Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

- Musisz jechać – jęknął loczek, wtulając się w ramiona swojego chłopaka. Nie chciał, aby szatyn zostawił go tutaj samego. Co prawda cieszył się, że spędzi trochę czasu ze swoją rodziną, mimo to wiedział, że będzie potwornie tęsknił za swoim chłopakiem.
- Harry, chciałbym zostać, ale nie mogę. Jutro muszę pojawić się w pracy – wyjaśnił, przytulając młodszego i całując go w głowę. 
- Tak, wiem – westchnął, odsuwając się – Jednak to nie zmienia faktu, że chcę, abyś był tutaj ze mną.
- Ja też chciałbym tutaj zostać, ale…
- Musisz jechać – dokończył.
- Widzimy się znowu w piątek – ujął w dłonie jego twarz – Wytrzymamy te kilka dni, tak?
- Tak – pokiwał głową.
Louis zbliżał swoją twarz i złożył na jego ustach czuły pocałunek. 
- Kocham cię – odsunął się, ponownie spoglądając w zielone tęczówki.
- Ja ciebie też - uśmiechnął się pokazując swoje dołeczki.
- Ciebie też kocham skarbie – szatyn kucnął, unosząc lekko koszulkę loczka i całując w brzuch, po czym znowu zrównał się z Harrym – Do zobaczenia – złożył krótki pocałunek na jego wargach.
- Będę tęsknić – ponownie wtulił się w ramiona Tomlinsona, po czym go puścił pozwalając mu się odsunąć.
- Ja też – uśmiechnął się do niego i zszedł z ganku, kierując się do samochodu, który stał na podjeździe.
Harry stał przed drzwiami i obserwował jak jego chłopak wycofuje się z podjazdu i odjeżdża. Dopiero, kiedy samochód zniknął za zakrętem, wszedł do domu, a z jego ust wydostało się ciche westchnienie. Tak bardzo chciał, aby Louis był z nim tutaj, aby nie mieli problemów finansowych, aby nie musieli się o nic martwić.
Wszedł do kuchni, gdzie jego mama przygotowywała kolację. Podszedł do lodówki, wyciągając z niej sok i nalewając do szklanki, po czym usiadł przy stole.
- Louis pojechał? – kobieta kątem oka zerknęła na syna. 
- Tak – westchnął, mocząc usta w soku.
- Co jest skarbie? – odwróciła się w kierunku chłopaka ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- To wszystko przez to, że straciłem pracę – odpowiedział – Lou teraz za każdym razem gdy może bierze nadgodziny, czasem uda mu się złapać jakąś dodatkową fuchę, ale rzadko. Kiedy jest ze mną w domu, ciągle chodzi zamyślony. Widzę, że się tym wszystkim zadręcza, chociaż stara się tego nie pokazywać. Nie chce mnie martwić.
- Zauważyłam – westchnęła, siadając obok loczka – Nie wiedziałam tylko o co może chodzić, ale dostrzegłam, że coś go martwi. Spokojnie Harry – chwyciła dłoń chłopaka – Louisowi w końcu uda się znaleźć coś lepszego, za kilka miesięcy ty będziesz mógł wrócić do pracy. Dacie radę, po za tym ja i Robin zawsze wam pomożemy, wystarczy słowo.
- Dziękuję – uśmiechnął się do swojej rodzicielki – Kocham cię mamo – przesunął swoje krzesło, wtulając się w kobietę.
- Ja ciebie też skarbie. I nie martw się tym tak, pamiętaj, że jesteś w ciąży i musisz o siebie dbać – pocałowała chłopaka w głowę, głaszcząc go po plecach.
*****
Czas mijał, a każdy dzień, wyglądał dla Louisa tak samo. Budził się sam, bez drugiego, ciepłego ciała obok. Szedł do pracy, wracał do domu, gdzie jedząc jakieś podgrzewane danie, oglądał seriale, każdego wieczora rozmawiał z Harrym i nawzajem marudzili jak bardzo za sobą tęsknią, i ok. 22:00 szedł sam spać. I tak codziennie. Czwartek zapewne wyglądałby podobnie, gdyby nie jego przyjaciele.
- Louis wieczorem wychodzimy – oznajmił Niall, kiedy układali nowe płyty na pułki.
- Nie chce mi się – burknął.
- Nie masz prawa głosu – zadecydował blondyn – Idziesz i koniec.
- Niall, naprawdę odpuść. Nie mam ochoty nigdzie iść – jęknął. 
- Lou, no proszę cię. Założę się, że po pracy siedzisz przed telewizorem. Nie można tak, musisz się rozerwać, zamiast siedzieć samemu i wiecznie się martwić.
- Niall, nie mam ani ochoty, ani kasy, aby łazić po klubach. Proszę daj mi spokój – położył ostatnią płytę na półce i biorąc pusty karton, ruszył na zaplecze.
- Tommo – Horan nie dawał za wygraną – My z Liamem stawiamy. No chodzi z nami, chociaż na chwile.
- Dobra, ale daj mi już spokój – wszedł na zaplecze, zamykając za sobą drzwi, ale zdążył jeszcze usłyszeć okrzyki radości przyjaciela.
*****
W pomieszczeniu panowała duchota, a w powietrzu mieszał się zapach potu i alkoholu. W uszach dudniła głośna muzyka.
Louis podszedł do stolika, przy którym siedział z przyjaciółmi. Miał dość tego miejsca. Wypił kilka drinków w towarzystwie sowich przyjaciół, nim ruszył na parkiet. Trochę się tam pokręcił, jednak kiedy po raz kolejny, ktoś zaczął się do niego przystawiać, macając jego tyłek, stwierdził, że ma dość i wyszedł z klubu, aby odetchnąć świeżym powietrzem.
Ciepłe, letnie powietrze uderzyło w niego, ale i tak było tu o wiele lepiej niż w środku. Głośna muzyka nie podrażniała już jego uszu, zniknął również tłum spoconych ciał ocierających się o niego. Jedyne co pozostało, to niewielkie wirowanie otaczającego go świata.
Rozejrzał się po okolicy. Pierwszy raz tutaj był, więc nie bardzo wiedział gdzie co się znajduje. 
Postanowił się przejść kawałek z nadzieją, że przestanie mu się kręcić w głowie. Jego ruchy były lekko chwiejne. Szedł chodnikiem, sam nawet nie wiedział gdzie, nie dostrzegając lekko wystającej kostki brukowej, o którą się potknął. Na szczęści udało mu się złapać równowagę, podpierając się o ścianę, jednego z budynków sąsiadujących z klubem.
Uznał, że spacer chyba nie był dobrym pomysłem. Oparł się plecami o ścianę, przymykając oczy i głęboko oddychając, z nadzieją, że to mu pomoże. Sam nie wiedział ile tak stał, ocknął się dopiero, kiedy usłyszał obok siebie obcy głos.
- Ile?
- Słucham? – zmarszczył brwi, nie otwierając oczu. Miał nadzieję, że nieznajomy się pomylił i zaraz stąd odejdzie.
- Pytałem ile.
Otworzył oczy, patrząc na mężczyznę przed sobą. Był niewiele wyższy od niego, dobrze zbudowany i zdaniem Louisa podchodził pod 40. Był dobrze ubrany, wyglądał jakby miał sporo kasy. Skoro tak, to co robił w takiej dzielnicy?
- Przepraszam, ale dalej nie rozumiem – odpowiedział, podejrzanie spoglądając na obcego faceta.
- 300? 400?
- Słucham? – wykrztusił. O co tutaj chodziło?
- Ok, maksymalnie dam 500 funtów.
- Co? – ten facet zaproponował mu kasę? Za co, o co mu cho… Teraz do niego dotarło, czego nieznajomy oczekuje – Nie jestem dziwką – odpowiedział oburzony.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się zaskoczenie.
- Nie jesteś?
- Oczywiście, że nie - szatyn założył ręce na piersi odpychając się od ściany – Czy ja wyglądam jak dziwka?
- Cóż… - podrapał się po karku, uważnie lustrując Lousa – Biorąc pod uwagę, to jak ciasne są twoje spodnie – faktycznie, chłopak miał na sobie jedne z ciaśniejszych dżinsów jakie posiadał – oraz to, że obok jest dom publiczny – spojrzał w bok, gdzie rzeczywiście, nad wejściem wisiał duży, neonowy napis, świadczący o tym co to za miejsce. Ponownie przeniósł wzrok na mężczyznę, który kontynuował - myślałem, że szukasz klienta. Spodobałeś mi się, chciałem cię, w sumie dalej chcę.
- Pomyliłeś się – odwrócił się z zamiarem odejścia, kiedy ponownie usłyszał za sobą głos mężczyzny.
- Mimo to moja oferta jest dalej aktualna – zawołał za nim – Naprawdę mi się spodobałeś.
Louis zatrzymał się, odwracając się, chcąc naklnąć nieznajomemu i powiedzieć, aby szedł do diabła. Jednak zatrzymał się, kiedy uświadomił sobie, co mężczyzna zaoferował mu w zamian. Chciał mu dać 500 funtów. 500 funtów dzięki, którym będzie mógł dokupić brakujące witaminy dla Harry’ego i będą mieć za co żyć do końca miesiąca. Jednak była też druga strona medalu, będzie musiał się stać się dziwką, będzie musiał zdradzić swojego chłopaka. Wiedział, że gdyby Harry się o tym dowiedział, zniszczyłoby go to. Z drugiej jednak strony, to byłby pierwszy i ostatni raz. Dostałby te 500 funtów i już nigdy więcej tego nie zrobi. Nikt się nie dowie.
- Ok – odpowiedział niepewnie, spoglądając w oczy nieznajomego – Mogę ci tylko obciągnąć – powiedział stanowczo.
- Za 500 funtów? – nawet nie był jakoś specjalnie zaskoczony. Jednak co się dziwić, ewidentnie było widać, że go na to stać i nie zrobi mu to wielkiej różnicy.
- Więc jak? 
- Dobrze, niedaleko mam samochód – skinął głową w kierunku gdzie stał pojazd – Chodź – poczekał, aż Louis do niego podejdzie, jakby bał się, że w ostatniej chwili chłopak się rozmyśli i ucieknie.
Tommo pomimo tego, że się zgodził czuł strach i niepokój, jednak nie miał zamiaru się wycofać. Wiedział, że te pieniądze mu są potrzebne.
*****
Szedł w kierunku klubu, do jego oczu cisnęły się łzy, jednak nie pozwolił im wypłynąć. Czuł się potwornie i choć nie zgodził się na nic więcej, po za obciąganiem miał wrażenie, że jest brudny i faktycznie stał się dziwką.
W portfelu miął 500 funtów, które mu strasznie ciążył. Miął wrażenie, jakby wypalały dziurę w jego kieszeni. Mimo wszystko potrzebował ich.
W jego głowie cały czas huczały mu słowa mężczyzny.
- Byłeś wspaniały skarbie – mężczyzna wyciągnął dłoń w kierunku Louisa, gładząc jego policzek. Chłopak nawet na niego nie spojrzał. Jego wzrok był utkwiony w drążku od skrzyni biegów, kiedy wycierał z brody resztki spermy i powstrzymywał się od odruchów wymiotnych. Ta cała sytuacja wywoływała u niego mdłości – Jutro również tu będę – kontynuował wyciągając portfel – jeśli chciałbyś zarobić. Może tym razem skusisz się na coś więcej – podał szatynowi pieniądze – Oczywiście, wtedy zapłacę więcej.
Chłopak zabrał od niego pieniądze i bez słowa wyszedł z samochodu.
Kompletnie nie wiedział co powinien zrobić. Obiecał sobie, że to będzie pierwszy i ostatni raz. Jednak jeśli by się zgodził dostałby kolejne 500 funtów, a może i więcej gdyby pozwolił mu na coś więcej. Mógłby je odłożyć i zachować na czarną godzinę. Chociaż na moment mógłby zapomnieć o trapiących go problemach finansowych. Ale z drugiej strony, musiałby ponownie zdradzić Harry’ego. Po za tym jutro jest piątek, obiecał mu, że przyjdzie do jego rodziny na weekend i w niedzielę wrócą razem. Nie mógł zawiść loczka, ale czy już tego nie zrobił? Teoretycznie tak, jednak Harry o tym nie wiedział i nie musiał się dowiedzieć. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Kompletnie nie wiedział jaką powinien podjąć decyzję. Serce mówiło jedno, a rozum drugie.
- Louis – z zamyślenia wyrwał go dobrze znany mu głos. Ocknął się i dopiero teraz zauważył, że stoi już przed klubem, a kilka metrów dalej znajdują się jego przyjaciel – Gdzieś ty był? Szukaliśmy się – wykrzyknął Niall podbiegając do niego.
- Przepraszam, musiałem się przewietrzyć – wyjaśnił.
- Mogłeś nam chociaż powiedzieć – pouczył go Liam.
- Przepraszam – posłał im słaby uśmiech.
- Wracamy do środka? – zaproponował blondyn.
- Ja nie – odpowiedział szatyn – Źle się czuję, chcę wrócić do domu.
- Ja też chciałbym już wrócić – Payne poparł przyjaciela.
- Eh, z wami nie ma zabawy – westchnął Horan.
Zamówili taksówkę i po około godzinie Louis leżał skulony sam w pustym łóżku. Dopiero teraz pozwolił wydostać się swoim emocjom. Z jego oczu popłynęły łzy, a z ust wydarł się szloch. Tak bardzo czuł się zagubiony, tak bardzo czuł się winny. Był tak bardzo tym wszystkim zmęczony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro