przed siebie. Liście na pobliskich drzewach lśniły w świetle latarni tuż obok nich, szara ścieżka wybudowana z kostki brukowej prowadząca od parkingu do hotelu na tle otaczającej ją trawy wydawała się najbardziej naturalnym i pasującym do okolicy elementem. W niektórych oknach wciąż paliło się światło, co oznaczało, że tymczasowi lokatorzy jeszcze nie zasnęli lub zasnęli i zapomnieli zgasić lampki. Noc była ciemna, bezgwiezdna. Nie było nawet księżyca.
Rzuciłem okiem na mojego towarzysza. Siedział przygarbiony na ławce, lekko pochylony do przodu, z łokciami opartymi na kolanach i powoli zaciągał się dymem. Wyglądał na pogrążonego w myślach, co dało mi okazję do dokładnych obserwacji. Dopiero teraz odkryłem, że jego ciemne oczy otoczone są gęstymi, długimi, czarnymi rzęsami, a jego usta wyglądają na kusząco miękkie. Odpędziłem z głowy myśl o tym, by sprawdzić, czy rzeczywiście są tak miękkie, jak wyglądają, podobnie jak zastanawianie się nad tym, jakie w dotyku są jego włosy, ciemne, nieco dłuższe, zadbane, lekko błyszczące w słabym świetle latarni ciemne włosy, po których potrafiłem go rozpoznać już z daleka.
– Przyglądasz mi się – Ni to stwierdził, ni zapytał, wciąż wpatrując się w różowoczerwony, żarzący się czubek papierosa, którego trzymał pomiędzy dwoma palcami lewej ręki.
– Przepraszam, jeśli ci to przeszkadza. – Zawstydziło mnie to, że dałem się tak łatwo przyłapać. To wcale nie tak, że gapiłem się na niego jakoś bardzo natrętnie, po prostu odnosiłem wrażenie, że widzę go pierwszy raz w życiu. Może poniekąd tak właśnie było? W końcu jeszcze do niedawna nie mieliśmy ze sobą jakichś bliższych relacji.
– To mi absolutnie nie przeszkadza. – Wreszcie spojrzał na mnie, a ja znów poczułem, jak moje serce wykonały gwałtownego fikołka. Jeszcze nigdy tak się nie czułem, nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Nie chciałem, żeby ta chwila kiedykolwiek się kończyła. Niewiele rozmawialiśmy, lecz sama obecność Lance'a sprawiała, że czułem się lepiej. – Wiem, że jestem zabójczo przystojny.
Powiedział to z taką pewnością siebie, że nie mogłem powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
– Jesteś szalony. – Odpowiedziałem na to, przekrzywiając lekko głowę na bok i pukając go palcem wskazującym w czoło.
– Nope. Nie jestem szalony, jestem świadomy swojego piękna.
To było takie urocze i zabawne.
– Okej, okej, powiedzmy, że się z tobą zgadzam, chociaż... miałbym pewne wątpliwości. – Zacząłem się z nim droczyć, czekając na jego reakcję.
– Ach tak? To w skali od 0 do 10, ile byś mi dał?
– Hmmmm... Czy ja wiem? Może 7?
– CO?! Jak 7?! Ja zasługuję co najmniej na 9!
– Ojeeeeju, dobrze, niech ci będzie 9! – Zgodziłem się łaskawie.
– Yeeeeeey! – Krzyknął niezbyt głośno, unosząc obie ręce do góry, jakby właśnie wygrał wyścig.
Dlaczego ja go nie zauważałem wcześniej? Dlaczego nie zwracałem na niego uwagi? Przecież jest nie tylko przystojny, ale też uroczy i zabawny. I różnił się od Yukiego we wszystkim. O Yukim czasem mówiono, że on wygląda jak mój młodszy brat, którym muszę się opiekować i którego muszę wszystkiego nauczyć. Teraz dopiero widziałem, że może gdybyśmy pozostali przy tej relacji, może nic złego by się nie wydarzyło. Lecz Yuki robił wszystko, żeby zdobyć moje serce. Łatwo było go pokochać.
Lance był jego przeciwieństwem. Wydawał się być kimś, kto nie ma bladego pojęcia o byciu romantycznym, kto nie wierzy w miłość, a wszystko, co robi, ma dokładnie przemyślane i zaplanowane. Nic spontanicznego, nic, co mogłoby zagrażać wizerunkowi jego lub jego rodziny, szczególnie ojca. Dopiero ostatnio zaczął się przed nami otwierać, pozwolił nam poznać siebie od innej strony. Lance wydawał się być kimś, kogo trudno jest pokochać. Ale może to była tylko bariera, którą my sami wokół niego zbudowaliśmy, a on tylko zastosował się do tego, co my robiliśmy, czego od niego oczekiwaliśmy.
Zgasiłem wypalonego papierosa, wgniatając go butem w trawę. Lance chwilę później poszedł za moim przykładem. Metalowy, pomalowany na niebiesko kosz na śmieci znajdował się obok mnie, co zmusiło Kanadyjczyka do sięgnięcia dłonią w tamtym kierunku, by wyrzucić niedopałek. Kiedy to zrobił, jego głowa znalazła się na wysokości mojego ramienia, a ręka dotykała ukrytej po koszulką klatki piersiowej. Złapałem jego wzrok. Cały świat dookoła się rozpłynął, przestał istnieć, liczyło się tylko to, co tu i teraz. Moje oddechy stały się krótkie i płytkie, wydawały się bardzo głośne. Patrzyłem w te brązowe oczy w kolorze gorzkiej czekolady z domieszką karmelu, na duże kuszące usta bezmyślnie. Nie pierwszy raz. Wystarczyło tylko delikatnie się pochylić, by go dosięgnąć, by poznać ten smak. Chciałem to zrobić i kiedy już się powoli schylałem, on odsunął się gwałtownie.
– Pierre?
Cały czar prysł. Między nas wdarł się chłód nocy, przenikając mnie aż do serca. Starałem się ochłonąć.
– Przepraszam... – Wyszeptałem.
Wstałem i uciekłem w kierunku swojego pokoju hotelowego, jak zwykle. Czy byłem tchórzem? Czy może próbowałem zapobiec katastrofie? Czułem się zagubiony i zawstydzony. Czy naprawdę wystarczyło tak niewiele, bym znów zapragnął innego mężczyzny? A co z Lucy? Przecież to jak zdrada. Nie mogę jej tego zrobić, nie mogę zrobić tego sobie, muszę to zwalczyć, muszę o tym zapomnieć. Lance nie jest dla mnie.
W drodze do swojego łóżka zdążyłem wmówić sobie, że to przez stres, że za dużo się dzieje i przez to niewłaściwie odbieram i interpretuję pewne sygnały. Przecież kocham Lucy, chcę, żeby była szczęśliwa, zżyłem się już z myślą o tym, że zostanie moją żoną, chciałem zbudować dom, który będzie tylko nasz... Kocham ją.
Uspokojony tą myślą, zasnąłem, obejmując Lucy ramieniem. Była taka piękna i delikatna, zdawało się, że mocniejszy podmuch wiatru jest w stanie skruszyć ją i złamać, zniszczyć, sprawiając, że rozsypie się w proch. Była przy tym niesamowicie silna, a ja musiałem być rozsądny. Dla wszystkich będzie lepiej, jeżeli się ogarnę i skupię na naszej wspólnej przyszłości. Nie wyobrażam sobie już życia bez niej, a Lance tylko mąci mi w głowie. Muszę trzymać się od niego z daleka, nie mogę dać mu kolejnej okazji do zrobienia czegoś podobnego. To by nie wyszło na dobre nikomu, przyniosłoby tylko nam wszystkim cierpienie. Muszę być ostrożny.
Bez powodzenia próbowałem wyrzucić z myśli jego twarz, jego uśmiech, kiedy mówił żartobliwie o tym, że jest przystojny. Nie umiałem zapomnieć, a wiedziałem, że muszę.
Jakie to dziwne, że tak często znamy kogoś bardzo długo, a i tak okazuje się, że w ogóle tej osoby nie znaliśmy, że dopiero odkrywamy to, kim ten ktoś jest w rzeczywistości.
*:*:*
Następnego dnia ku mojemu niezadowoleniu nasi szefowie zaplanowali dla nas dzień wizyty w schronisku dla zwierząt. Miało to być częścią akcji charytatywnej, która miała na celu zebranie funduszy na potrzeby podobnych miejsc. Lance ku mojemu przerażeniu zgłosił się do pary ze mną.
– Miałem być z Sebastianem, ale on wybrał sobie Lewisa, to ja chcę iść z Pierrem – Wyjaśnił spokojnie. Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł, ale mój szef się zgodził, wyglądając na wyraźnie usatysfakcjonowanego. Podobnie jak Zak.
– Wspaniale, Lance, wspaniale Pierre. Oto właśnie chodzi, żeby pokazać współpracę ponad wszelkimi podziałami i ponad walką o tytuł mistrza świata. – Zaklaskał w ręce pomysłodawca całego wydarzenia, Zak Brown. Zak miewał różne pomysły i potrafił wykorzystać aktualne trendy do tego, aby przynieść jakieś zyski swojemu zespołowi.
Niechętnie podszedłem do Lance'a, który uśmiechał się szeroko, jakby wygrał los na loterii. Obaj mieliśmy ze sobą nasze plecaki, do których zapakowaliśmy trochę kanapek, zapas picia i telefony łącznie z powerbankami tak na wszelki wypadek.
– Cel na dzisiaj jest prosty – Wyjaśnił Zak. – W okolicy znajduje się kilka schronisk dla różnych zwierząt, musicie je odwiedzić i przez cały dzień pozostaniecie tam jako wolontariusze. Dobrze by było, gdybyście przy okazji jeszcze przed wejściem do schroniska kupili coś dla jego mieszkańców, może to być karma mokra lub sucha, mogą to być koce lub zabawki. Pamiętajcie też, żeby poinformować o tym waszych fanów na Instagramie. Każdej parze będzie towarzyszył operator kamery. Dobre wrażenie jest najważniejsze, zapamiętajcie to sobie. No, to czy wszyscy wszystko już wiedzą? Macie może jakieś pytania?
– Ja mam. – Zgłosił się Oscar, wyciągając do góry rękę. Oscar był w parze z Mickiem, co mnie jakoś szczególnie nie zaskoczyło.
– Tak? To słucham?
– Czy każda para ma iść do innego schroniska, czy kilka par może udać się do tego samego?
– Możecie iść do tego samego, ale wolałbym, żeby nie było was za dużo w jednym miejscu.
– Dziękuję.
– Czy to wszystko? Czy jeszcze czegoś nie wiecie?
Odpowiedziała mu cisza, podczas której niektórzy pokręcili przecząco głowami.
– W takim razie... Powodzenia.
Zak wyszedł z salki, zostawiając nas samych z tym nowym zadaniem. Na szczęście Sebastian jak zwykle idealnie odnalazł się w całej sytuacji. Poprosił nas o uwagę i wyjaśnił cały plan działania. Według informacji od Lewisa w pobliżu nie było zbyt wielu takich miejsc, więc trzeba było poszukać dalej. Już na samym początku podzieliliśmy się na dwie duże grupy, z których jedna miała zajrzeć do tych najbliższych schronisk, a druga musiała poszukać nieco dalej. Chodziło głównie o to, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzać i nie wchodzić w drogę.
Moja grupa to ta, która została jak najbliżej hotelu. Obok mnie i Lance'a, byli w niej także:
1. Lando z Carlosem
2. Lewis z Sebastianem
3. Max z Danielem
4. Charles z Estebanem.
Patrząc na nas uznałem, że nasza grupka jest nieco lepsza, a cała nasza przewaga polegała na posiadaniu Lewisa i Sebastiana, dla których podobne sytuacje nie były niczym nowym. Lando i Carlos wybrali się razem ze mną i Lance'em. Pierwszym przystankiem dla nas był sklep zoologiczny, w którym zaopatrzyliśmy się we wszelkie potrzebne drobiazgi takie jak zabawki czy karmy. Na miejscu przywitano nas z honorami, jakie według tamtych ludzi należały się kierowcom Formuły 1. Inni wolontariusze pokazali nam, na czym będą polegać nasze obowiązki. Wszystkim naszym poczynaniom przyglądały się uważne oczy kamer.
Zaczęliśmy od wyprowadzenia piesków na spacer. Lance wybrał niewielkiego siwego kundelka o bardzo krótkiej sierści, który na pyszczku miał mnóstwo mniejszych i większych blizn.
– Co mu się stało? – Zapytałem pomagającą nam kobietę w średnim wieku.
– To Aza, jeden z naszych najstarszych podopiecznych. Znaleziono ją błąkającą się po lesie już sześć lat temu. Nikt nie wie, co się wydarzyło, ale podejrzewamy, że właściciel znęcał się nad nią. To urocza i bardzo miła suczka, ale nikt jej nie chce.
– Dlaczego? Przecież ten pies jest przekochany! – Zdziwił się Lance, gdy suczka zaczęła łasić się do niego i próbowała polizać go po twarzy, a była przy tym tak radosna, jakby wcale nie wyszła przed chwilą z okratowanego kojca, który przypominał więzienie. Lance przypiął jej do czerwonej obroży z maleńką tabliczką z imieniem i numerem telefonu do schroniska czerwoną smycz. Aza merdała wesoło krótkim ogonem, który także wydawał się zbyt krótki jak na tej wielkości psa.
– Aza potrzebuje dużo miłości, opieki, ale przede wszystkim musi przestrzegać specjalnej diety, musi regularnie odwiedzać weterynarza. Nikt nie chce kłopotu, każdy szuka zdrowego, silnego psa, którym może się pochwalić przed innymi.
– I naprawdę przez pięć lat nie znalazł się zupełnie nikt, kto by ją wziął? – Dopytywał się dalej Lance.
– Niestety.
– W takim razie... W takim razie ja ją wezmę!
Nie wierzyłem własnym uszom. Natychmiast chwyciłem Lance'a za łokieć i odciągnąłem na bok.
– Czyś ty oszalał? Nie słyszałeś, co ta kobieta powiedziała? Aza ma wielkie potrzeby, a ty ze względu na wyścigi rzadko jesteś w domu, jak to sobie wyobrażasz?
– Nie wiem, coś wymyślę, ale nie mogę pozwolić, by tak kochany psiak spędził życie w takich warunkach. Zobacz, jaka ona jest cudowna! – Jakby na dowód swoich słów podniósł kundelka na wysokość mojej twarzy, żebym mógł się dobrze przyjrzeć. – Przecież widać, że ta maleńka urocza istotka przeszła przez piekło, zobacz na jej pyszczek i na ogon, ktoś musiał ją torturować. Nie mogę pozwolić, żeby tu została. Proszę, weźmy ją.
Ostatnie słowa jeszcze na długo po tej rozmowie dźwięczały mi w uszach. „Weźmy ją". „My". Please, can we take her?
Nie umiałem mu odmówić. Żadne argumenty na niego nie działały.
– Lance, tutaj każdy pies jest z jakiegoś powodu, każdy coś przeżył, za chwilę będziesz chciał adoptować wszystkie!
– Nie wszystkie, tylko tego jednego, proszę. – Wsadził mi Azę w ręce, a swoje dłonie złożył jak do modlitwy, wykrzywiając usta w podkówkę. Zupełnie, jakby to ode mnie zależało. – Plooooosęęęęę... Hmmmm?
– No dobra, ale sam się tłumaczysz w hotelu! Przecież była wywieszka o zakazie trzymania zwierząt w pokojach hotelowych.
– Dzięki! I spokojnie, jakoś sobie z tym poradzę. – Mrugnął do mnie okiem, po czym cmoknął mnie w policzek. – Jeszcze raz dziękuję.
Gdy na chwilę się oddalił, machinalnie przyłożyłem wierzch dłoni do policzka dokładnie w tym miejscu, gdzie przed sekundą mnie pocałował. Uniosłem kąciki ust w lekkim uśmiechu.
– Twój chłopak ma bardzo dobre podejście do zwierząt, jesteś szczęściarzem i dlatego tobie pod opiekę dzisiaj oddaję naszego ulubieńca, Lucky'iego. – Powiedziała pracująca tu kobieta, wręczając mi smycz na końcu której na ziemi zamiatając ją zabawnie ogonem, czym wzniecał tumany kurzu, znajdował się czarny, puszysty labrador.
– Mój chło-chłopak?! – Niemal udusiłem się własną śliną, słysząc to.
– No tak, ten przystojniak w ciemnych włosach. Cokolwiek by się między wami działo, nigdy z niego nie rezygnuj, człowiek, który kocha zwierzęta, jest wart więcej niż jakiekolwiek skarby tego świata.
– Ale Lance nie jest moim chłopakiem! – Wykrztusiłem, odzyskując zdolność wysławiania się. – Mam narzeczoną!
– Wiem, wiem, macie te swoje kontrakty czy coś, ale ja swoje wiem, a po was z daleka widać, że pasujecie do siebie.
Kobieta nie dała sobie niczego przetłumaczyć. A to zgotowało jeszcze większy mętlik w mojej głowie. Miałem ochotę powiedzieć coś Lance'owi, lecz nie umiałem znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego skupiłem się więc na swoim zadaniu na dzisiejszy dzień. Obaj wzięliśmy na spacer po okolicznej łące po dwa pieski. Gdy przechodziliśmy przez bramę, zderzyłem się z kimś ramieniem, a gdy spojrzałem na tą osobę, okazało się, że był to nasz operator kamery. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to niewinne z pozoru wydarzenie może pociągnąć za sobą opłakane skutki, szczególnie, że wszystko prawdopodobnie zostało nagrane. Za późno było jednak na wyrzuty sumienia, i tak niewiele mogłem już zmienić.
Ten dzień okazał się dla nas wszystkich ważną lekcją. Wizyta w takim miejscu pozwoliła nam odsunąć nasze myśli od wydarzeń na torze, od wyścigów i rywalizacji. Tutaj zetknęliśmy się z innym rodzajem cierpienia, ale też w tym miejscu, w którym najmniej się tego spodziewaliśmy, odnaleźliśmy nadzieję. Te wszystkie psiaki duże i małe, stare i młode, rasowe i mieszańce czekały na nowy dom, każdego odwiedzającego witały tak, jakby prosiły, żeby je stamtąd zabrać. I okazało się, że miałem rację co do Lance'a, gdyż pod koniec zaczął napominać o tym, że chętnie wziąłby jeszcze Lunę i Protona. Luna była młodą suczką rasy Golden Retriver, a Proton kudłatym, niezbyt wysokim, ale za to nieco grubszym mieszańcem o czarnym grzbiecie i łapkach oraz pyszczku w kolorze kawy z mlekiem.
Ze względu na to, że Lance'a nie dało się w żaden sposób przekonać, aby zostawił Azę(„Pozwól mi wziąć przynajmniej ją, proszę, Pierre, nie bądź bez serca, pani Mary mówi, że zostało jej najwyżej dwa lata życia, weźmy ją, żeby te jej ostatnie lata uczynić najlepszymi"), w drodze powrotnej do hotelu musieliśmy kolejny raz wstąpić do sklepu zoologicznego, żeby kupić jej wszystko, co napisała nam na liście pani Mary. Lance nawet na chwilę nie spuszczał psa z oczu, a to nosił ją na rękach, a to trzymał na kolanach, gdy jechaliśmy samochodem, a to prowadził na smyczy. Nie potrafiłem odmawiać w takiej sytuacji. Historie zwierząt ze schroniska poruszyły mnie i cieszyłem się, że Lucy nie ma z nami. Co najdziwniejsze, podczas tej wyprawy prawie w ogóle o niej nie myślałem. Byłem tak bardzo skoncentrowany, nawet kiedy bawiliśmy się z pieskami kupionymi dla nich zabawkami, że nie było czasu na myślenie.
I wtedy wpadłem na pomysł, którym od razu podzieliłem się z Lance'em.
– Słuchaj, powiedziałeś, że chciałbyś zabrać wszystkie z tych piesków, prawda?
– Tak, chciałbym, ale nawet ja wiem, że to nierealne. – Westchnął ze smutkiem. Siedzieliśmy na tylnych siedzeniach Mercedesa, który wiózł nas w stronę hotelu. Aza spała z łebkiem na kolanach Kanadyjczyka.
– To ja chyba mam pomysł, jak to zrobić, żeby się udało.
– Poważnie?! Jak? Mów!
– Myślałem o tym, żeby wybudować coś w rodzaju sanatorium dla ludzi z depresją i ogólnie dla tych, którzy mają jakieś problemy psychiczne. Dzisiaj, kiedy byliśmy w schronisku, byłem bardzo skupiony na zwierzaczkach i nie miałem czasu na myślenie, a z własnego doświadczenia wiem, że kiedy człowiek za dużo myśli, to potem się dołuje i jest tylko gorzej. Psy zajęły całą moją uwagę i teraz myślę, że to by mogło pomóc innym. Lucy też coś kiedyś o tym wspominała. Co o tym myślisz? Takie sanatorium ze zwierzętami.
– Oj, to bardzo piękny pomysł! Pierre, jesteś genialny! Tak, musimy to zrobić! Trzeba koniecznie opowiedzieć o tym chłopakom, potem musimy znaleźć odpowiednie miejsce, zebrać pieniądze, znaleźć kogoś, kto to wszystko zaprojektuje... Brzmi jak wyzwanie, a ja uwielbiam wyzwania, im trudniejsze tym lepiej.
– Ja też tak myślę. – Przyznałem, kładąc rękę tuż za obrożą Azy i głaszcząc ją lekko. Lance zupełnie przypadkowo dotknął mojej dłoni swoją, a ja po raz kolejny poczułem, jak w tym momencie prąd przebiega przez moje ciało, zaczynając się od miejsca, gdzie nasze palce się zetknęły. Odwróciłem twarz w stronę szyby, żeby ukryć niewielki rumieniec, który pojawił się na moich policzkach. Miałem nadzieję, że niczego nie zauważył.
Czy to możliwe, że zakochiwałem się w mężczyźnie, który dotąd był mi zupełnie obcy, mimo że mijaliśmy się w padoku niemal co drugi tydzień? I co z Lucy? Czy to ostatecznie przekreśla naszą wspólną przyszłość? Czy może to tylko chwilowe i szybko minie?
Gdzieś w głębi duszy czułem jednak, że to wcale nie musi szybko minąć. Co gorsza, podobało mi się to, jak się czułem w jego obecności. On mnie znał, przy nim nie musiałem udawać kogoś innego, nie musiałem grać, zakładać maski, która przez tyle lat stała się ogromnie ciężka. Przy nim mogłem być sobą, mogłem mówić głupie rzeczy, mogłem wpadać na beznadziejne pomysły, mogłem śpiewać nawet jeśli miałem świadomość, że przy moim braku talentu muzycznego nie powinienem tego robić. Czułem się przy nim bezpiecznie. Ufałem mu i wierzyłem, że nie zrobi niczego bez mojego pozwolenia.
A jakby tego było mało, zacząłem dostrzegać takie szczegóły jego urody, że stawał się w moich oczach coraz piękniejszy, coraz bardziej pociągający i przystojny. I ten jego ruch ręki, gdy odgarniał opadające na czoło kosmyki...!
Siedział w mojej głowie i uporczywie nie chciał jej opuścić pomimo moich ogromnych wysiłków. Próbowałem myśleć o wszystkim innym, o wyścigach, o Lucy, o naszym domu we Włoszech... Lecz każda myśl jakimiś krętymi ścieżkami i tak doprowadzała mnie do niego.
Okazało się, że dzieciak miliardera, którego uważaliśmy za egoistycznego, pozbawionego uczuć snoba, ma wielkie serce, a jego uczynki rzucały na niego nowe światło. Dla Azy okazał się dobrym i kochającym opiekunem, który poświęcał jej mnóstwo uwagi i traktował ją tak, jakby była ósmym cudem świata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro