Rozdział 2
Poczuł mieszankę wspaniałych zapachów. Jego ulubiona herbata, jajecznica i bekon. Poczuł jak ssie go w żołądku, a po chwili wydostał się z niego dźwięk burczenia. Uchylił swoje powieki, natrafiając na dwie piękne, błękitne kule.
- Dzień dobry skarbie – Louis uśmiechnął się do niego, cmokając chłopaka w czoło.
- Hej Lou – na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech, podciągnął się na materacu i oparł o zagłówek łóżka.
- Mam coś dla ciebie skarbie – powiedział siadając na materacu i kładąc obok siebie tackę ze śniadaniem – Smacznego.
- Dziękuję – pochylił się, dając buziaka swojemu chłopakowi, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się lekki niepokój – Ale Lou, kuchnia jest cała prawda?
- Oczywiście – udał oburzonego – Chciałem zrobić ci niespodziankę i co dostaję w zamian?
Harry zaśmiał się cicho i w ramach przeprosin pocałował szatyna w policzek, a na twarzy Lou od razu pojawił się uśmiech.
- Jak się dzisiaj czujecie? – położył dłoń na jeszcze płaskim brzuchu ukochanego, a w jego oczach pojawiła się czułość.
- Dobrze – sięgnął po kubek upijając kilka łyków.
Kiedy kilka dni temu Harry oznajmił Lou, że jest w ciąży, ten najpierw niedowierzał, myśląc, że jego chłopak sobie z niego żartuje. Jednak, kiedy loczek nie wybuchł śmiechem krzycząc żartowałem, a w jego oczach dalej dostrzegalna była szczerość i ogromna radość, uwierzył. Uśmiechnął się szeroko przyciągając do siebie ciało ukochanego i namiętnie całując, co jakiś czas szeptał mu w usta jak bardzo go kocha.
Może i nie myśleli jeszcze o dzieciach, Louis maił dopiero 24 lata, a Harry 22 i chcieli korzystać z życia. Uważali, że na wszystko przyjdzie czas, ale ta sytuacja była inna. Nie wiedzieli, że loczek może zajść w ciąże, więc jego stan był dla nich jak błogosławieństwo. Nie musieli szukać surogatki, ani martwić się o adopcję. Za kilka miesięcy na świat miało przyjść ich własne dziecko, cząstka Louisa i Harry’ego.
Od tego momentu Louis był jeszcze bardziej opiekuńczy niż wcześniej. Teraz musiał opiekować się nie jednym, a dwoma istnieniami.
- Jedz – szatyn sięgnął po talerz podając go ukochanemu – Musisz się teraz dobrze odżywiać.
Harry odebrał talerz, nabierając na widelec trochę jajecznicy i wkładając ją do ust. Jego mina diametralnie się zmienił. Z lekkim trudem przegryzł danie i połknął. Nie uszło to uwadze niebieskookiego.
- Haz? Coś nie tak? – był zaniepokojony – Coś źle zrobiłem?
- Nie, jest dobre – jego usta ułożyły się w wymuszonym uśmiechu.
- Dlaczego ci nie wierzę? – wyciągnął dłoń w kierunku talerza – Daj.
- Nie, Lou. Naprawdę śniadanie jest dobre – próbował odsunąć talerz, na tyle, aby szatyn nie mógł go dosięgnąć. Mimo to Louis i tak go wziął w swoje ręce i skosztował jajecznicy, od razu ją wypluwając.
- To jest okropne – odłożył talerz na szafkę – W tym jest chyba morze soli. I ty to chciałeś zjeść, jeszcze zaszkodziłoby tobie i dziecku. Jestem beznadziejny – westchnął – Chciałem ci zrobić śniadanie i jak zwykle spieprzyłem.
- Lou – przysunął się do szatyna, przyciągając go do uścisku – Naprawdę doceniam to co dla mnie zrobiłeś – cmoknął go w policzek.
- Mówisz tak tylko dlatego, aby nie było mi przykro – burknął.
- Wcale nie. Naprawdę mi miło, że zrobiłeś dla mnie śniadanie. Nie było tak źle, kuchnia jest cała, nie przypaliłeś bekonu i jajek, po prostu następnym razem dodaj mniej soli. Szczypta wystarczy i wszystko będzie dobrze.
- Następnym razem się postaram – westchnął – Mam nadzieję, że ten kęs co zjadłeś nie zaszkodzi ci.
- Lou – zaśmiał się – To tylko trochę przesolonej jajecznicy. Nie przeżywaj już tak tego. Chodź zrobię nam śniadanie – wstał z łóżka ciągnąc za sobą chłopaka.
*****
Głośny trzask drzwi rozniósł się ich niewielkim mieszkaniu. Louis zaskoczony wychylił się z łazienki, gdzie właśnie robił pranie.
- Harry? – spytał zdziwiony widokiem swojego wściekłego chłopaka – Stało się coś?
- Pieprzony kutas – warknął, opadając na kanapę w salonie i ukrywając swoją twarz w dłoniach.
- Skarbie – ostrożnie usiadł obok, kładąc dłoń na ramieniu loczka – Co się stało?
- Zwolnił mnie – oderwał ręce od twarzy, lekko przekręcając głowę i załzawionymi oczami spoglądając na Louisa – Ten dupek mnie zwolnił.
Szatyn nic nie odpowiedział. Wzdychając objął drżące ciało ukochanego, mocno go do siebie przytulając. Czuł, że tak to się skończy. Andy nie przepadał za Harrym i był gotów wykorzystać każdą okazję, byleby tylko się go pozbyć. Teraz gdy Harry był w ciąży miał ku temu powody.
- Powiedziałeś mu o ciąży? – spytał, całując czubek głowy i gładząc go po plecach.
- T-tak. Wyśmiał mnie, wyzwał od dziwadeł i wyrzucił z pracy – mocniej wtulił się w szatyna – Louis, co teraz zrobimy.
- Jakoś to będzie Harry – próbował pocieszyć loczka – Poradzimy sobie.
- Lou, jak? Dobrze wiesz, że przez moje leki wydatki się zwiększyły i dalej będą rosły. To dopiero początek. Twoja pensja nam nie starczy.
- Harry, spokojnie. Nie jesteśmy bankrutami. Mam pracę i na razie nam starczy. W między czasie będę szukać czegoś lepszego lub jakiejś dodatkowej. Zobaczysz wszystko się ułoży.
- Też powinienem zacząć szukać nowej – pociągnął nosem, odsuwając się odrobinę od ciepłego ciała Louisa.
- Nie – zaprzeczył – Powinieneś zostać w domu i odpoczywać. Teraz najważniejsze jest zdrowie twoje i dziecka.
- Ale Lou – jęknął.
- Harry, tak będzie najlepiej. Po za tym prawda jest taka, że twoje szanse na znalezienie pracy w twoim stanie są niewielkie. Tylko byś się niepotrzebnie denerwował.
- Chyba masz rację – westchnął, kładąc głowę na ramieniu Louisa – Damy radę, prawda?
- Oczywiście – zapewnił go.
- Kocham cię Boo Bear.
- Ja ciebie też.
*****
I dawali radę – na początku. Z czasem jednak, tak jak przewidział Harry wydatki zaczęły się robić większe, a pensja Louisa powoli przestawała wystarczać. Oczywiście mieli przyjaciół i rodzinę, którzy na pewno by im pomogli, ale nie chcieli się zadłużać, nie wiedząc kiedy i w ogóle czy, będą w stanie oddać.
Louis przez cały czas szukał pracy, jednak z marnym skutkiem. Był na kilku rozmowach kwalifikacyjnych, jednak wszędzie odprawiano go z kwitkiem.
Powoli kończył się sierpień. Za kilka dni miał rozpocząć się wrzesień, później październik i tak dalej. Louisowi dokładało to kolejnego problemu. Czy będzie go stać, aby zapłacić rachunki za ogrzewanie. Dobrze wiedział, że Harry jest zmarzluchem i łatwo łapie przeziębienie, a teraz nie mógł sobie pozwolić na chorobę. Loczek musiał być zdrowy.
Mimo wszystko nie poddawał się. Wiedział, że nie może, musi zadbać o swojego chłopaka i ich nienarodzone dziecko. Nie raz miał ochotę usiąść i się rozpłakać, kilka razy nawet to zrobił, jednak tylko wtedy gdy miał pewność, że Harry go nie wiedział. Przy nim musiał pokazywać, że sobie radzi. Nie mógł go martwić.
*****
Z jego ust wydostało się głębokie westchnięcie, kiedy w końcu opuścił wnętrze sklepu muzycznego. Był wykończony i jedyne o czym teraz marzył, to aby wrócić do domu i poczuć ciepłe ciało swojego chłopaka. Na jego usta wpłynął lekki uśmiech, kiedy o tym pomyślał.
- Louis – usłyszał za sobą dobrze znany mu głos z irlandzkim akcentem – Zdążyłem, myślałem, że poszedłeś beze mnie. Co z tobą, przecież zawsze wracamy razem.
- Niall – uśmiechnął się do blondyna.
Niall i jego współlokator Liam byli najlepszymi przyjaciółmi i sąsiadami Louisa i Harry’ego. To irlandczyk załatwił szatynowi stanowisko w sklepie muzycznym, gdzie razem pracowali.
- Przepraszam, jestem zmęczony i wyleciało mi z głowy.
- Dalej się tym tak zamartwiasz? – spytał, kątem oka spoglądając na przyjaciela, gdy szli przed siebie.
- A co mam zrobić? Muszę coś wymyślić. Za niedługo nie będzie nas stać na życie – westchnął.
- Wiesz, że jakby co to…
- Tak, wiem Ni i dziękuję, ale nie chcę się zapożyczać. Po za tym twoje i Liama zarobki starczają wam idealnie do wypłaty.
- O to się nie martw, mamy odłożone trochę pieniędzy i spokojnie możemy wam pożyczyć. Nawet na wieczne nieoddanie. Teraz Harry i dziecko są najważniejsi.
- Naprawdę to doceniam Niall – w błękitnych oczach szatyna zabłyszczały łzy – Ale nie chcę od was pożyczać.
- Jak chcesz – westchnął zrezygnowany – Jednak pamiętaj, że oferta będzie cały czas aktualna.
- Dziękuję – zatrzymał się, przyciągając blondyna do przyjacielskiego uścisku – Jestem szczęściarzem, że mam takich przyjaciół jak wy.
- Wiem, a teraz chodź – położył dłoń na plecach Lou, pchając go dalej – U nas pewnie już czeka kolacja.
- Co? – nie wiedział o czym Irlandczyk mówił.
- Dzisiaj idziecie z Harrym do nas. Dawno nie spędziliśmy razem czasu, trzeba to nadrobić.
- Oh, Haz nic nie mówił.
- Bo nie wiedział, Liam miał po pracy iść do was i zabrać go do naszego mieszkania. Chodź bo jestem głodny – przyspieszył kroku, ciągnąc Louisa.
*****
- Jesteśmy – krzyknął Niall, wpuszczając przyjaciela do środka. Louis ściągnął buty i od razu skierował się do kuchni, skąd dochodziły hałasy. Tak jak się spodziewał zastał tam Liama i Harry’ego.
- Hej – przywitał się i podszedł do loczka, który siedział na kuchennym blacie, wesoło machając nogami – Jak się ma moje maleństwo? – uniósł lekko koszulkę loczka, odsłaniając jego już lekko zaokrąglony brzuch, w końcu zbliżał się 4 miesiąc. Przyłożył do niego dłoń i wycisnął na nim pocałunek – Tatuś cię kocha.
Oderwał wzrok od brzucha Stylesa, kiedy usłyszał nad sobą chrząknięcie.
- A ja to co? O swoim chłopaku już zapomniałeś? – udał oburzenie zakładając ręce na piersi.
- Cześć skarbie – wyprostował się składając pocałunek na jego wargach – Jak się czujecie?
- Dobrze – odpowiedział z uśmiechem.
- Louis napijesz się piwa? – Liam podszedł do lodówki, wyciągając z niej trzy butelki.
- Jasne – odebrał od przyjaciela alkohol.
- A ja? – spytał się Harry.
- Co ty? – szatyn spojrzał na niego zdziwiony – Ty masz obok sok. Nie będziesz pił w ciąży.
- Kilka łyków mi nie zaszkodzi. Nie chcę całej butelki, tylko trochę – próbował przekonać chłopaka.
- Nie – odpowiedział, biorąc łyk ze swojej butelki.
- Ale…
- Haz, Lou ma rację. Nie powinieneś pić – Payne poparł swojego przyjaciela.
- Nie lubię was – zrobił naburmuszoną miną, jednak wystarczył całus od Tomlinsona, aby się rozchmurzył.
- Dobra, kolacja gotowa – oznajmił Liam.
Po chwili cała czwórka siedziała przy stole, zajadając się daniem przygotowanym przez jednego z nich.
- Jak było na ostatniej wizycie u lekarza? – zapytał blondyn, po czym wepchnął do ust wielki kawałek mięsa – Wiecie już jaka to płeć?
- Nie, jeszcze na to za wcześnie – odpowiedział Harry – Dopiero w 20 tygodniu będzie taka możliwość, ale nie wiem, czy będziemy chcieli poznać jego płeć – kątem oka zerknął na swojego chłopaka.
- Tak, myślę, że wolałbym, aby to pozostało niespodzianką.
- A ja to co? – wykrzyknął oburzony blondyn.
- A co ty masz z tym wspólnego?
- Jak to co? Ja mam zamiar być ojcem chrzestnym i chcę wiedzieć, czy to chłopiec czy dziewczynka aby móc zacząć kupować mu ubranka, zabawki i inne potrzebne rzeczy dla maleństwa.
- A kto powiedział, że ty będziesz chrzestnym? – oburzył się Liam – Może ja też chcę!
- Byłem pierwszy spadaj! Może kiedyś Lou i Haz zdecydują się na kolejne, to wtedy ty możesz zostać – wystawił język współlokatorowi.
- A może to Harry i Louis zadecyduję, kto będzie chrzestnym? – przyjaciele spojrzeli wyczekująco na parę, która siedziała naprzeciwko nich.
- Um… - Harry nie bardzo wiedział co ma powiedzieć.
- Jeszcze o tym nie myśleliśmy. Na razie najważniejsze jest, aby dziecko urodziło się zdrowe. Później będziemy myśleć, kto zostanie chrzestnym – głos zabrał szatyn, tym samym ratując swojego chłopaka.
- Dokładnie – loczek pokiwał głową.
- Oh, ok – Liam i Niall odpowiedzieli lekko niezadowoleni, jednocześnie wracając do jedzenia.
- Na poprawę nastroju mamy coś dla was – dodał Tommo, wyciągając z kieszeni złożoną kartkę, którą podał blondynowi – Zrobiłem kopię dla przyszłych wujków.
- Czy to… - zaczął Liam, zaglądając przez ramię Horana.
- Tak, to nasze dziecko. Najnowsze zdjęcie – potwierdził loczek, a na twarzach jego przyjaciół pojawił się uśmiech.
*****
- Lou – Harry położył się na łóżku, przykrywając kołdrą i wtulając w bok swojego chłopaka.
- Tak? – spojrzał na zielonookiego, odgarniając kilka zabłąkanych loczków z jego twarzy.
- Moja mam dzisiaj dzwoniła, chce abyśmy przyjechali do nich na kilka dni.
- Oh – zaskoczyła go ta wiadomość – Wiesz Harry, jeśli chcesz to jedź. Myślę, że dobrze ci to zrobi.
- A ty? – zainteresował się loczek.
- Harry – westchnął – Nie dostanę teraz urlopu, zresztą nie chcę teraz o to prosić. Dobrze wiesz, że Jim się pochorował i biorę jego zmiany, dzięki czemu dostanę coś dodatkowo do wypłaty. Nie chcę tej szansy zmarnować.
- Tak wiem – odpowiedział pochmurnie.
- Skarbie – westchnął, czuł jak jego serce boli na widok zasmuconego loczka – A co powiesz na to, że w sobotę wezmę wolne. W piątek po pracy pojedziemy do twojej mamy i zostanę tam z tobą do niedzieli. Późnij tutaj wrócę i w kolejny piątek znowu wieczorem przyjadę, ponownie wezmę wolną sobotę i w niedziele wrócimy już razem do domu. Może tak być?
- Zgoda – widział jak jego twarz lekko się rozchmurza.
- To dobrze, teraz śpij – pocałował czoło chłopaka – Dobranoc skarbie.
- Dobranoc Boo – wymamrotał w tors Louisa i po chwili odpłynął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro