#10 Pierre POV
«Be careful who you tell your feelings to because some people are waiting for the opportunity to use them against you».
«It's okay to be scared. Being scared means you're about to do something really, really brave»
~Mandy Hale.
Kiedy wreszcie udało mi się zasnąć, śniły mi się same koszmary, w których byłem zamknięty w labiryncie, z którego nie było ucieczki i zostałem zmuszony, by patrzeć, jak Kate i Yuki mordują po kolei moich przyjaciół, zaczynając od Charlesa i Lewisa, a kończąc na Lucy i Louisie Tomlinsonie. Widziałem ich cierpienie, ich łzy, słyszałem ich wołanie o pomoc i błaganie o litość i nic nie mogłem zrobić. Byłem oddzielony od nich jakąś dziwną, szklaną taflą, w którą rzucałem kamieniami(skąd w garażu AlphaTauri kamienie? Bo cała scena rozgrywała się właśnie tam, w garażu mojego byłego zespołu na Monzy), a która nie ustępowała, nie miała nawet najmniejszego pęknięcia tak, jakbym rzucał w nią papierowymi samolocikami. Obudziłem się przerażony i zlany potem. Zaspany sięgnąłem po leżący na pobliskiej szafce nocnej telefon i sprawdziłem godzinę. Dochodziła pierwsza po południu. A więc spałem prawie sześć godzin. Powinienem być wypoczęty.
Wygrzebałem się z plątaniny pościeli i ruszyłem w kierunku garderoby, by znaleźć coś do ubrania. Zawyłem z bólu, kiedy uderzyłem się o kant biurka. To mnie obudziło na dobre.
– FUUUUUCK!
Rozmasowałem bolące miejsce na nodze. Przetarłem zmęczone oczy. W garderobie wybrałem pierwsze z brzegu spodnie, jakąś bluzę, bieliznę, nawet nie zwracając zbytnio uwagi na to, co biorę. Nie potrafiłem na niczym się skupić. Moje myśli przeskakiwały pomiędzy wszystkimi wydarzeniami z całego ubiegłego tygodnia a moim dziwnym snem. Nie byłem już nawet pewien, czy faktycznie zerwałem z Yukim, czy tylko mi się to przyśniło. Szybko wziąłem prysznic i ubrałem się. Poszedłem do kuchni, lecz nie czułem głodu. Zamiast tego zaparzyłem sobie tylko mocną kawę.
Mój telefon zawibrował. Wyjąłem go z kieszeni i odblokowałem ekran.
„Spotkajmy się w parku za godzinę. Mam dla ciebie propozycję" – Odczytałem wiadomość, która nadeszła z nieznanego numeru. Nie podobało mi się to.
Kto i jaką propozycję mógł mieć dla mnie? O co chodziło? Nie zamierzałem tam iść. Już miałem zignorować tą wiadomość, kiedy nadeszła kolejna.
„ Dobrze ci radzę: przyjdź. Chyba że chcesz, żeby cały świat dowiedział się, co mi zrobiłeś".
Tak mogły napisać tylko dwie osoby: Yuki i Kate. Nie chciałem nawet patrzeć na ich twarze. Czemu nie mogą zostawić mnie w spokoju?
Mimo to pół godziny później jednak byłem gotów do wyjścia. Spojrzałem w lustro umieszczone na środku wielkiej, trzydrzwiowej szafy z ciemnego drewna. Przygładziłem włosy, które jak zwykle nie chciały się układać po mojej myśli. Miałem na sobie zwyczajną szarą bluzę z kapturem i czarne dżinsy z dziurami tuż nad kolanami, tylko skarpetki z jakiegoś powodu miałem dwie różne: jedną białą, drugą czarną. Machnąłem na to ręką, nie chcąc tracić czasu.
Na lodówkę w kuchni przyczepiłem magnesem w kształcie bolidu Formuły 1 karteczkę z informacją dla Lucy, że wyszedłem na spacer i nie wiem, kiedy wrócę.
Tym razem dokładnie wiedziałem, dokąd idę i nie mogłem zmylić drogi.
Pogoda nie była najlepsza. Mżył lekki deszczyk i zacząłem żałować, że nie wziąłem parasola. Spieszyłem się. Chciałem mieć to spotkanie już za sobą. Zastanawiałem się nad tym, czy zobaczę tam Kate, czy Yukiego. A może oboje?
Usiadłem na jednej z tych bardziej ukrytych za drzewami ławek i czekałem. Co chwila sprawdzałem nerwowo godzinę na ekranie telefonu.
– A jednak przyszedłeś. – Ten głos mógł należeć już tylko do jednej osoby. Zabawa skończona. To była Kate. Stała przede mną z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Ubrana była w czarną spódniczkę zbyt krótką, by mogła ją w jakikolwiek sposób chronić przed chłodem, skórzaną, jasną kurtkę i krótkie czarne kozaczki. Znów dostrzegłem kolejną różnicę pomiędzy nią a Lucy i to mnie utwierdziło w przekonaniu, że dokonałem dobrego wyboru.
– Daruj sobie. Mów, czego chcesz i odejdź.
– Hola, hola! Nie tak prędko, słodziaku! Coś ty taki niemiły dla mnie?
– A mam powód, żeby być miłym? – Ależ mnie ona drażniła! Jeszcze trochę, a wstałbym i wrócił do domu albo gdziekolwiek byle jak najdalej od niej.
– No dobra. Nie gorączkuj się tak. Może lepiej pozwól, że ci coś pokażę.
Podsunęła mi pod nos telefon, w którym kliknęła przycisk „Play", a moim oczom ukazało się przerażające nagranie. Zobaczyłem jak ktoś mojego wzrostu i o podobnej jak moja budowie ciała brutalnie rozbierał Kate, podczas gdy ona krzyczała, że tego nie chce. To było ohydne i odrażające, budziło we mnie wstręt. Wyłączyłem nagranie.
– No i czego ode mnie oczekujesz?
– Nie domyślasz się? A myślałam, że jesteś mądrzejszy! Wiesz, że na końcu nagrania widać jego twarz? Gdybyś obejrzał do końca, zrozumiałbyś.
Przewinąłem video prawie do samego końca, a gdy zobaczyłem twarz tego mężczyzny, krzyknąłem z przerażenia.
– Nie! Przecież to nie ja! Co to za chory dowcip?
– Nie żaden dowcip tylko gwarancja, że zrobisz to, czego od ciebie zażądam.
– A jak nie?
– A jak nie, to cały świat zobaczy, jak mnie gwałcisz. Chcesz tego? Wszyscy się od ciebie odwrócą. Twoja kariera będzie skończona. Będą cię wytykać palcami, a ta twoja dziwka straci wszystko.
– Dobra, mów wyraźnie, czego chcesz?
– Wiesz co? Za to, co zrobiłeś mi i Yukiemu? Chyba jednak nie ma nic dość drogiego, abyś mógł nam zapłacić. Chyba że...
– Że co?
– Zrezygnujesz z wyścigów. Całkowicie. I wydasz oświadczenie, że tak naprawdę jesteś gejem. Chociaż osobiście wolałabym cię widzieć martwego, ale niech będzie, znaj moją litość. I przelej mi na konto 3 miliony Euro.
– Nie mam tyle!
– Kłamiesz! Oczywiście, że masz. Aha, masz czas do piątku, do godziny 18. Zastanów się, bo nie tylko ty możesz na tym stracić. Pomyśl o Charlesie. I o Lucy. Chcesz, żeby oni płacili za twoje błędy? Masz dwa wyjścia: płacisz i wydajesz oświadczenie albo pozwalasz, abyśmy to my zajęli się twoją żałosną dwójką. A możesz być pewien, że mój obecny chłopak zna różne metody tortur i jestem pewna, że zrobi wszystko, aby zadać im jak najwięcej bólu, zanim łaskawie pozwoli im zdechnąć. Zastanów się, czy tego chcesz. To będzie twoja wina. I lepiej, żebyś nikomu nie mówił o naszym spotkaniu. Jak wywiniesz mi jakiś numer, od razu tego pożałujesz.
– Ty... Ty jesteś chora!
– Nie mój drogi, ja tylko robię interesy. Pamiętaj, nikomu ani słowa.
Odwróciła się i zaczęła iść przed siebie, podczas gdy ja nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Zamurowało mnie. Nie żartowała. Krew w moich żyłach aż gotowała się ze złości, a jednocześnie czułem się bezradny. Nie zapłacę jej. Nie mogę. To się nie uda. Gdybym nawet spróbował, to zaraz ktoś by się tym zainteresował.
Zacząłem panikować. Trzęsły mi się ręce i nogi. Czułem, jak zimny pot występuje na moje czoło. Dłonie zaciskałem w pięści, uderzając nimi o kolana. Serce biło w moich piersiach niczym dzwon pogrzebowy. To wtedy po raz pierwszy o tym pomyślałem. Jeśli nie ma innego wyjścia, żeby ich ocalić...
Nie.
Zaraz.
Nie panikujmy.
Na pewno da się coś wymyślić.
Oczywiście.
Tak, trzeba ich gdzieś ukryć, trzeba ukryć Charlesa i Lucy. Albo zawiadomić policję. A najlepiej jedno i drugie.
"Powiedziała, że nie mam prawa nikomu o tym powiedzieć" -- Ostrzegł mnie mój własny umysł, podsuwając wciąż świeże wspomnienie naszej "rozmowy".
Z trudem wstałem z ławki. Nogi miałem jak z waty. Pierwsze kilkanaście kroków było drogą przez mękę. I czułem, że ludzie na mnie patrzą, że mi się przyglądają. Zwykle byłem przyzwyczajony do tego odczucia, lecz teraz w ich spojrzeniach czułem wyrzut i wrogość. Oni wiedzą. Może już im powiedziała? Pojawiło się jakieś dziwne, nieznane mi dotąd odczucie. Czy to był lęk, ten paniczny strach, o którym opowiadała mi Lucy i który tak często sprawiał, że nie potrafiła zmusić się do zrobienia czegoś? A co, jeśli ta żmija skrzywdzi moich przyjaciół?
Nie, to niemożliwe. Jak miałaby to zrobić? Nie popadajmy w paranoję.
Trzeba wrócić do domu i wszystko na spokojnie przemyśleć. Przecież nie wydam oświadczenia. Gdybym to zrobił, zniszczyłbym nie tylko swoje życie, ale też Charlesa, Lando, Lucy, a Lewis i Seb też na pewno by mi tego nie wybaczyli. Obiecaliśmy sobie, że zrobimy coming out razem, gdy wszyscy poczujemy, że jesteśmy na to gotowi. Mogliby pomyśleć, że ich zdradziłem, odwróciliby się ode mnie.
Nie. Zaraz. Może gdybym powiedział im prawdę?
Nie byłem do tego zdolny. Czułem wstyd. Pokonała mnie kobieta. I to ta, co do której oni też mnie ostrzegali, a ja im początkowo nie wierzyłem. Nie będą zachwyceni, ale może coś poradzą na to?
Wahałem się.
Kiedy dotarłem do domu, nie miałem w sobie dość odwagi, aby powiedzieć komukolwiek o tym, co się stało. Miałem jakąś dziwną blokadę w swoim umyśle i nie mogłem jej w żaden sposób pokonać. W salonie przy stole zobaczyłem Lucy. Pochylała się nad jakimś rysunkiem. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że przedstawia on nas jako parę młodą i wtedy coś ścisnęło mnie za gardło. Charles miał rację, a ja nie chciałem tego dostrzec. I pozwoliłem, by ta delikatna i wrażliwa istotka pokochała kogoś takiego jak ja, kto nigdy nie da jej tego, o czym marzyła.
Pocałowałem ją w czubek głowy, przytulając do siebie. Chciało mi się wyć z rozpaczy, ale nie chciałem, by ona dostrzegła cokolwiek, nie chciałem jej martwić. Nie po to wyciągnąłem ją z jej dawnego życia, żeby teraz narażać ją na niebezpieczeństwo.
Przez ostatnie kilkanaście miesięcy stała się tak ważną częścią mojego życia, że już nie wyobrażałem sobie mojego świata bez niej. Zawsze, kiedy wracałem do domu, wiedziałem, że ona tam będzie, że będzie na mnie czekać, że poda mi obiad i zacznie wypytywać o to, co ciekawego się wydarzyło. Miałem do kogo wracać. Dlaczego tego nie doceniałem?
Ten budynek, niegdyś szary i smutny, dzięki niej nabrał kolorów i powoli zamieniał się w dom. Nawet chciałem poprosić chłopaków, żeby odsprzedali mi go na własność. Coraz częściej zastanawiałem się, czy nie oświadczyć się jej. Dawała mi zawsze poczucie bezpieczeństwa i wierzyłem, że być może pewnego dnia udałoby nam się zbudować coś trwałego. Wbrew temu, co wmawiałem wszystkim wokół, nie byłem w 100% gejem. A Lucy coraz częściej budziła we mnie sprzeczne emocje i uczucia.
Ale teraz to i tak nie ma już znaczenia.
Jeśli chcę ochronić ją i Charlesa, to muszę odejść. I muszę to zrobić przed piątkiem. Muszę wszystko przygotować.
-- Idę popracować do siebie. -- Powiedziałem, odsuwając się od niej. -- Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać.
-- Dzięki, na razie wszystko mam. A przy okazji, jak ci się podoba ten rysunek?
-- To my?
-- Yhm. Nudziło mi się trochę, a nie mówiłeś nic, żebyśmy mieli jakieś plany na dzisiaj, więc...
-- To jest piękne. Oprawisz to w ramkę i powiesisz nad kominkiem? Myślę, że będzie tam pasowało.
-- Tak, to bardzo dobry pomysł. Dziękuję Pierre.
-- Nie dziękuj mi, to ja powinienem podziękować tobie. Wniosłaś wiele dobrego do mojego życia. Idę popracować.
Zanim poszedłem do swojego pokoju, po drodze zabrałem jeszcze butelkę wody i jabłko z tych, które Lucy miała ułożone w białym koszyczku tuż obok rozsypanych ołówków, kredek, mazaków i kartek papieru. Zabawne było to, że gdy coś robiła, często rozkładała wszystko, czego potrzebowała, wokół siebie, robiąc tym samym niesamowity rozgardiasz taki, jak w tej chwili, gdy zajęła połowę całkiem dużego stołu. Twierdziła, że w ten sposób jest jej łatwiej. Nie chciałem tego tracić, nawet jeśli czasem zdarzało mi się po niej sprzątać jak ostatnio, kiedy piekła ciasto i posprzątała po sobie wszystko oprócz kilku książek kucharskich, które pozostawiła na wyspie najwyraźniej o nich zapominając. Bywała roztargniona, często czegoś zapominała, ale to właśnie było całkiem słodkie i zabawne.
Nie chcę z tego rezygnować.
Ani z Charlesa. I z wyścigów.
W pokoju od razu usiadłem przy biurku, otwierając laptopa, lecz nie mogłem się zmusić, by zrobić coś więcej poza zalogowaniem się na własne konto w banku. Cały czas myślałem o groźbie Kate. Może to tylko blef? Czy naprawdę dowiedziałaby się, gdybym powiedział chłopakom? A gdyby tak spróbować powiedzieć Lewisowi?
Sięgnąłem po telefon i wybrałem jego numer. Miałem wrażenie, że czekam w nieskończoność, nim w końcu odebrał.
-- Cześć Pierre. Co tam?
-- Cześć Lewis. Słuchaj, jesteś jeszcze w mieście?
-- Tak, ale za chwilę mam samolot, a co? Coś się stało?
-- Nie, nic takiego, po prostu chciałem pogadać.
-- Możemy odłożyć to na później? Oddzwonię do ciebie, jak tylko wylądujemy, ok?
-- Jasne, nie ma sprawy. Dzięki.
-- Spoko. To do usłyszenia.
-- Na razie.
I moja jedyna nadzieja prysła. Jakże łatwo jest zapomnieć, że inni też mają swoje życie, kiedy spadają na nas problemy! To znak, że nie powinienem go w to wciągać. Muszę wymyślić coś innego.
Głowiłem się nad tym i głowiłem, lecz nic nie wymyśliłem. Zamiast tego wyjąłem spod łóżka mój karton z dziennikami i zdecydowałem, że tam wszystko szczerze opiszę. A potem wyślę Lucy na jakieś zakupy czy coś, żeby zyskać na czasie.
Wybrałem najnowszy zeszyt, A4, w kratkę. Na okładce miał kolorowe kwiaty i naklejkę z dopisanym rokiem, którego dotyczy. Otworzyłem go na pustej stronie, dodałem dzisiejszą datę, jak zwykle podkreślając ją falowaną linią. Lubiłem, gdy wszystko wyglądało ładnie i estetycznie. Zacząłem pisać, a z każdym kolejnym zdaniem emocje coraz bardziej dochodziły do głosu i powstrzymywanie płaczu stawało się zbyt trudnym zadaniem. Tak źle czułem się tylko raz. Kiedy odszedł Anthoine.
Przerwałem pisanie. Odłożyłem długopis i znów wziąłem do rąk telefon, tym razem po to, żeby odszukać w galerii zdjęć fotkę z Tonio. Byliśmy wtedy tacy młodzi! Mieliśmy mnóstwo planów i marzeń, chcieliśmy się ścigać, wierzyliśmy, że możemy to zrobić. Tonio był moim przyjacielem. Motywował mnie, sprawiał, że stawałem się coraz lepszy.
-- Niedługo się spotkamy. -- Wyszeptałem patrząc w jego oczy. I to był ten właśnie moment, kiedy uświadomiłem sobie, że zabrnąłem w ślepą uliczkę. Stąd nie było dobrego wyjścia. Pomyślałem o Lucy, o Lewisie, o Charlesie, o mojej rodzinie. Jak oni to zniosą? Czy zrozumieją? A może powinienem zabrać Lucy i Charlesa i uciec z nimi jak najdalej?
Nie, to głupie. Charles ma swoje życie, które kocha, nie mogę go zmusić do tego, żeby je porzucił dla mnie. Poza tym może ta wariatka nic mu nie zrobi? Może to tylko takie groźby?
Doskonale wiedziałem, że to nie były tylko puste groźby, słowa bez pokrycia. I czułem, że Yuki maczał w tym palce. Przecież to on uszkodził hamulce w moim bolidzie nie dbając o to, że mogłem zginąć. Dla tej dwójki ludzkie życie nie miało żadnego znaczenia, grali według własnych zasad i byli siebie warci. Mogli być zdolni do wszystkiego.
Moi bliscy będą cierpieć, nie mogę im tego zrobić, nie mogę, nie mogę!
Ale nie mogę też nic nie zrobić. Nie mogę też narażać Charlesa i Lucy.
-- Boże, co ja mam zrobić?
Nie uzyskałem odpowiedzi. Może żaden Bóg nie istnieje? Bo jeśli istnieje, to jest w cholerę okrutny. Po co to wszystko?
Nie, muszę się wziąć w garść. Coś na pewno da się zrobić! Musi być jakieś wyjście, jakaś tylna furtka. Przecież to nie może być koniec! Jestem za młody, chcę żyć!
"Tak, ale Tonio był jeszcze młodszy i też chciał żyć". -- Pomyślałem i wtedy zacząłem szarpać swoje włosy. Zamknąłem oczy, biorąc głęboki oddech. Próbowałem się uspokoić. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Szybko przetarłem dłonią piekące oczy. Zamknąłem zeszyt nie chcąc, żeby Lucy widziała, co robię. Wyłączyłem laptop i podszedłem do drzwi. Otworzyłem.
-- Przyszłam zapytać, co chcesz na kolację?
-- Na kolację? Co? Aaaa...! Kolacja. No jasne. Zrób cokolwiek, u ciebie wszystko jest pyszne. -- Starałem się przywołać na twarz pogodny uśmiech, lecz czułem, że słabo mi to wychodzi. Nigdy nie miałem z tym problemów, zawsze potrafiłem od razu wejść w swoją rolę i grałem tak dobrze, że ludzie mi wierzyli, jednak nie dzisiaj. Chyba byłem na to już za słaby.
-- Pierre, skarbie, wszystko ok? -- Zapytała. Czyżby coś dostrzegła? Na pewno!
-- Tak, po prostu jestem trochę zmęczony. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. -- Pocieszyłem ją, chociaż sam w to nie wierzyłem.
-- Jesteś pewien, że niczego nie potrzebujesz?
-- Nie, naprawdę. Muszę tylko jeszcze trochę popracować. Dasz mi godzinkę?
-- Niech ci będzie. Ale za godzinę masz się zjawić na kolacji, ostatnio nic nie zjadłeś, boję się, że wpadniesz w anoreksję.
-- Spokojnie, to mi nie grozi.
-- Ok. To ja idę coś przygotować.
Z niejakim westchnieniem ulgi zamknąłem drzwi. Nie wiem, jak długo byłbym w stanie kłamać jej prosto w oczy. Była taka dobroduszna, niewinna i czasem naiwna! Wierzyła, że w każdym człowieku jest dobro. Gdyby dowiedziała się, co Kate zrobiła, pewnie by się załamała.
Wróciłem do pisania.
"Wiem, że Lucy będzie na mnie o to zła, wiem, że wszyscy moi bliscy będą cierpieć, ale wolę to niż świadomość, że jestem winien ich śmierci. Z Kate nie ma żartów. Nie mogę ryzykować, że skrzywdzi też Charlesa i Lucy. Kocham ich oboje. Tym razem muszę podjąć decyzję, która złamie kilka serc, ale która ocali życie Lucy i Charlesa. Charles pewnie nazwałby mnie idiotą, jestem w stanie sobie to wyobrazić. Lucy wkurzyłaby się i może obrzuciłaby Kate zgniłymi jajkami. I pewnie oboje kazaliby mi od razu zgłosić to na policję, ale nie mam żadnej pewności, czy na policji Kate nie ma jakiegoś szpiega. Nie mogę tak ryzykować.
Początkowo chciałem tylko uciec z Włoch i ukryć się gdzieś, ale jestem pewien, że w ten sposób też narażałbym moich bliskich. Nie mogę tego zrobić. Nic nie mogę zrobić.
Miałem wygłosić oświadczenie, że jestem gejem, ale nie potrafię zmusić się do tego. Częściowo dlatego, że nie jestem na to gotów. A także dlatego, że w ten sposób zmusiłbym do coming outu też Lucy, Lewisa, Sebastiana, Lando i Charlesa, czym zniszczyłbym ich życie. Jeśli to czytacie, proszę, wybaczcie mi."
Znów przerwałem, ale tylko po to, by napić się wody. Potem opisałem moje spotkanie z Kate w parku. Zalała mnie fala złości i bezradności. Lecz dopiero kiedy czytałem to, co sam napisałem, dotarło do mnie, co zamierzam zrobić i oblał mnie zimny pot.
Bałem się.
Czy to będzie bolało? Jak długo to będzie trwało? Czy dam radę to zrobić? Czy stchórzę, ryzykując w ten sposób, że Kate skrzywdzi Charlesa i Lucy? Czy rzeczywiście muszę to robić?
Nie chcę! Proszę, błagam, nie!
Wiem, że proszę o cud, ale to było nierealne. Jaki cud? W moim życiu już wykorzystałem ich limit. Na co liczyłem? Chyba na magiczne pojawienie się Lewisa, który jak dotąd zawsze był gdzieś w pobliżu, gdy go potrzebowałem, tylko nie dzisiaj.
Spróbowałem zadzwonić do Kate. To był desperacki ruch. Nie negocjuje się z terrorystami. O dziwo odebrała.
-- O, Pierre. Cóż to się stało, że dzwonisz?
-- Mogę ci przelać pieniądze, ale jaką mam gwarancję, że nie udostępnisz tego filmiku w sieci?
-- Właściwie to... Właściwie to nie masz żadnej gwarancji, ale możesz mi zaufać.
Jasne, zaufać jej. Już kiedyś popełniłem ten błąd.
-- Ale nie wydam oświadczenia.
-- Wydasz, wydasz. Chyba, że chcesz, żebym pozbawiła twojego kochanego Charlesa jaj. I to całkiem dosłownie. Tylko się właśnie zastanawiałam, jak to zrobić? Odciąć mu je? A może odstrzelić? Jak myślisz?
-- Nie zrobisz tego.
-- Chcesz się przekonać?
-- Nie.
-- Tak właśnie myślałam. Przelej kasę, a nie mi tu wydzwaniasz.
Rozłączyła się, a kiedy próbowałem znów do niej zadzwonić, nie było już nawet sygnału, co oznaczało, że wyłączyła telefon.
Zanotowałem również i to.
Lucy znowu zapukała.
-- Wejdź.
-- Muszę wyjść na chwilę z Urbexem na spacer. Piętnaście minut i jestem z powrotem, dobrze? -- Zapytała.
-- Oki.
-- A potem zjesz ze mną grzecznie kolację.
-- Oczywiście.
-- Dzięki. To idę.
I odeszła i ja pomyślałem o tym, że widzę ją ostatni raz w swoim życiu i rozpłakałem się jak dziecko, jednocześnie ciesząc się, że ona tego nie usłyszy. Przemknąłem się do kuchni. W głowie miałem ułożony już cały plan.
_#_#_#_#_#_#_#_#
Wiem, że mnie nienawidzicie za ten rozdział.
Ja sama nie do końca jestem z niego zadowolona i myślę, że kiedyś jeszcze go poprawię.
D, proszę, nie morduj mnie! Wiem, że obiecałam nie zabijać P, ale...
Jeszcze się nad tym zastanowię, bo mam dwie wersje przygotowane :p
Ależ ja jestem okrutna!
Ale nie dodam żadnego więcej rozdziału, dopóki całe opowiadanie nie będzie miało przynajmniej 130 wyświetleń i minimum 28 gwiazdek.
~Annie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro