Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#23

«Would you tell me I was wrong?
Would you help me understand?
Are you looking down upon me?
Are you proud of who I am?
There's nothing I wouldn't do to have just one more chance
To look into your eyes and see you're looking back»
~Christina Aguilera, Hurt.

Pojawiło się zwątpienie. Carlos i Mick krążyli nerwowo po poczekalni. Lewis usiadł obok mnie i chyba starał się mnie pocieszyć, chociaż marnie mu to wychodziło.

– Hej, Lucy, będzie dobrze. Postarajmy się nie wymyślać najczarniejszych scenariuszy, dobrze? Zobaczysz, za miesiąc chłopakom nic nie będzie i będą mogli wrócić do treningów.

– Nie wiem, czy chcę, żeby Pierre do tego wracał. -- Pokręciłam głową. Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony wiedziałam, jak bardzo Pierre kocha ten sport, ale z drugiej... A co, jeśli będzie miał tak poważną kontuzję, że będzie zmuszony zrezygnować z tego marzenia na zawsze? A Alexander? Mówił, że nie czuje nóg, co mogłoby sprowadzać się do jednego: do urazu kręgosłupa, co mogłoby oznaczać, że już do końca życia będzie musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Dla tak wysportowanego i młodego chłopaka to będzie tragedia. Będziemy musieli okazać mu wsparcie i nigdy nie pozwolić, by zwątpił w dobre zakończenie. 

Tak bardzo się bałam. 

Za swoimi plecami usłyszałam kilkukrotne puknięcie w szybę, lecz kiedy spojrzałam w okno, nikogo ani niczego tam nie było. Tylko słońce powoli zachodziło, kryjąc się za budynkami. 

– Rozumiem, co czujesz, ale tylko pomyśl o tym. Nie mówię, że musi wrócić do Formuły 1, może równie dobrze robić cokolwiek innego. 

Dołączył do nas Lando, który już przeszedł wszystkie badania. Usiadł po mojej prawej stronie podając mi kubek z kawą, który z wdzięcznością przyjęłam. Znajdowaliśmy się tu już bardzo długo i powoli traciłam wiarę w to, że otrzymamy dobre wiadomości. Zbyt długo to trwało. Niepokój ściskał mi żołądek. Upiłam łyk kawy, ale zaraz poczułam się tak, jakbym miała wszystko natychmiast zwymiotować. Targały mną sprzeczne emocje. Kiedy wyciągnięto Pierre'a z bolidu, był nieprzytomny. Alex i George znajdowali się w nieco lepszym stanie, mieli kontakt z rzeczywistością i reagowali na zadawane im pytania, chociaż Alex skarżył się, że nie ma czucia w nogach, to jednak wszyscy mieliśmy nadzieję, że to jedynie szok a nie poważny uraz.

Lewis Hamilton poza kamerami był zupełnie innym człowiekiem. Jasne, lubił przepych, ale nie traktował innych jako gorszych od siebie. Okazał się być bardzo dobrym przyjacielem. To dzięki jego przemowie tak wiele osób miało szansę przedostać się do poczekalni razem ze mną.

Złożyłam ręce jak do modlitwy, uniosłam je w górę dotykając nimi ust i przez dłuższą chwilę siedziałam tak pochylona w myślach błagając Boga o litość.

Mówiłeś Panie Jezu, że Bóg jest miłością, więc ja dzisiaj proszę, abyś okazał nam swoją miłość. Panie Jezu, ja mogę cierpieć, przyzwyczaiłam się już do cierpienia, ale błagam, niech chłopakom nic nie będzie!"

To mogły być bardzo naiwne prośby, bo przecież dokładnie widziałam wypadek, widziałam płomienie wydobywające się z silnika samochodu Alexa, widziałam dym, który mógł zatruć Pierre'a. Widziałam, z jak ogromną siłą i prędkością kolejne samochody uderzały w przeszkody. I te przeciążenia. To nie wróżyło niczego dobrego. Nawet system halo nie mógł ich ochronić. 

Miałam złe przeczucia. 

– Chyba możemy liczyć tylko na cud. – Zasępił się Carlos. On nie podzielał optymizmu Lewisa.

– Spokojnie, nie panikujcie, póki co nie mamy jeszcze żadnych informacji. Trochę cierpliwości. – Poprosił nas Lando. Spojrzałam w jego oczy i ujrzałam to, czego najbardziej pragnęłam: szczerą wiarę w to, że nic złego nie może się stać, pewność i nadzieję. Nie potrzebowałam więcej. Przytuliłam go, by chwilę później usłyszeć Lewisa nawołującego do grupowego uścisku. Oczywiście. Lewis Hamilton lubił takie ckliwe gesty. Zgrywał twardziela, ale w głębi jego duszy wciąż pozostała odrobina delikatności, którą czasem ukazywał w gronie najbliższych mu osób.

– Nie chcieli wpuścić Maxa. – Usłyszeliśmy znajomy głos pewnego Australijczyka. Daniel Ricciardo dla odmiany nie miał na twarzy tego charakterystycznego szerokiego uśmiechu, który był jego cechą rozpoznawczą. Był obładowany papierowymi torbami wypełnionymi czymś po brzegi. Jak się po chwili okazało, było to jedzenie.

– Jak to nie chcieli wpuścić Maxa? A to dlaczego?

– Jeden z ochroniarzy chyba oglądał wyścig i uznał, że to przez Maxa nastąpiła cała ta kraksa. – Wyjaśnił Carlosowi spokojnie Danny Ric.

– Czy oni całkiem upadli na głowę? Och, idę z nimi pogadać. – Stwierdził Hamilton, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku, z którego właśnie przyszedł Daniel.

– Mam dla was coś do zjedzenia. Tkwicie tu już trzecią godzinę, więc pomyśleliśmy z Maxem, że przyda wam się coś na ząb.

– Jesteś wielki! – Wykrzyknął Lando odbierając jedną z torebek od przyjaciela. – Umieram z głodu.

– O, Lando! Już po badaniach? Jak się czujesz?

– Wszystko w porządku. Skończyło się na małym stłuczeniu nadgarstka. Naprawdę miałem szczęście.

– A Alex, George i Pierre? Co z nimi?

– Nie mam bladego pojęcia. Nikt nie chce nam nic powiedzieć, ten brak wiadomości jest przerażający.

*;*;*

W końcu, po długich jak wieczność kolejnych czterech godzinach pojawił się lekarz. Szturchnęłam w ramię leżącego i śpiącego na dwóch krzesłach z głową na moich kolanach Lando. Niechętnie otworzył oczy, przecierając je dłońmi i natychmiast się prostując.

– Panie doktorze, co z Pierrem? – Spytałam.

– A kim pani jest dla niego?

– Jestem jego dziewczyną. Proszę mi powiedzieć. Chcę usłyszeć choćby najgorszą prawdę. Bardzo długo to trwało.

– Musieliśmy zrobić przerwę podczas operacji, ale spokojnie, wszystko już jest pod kontrolą. Zostanie mu kilka blizn, ale będzie żył.

– Uuuufff! To najważniejsze. – Ucieszyłam się, czując, że te słowa zdejmują ogromny ciężar z moich barków. – Czy mogę do niego wejść?

– Myślę, że to jak najbardziej wskazane. Niedługo powinien się wybudzić.

– Dziękuję! – Rzekłam i pospieszyłam w kierunku sali, na której leżał. Nie było tajemnicą, że nie lubiłam szpitali i wolałam trzymać się od nich z daleka. W unoszącym się wokół powietrzu wyraźnie można było wyczuć ludzkie cierpienie, którego mój Pierre był teraz częścią.

Nie wyglądał źle. Był może bardziej blady niż zwykle i ręce od nadgarstków do barków miał owinięte bandażami, ale na mój widok spróbował się podnieść oraz uśmiechnąć. Był na to o wiele za słaby i na jego twarzy zagościł grymas niezadowolenia.

– Hej Lucy. Gdzie ja jestem? -- Przywitał mnie cichym, lecz silnym głosem. Próbował się nawet uśmiechnąć, lecz przez ranę na ustach miał z tym pewien problem. 

– Hej Pierre. Jesteś w szpitalu. -- Poinformowałam go, siadając na brzegu łóżka i łapiąc go za rękę, która była niemal lodowato zimna. 

– A co się stało? Wypadek na torze? -- Spytał, patrząc mi w oczy. Miał najpiękniejsze oczy na świecie, nawet piękniejsze od tych należących do George'a. Ich zieleń pochłaniała mnie tak bardzo, że musiałam odwrócić wzrok, żeby nie przyglądać się tym długim, ciemnym rzęsom, opadającym powoli za każdym razem, gdy mrugał. -- Nic nie pamiętam.

Trochę się z tego ucieszyłam, że nie pamięta. Może to i lepiej? Tak traumatyczne przeżycia potrafią pozostawić po sobie trwały ślad, może taka mała amnezja dotycząca tego jednego szczególnego wydarzenia będzie dla niego zbawienna w skutkach? Jednak przecież musiałam mu powiedzieć, co się stało... 

– Tak. To był trudny wyścig, pogoda się zmieniała bardzo szybko, mieliście dużą prędkość i... I doszło do kolizji, w której uczestniczyło pięć aut.

– Aż pięć?! Kto jeszcze?

– Lando, Charles, George i Alex.

– Co z nimi?

– Z Lando i George'em wszystko w porządku.

– A reszta chłopaków? -- Dopytywał się dalej, lecz nie zdążyłam już mu odpowiedzieć. 

– Alex... Alex nie przeżył. – Do sali jak duch wsunął się Lewis. Podszedł do łóżka, ściskając Pierre'a za rękę. – Przykro mi.

– C-co? Nie mówisz p-poważnie? – Zająknęłam się, błagając w duchu, żeby to mi się tylko przesłyszało. – Przecież był przytomny, kiedy go wyciągnęli z auta!

– Tak, ale dym poparzył jego drogi oddechowe, a siła uderzenia wywołała krwotok wewnętrzny, którego nie udało się zatrzymać. To dlatego tak długo to trwało.

Wymieniliśmy z Pierrem spojrzenia.

– Miało być dobrze! Obiecałeś nam, że będzie dobrze, Lewis! – Z zadziwiającą jak na mnie furią rzuciłam się na Hamiltona, uderzając go gdzie popadło zaciśniętymi pięściami. Pozwolił mi na to, zanim rozłożył ramiona i zamknął mnie w szczelnym uścisku. – Obiecałeś! – Zaszlochałam, gdy on spokojnie i powoli głaskał mnie po plecach, próbując mnie uspokoić.

– Wiem. Lucy, wiem. Przepraszam. No już, wypłacz się. Zobacz, ja też płaczę.

Niepewnie podniosłam wzrok i zobaczyłam łzy wypływające spod przymkniętych powiek.

– Lubiłem go. Cholera, nawet nie wiesz, jak bardzo. On i George byli dla mnie jak dwójka młodszych braci, których trzeba wszystkiego nauczyć. Rozmawiałem z Toto, Alex miał przyjść w następnym sezonie do Mercedesa za mnie. A teraz widzę, że będę musiał zostać na kolejny sezon, co wcale mi się nie uśmiecha.

Gdy to mówił, jego głos drżał lekko. Zastanawiałam się, kto z nas wszystkich najbardziej teraz potrzebował wsparcia i przyszło mi do głowy, że to Lando i George, a może też Charles, to oni byli najbliższymi przyjaciółmi Alexa. Wypuścił mnie z objęć i otarł swoje łzy.

– Powinnam porozmawiać z Lando. I muszę zajrzeć do George'a. Czy ktoś już mu o tym powiedział?

– Nie, jeszcze chyba nie.

– Dobrze. Zostaniesz z Pierrem?

– Tak, zostanę. Idź.

Zanim wyszłam, rzuciłam ostatnie spojrzenie na mojego chłopaka. Lewis przystawił sobie krzesło tuż obok łóżka w taki sposób, aby im obu było wygodnie. Złączone dłonie wcisnął pomiędzy kolana. Gdyby ktoś nieznający naszej historii wszedł teraz do pomieszczenia, nie znalazłby w nim ośmiokrotnego mistrza świata, lecz w zamian ujrzałby starzejącego się, ciemnoskórego mężczyznę lekko przygarbionego, zrozpaczonego i cierpiącego, który już się nawet nie starał udawać, że go to nie rusza.

Na zewnątrz wszyscy stali wokół Lando, który kręcił głową i zakrywał twarz rękoma.

– Jak ja to powiem George'owi? Jak ja mu to powiem?! – Pytał, ale nikt nie umiał udzielić odpowiedzi. Pomyślałam o tym, że to kolejna niepotrzebna i bezsensowna śmierć.

– Ja mu powiem. – Zdecydowałam. Podeszłam do Lando i złapałam go za ręce, odejmując je od jego twarzy.

Nie docierało do nas to, co się wydarzyło. Kiedy poszliśmy do George'a, znajdująca się tam pielęgniarka prawie od razu nas wyprosiła.

–Nie wszyscy na raz! Mamy tu pewne zasady, które powinny obowiązywać każdego, nawet jeśli ten ktoś jest sławny i bogaty. Nie robimy wyjątków dla nikogo. – Powiedziała chłodnym tonem wysoka, rudowłosa piękność, która swoim wyglądem zupełnie nie pasowała do szpitalnego oddziału. – Proszę wyjść.

– Ale to nasz przyjaciel! – Zaprotestował Carlos, obejmując ramieniem Lando.

– W pokoju oprócz pacjenta może się znajdować tylko jedna osoba.

– Ja pójdę, dobrze? – Zgłosiłam się na ochotnika. Czekało mnie trudne zadanie, ale nie wyobrażałam sobie, żeby to Lando musiał o wszystkim powiedzieć przyjacielowi. Jak dotąd młodego Brytyjczyka omijały wszelkie tragedie, a utrata jednego z dwóch najbliższych przyjaciół w padoku była dla niego czymś ponad jego siły. Widać było, że w to nie wierzy, że cały czas czeka, aż ktoś wyjdzie i krzyknie: „Prima Aprilis!”. Lando nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

– On żyje. Na pewno żyje. Zaraz do nas wróci i będzie się z nas śmiać, że jak mogliśmy uwierzyć, że on odszedł. On by nas nie zostawił. – Powtarzał w kółko. Jego wzrok wydawał się nieobecny. Lando był już świadkiem śmierci na torze w 2019 roku, kiedy zginął przyjaciel Pierre'a, Anthoine Hubert, ale z Anthoine nigdy nie łączyły go bliższe relacje. Tu było inaczej. Zrozumiałam, że w ten sposób jego umysł broni się, nie dopuszczając do siebie żadnych negatywnych informacji.

W dodatku wciąż nie wiedzieliśmy, co z Charlesem, którego sala operacyjna znajdowała się po drugiej stronie budynku na drugim piętrze. Zdecydowaliśmy, że ktoś musi tam pójść i dowiedzieć się, co z Monakijczyjiem. Max wybrał się tam w towarzystwie Daniela. Mieliśmy nadzieję, że przynajmniej jemu nic się nie stało. A przynajmniej nic bardzo poważnego.

W ten sposób tylko ja mogłam wejść na salę, na której w jednym z dwóch znajdujących się tam łóżek leżał nasz przyjaciel. Prawą nogę miał ukrytą pod gipsem, lecz poza tym nie było widać żadnych poważniejszych obrażeń. Odetchnęłam z ulgą.

–Hej Lucy. Powiedz mi, co z Charlesem, Pierre'em i Alexem? Bo Lando jak widzę, chyba czuje się dobrze? Powiedz, że nic im nie jest...

– Georgie... Ja...

–Nie! Proszę, powiedz, że wszystko z nimi w porządku!

–Nie wiem, co z Charlesem, Max i Daniel poszli się dowiedzieć. Pierre ma pęknięte dwa żebra, poparzone ręce i trochę drobnych ran, ale wyjdzie z tego.

–A Alex? Co z nim? Lucy!!! Powiedz, co z Alexem!!!

–Alex... yyyyyy... Och, to takie trudne! Jak mam ci to powiedzieć?!

–Lucy? Nic mu nie jest, prawda?  – Widziałam tyle nadziei i niepokoju w jego twarzy, słyszałam to w jego głosie, wiedziałam, czego ode mnie oczekiwał. Chciał, żebym przekazała mu dobre wiadomości, chciał, żebym przyniosła mu pocieszenie, żebym zapewniła, że nic się nie stało. W przeciwieństwie do Pierre'a doskonale pamiętał każdą sekundę wypadku, pamiętał dym wydobywający się z tyłu białego bolidu z niebieskimi oznaczeniami, którym kierował Albon. Pamiętał, że ktoś w niego uderzył, ale nie wiedział, kto. Prosił, żebym powiedziała mu coś dobrego, więc to właśnie próbowałam zrobić, ale co może być dobrego w czyjejś śmierci? Co może być dobrego w utracie kogoś tak wspaniałego, dobrodusznego, zabawnego i wrażliwego jak Alex? Nie istniały słowa, które mogły przynieść pocieszenie.

Nasze serca zostały złamane. Pierre miał wygrać, taki był plan Lewisa... Zamiast wygranej i świętowania, dostaliśmy porcję cierpienia tak ogromną, że nie byłam pewna, czy będziemy potrafili to unieść na swoich barkach. To miał być piękny i niezapomniany dzień.

„Może to ja jestem przeklęta? – Zastanawiałam się w myślach, patrząc na George'a, którego twarz wykrzywiał grymas cierpienia. Leki przeciwbólowe już przestawały działać, a niczego nie poprawiała świadomość tego, co się wydarzyło. – Odkąd tu jestem, dzieją się bardzo złe rzeczy... Szantaż Kateriny, zdrada Yukiego, fakt, że Max był ofiarą molestowania seksualnego, a teraz jeszcze to... Może ktoś rzucił na mnie klątwę? Może już zawsze będę sprowadzać cierpienia na tych, których kocham? Czy to znaczy, że jedynym sposobem uwolnienia ich od tego jest moja własną śmierć? Czy Alex był kolejną ofiarą złożoną przez kogoś chciwego na ołtarzu nienawiści i zawiści? Dlaczego on a nie ja? Co wyjątkowego jest we mnie, czego nie było w Alexandrze? Co mam zrobić?! Niech ktoś mi powie, co mam robić!!!?”

– Przynajmniej odszedł robiąc coś, co kochał. – Pocieszyłam George'a. Zawsze uważałam, że ma najładniejsze z nich wszystkich oczy, a teraz przypominały one wyblakłe niebo, smutne i jakby lekko szarawe. Ten obraz łamał mi serce. Żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. – Alex był bardzo wesołym człowiekiem, na pewno nie chciałby, żebyśmy z jego powodu płakali albo rezygnowali z tego, co dla nas jest takie ważne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro