Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#27 Pierre POV

"For every question: "Why?"
You were my "Because"~Louis Tomlinson, Walls


Chciałem, żeby to było coś wyjątkowego. Moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl: jak to zrobić? Charles, tak, jak się tego trochę spodziewałem, nie potrafił trzymać gęby na kłódkę i już pierwszego wieczoru, gdy tylko wszyscy dotarliśmy do Kanady na kolejny wyścig, do mojego pokoju jak burza wpadł Carlos Sainz, wyciągając mnie z niego bez zapowiedzi i ciągnąc gdzieś za rękę. Przeprosił Lucy za porwanie mnie, twierdząc, że to bardzo pilne i nie może czekać. Lucy patrzyła na nas tak, jakby zobaczyła kosmitów tańczących do piosenki Harry'ego Stylesa.

– Słyszałem, że planujesz oświadczyny. Nie chcę się narzucać, ale myślę, że znam kogoś, kto w sprawach organizacji takich ważnych chwil jest po prostu mistrzem. Muszę to zaznaczyć, że ten właśnie ktoś bardzo mi pomógł. – Powiedział, gdy już znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości, dzięki czemu Lucy nie mogła już nas podsłuchać i dowiedzieć się o moim planie.

– Pomógł? W czym? I... Skąd wiesz? Zaraz... Charles, prawda? On ci wszystko powiedział?

– A nawet jeśli, to co w tym złego? To wspaniała nowina i myślę, że wszyscy się ucieszą, bo wszyscy wam kibicują.

Charles to straszna plotkara, czemu chociaż raz nie może siedzieć cicho? – Pomyślałem, wędrując niezbyt jasno oświetlonym korytarzem. Właściwie to było tu dość ciemno i może nawet mrocznie? Kinkiety pomiędzy oknami dawały niewiele słabego, pomarańczowego światła, a szare ściany i czarna podłoga tylko potęgowały wrażenie, że na każdym rogu może czyhać na ciebie jakieś niebezpieczeństwo. Upiorne miejsce i zupełnie nie mam pojęcia, kto je wybrał ani dlaczego. Może po to, żeby nas przestraszyć? Albo może uznali, że nikt i tak nie zwróci na to uwagi?

– Dobra, ale w czym ten ktoś ci pomógł? Czy ty już się oświadczyłeś Lando?

– No właśnie jeszcze nie, ale mam przygotowany doskonały plan i zamierzałem zrobić to w niedzielę po wyścigu, ale teraz myślę, że w sumie mogę jeszcze trochę poczekać. Tydzień czy dwa niczego nie zmienią. Jeśli będzie trzeba, poczekam nawet miesiąc.

Carlos był mocno podekscytowany. Ciągle nie mógł przestać się uśmiechać, czym zaraził i mnie.

Zaprowadził mnie do swojego pokoju, gdzie na kanapie z laptopem na kolanach siedział wygodnie... Lance Stroll.

Lance specjalistą od organizacji przyjęć? Tego się nie spodziewałem. Zawsze uważałem Lance'a za bardzo spokojnego, cichego i raczej wycofanego, dość nieporadnego chłopaka, który dostaje wszystko, czego zapragnie. Chciał zostać kierowcą Formuły 1 i wszyscy wiedzieliśmy, jak bardzo pomógł mu w tym jego ojciec. Niektórzy z nas mu zazdrościli, większość mu nie ufała, a on sam miał spore trudności w nawiązywaniu nowych znajomości. Wolał spędzać czas sam. Niewiele o nim wiedzieliśmy, był bardzo skryty i często odnosiłem wrażenie, że próbuje na siłę dopasować się do otoczenia. A szczególnie na torze od początku wyczyniał jakieś dziwne manewry, przez co było mu jeszcze trudniej zaprzyjaźnić się z kimkolwiek.

Zresztą, kiedy ja sam pojawiłem się w Toro Rosso, większość z kierowców należała już do jakiejś paczki, a to pogłębiło się, gdy po krótkotrwałym awansie do głównego RedBulla, ponownie spadłem do Toro Rosso, które później zostało przekształcone w AlphaTauri, żeby promować markę odzieży. W mojej paczce był Charles, Antonio i Yuki. W paczce Charlesa byli za to Lando, Alex i George. Lance trzymał się na uboczu, nie narzucał się nikomu, był bardzo tajemniczy, lecz my nie mieliśmy czasu, by się nad tym zastanawiać.

Dlatego byliśmy w ogromnym szoku, kiedy opowiadał nam o swoim życiu.

A teraz to jego Carlos proponował mi jako organizatora moich zaręczyn. Nie byłem tym faktem zachwycony, w końcu jakie Lance może mieć w tym doświadczenie? A z drugiej strony nie chciałem go urazić, sprawić mu przykrości odmową. Gorączkowo poszukiwałem w głowie jakiejś wymówki, czegokolwiek, co pozwoliłoby mi się wycofać z tego szaleństwa. Tak ważne wydarzenie nie mogło być areną ćwiczeń i eksperymentów dla nikogo.

Carlos szturchnął mnie ramieniem w bok.

– Skąd ta marsowa mina na twojej twarzy? Nie wierzysz, że Lance może mieć dobry pomysł, prawda? To tylko posłuchaj tego, założę się, że on już wszystko sobie poukładał w głowie.

Rzeczywiście, okazało się, że Kanadyjczyk zdążył już dokładnie wszystko obmyślić. Nie wiem, kiedy miał czas na to, ale przedstawił mi pięć propozycji, a każda z nich była równie ciekawa. Jedna z nich na początku mnie rozbawiła, lecz później stopniowo zacząłem się zastanawiać, czy to przypadkiem nie ma sensu. Chodziło o to, żeby zabrać Lucy na konkurs w skokach narciarskich. To było coś bardzo ważnego dla niej i mogłoby pokazać, że to, co ważne dla niej, jest też ważne dla mnie. Przeszkodą było to, że żaden z naszej trójki nie miał bladego pojęcia, jak to zorganizować, a mnie poniekąd wydawało się to zbyt mało romantyczne. Podobnie odrzuciłem też kolację przy świecach na jachcie. To było coś w stylu Lance'a i coś w stylu tego Pierre'a, który był jedynie narzuconym mi przez piarowców wizerunkiem. Ja sam marzyłem o czymś większym.

Tak wiele razy widziałem, jak ludzie czytają wszystkie plotki na mój temat, byłem świadkiem tego, jak rozmawiali między sobą o mnie i przyszło mi do głowy, że fajnie by było dla odmiany być na językach z powodu czegoś, co jest moim powodem do szczęścia i dumy. Niech to będzie coś, o czym jeszcze długo będą mówić, niech to będzie wyjątkowe i niezapomniane. Jestem kierowcą Formuły 1, mogę sobie na to pozwolić.

I wtedy Lance przedstawił mi ostatnią propozycję.

Od razu wiedziałem, że to jest to, czego szukałem i czego potrzebowałem. Obaj z Carlosem obiecali, że dołożą wszelkich starań, aby to się udało. Zaangażowali się w to do tego stopnia, że postanowili nawet rozpisać coś w rodzaju scenariusza lub planu wydarzeń i zarządzili, że będzie potrzeba kilku prób zainscenizowania tego, żeby sprawdzić, jak to może ostatecznie wyglądać i co ewentualnie można jeszcze poprawić. Planowanie pochłonęło nas bez reszty. I to do tego stopnia, że... przegrałem wyścig! A to oznaczało odłożenie planów w czasie przynajmniej do kolejnego weekendu wyścigowego.

*;;;*:::*

Emocje były ogromne. Wszystko musiało być idealne, doskonałe, zaplanowane i dopięte na ostatni guzik, niczego nie chciałem pozostawić przypadkowi. Lance pomagał mi przygotowywać wszystko. Dzięki temu nawiązałem z nim bliższą relację. Już nie był tylko kolegą z padoku, teraz był kimś więcej. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć, że był lojalny i uczciwy, nawet jeśli na torze zdarzało mu się zagrać trochę nieczysto. Lance z charakteru w niczym nie przypominał swojego ojca. Polubiłem go, chociaż nigdy wcześniej nie myślałem, że to będzie możliwe. Zawsze dotąd to Charles był moim najlepszym przyjacielem i nie wierzyłem, bym mógł spotkać kogoś, komu zaufam tak bardzo, jak ufałem jemu.

Z Kanadyjczykiem spędzaliśmy razem bardzo dużo czasu, omawiając wszelkie szczegóły najczęściej przy puszce piwa lub podkradzionego od Maxa RedBulla. Byłem tak bardzo przejęty tym, co planowałem, że postanowiłem spisać sobie kilka najlepiej(w mojej opinii) brzmiących wersji mojej wypowiedzi, a wiele zależało od tego, czy w najbliższym wyścigu uda mi się zdobyć podium. O zwycięstwie nawet nie marzyłem, samochody Williamsa, chociaż całkiem dobre i nadające się do walki w środku stawki, raczej nie dawały wielkich szans na wygranie. Jednak przecież kilka lat temu z AlphaTauri też nie miałem szans na zwycięstwo na Monzy, a jednak się udało. To pokazuje, że nigdy nie można tracić wiary w cuda, bo te zdarzają się na co dzień.

Żałowałem, że nie udało się dojechać do podium już w Kanadzie, lecz z drugiej strony to dawało mi więcej czasu na przygotowanie wszystkiego.

Na treningach dawałem z siebie wszystko, starałem się przekraczać kolejne granice, ustanawiać swoje własne rekordy, szukałem limitów.

I w końcu nadszedł ten dzień. Najpierw piątkowe treningi, które nie poszły mi najlepiej. W pierwszym zakończyłem na 10 miejscu, w drugim coś było nie tak z moją skrzynią biegów i musiałem się wycofać. Dopiero trzeci trening i kwalifikacje pokazały, że jednak mam dobry samochód, mam tempo, opony nie zużywają się tak szybko jak u innych, więc zrozumiałem, że właśnie pojawiło się światełko w tunelu.

Wieczorem po kwalifikacjach jeszcze raz odwiedziłem Lance'a w jego pokoju hotelowym, by po raz ostatni przećwiczyć wszystko, co zamierzaliśmy jutro zrobić. Musieliśmy omówić dokładnie każdy punkt planu, żeby niczego nie przeoczyć. Denerwowałem się jak nigdy w życiu.

Lance odpoczywał, jak zwykle ćwicząc przejazd po torze na konsoli. Gdy mnie zobaczył, wyłączył grę i przywitał mnie z uśmiechem, przybijając mi żółwika.

– I jak tam? Denerwujesz się? – Zapytał, jakby wiedział, co siedzi w mojej głowie.

– Yeaaaaah... – Odpowiedziałem, przeciągając to jedno słowo. Potrząsnąłem głową, jakbym chciał zaprzeczyć, ale przecież nie było powodu, bym zaprzeczał. – Stresuję się jak cholera. Wiesz, jak by nie było, to dla mnie coś nowego, coś zupełnie innego. Ta decyzja może zaważyć na całym moim życiu i nie wiem, co zrobię, jak Lucy mi odmówi.

– Odmówi? Tobie? Przecież ty jesteś przystojny jak diabli, do tego dobry z ciebie przyjaciel, troszczysz się o nią. Chyba byłaby głupia, gdyby ci odmówiła! – Zaśmiał się nieco nerwowo Lance. Mimo spędzonego razem czasu wciąż odnosiłem wrażenie, że Kanadyjczyk nie zawsze czuje się swobodnie w mojej obecności, a ja nie wiedziałem, jak to zmienić. Zwykle nie miałem czasu zastanawiać się nad tego typu kwestiami jak relacje międzyludzkie, zawsze żyliśmy w ogromnym pośpiechu i zawsze cały nasz czas był dokładnie rozplanowany.

– Uważasz, że jestem przystojny?

– A nie? Ty w ogóle patrzyłeś dzisiaj w lustro? Dobra, chodź tutaj. – Stanął za mną i popchnął mnie w stronę dość sporego lustra umieszczonego w środkowych drzwiczkach trzydrzwiowej szafy. Spojrzałem przed siebie i spróbowałem zobaczyć siebie jego i Lucy oczami. Co oni we mnie widzieli? Ciemnobrązowe włosy jak zwykle rozcapierzone, odstające na wszystkie strony(Lucy twierdziła, że nie powinienem ich obcinać, bo są fajne), broda... Akurat swoją brodę bardzo lubiłem, uważałem, że mi pasuje i czułem się z tym dobrze.

– No, może...? Chociaż czy ja wiem?

– Tak? To spójrz na swoje mięśnie, prawdziwy siłacz z ciebie. – Podniósł moją prawą rękę do góry, przesuwając dłonią po całej długości mojego ramienia. Gdy odwróciłem twarz w bok, nasze spojrzenia się spotkały. Lance stał bardzo blisko, zdecydowanie zbyt blisko... Popatrzył mi w oczy, potem jego wzrok zsunął się na moje usta. Wstrzymałem oddech, zupełnie bezmyślnie obserwując jego poczynania. Jego dłoń zacisnęła się nieco mocniej na moim bicepsie. Znów spojrzał mi w oczy.

– Ty jesteś naprawdę cholernie przystojny. – Powiedział, burząc swoim głosem narastające między nami napięcie. Byłem niemal pewien, że mnie pocałuje. I co gorsza, ta myśl miała mnie dręczyć jeszcze przez kilka kolejnych godzin.

Co do cholery...?

Zanim się wycofał i wrócił na kanapę, zdążyłem dostrzec, że jego policzki pokrywają się różem.

Co tu się właśnie wydarzyło? Czy ja coś przeoczyłem? Nie wiedziałem, że Lance był gejem lub przynajmniej bi. W ogóle niewiele o nim wiedziałem... A może tylko mi się wydawało? Może to moja wyobraźnia płata mi figle?

Lance udawał, że nic się nie stało, więc poszedłem jego tropem. Nie potrzebowałem kolejnych kłopotów. Cokolwiek działo się w jego głowie, nie mogłem pozwolić na to, żeby to zrujnowało dzień, na który czekałem od tak dawna.

Dalsza konwersacja już nie kleiła się tak dobrze. Obaj czuliśmy się dość niezręcznie i w końcu odczułem potrzebę przeproszenia go i udania się z powrotem do zajmowanego przeze mnie i Lucy apartamentu.

*:*:*

I w tym momencie wiedziałem jedno: wystarczy dojechać do mety tym tempem, które mam teraz, żeby wygrać na Silverstone. Lewis był zbyt daleko za moimi plecami, Maxa wyeliminował jakiś problem z jednostką napędową, George utknął za zdublowanymi samochodami, a Lando złapał kapcia. Mój plan stawał się coraz bardziej realny.

Skupiłem całą uwagę na tym, aby dojechać do mety. W tej temperaturze to były bardzo wymagające ostatnie metry.

Przez radio poprosiłem Petera, mojego inżyniera, o to, żeby przyniósł mi „Plan A". „Planem A" nazwaliśmy bukiet czerwonych róż, ukryty w mojej przebieralni wraz z małym, czerwonym pudełeczkiem, które zamierzałem wręczyć Lucy, jeśli zdobędę podium. Zwycięstwo było w tym celu jeszcze lepsze. Wraz z Lance'em już wcześniej ustaliliśmy, co i kiedy powinienem zrobić. Długo nie mogliśmy się zgodzić co do tego, czy powinienem to zrobić przed wejściem na podium, czy po zejściu z niego. Ostatecznie po długich negocjacjach i rzucie monetą wygrał czas po zejściu z podium.

Wyskoczyłem z samochodu, rzuciłem się w objęcia ludzi z mojego zespołu, ciesząc się razem z nimi. Wszystko działo się bardzo szybko, ale dla mnie ważna była każda sekunda tego dnia. Chciałem zapamiętać wszystko jak najlepiej. Tysiące kibiców na trybunach, trzy najlepsze samochody ustawione obok siebie z przednimi skrzydłami dotykającymi tablic z numerami miejsc, które zdobyliśmy: biało-niebieski Williams przed jedynką, srebrno-czarny Mercedes przed dwójką i pomarańczowy McLaren przed trójką. Z tyłu w pewnej odległości od nich w kilku rzędach po trzy ustawiły się pozostałe bolidy w zupełnie innej kolejności niż ta, w której dojechały do mety. Niebo pokryte było kilkoma pierzastymi obłoczkami, lecz poza tym świeciło słońce i był piękny, ciepły, lipcowy dzień. Dookoła mnie pełno było ludzi i dźwięków. Mnóstwo operatorów kamer podążało za nami na każdym kroku.

To było dla mnie wyjątkowe zwycięstwo. Krzyczałem przez radio, ile tylko miałem sił w płucach. Cieszyłem się przeogromnie. Świat był piękny. Wszystko nareszcie układało się tak jak powinno. Nie poddałem się i dziś właśnie odbierałem za to nagrodę. 

-- It's P1 for you, Pierre, P1! -- Te słowa chciałby usłyszeć każdy kierowca Formuły 1, a chwilę temu właśnie ja je usłyszałem. I wydarzyło się to, kiedy ludzie już powoli zaczynali tracić wiarę w to, że kiedykolwiek coś wielkiego osiągnę. Nikt też nie wróżył mi sukcesu z Williamsem. A tymczasem nieoczekiwanie to się udało. Ta świadomość rozgrzewała mnie od środka, dodawała otuchy i energii, sprawiała, że wracała moja pewność siebie, mocno nadszarpnięta przez wydarzenia z kilku ostatnich miesięcy. 

Pamiętałem, co powiedział przed wyścigiem mój inżynier: 

-- Skup się, atakuj. Strach zostaw poza torem, tu jedziemy tylko po najwyższe wyniki. Nie musisz oszczędzać opon, według naszych danych nasz bolid nie zużywa ich tak szybko. Mamy dobrą jednostkę napędową, dobre nadwozie i świetnego kierowcę i to jest nasz plan na sukces. Startujesz z czwartego pola, myślę, że wiesz, co robić. 

I rzeczywiście wiedziałem, co powinienem zrobić. Dopisało mi też szczęście. Wiele małych, pozornie nieistotnych szczegółów złożyło się na ten jeden sukces, którego wszyscy tak bardzo potrzebowaliśmy, szczególnie Williams, który od czasów sukcesu George'a Russella kilka lat wcześniej nie potrafił już wrócić do walki o zwycięstwa. 

Mój zespół dziękował mi tak, jakbyśmy co najmniej wygrali tytuł mistrzowski, a przecież to był tylko jeden wyścig. 

Udzieliłem wywiadu, zważyłem się, poszedłem na podium, wysłuchałem hymnu, przymykając oczy i delektując się tym niesamowitym momentem.

Lecz najbardziej ekscytujący moment miałem dopiero przed sobą. Oddałem zdobyte trofeum w ręce swojego szefa łącznie z butelką szampana, którym jak zwykle polewaliśmy się na podium, odebrałem kwiaty i pudełeczko od Petera, odszukałem w tłumie Lucy i uklęknąłem przed nią na jedno kolano, na co ona zareagowała zasłonięciem ust dłońmi. Jej oczy zrobiły się wielkie ze zdumienia, a mnie ucieszyło to, że niespodzianka się udała.

David Coultard, który tutaj odpowiadał za przeprowadzanie wywiadów z zawodnikami, natychmiast wyczuł, co się święci i podetknął mi pod nos mikrofon z wielkim logo F1. To mnie trochę wybiło z równowagi, ale tylko na ułamek sekundy. Wziąłem głęboki oddech i zapytałem:

– Lucy, w ten wyjątkowy dzień chcę cię prosić o to, abyś zgodziła się zostać moją żoną i być ze mną na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, niezależnie od tego, czy będę wygrywał, czy przegrywał.

W napięciu czekałem na jej odpowiedź.

– Tak, z przyjemnością zostanę twoją żoną. – Uśmiechnęła się do mnie, pozwalając bym wsunął jej na palec pierścionek. Był to niewielki srebrny krążek z czerwonym kamieniem w kształcie serca, po bokach którego znajdowały się dwie litery: L i P. Przedostałem się przez barierki i pochwyciłem Lucy w ramiona, składając na jej ustach pocałunek, który miał przekazać wszystko to, co aktualnie czułem. Zatraciłem się w tym doznaniu bez reszty, zapominając o całym świecie. Nie zwracałem uwagi na nic, dopóki nie wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Wszyscy bili brawo, krzyczeli, wymachiwali rękoma oraz trzymanymi w nich flagami. I nagle wokół mnie zapadła cisza, która była tak nagła i niespodziewana, że natychmiast oderwałem się od Lucy i zacząłem się rozglądać wokół siebie. Po swojej prawej stronie nieco w głębi placu tuż pod podium stali Lewis z Sebastianem. Wyraźnie słyszałem Niemca mówiącego do Lewisa:

– Fuck, Lewis... Ja mam żonę!

Zabrzmiało to w moich uszach zupełnie nielogicznie. Co mogło spowodować taki komentarz ze strony Sebastiana?

Odpowiedź dostałem bardzo szybko.

– To było... wooow! To było dość spektakularne! Zdaje się, że Lewis Hamilton postanowił wykorzystać okazję i... – David Coultard nie zdążył powiedzieć niczego więcej, gdy Max podszedł do niego, odebrał mu mikrofon i powiedział ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem:

– Oszczędź sobie tego, David. Chociaż raz powstrzymaj się od komentowania czegoś, o czym nie masz bladego pojęcia.

Był to pierwszy raz od dawna, kiedy któryś z kierowców odezwał się w ten sposób do osoby przeprowadzającej wywiady po wyścigu. Ciągle pouczano nas, że mamy nie dać się wyprowadzić z równowagi bez względu na to, co dziennikarze będą mówić, że to ich praca i musimy okazać im pewien szacunek, że tu chodzi też o nasz wizerunek, o to, jak jesteśmy postrzegani w mediach i przez zwykłych mieszkańców tej planety. Takie zachowanie było nie do pomyślenia. Ludzie tacy jak David mogli sobie mówić, cokolwiek ślina przyniosła im na język, a my musieliśmy nauczyć się tak odpowiadać, żeby nie urazić nikogo. Max nie bał się już niczego. Odkąd pozbył się Hornera, wyglądał i zachowywał się tak, jakby dosłownie wszystko go cieszyło. Nadal wkurzało go, gdy ktoś w czymś mu przeszkodził i na torze w ogóle się nie zmienił, pozostając tym samym agresywnym kierowcą, którego główną zasadą było: „Wszystko albo nic". A jednak poza torem zmienił się wyraźnie.

– Co się stało? – Zapytałem stojącego obok nas Lance.

– Oh, szkoda, że nie widziałeś. – Odpowiedział mi bez cienia uśmiechu. – Wyczuwam wielką dramę.

Otaczający nas ludzie otrząsnęli się z szoku i zaczęli szeptać między sobą, a ja nadal nie rozumiałem, co się wydarzyło. Zobaczyłem tylko, że Seb chwyta Lewisa mało delikatnie za łokieć i wyprowadza z pola widzenia.

– Ta dwójka na pewno ma sporo do przedyskutowania. – Stwierdził spokojnie stojący za plecami Lucy Daniel Ricciardo. – Lepiej się stąd zmywajmy, zanim zrobi się groźnie.

Posłusznie wróciliśmy do przeznaczonego dla nas garażu. Przebrałem się, spakowałem i ruszyłem w drogę powrotną do hotelu, obejmując ramieniem moją narzeczoną, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, jakim szczęściarzem jestem: wygrałem wyścig dla Williamsa, a Lucy zgodziła się zostać moją żoną. Czy mogłem chcieć czegoś więcej? Tor Silverstone okazał się bardzo szczęśliwy w tym roku.

Dzień wciąż jeszcze był daleki od zakończenia.

W hotelu nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie. Zaledwie w pół godziny po naszym przyjeździe do naszych drzwi rozległo się pukanie i kiedy poszedłem zobaczyć, kto to dobija się do nas w naszym wolnym czasie, na korytarzu ujrzałem Charlesa, Lance'a, Lanco i Carlosa. Przy czym Lando i Carlos obejmowali się tak ciasno, że zdawało mi się, że są do siebie przyklejeni na stałe, co swoją drogą było bardzo rozczulającym widokiem. Obaj pozbyli się już swoich „firmowych" koszulek, ubierając coś bardziej swojskiego, tym razem stawiając na kolor ciemnoniebieski.

– Hejka gołąbeczki! Przyszliśmy wam pogratulować. – Zaczął Monakijczyk, wręczając mi butelkę wina. Lance w tym samym czasie przepchnął się obok niego i wręczył stojącej za moimi plecami Lucy duży bukiet świeżych kwiatów.

– Nawet sobie nie wyobrażacie, jak się cieszmy. – Dołączył się z gratulacjami Carlos, na moment odklejając się od Lando, żeby przytulić mnie i Lucy.

– Dziękujemy. To może wejdziecie do środka? Chyba nie powinno się trzymać gości na korytarzu, prawda? – Mrugnąłem do nich okiem.

Zrobiłem im miejsce, odsuwając się od przejścia i wpuszczając ich do środka. Od razu cała czwórka znalazła dla siebie miejsce, zajmując kanapę i dwa fotele. Lando objął Carlosa w pasie, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Hiszpan w ogóle nie zwracał na to uwagi, przyglądając się mi i Lucy.

– Ależ wy pięknie wyglądacie razem! Ach! Mogę zrobić sobie z wami fotkę? – Spytał, wyjmując telefon z kieszeni jeszcze zanim zdążyłem mu cokolwiek odpowiedzieć.

– No jasne. – Zgodziła się w moim imieniu Lucy.

– Ej, ja też chcę być na zdjęciu! – Zgłosił się Lance.

– A ty, Charles? No dawaj, chodź od nas. – Poprosiłem, gdy pozostali już ustawili się wokół mnie.

*...*...*

Kilka lampek wina później dowiedziałem się wreszcie, co wydarzyło się między Lewisem a Sebastianem.

– No i on go pocałował, rozumiecie? Lewis pocałował Sebastiana! Zupełnie, jakby tam nie było nikogo, ani mechaników, ani kamer, ani dziennikarzy i kibiców. To było szalone! – Opowiadał ze śmiechem Lando.

– Dokładnie. Też się tego nie spodziewałem. No kto jak kto, ale Lewis ma przecież ogromne doświadczenie, jak mógł sobie pozwolić na coś takiego? Przecież musiał wiedzieć, że to wywoła burzę. Myślałem, że ktoś taki jak on potrafi nad sobą panować. – Wyraził swoją opinię Charles. Niezupełnie się z nim zgadzałem, lecz też nie umiałem wykazać, w którym dokładnie punkcie się z nim nie zgadzam.

– Tak, ale pomyślcie o żonie Sebastiana, jak ona teraz musi się czuć. Przecież to widział cały świat! Już wszędzie o tym piszą. Z przykrością muszę przyznać, że Seb i Lewis zabrali wam dzisiaj show. – Powiedział Lance.

– Oj, muszę zobaczyć, co piszą. – Stwierdziła Lucy, sięgając po leżący na ławie przed nami laptop, otwierając go i wpisując w wyszukiwarkę oba nazwiska obok siebie. Po kilku chwilach wyświetliło się mnóstwo wyników. Najświeższe linki odsyłały do artykułów na temat rzekomego romansu pomiędzy dwoma byłymi mistrzami świata.

– Jaki romans? Co? Co za bzdury! Owszem, kiedy rozmawiałem z Lewisem, potwierdził, że od dawna był zakochany w Sebastianie, ale do cholery, jak mógł zrobić mu coś takiego?! Czy on rzeczywiście zrobił to przypadkowo? – Zapytałem.

– Lewis ci to powiedział? – Odpowiedział pytaniem na moje pytanie Charles. – A więc wiedziałeś i nic nam nie powiedziałeś? Nawet słówkiem nie pisnąłeś.

– No to chyba nie była moja sprawa, prawda? Jeśli Lewis sam nikomu tego nie powiedział, to widocznie miał powód, prawda? A ja nie zajmuję się plotkami.

Tok rozumowania Monakijczyka zupełnie nie przypadł mi do gustu. Myślałem, że jest inny, że nie obchodzą go plotki i że nie będzie się wtrącał do życia innych ludzi. A tak to właśnie zabrzmiało. Dlaczego miałbym komukolwiek mówić o tym, co powiedział mi Hamilton? Tym bardziej, że on sam o tym nie mówił?

– Ja też wiedziałam. – Lucy stanęła po mojej stronie. – Rozmawiałam z Lewisem jakiś czas temu, ale myślałam, że wszyscy i tak już o tym wiedzą, więc nie mówiłam. Zresztą, to sprawa między nimi, prawda? Pozwólmy im rozwiązać ją tak, jak będą chcieli.

– Masz rację. – Zgodził się z moją narzeczoną Carlos. – Dobra, bo jakoś tak ponuro się zrobiło, a przecież to jest dzień, kiedy powinniśmy się dobrze bawić.

Carlos spojrzał na ekran własnego telefonu, po czym podniósł się z kanapy, odpychając tym samym Lando i powiedział:

– No właśnie, o wilku mowa. Chłopaki już czekają na dole przy windzie. Idziemy. Szybko, szybko, wstawać staruszki, idziemy potańczyć! Lando, słońce, rusz swój piękny tyłeczek, dobrze?

– Tsaaaaa. – Mruknął niezadowolony Brytyjczyk. Domyślałem się, że wolałby zostać w swoim pokoju i porządnie się wyspać. Wyglądał na wykończonego.

– Carlos, może pozwolisz Lando zostać i trochę się zdrzemnąć? Spójrz na niego, on jest przemęczony, nie powinniśmy go ciągnąć na siłę na żadną imprezę.

– Eeeech, prawda. Skarbie, chcesz tu zostać i sobie pospać?

– Jeśli to nie problem.

– Oczywiście, że nie.

– To ja wrócę do swojego pokoju i spróbuję się przespać w takim razie. Dzięki.

– Spoko. To po drodze, więc cię odprowadzimy. Wiesz, że nie zostawię cię bez buziaka na dobranoc.

– Uch, można by pomyśleć, że to wy dwaj właśnie się zaręczyliście a nie my. – Wytknąłem im, pokazując im język, na co Carlos odpowiedział w swoim stylu pozdrawiając mnie środkowym palcem. – A wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić ten palec?

– A idź w cholerę!

Roześmiałem się.

_:_:_:_:_:_:_

Od Autorki! 

Kochani, chciałabym wam z całego serduszka podziękować za ponad 800 wyświetleń. Jesteście niesamowici! Czy Wy w ogóle wiecie, jak dużo radości przynosi fakt, że ktoś to w ogóle czyta, że ktoś docenia ogrom włożonej w tego fanfika pracy? To coś pięknego! 

Dziękuję Aniołki! 

Tym bardziej, że dla mnie pisanie na temat szczęśliwej miłości jest wyjątkowo trudne, gdyż nigdy niczego podobnego nie przeżyłam, więc nie wiem, jak to jest, mój tekst bazuje tylko na książkach i filmach, więc może być trochę ubogi. Tym bardziej więc dziękuję za to, że nie zraziło Was to i dalej to czytacie. 

Dziękuję. 

~Annie       

PS

NOW GIVE ME GWIAZDKI i KOMENTARZE! 

__--__ To był rozkaz, jak coś :P 
Still love you so much!!!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro