Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#2

«Life is not a problem to be solved, but a reality to be experienced»

– Myślę, że będziecie musieli na chwilę zniknąć. – Nie podobały mi się te słowa. Z miny stojącego naprzeciwko mnie Pierre'a wywnioskowałam, że również nie jest tym zachwycony.

– Zniknąć? Po co?

– Narobiliście bałaganu, lepiej, żeby nikt was teraz nie przyłapał razem, dopóki nie wymyślimy jakiejś nowej strategii.

– Chyba kpisz, Mark! Lucy dopiero co się wprowadziła, czy to nie będzie podejrzane, jak nagle zniknie? 

Mężczyzna nazwany Markiem pokręcił głową, nadal siedząc przy swoim białym biurku. Spoglądał na nas zza tych swoich dziwacznych prostokątnych okularków, które przy jego pełnej twarzy tylko go szpeciły. Na jego ustach zagościł uśmieszek, który miał niewiele wspólnego ze szczerą radością, był raczej cwaniacki i pewny siebie.

– Nie, myślę, że nie. Posłuchaj mnie, Pierre. Rozmawiałem z Toto. Nie ujawnią tego, jeżeli oboje z tą twoją nową dziunią znikniecie i nie będziecie wchodzić im w drogę przez przynajmniej dwa tygodnie. Nie wiem, po co im te dwa tygodnie, ale wolałem nie wnikać. Nie chcę go teraz wk*rwić, bo to może się potem odbić nam czkawką.

– Świetnie, możemy ten czas spędzić u mnie. – Zaproponował Gasly. – Nie będziemy się oddalać od domu.

– Nic z tego. Mamy dla was lepszy plan. Pani Berry, proszę im o wszystkim opowiedzieć.

– Oczywiście, panie prezesie. Lucy, Pierre, długo o tym rozmawialiśmy i ustaliliśmy, że ty, Lucy, mieszkasz gdzieś na wsi, prawda?

– Tak. W POLSCE. – Na wszelki wypadek podkreśliłam nazwę mojego kraju, obawiając się, że zostałam źle zrozumiana.

– Tak, wiemy. – Przerwał nam Mark. – Anyways... Kontynuujcie.

– Właśnie. Mieszkasz na wsi i masz gospodarstwo rolne.

– Nie mam. Mój sąsiad ma, ja mam tylko kilka zwierzaczków i niewielki ogród na własne potrzeby.

– Jaaaasneee. Do czego zmierzam. Chodzi o to, że pojedziecie tam razem. Z naszych informacji wynika, że to tak mała wioska, że raczej będziecie tam bezpieczni, w każdym razie nikt nie będzie tam szukał Pierre'a.

– Wait a minute... Chcecie, żebym zabrała Pierre'a do siebie?

– Tak, dokładnie tego chcemy. Coś nie tak?

– Owszem! Wszystko! Nie zamierzam zapraszać go do mnie. Nie sądzę, aby ktoś taki jak on pasował do mojej wsi, do mojej rzeczywistości i do mojego życia.

– Cóż... My nie sądzimy, żebyś ty pasowała do naszej rzeczywistości, a jednak tu jesteś, prawda? – Odciął się Mark. Zmarszczyłam brwi, rozkładając ręce z niemym „Co?" na twarzy.

– Polecimy tam. Nie ma problemu, jeśli tylko tego od nas oczekujecie. – Odpowiedział na przekór mi Gasly. Miałam ochotę kopnąć go w... No dobrze, nie będę kończyć. Czemu on nie potrafi się sprzeciwić? Czemu jest tak bardzo posłuszny? A miałam go za odważnego faceta...

– Nie tylko tego od was „oczekujemy", jak to ująłeś. Uważamy, że to może być ciekawe doświadczenie i postanowiliśmy wysłać razem z wami kilku twoich kolegów z padoku oraz niewielką ekipę filmową. Nakręcimy tam wasze postępy. Grupa przyjaciół na wsi walczy o przetrwanie, myślę, że fanom się to spodoba.

– CO?! NIE! Nie ma mowy!!! – Wykrzyknęłam, wstając z krzesła. – Pan oszalał, prawda? Wie pan, że przeczy pan sam sobie? Najpierw nie chce pan, żeby nas przyłapali fani, a potem chce pan, żeby cała wielka ekipa znanych na całym świecie sportowców spacerowała sobie po małej wiosce, gdzie wszyscy się znają, a plotki rozchodzą się z prędkością światła? Yup, bo to rzeczywiście ma sens – Sarknęłam. Jak dla mnie ten człowiek był za głupi na bycie szefem Alpha Tauri. Co on w ogóle tu robił? I te jego dziwaczne pomysły? To nie miało prawa się udać! Złapałam się za głowę, myśląc z niedowierzaniem o tym, jakie to głupie i bezsensowne.

– Och, przecież pojedziecie incognito. Poza tym, nie pojedzie z wami ani Lewis ani Max, pojadą za to Lando, Charles, Alex i George.

Czy on naprawdę uważa, że nikt w mojej okolicy nie rozpozna tak bardzo znanych ludzi? Hmmm... W sumie... W mojej wiosce chyba nikt nie ogląda Formuły 1, więc tu problemu nie ma, ale... Miałam głowę pełną wątpliwości. 

– Świetnie! Po prostu świetnie! Pierre, w co ty nas wpakowałeś?! – Zapytałam, nie oczekując żadnej odpowiedzi.

– Chyba ty nas wpakowałaś.

– Excuse me... Ja nas wpakowałam? Ja?!

– Tak, ty! Flirtowałaś ze mną!

– A ty ze mną to niby nie?

– Ty zaczęłaś.

– Nieprawda? – Nie mogłam sobie jakoś przypomnieć, żebym to ja zaczęła rozmowę z nim. To on przysiadł się do mnie i Darii. To on zapytał nas, czy jesteśmy turystkami i skąd przyjechałyśmy. To on postawił nam obu drinki. To on podszedł do mnie, nachylił się i wyszeptał mi do ucha pytanie, czy mam ochotę wpaść do niego, skoro mieszka w hotelu całkiem niedaleko stąd, podczas gdy Daria spokojnie dyskutowała o czymś z Charlesem Leclerciem. Owszem, zgodziłam się, temu nie mogę zaprzeczać. Chciałam się zabawić, dostrzegłam szansę i stwierdziłam, że warto to wykorzystać. Wiedziałam, kim jest i to mnie jeszcze bardziej kręciło. Dziwiłam się, że ktoś taki jak on zainteresował się kimś tak zwyczajnym jak ja. Może jest szaleńcem? Zamierzałam wymknąć się następnego dnia z samego rana zupełnie po cichu nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Zwykle tak nie postępowałam, ale ten jeden raz chciałam zrobić wyjątek.  Plan spalił na panewce.

– Uroczy jesteście, jak się kłócicie. Właściwie to myślę, że to się całkiem dobrze sprzeda. No, ale dobrze – Zaklaskał w ręce z entuzjazmem. – Do roboty! Macie zabukowany lot o szesnastej, lepiej idźcie się spakować. Żegnam!

– Ale... – Próbowałam protestować.

– Nie ma żadnego „ale" panienko. Powiedziałem: „Żegnam". – Odprawił nas gestem dłoni.

Pani Berry wyprowadziła nas z pomieszczenia. Zabawne było to, że miała na sobie białą bluzę z logo ich firmy, Alpha Tauri a do tego zwyczajne, proste dżinsy bez żadnych wzorków czy ozdób i buty sportowe. 

– Pierre... Nie denerwuj się, wiesz, jaki jest szef, lepiej mu się nie sprzeciwiać. – Powiedziała, uśmiechając się ze współczuciem.

– Łatwo ci mówić, to nie ty musisz...

– Nie, Pierre. Masz rację, to nie ja muszę go znosić przez osiem lub dziesięć godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu. Tak, oczywiście.

– Przepraszam. Nie przemyślałem tego.

– Wiem. Nie jestem na ciebie zła, zbyt długo cię znam. Po prostu pojedźcie tam i postarajcie się dobrze bawić, oboje.

– Dzięki. Spróbujemy.

– Super. To powodzenia.

Pani Berry wróciła do swoich zajęć, a my niechętnie opuściliśmy budynek. Musiałam zadzwonić do taty, powiedzieć mu, co się dzieje i poprosić, żeby przyjechał po nas na lotnisko w Goleniowie. Jak zwykle nie odbierał. Typowe. Mój tato był człowiekiem starej daty i chociaż nauczył się używać telefonu a nawet korzystać z internetu, to jednak wciąż nie przepadał za noszeniem ze sobą wszędzie swojego urządzenia. Zwykle zostawiał je w domu często zapominając również o ładowaniu baterii.

– Cholera.

– Coś nie tak?

– Nie, nie. Wszystko w porządku. To tylko mój tato. Nie odbiera połączeń, ale to nic takiego, on zwykle nie odbiera, bo jest zajęty.

– Tak z ciekawości. Kim jest twój tato? Co robi zawodowo?

– Pracuje w tartaku. Już 27 lat w tym samym miejscu, jest tam od samego początku, ale myślę, że to kocha. Uwielbia bawić się drewnem. Robi piękne meble. Skoro już do mnie przyjedziesz, to będziesz miał okazję podziwiać jego arcydzieła. Wszystko sam projektuje i tworzy. Ja wymyśliłam sobie łóżko i zrobił je idealnie. Wszystko z prawdziwego drewna.

– Jesteś z niego dumna, co?

– Tak. Bardzo. Można powiedzieć, że jestem córeczką tatusia. To on mnie tu przywiózł.

Mówiąc „tu", miałam na myśli Włochy, a konkretnie Monzę.

– Przyjechaliście samochodem?

– Tak. Lubię takie podróże. Szczególnie z moim tatą. Gdybym mogła, spędziłabym całe życie na podróżowaniu.

– O, a gdzie ci się najbardziej podobało?

– Jak dotąd nie miałam wielu szans, żeby zobaczyć jakieś ciekawe miejsca, więc chyba powiem, że dla mnie na pierwszym miejscu zawsze będzie Wisła. To takie niewielkie miasteczko w górach w Polsce, gdzie jeżdżę co roku od czterech lat, żeby oglądać skoki narciarskie. Na drugim miejscu będzie Trzęsacz, to nad morzem, ale to dlatego, że mam blisko.

– Masz blisko morze? I góry? To chyba mieszkasz w jakimś raju?

– Nie, blisko mam tylko morze, góry są daleko. Polska wcale nie jest taka mała, jak mogłoby się wydawać.

Popatrzyłam na niego jak na idiotę, a on z niewiadomego powodu się roześmiał.

– Przecież wiem. Wyluzuj trochę. Będzie dobrze. Potraktuj nasze zadanie jak nowe wyzwanie. Mówiłaś, że lubisz wyzwania.

– Owszem, lubię, ale to mission impossible!

– E tam, myślę, że to będzie całkiem fajna zabawa.

Naszą rozmowę przerwał fakt, że dotarliśmy na parking, gdzie stał nasz samochód.

Jeszcze przed deszczem dotarliśmy pod drzwi wielkiego, nowoczesnego domu, który zajmował Pierre, a w którym przez ostatnie wydarzenia również i ja wylądowałam. Weszliśmy do środka i od razu zajęliśmy się zbieraniem swoich rzeczy. Z przyjemnością odnotowałam w pamięci, że Gasly lubi mieć wszędzie porządek. Ja też lubiłam, lecz czasem zdarzało mi się narobić bałaganu. Gdzieś spotkałam się z twierdzeniem, że ludzie inteligentni mają skłonność do robienia wokół siebie totalnego bajzlu. Cóż... Może Francuz nie był aż tak inteligentny, jak sobie to wyobrażałam?

Kiedy wychodziliśmy, padało już dość obficie i cieszyłam się, że zaraz znajdziemy się na pokładzie wygodnego, a przede wszystkim suchego samolotu. I może trudno w to uwierzyć, ale to właśnie wtedy pierwszy raz leciałam samolotem, wcześniej nie miałam takiej okazji.

*   *   *

Następnego dnia gdzieś w Polsce...


– Aha. Z sąsiadami po prawej stronie nie rozmawiamy. – Uprzedziłam lojalnie wszystkich, którzy weszli za mną na moje podwórko, które na szczęście rodzice zdążyli trochę uprzątnąć, kiedy powiedziałam im, jakich gości przywiozę ze sobą. Co prawda gdzieniegdzie wciąż można było dostrzec kilka źdźbeł słomy lub siana, Chester wokół swojej budy w kształcie niewielkiego domku z okienkiem(pomysł mojej mamy, wykonanie mojego taty) wykopał dziury, a dwa szare koty siedziały w doniczkach z kwiatami, które stały na ławeczce tuż pod oknem od wschodu.  

– O, a to dlaczego? – Zainteresował się Charles.

– Bo to źli ludzie. Bogaci, chciwi i okrutni, a do tego znęcają się nad zwierzętami, za co straciłam wszelki szacunek do nich.

Pierre uniósł brwi w górę. Otwierał usta, jakby chciał o coś zapytać, ale po chwili je zamknął, najwyraźniej się rozmyślając.

– Ale słodkie kocięta! – Wykrzyknął zachwycony Lando, kiedy puszysta, włochata, ruda kulka podeszła do niego i zaczęła ocierać się o jego nogi, a inna, biała, spoglądała na przybyszy nieufnie z wysokości rusztowania na którym wisiały żółte sznurki na pranie. . – Ile ich masz?

– W tym roku wszystkich razem tylko dwadzieścia. Mój rekord to dwadzieścia siedem. Biała jest wyjątkowa, ponieważ ma dwa różne kolory oczu.

– Ale super! Masz też kurczaki! – Ucieszył się Charles.

– To są kury, nie kurczaki . – Poprawił przyjaciela Alex.

– Brawo Alex. Masz rację, to są już dorosłe kury i to one dają nam jajka. I są też powodem naszej wojny z sąsiadami.

– O, a to dlaczego?

– Sąsiedzi mają psa, który udaje yorka, ale tak naprawdę niewiele ma z nim wspólnego i jest bardzo okrutny. Wielokrotnie zabijał nasze kurczaki. To zupełnie tak, jakby sąsiedzi myśleli, że trzymamy te kury im na złość, a to nieprawda. Trzymamy je, żeby znosiły jajka, żebyśmy mieli co jeść. Cóż, nie sądzę, aby którykolwiek z was wiedział, czym jest prawdziwa bieda albo głód, więc nie jestem pewna, czy to rozumiecie.

Nie dbałam o to, że mogłam ich urazić. Prawda była taka, że nie bardzo ufałam ludziom bogatym, a oni do takich należeli. Wiem, że nie powinnam ich tak szybko oceniać, gdyż nic o nich nie wiem, ale w swoim życiu spotkałam już bardzo wielu ludzi i ci bogaci najczęściej byli tymi, którzy krzywdzili tych biedniejszych, którzy jedynie starali się przetrwać nie rzucając się nikomu w oczy.

Lando, Charles i George nie wyglądali, jakby się tym przejęli, Alex odwrócił się do nas plecami, a Pierre... Pierre postanowił się odezwać. Jak zwykle nie mógł się powstrzymać. Był strasznie gadatliwy, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak ja z nimi wszystkimi wytrzymam? Nigdy nie przepadałam za bogaczami, wolałam trzymać się z tymi biedniejszymi, jako że sama do takich należałam. Sądziłam, że nigdy nie polubię stylu życia ludzi pokroju Pierre'a.

– Lucy... Czemu tak mówisz? Myślisz, że nasi rodzice nic nie poświęcili, żebyśmy my mogli spełniać marzenia? Teraz może i mamy pieniądze, teraz możemy kupić wszystko, o czym tylko sobie pomyślimy, ale jeszcze niedawno wcale tak nie było. Nie zawsze „mieliśmy kasę". A przynajmniej niektórzy z nas. 

– Przepraszam... – Wyszeptałam, wbijając wzrok w kępkę trawy, która rosła w niewielkim trójkącie tuż przed wejściem do domu. Dostrzegłam, że zaplątało się tam kilka źdźbeł słomy.

– Lucy, nie możesz tak szybko oceniać ludzi. Pozwól sobie chociaż nas poznać, może zmienisz o nas zdanie.

– Przepraszam. Naprawdę. To nie wasza wina. Po prostu mam złe wspomnienia z bogatymi ludźmi, to wszystko. -- Zrobiło mi się wstyd. Jak w ogóle mogłam powiedzieć coś tak głupiego? To, że niektórzy bogaci ludzie to potwory, to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Wśród biednych ludzi też zdarzają się czarne owce... A ludzie, którzy najbardziej potrafią pomagać innym, to ci najstarsi, szczególnie ci, którzy przeżyli wojnę, jak moja druga sąsiadka, która miała już 90 lat, a którą traktowałam jak swoją własną babcię. Starsi ludzie potrafili dzielić się wszystkim, co mieli, potrafili z każdym się dogadać i często odnosiłam wrażenie, że to najmądrzejsi ludzie na całej planecie. Mimo, że nie byli wykształceni. Moja sąsiadka ledwo potrafiła czytać, ale za to wiedziała wszystko o tym, co dzieje się nie tylko na wsi, ale też w Polsce i na całym świecie. Mimo wieku, jej umysł pozostawał jasny i pracował bardzo dobrze. Nie wyobrażałam sobie mojego świata bez niej. I bardzo chciałam przedstawić jej Pierre'a. 

– Ok, nie gadajmy już o tym. – Zniecierpliwił się Lando.

Wtedy z domu wyszła moja mama. Miała na sobie swój najlepszy, niebieski fartuch w niewielkie kwiatki, czarne spodnie i ręcznie robiony na drutach sweter z fioletowej włóczki. Mama należała do kobiet dobrze zbudowanych by nie powiedzieć, grubych, ale właśnie to jej pomogło, gdy kilka lat wcześniej zachorowała na raka i straciła apetyt. Twierdziła, że wtedy zgromadzony wcześniej tłuszcz utrzymywał ją przy życiu, a ja zrozumiałam, że posiadanie odrobiny tkanki tłuszczowej w zasadzie nie jest takie złe.

Mama próbowała powitać ich po niemiecku. To było komiczne.

– Mamo, oni nie rozumieją niemieckiego. – Wyjaśniłam jej po polsku. – Będziemy rozmawiać po angielsku, a ja będę wszystko tłumaczyć.

– No dobrze. To może się przedstawimy? – Zapytał Pierre. – Ja nazywam się Pierre Gasly i jestem kierowcą Formuły 1. I chłopakiem Lucy.

Ledwie wypowiedział te słowa, za jego plecami po drugiej stronie zielonej siatki dostrzegłam sąsiadkę. Wyglądała na wściekłą. To oznaczało, że usłyszała. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Sprawy się komplikują. Ta kobieta nie przepuści okazji, żeby narobić mi wstydu. W najlepszym wypadku zadzwoni na policję twierdząc, że porwałam celebrytę i go uwięziłam. W najgorszym zrobi awanturę o kury(jak zwykle), wyprowadzi mnie i moich rodziców z równowagi i sprawi, że stracę cały szacunek, jaki udało mi się już zbudować w oczach francuskiego kierowcy. 

– Chłopaki, chodźcie za mną, chcę wam coś pokazać. Mamo, przyjdziesz na działkę?

– Już idę.

Wyprowadziłam ich ze swojego podwórka. Przeszliśmy kilka kroków. Otworzyłam bramkę do mojego drugiego podwórka, od którego dzielił mnie tylko dom innej sąsiadki, starszej pani oraz polna, piaszczysta dróżka. Na działce oprócz niewielkiego domku o powierzchni zaledwie 35m² znajdował się też drugi, mniejszy budyneczek wykonany z drewna z oknami od strony północnej i południowej. Tam też tato zainstalował na szybko pokaźnych rozmiarów stół.

– Chodźcie tędy, usiądziemy przy stole. Moi rodzice zaraz do nas dołączą.

– Czekaj... To też jest twoje? – Upewnił się George.

– Yup, to też.

– To hipokrytka z ciebie. – Powiedział Greg, nasz operator kamery. – Powiedziałaś, że nie lubisz bogaczy, a sama jesteś bogata.

– Tak, teraz jestem, bo rodzice ciężko pracowali przez wiele lat, a mama potrafiła odkładać pieniądze. No ok, mieliśmy trochę szczęścia, bo kiedy się budowaliśmy, wszystko było bardzo tanie. Pierre, mówiłeś coś o osądzaniu ludzi...

– Prawda, mówiłem. Greg, zamknij się z łaski swojej albo zadzwonię do szefa.

– Ok, ok, już się nie odzywam. – Stwierdził urażonym tonem.

– Dzięki Pierre. – Uśmiechnęłam się. To będą koszmarne dwa tygodnie coś tak czuję.

A jednak po kilkunastu minutach rozmowy atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Zaczęliśmy rozmawiać na mniej zobowiązujące tematy, ja opowiadałam o moich zwierzętach, a chłopaki o ich życiu sportowców, na co z kolei mogłam odpowiedzieć opowiadając o codzienności skoczków narciarskich. Dość ciepły poranek zamienił się w nieco cieplejsze południe, a potem szybko przeszedł w popołudnie. Moi niecodzienni towarzysze starali się pomagać mi we wszystkim. Tato pokazywał im pszczoły, z których byliśmy bardzo dumni. A potem nadszedł czas, aby pójść po krowę i cielaka na pastwisko, by w domu ją wydoić i nakarmić sporych już rozmiarów młodą jałóweczkę i jej mamę.

Na koniec dnia wszyscy ziewaliśmy i przecieraliśmy zmęczone oczy. Wypiliśmy po kubku gorącej herbaty, zjedliśmy po kilka kanapek i postanowiliśmy wrócić do hotelu.

– Nie zostajesz w domu? – Zapytała moja mama.

– Nie, mamuś. Każdy z nas ma wynajęty pokój, a na jutro mamy specjalny plan, więc byłoby trudno.

– Nie podoba mi się to.

– Oj mamooo. Czy ty zawsze musisz wszystko widzieć w czarnych barwach? Nie możesz chociaż raz się cieszyć? Zobacz, mam chłopaka milionera, czyż to nie cudownie?

– Tak, będzie cudownie jak zostawi cię samą z bachorem.

– Nie zostawi. – Zapewniłam. Nie mogłam jej powiedzieć, że swoją pewność opieram na tym, iż Pierre obecnie nie jest zainteresowany kobietami. Powiedziałabym jej, ale znałam jej stosunek do społeczności LGBT+ i nie chciałam pogarszać sprawy. Ja sama byłam biseksualna i chociaż publicznie nigdy się z tym nie kryłam, to jednak mama o tym nie wiedziała. Tato chyba się domyślał, ale nigdy nic na ten temat nie powiedział.

– Odniosłem wrażenie, że twoja mama mnie nie lubi.

– Nie przejmuj się. Ona myśli, że jesteś moim prawdziwym chłopakiem, martwi się, że zrobisz mi dziecko i złamiesz serce.

– CO? Powiedziała tak?

– Yup. Dokładnie tak. Nie umie o tym mówić ani tego okazywać, ale wiem, że na swój sposób mnie kocha. Dlatego wszystko jej wybaczyłam.

– Nie mówiłaś jej... Nie mówiłaś o umowie?

– Nie. Po co miałabym to zrobić? Niech wierzy, że jej córka potrafi chociaż zdobyć bogatego i przystojnego chłopaka. Mama miała trudne życie, nie chcę dodawać jej zmartwień i cierpienia. I tak już mocno ją rozczarowałam, chciałabym, żeby teraz dla odmiany miała powód, by być ze mnie dumna.

– Będzie z ciebie dumna, obiecuję. – Zapewnił, całując mnie lekko w skroń. Nie wiem, co miały oznaczać te słowa albo to zachowanie. Siedzieliśmy na tylnych siedzeniach w taksówce, która wiozła nas w stronę hotelu i nikt nie zwracał na nas uwagi. Nie rozumiałam i nie umiałam rozgryźć zachowania Francuza. Co chciał w ten sposób osiągnąć? Dlaczego nagle stał się dla mnie taki miły? Czy on na pewno dobrze się czuje? Może ma gorączkę? Albo halucynacje? Och, oby nie, bo nie mam pojęcia, co bym zrobiła.

Naszą rozmowę kontynuowaliśmy nawet po powrocie do pokoju w hotelu. Po prostu z nim się bardzo przyjemnie rozmawiało. Z jakiegoś powodu czułam, że mogę mu zaufać. 

– Dobrze, że nie jesteśmy w prawdziwym związku.

– Dobrze? Co masz na myśli?

– Sporo się napatrzyłam na nieszczęśliwe pary, które ostatecznie i tak ze sobą zrywają z błahych powodów. Za dużo cierpienia dla nich obojgu. Czy nie lepiej jest powiedzieć: chcę tylko uprawiać z tobą seks, nie chcę dłuższego związku? Przecież wtedy nasze relacje stają się łatwiejsze, bo nie musimy się domyślać, czego się od nas oczekuje. Ja wtedy w barze chciałam się z tobą przespać.

– Dobrze wiedzieć.

– Właśnie. Szkoda tylko, że niedługo później dowiedziałam się, że jesteś gejem i masz już kogoś. W ogóle to chyba czegoś nie rozumiem. Jesteś zakochany w chłopaku, kręcą cię tylko mężczyźni, a jednak mnie podrywałeś? Po co? Chyba to nie był jakiś kretyński zakład z twoimi kolegami z Formuły?

– Nie, to nie był zakład. Właściwie to pomyślałem, że jesteś całkiem fajna. Zresztą, byłem pijany, nie pamiętam, co mną kierowało.

– Aha. Spoko.

– „Aha, spoko"? Tyle masz mi do powiedzenia?

– A co innego mogłabym powiedzieć? To dla mnie żenująca sprawa, bo to ja chciałam iść do łóżka z gejem! To ja wyszłabym na kretynkę, gdybym komukolwiek powiedziała.

– Więc nie powiedziałaś nikomu? Myślałem, że nie powiedziałaś tylko swojej mamie.

– Moi bliscy wiedzą, że z tobą pracuję, że mam umowę z Alpha Tauri, nie mają pojęcia, czego ona dotyczy, pewnie uważają nas za uroczą parę, więc proszę, postaraj się chociaż trochę udawać, że jesteś we mnie zakochany, dobrze? To by nam bardzo pomogło.

– Skoro nalegasz.

– To część naszej pracy, Pierre, nie możemy uciekać od obowiązków tylko dlatego, że są dla nas nieprzyjemne. Nieprzyjemne doświadczenia też mogą nas czegoś nauczyć.

– Zapamiętam. I wiesz co? Mówisz zbyt mądrze jak na osobę, która nie ukończyła szkoły.

– Szkołę ukończyłam, nie udało mi się na studiach.

– A więc byłaś na studiach!

– Tak. Studiowałam rolnictwo w Szczecinie. Ale wróciłam po tygodniu.

– Co? Dlaczego?

– Miałam atak paniki, nie potrafiłam nawet wstać z krzesła na ćwiczeniach w laboratorium, sparaliżowało mnie kompletnie i tylko liczyłam minuty do dzwonka, a potem wyszłam, wróciłam do akademika, zadzwoniłam po tatę i wróciłam do domu. Moja przygoda się skończyła. I moja przyszłość. Zresztą, i tak nie mogłabym zostać rolnikiem.

– Nie? Ale przecież masz zwierzęta, masz ogród...

– To za mało. Trzeba mieć więcej. Nie byłoby mnie nawet stać na odprowadzanie składek. Byłam naiwnym dzieciakiem z wielkimi marzeniami, chciałam coś osiągnąć, wierzyłam, że to mi stworzy jakieś perspektywy. Poznałam nawet chłopaka, który był rolnikiem, ale... Ach, długo by opowiadać. Po prostu byłam wtedy bardzo grzeczną dziewczyną, która nie odbija chłopaków innym.

– W takim razie bardzo się zmieniłaś.

– I za to możemy wznieść toast. – Uśmiechnęłam się, chwytając kieliszek z niedopitym winem stojący na blacie szafki nocnej obok łóżka w pokoju, który dla nas obojga wynajęto. Ze względu na oszczędności oraz nasze obowiązki tym razem musieliśmy dzielić apartament. Ustalono, że jeśli to ma wyglądać na prawdziwe uczucie, to musimy przynajmniej wychodzić z tego samego pokoju.

– Twoje zdrowie, Lucy. Za zmianę, której dokonałaś.

– Za zmianę!

Przy nim łatwo było zapomnieć, że nie jest moim prawdziwym chłopakiem.

– Lecę wziąć prysznic i spać, chyba że ty chcesz iść pierwszy?

– Nie, mogę pójść jako drugi. Zobaczę, czy macie coś ciekawego w tej waszej polskiej telewizji, może uda mi się ustawić chociaż napisy po angielsku.

– Super. Dzięki. – Podziękowałam i podeszłam do szafy, w której znajdowały się moje bagaże. Wyjęłam piżamkę(moją ulubioną, różową ze spodniami w szeroką kratę i bluzeczką na długi rękaw z nadrukiem uroczego misia na przodzie). Kosmetyki już wcześniej rozłożyliśmy w łazience, żeby nie zapomnieć czegoś i nie biegać tam i z powrotem. Rzuciłam Pierre'owi ostatnie spojrzenie. Leżał wygodnie z głową opartą na poduszce i wzrokiem wbitym w ekran telewizora. To był przyjemny widok. Właściwie mogłabym się zakochać. Gdyby nie był gejem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro