27. Jak zepsuć chwilę?
Obudziłam się samotna. Wilka... znaczy Ricka nie było w pobliżu i z jakiegoś powodu poczułam smutek. Przejechałam dłonią po miejscu, w którym spał Rick, było zimne. Od ilu godzin nie spał? Usiadłam na skraju łóżka. Zawiesiłam wzrok na swoim ciele. Czy jakbym ogoliła futro, to wyglądałabym chociaż odrobinę lepiej?
Wyszłam z domku. Promienie słońca przyjemnie oblały moje ciało, zasłoniłam oczy ramieniem. Uśmiechnęłam się uświadamiając sobie, że ponownie mam ręce. Zaczęłam krążyć po obozowisku, co jakiś czas zaglądając do domków. Dyrektora jednak nigdzie nie było. Usiadłam zrezygnowana na powalonym pniu drzewa.
Poruszyłam uszami, słysząc silnik. Auto? Tutaj? Nie myliłam się, po chwili zza krzaków wyjechał jeep. Ale nie byle jaki jeep. Potężny, niczym z amerykańskich filmów. Nie znałam się na autach, ale jednego byłam pewna. Musiał kosztować majątek.
- Widzę, że wstałaś! - krzyknął Rick, wychodząc z samochodu. - Mam nadzieję, że się nie wystraszyłaś, że mnie nie ma. - Oparł się o maskę.
Podbiegłam do niego.
- To twoje auto? - zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. - Dasz mi poprowadzić?
Rick roześmiał się, zakładając ręce na piersi.
- Masz ty w ogóle prawo jazdy?
- Nie. Ale kurs zrobiłam. - Zadarłam dumnie brodę ku górze. - Nie zdałam tylko dlatego, że się na mnie uwzięli.
- Na pewno - skwitował mężczyzna, po czym kiwnął głową w stronę maszyny. - Wsiadaj.
Zadowolona ruszyłam w stronę siedzenia kierowcy, kiedy to Roderick zaszedł mi drogę. W jego oczach widać było iskierki rozbawienia.
- Na miejsce pasażera - dodał.
Poczułam jak uszy mi oklapły, tak samo ogon. Nie tyle chodziło o smutek, co o zażenowanie faktem, że naprawdę myślałam, że da mi prowadzić.
- Nie dąsaj się - odparł, podprowadzając mnie do drzwi, które otworzył, wpuszczając mnie do środka.
Jeszcze nigdy żaden chłopak nie otworzył mi drzwi do samochodu... Zapewne gdyby nie sierść, zarumieniłabym się.
- Obiecuję, że kiedyś sprawdzimy te twoje umiejętności zdobyte na kursie - odparł, zajmując miejsce kierowcy. Szybkim ruchem zapiął pas i odpalił silnik. Nie ruszył jednak. - Pas - rzucił w moją stronę.
Momentalnie go zapięłam. Auto ruszyło. Pomimo, że Rick jechał spokojnie, to auto i tak co chwila podskakiwało na nierównym terenie. Chwyciłam się uchwytu nad drzwiami, by lepiej zachować równowagę. W sumie to była całkiem fajna zabawa. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Przynajmniej dopóki nie wyjechaliśmy na ulicę. Wtedy cisza stała się z jakiegoś powodu niezręczna, a ja uświadomiłam sobie, że wracam do miejsca, w którym wszyscy wiedzą co mnie spotkało.
- Czy muszę wracać do szkoły?
- Tak. Każdy musi przez nią przejść.
- Wyglądam jak dziwadło.
- Nie.
- Upokorzyłam się.
- Nieprawda.- Uśmiechnął się czule, a nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, po czym ponownie skupił się na drodze. - Nie ty.
Tom... na samo jego wspomnienie przeszedł mnie dreszcz.
- Co się stało z Tomem?
Rick skrzywił się.
- Na razie nie musisz wiedzieć.
- Ale chcę - upierałam się. - Zasługuję by wiedzieć.
Dyrektor westchnął ciężko.
- Jest w schronisku.
- Schronisku? Też utknął w psiej formie?
- Nie... nie do końca. Ja go w niej pozostawiłem. To jego kara.
Wstrzymałam oddech. Nie lubiłam Toma, z resztą jak mogłam go po czymś takim lubić? Jednak poczułam współczucie. Zostać uwięzionym w ciele zwierzęcia... czy istniało coś gorszego?
- Odebrałeś mu obrożę?
- Jeszcze nie.
- A zamierzasz?
Twarz Rick'a stężała. Widziałam jak zaciska szczeknę.
- Nie wiem - odparł szczerze. - To nie jest rozmowa na teraz.
Pokiwałam głową. Zostawiłam temat, chociaż wiedziałam, że jeszcze do tego wrócę. On również to wiedział.
- Masz jakieś inne pytania? - spytał intencjonalnie zmieniając temat.
- W sumie to mam. Dlaczego nie nosisz obroży? Również jako wilk jej nie posiadałeś...
- Bo nie muszę. - Przyśpieszył, wyprzedzając jadący przed nami samochód. Pierwszy jaki widziałam odkąd wyjechaliśmy na drogę. - Jestem odporny na klątwę - dodał, wracając na właściwy pas.
- Odporny? - Przybliżyłam się, czując narastającą nadzieję. - Jak to? Jak można się na nią uodpornić?
- Nie można. Albo się jest, albo i nie. - Rick szybko zgasił mój entuzjazm. - Odporni zdarzają się zaledwie raz na kilka lat i to właśnie oni mogą tworzyć obroże, które chronią innych przybyłych przed przemianą. Dlatego też ludzi mojego pokroju, nazywa się mistrzami obroży... wiem, wiem, beznadziejna nazwa - prychnął - Nie ja ją wymyślałem.
Opadłam ciężko w fotelu, czując żal. Czy naprawdę tak szybko rozbudziła się we mnie nadzieja?
- Zgadzam się... beznadziejna - przytaknęłam. - Ja nie jestem jedną z was, prawda?
W oczach Rick'a dostrzegłam smutek. Nie musiał odpowiadać. Wiedziałam.
- Kira... - zaczął.
- Nieważne - odwróciłam głowę w stronę szyby. - Wiem co powiesz.
- Przykro mi.
- Mi również...
Nagle miejsce drzew zaczęły ustępować pola, a zaraz po nich pojawiły się pierwsze budynki. W końcu zrozumiałam, że kierujemy się do centrum niewielkiego miasteczka. Większość miasta składała się z niewielkich domów, pomiędzy którymi co jakiś czas znajdował się sklepik.
- Gdzie jedziemy?
- Kupić coś do jedzenia, na pewno jesteś głodna.
Jak na potwierdzenie zaburczało mi w brzuchu.
Dyrektor na pewno to usłyszał, bo jego kąciki ust, delikatnie powędrowały ku górze. Zatrzymaliśmy się w samym centrum, na które składał się Ratusz i liczne sklepy. Rick wyłączył silnik i wcisnął mi do ręki banknot. Spojrzałam na pieniądze, po czym ponownie skupiłam się na mężczyźnie, unosząc pytająco brew.
- Chodźmy.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie wyjdę stąd. Nie w takim stanie.
- Wstydzisz się?
- A jak myślisz? Spójrz na mnie!
- Patrzę i niczego złego nie widzę.
- Więc musisz mieć słaby wzrok - warknęłam. - Nie okłamiesz mnie, wiem jak wyglądam. - Opuściłam głowę.
Rick westchnął ciężko i nim zdążyłam zareagować, chwycił mnie za podbródek... a może pysk? I zmusił bym spojrzała się w jego oczy. Chciałam się wyrwać, ale on jedynie zacisnął mocniej palce.
- Chcę byś patrzyła mi w oczy, kiedy będę to mówił - odparł całkowicie poważnie. - Nie wstydzę się ciebie, rozumiesz? Nie wstydzę się tego jak wyglądasz i nie wstydzę się z tobą pokazać. Ty również nie masz się czego wstydzić.
Puścił mój pysk. Odwróciłam wzrok.
- To co innego pokazać się z dziwadłem na mieście, a co innego nim być - warknęłam. Dosłownie na końcu zdania, z mojego gardła wydobyło się warczenie. Zacisnęłam dłonie na kufie. Cholerne ciało. Czemu zawsze musi być przeciwko mnie?
Rick raz jeszcze westchnął. Oparł się o zagłówek, najwyraźniej stracił do mnie siły. Nie on pierwszy, nie ostatni.
- A czy teraz wyjdziesz ze mną na zakupy?
- Nie... - Przewróciłam oczami i odwróciłam się w jego stronę, po czym zamarłam. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w dyrektora, który nie patrzył na mnie, a przed siebie. Widziałam jednak, że się rumieni. I miał powód. Zmienił uszy na wilcze, tak samo nos, który lekko się wydłużył. Ręce natomiast pokryło gęste, czarne futro.
Zaśmiałam się. Mimowolnie się zaśmiałam. To było tak surrealistyczne, dorosły facet o wyglądzie greckiego boga, przybrał postać niedorobionego furrasa. Nagle Rick nachylił się nade mną. Momentalnie przestałam się śmiać, on jednak uśmiechnął się szeroko, ukazując pokaźnych rozmiarów kły. Przybliżył się, czułam jego oddech na swoim uchu. Czułam również serce, które biło mi z taką siłą, jakby miało zaraz wyskoczyć mi z piersi. Do nosa natomiast napłynęły mi jego feromony. Dużo feromonów. Za dużo. Poczułam jak się rozluźniam, gdyby teraz chciał mnie tu wziąć, nie miałabym oporów. Sama go pragnęłam.
- Nieładnie tak się śmiać z swojego dyrektora - stwierdził z figlarnym uśmiechem. - Ale cieszę się, że poprawił ci się humor - dodał, odsuwając się. - Lepiej się napatrz na przyszłość. Jesteś pierwszą osobą, która mnie w takim stanie widzi i zapewne szybko, o ile w ogóle, taka okazja się nie powtórzy.
Zamrugałam ocucając się z transu. Odwróciłam głowę, zasłaniając dłonią nos.
- I wyjdziesz tak dla mnie?
Wzruszył ramionami.
- Taki wygląd nikogo nie dziwi. Chociaż u mistrza obroży może wzbudzić sensację.
Westchnęłam. On naprawdę był gotów to dla mnie zrobić?
- Nie trzeba - stwierdziłam po chwili. - Nie chcę byśmy byli w centrum uwagi.
- Jesteś pewna? - Uniósł brew i przejechał dłonią, po gęstym futrze. - Taka okazja może się nie powtórzyć. A może nie chcesz bym się tak pokazał, bo mam gęściejsze futro?
Uśmiechnęłam się. Droczył się ze mną.
- Jesteś głupi.
- Głupi ludzie nie zostają dyrektorami - odparł, wracając do swojej ludzkiej postaci.
- Myślę, że w tym świecie to może działać inaczej.
Rick wyszedł i otworzył mi drzwi, następnie podał dłoń, pomagając mi wstać.
- Masz rację. Tu głównie chodzi o bycie mistrzem obroży.
Ruszyliśmy pomału przed siebie. Nim jednak weszliśmy do najbliższego sklepu, poczułam jak Rick nachyla się nade mną i ścisza głos.
- Naprawdę świetnie radzisz sobie z moimi feromonami.
Przymknęłam oczy. Tylko faceci wiedzą jak zepsuć chwilę. Było nawet przyjemnie, dopóki nie postanowił podzielić się ze mną tym spostrzeżeniem. Zapewne w jego rozumowaniu był to prawdziwy komplement, mnie jednak zawstydził. Czy on naprawdę musiał tak ze mną pogrywać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro