Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Poczuł mieszankę wspaniałych zapachów. Jego ulubiona herbata, jajecznica i bekon. Poczuł jak ssie go w żołądku, a po chwili wydostał się z niego dźwięk burczenia. Uchylił swoje powieki, natrafiając na dwie piękne, błękitne kule.
- Dzień dobry skarbie – Louis uśmiechnął się do niego, cmokając chłopaka w czoło.
- Hej Lou – na jego twarzy pojawił się leniwy uśmiech, podciągnął się na materacu i oparł o zagłówek łóżka.
- Mam coś dla ciebie skarbie – powiedział siadając na materacu i kładąc obok siebie tackę ze śniadaniem – Smacznego.
- Dziękuję – pochylił się, dając buziaka swojemu chłopakowi, jednak po chwili na jego twarzy pojawił się lekki niepokój – Ale Lou, kuchnia jest cała prawda?
- Oczywiście – udał oburzonego – Chciałem zrobić ci niespodziankę i co dostaję w zamian?
Harry zaśmiał się cicho i w ramach przeprosin pocałował szatyna w policzek, a na twarzy Lou od razu pojawił się uśmiech.
- Jak się dzisiaj czujecie? – położył dłoń na jeszcze płaskim brzuchu ukochanego, a w jego oczach pojawiła się czułość.
- Dobrze – sięgnął po kubek upijając kilka łyków.
Kiedy kilka dni temu Harry oznajmił Lou, że jest w ciąży, ten najpierw niedowierzał, myśląc, że jego chłopak sobie z niego żartuje. Jednak, kiedy loczek nie wybuchł śmiechem krzycząc żartowałem, a w jego oczach dalej dostrzegalna była szczerość i ogromna radość, uwierzył. Uśmiechnął się szeroko przyciągając do siebie ciało ukochanego i namiętnie całując, co jakiś czas szeptał mu w usta jak bardzo go kocha. 
Może i nie myśleli jeszcze o dzieciach, Louis maił dopiero 24 lata, a Harry 22 i chcieli korzystać z życia. Uważali, że na wszystko przyjdzie czas, ale ta sytuacja była inna. Nie wiedzieli, że loczek może zajść w ciąże, więc jego stan był dla nich jak błogosławieństwo. Nie musieli szukać surogatki, ani martwić się o adopcję. Za kilka miesięcy na świat miało przyjść ich własne dziecko, cząstka Louisa i Harry’ego.
Od tego momentu Louis był jeszcze bardziej opiekuńczy niż wcześniej. Teraz musiał opiekować się nie jednym, a dwoma istnieniami.
- Jedz – szatyn sięgnął po talerz podając go ukochanemu – Musisz się teraz dobrze odżywiać. 
Harry odebrał talerz, nabierając na widelec trochę jajecznicy i wkładając ją do ust. Jego mina diametralnie się zmienił. Z lekkim trudem przegryzł danie i połknął. Nie uszło to uwadze niebieskookiego.
- Haz? Coś nie tak? – był zaniepokojony – Coś źle zrobiłem?
- Nie, jest dobre – jego usta ułożyły się w wymuszonym uśmiechu.
- Dlaczego ci nie wierzę? – wyciągnął dłoń w kierunku talerza – Daj.
- Nie, Lou. Naprawdę śniadanie jest dobre – próbował odsunąć talerz, na tyle, aby szatyn nie mógł go dosięgnąć. Mimo to Louis i tak go wziął w swoje ręce i skosztował jajecznicy, od razu ją wypluwając. 
- To jest okropne – odłożył talerz na szafkę – W tym jest chyba morze soli. I ty to chciałeś zjeść, jeszcze zaszkodziłoby tobie i dziecku. Jestem beznadziejny – westchnął – Chciałem ci zrobić śniadanie i jak zwykle spieprzyłem.
- Lou – przysunął się do szatyna, przyciągając go do uścisku – Naprawdę doceniam to co dla mnie zrobiłeś – cmoknął go w policzek. 
- Mówisz tak tylko dlatego, aby nie było mi przykro – burknął.
- Wcale nie. Naprawdę mi miło, że zrobiłeś dla mnie śniadanie. Nie było tak źle, kuchnia jest cała, nie przypaliłeś bekonu i jajek, po prostu następnym razem dodaj mniej soli. Szczypta wystarczy i wszystko będzie dobrze.
- Następnym razem się postaram – westchnął – Mam nadzieję, że ten kęs co zjadłeś nie zaszkodzi ci.
- Lou – zaśmiał się – To tylko trochę przesolonej jajecznicy. Nie przeżywaj już tak tego. Chodź zrobię nam śniadanie – wstał z łóżka ciągnąc za sobą chłopaka.
*****
Głośny trzask drzwi rozniósł się ich niewielkim mieszkaniu. Louis zaskoczony wychylił się z łazienki, gdzie właśnie robił pranie.
- Harry? – spytał zdziwiony widokiem swojego wściekłego chłopaka – Stało się coś?
- Pieprzony kutas – warknął, opadając na kanapę w salonie i ukrywając swoją twarz w dłoniach.
- Skarbie – ostrożnie usiadł obok, kładąc dłoń na ramieniu loczka – Co się stało?
- Zwolnił mnie – oderwał ręce od twarzy, lekko przekręcając głowę i załzawionymi oczami spoglądając na Louisa – Ten dupek mnie zwolnił.
Szatyn nic nie odpowiedział. Wzdychając objął drżące ciało ukochanego, mocno go do siebie przytulając. Czuł, że tak to się skończy. Andy nie przepadał za Harrym i był gotów wykorzystać każdą okazję, byleby tylko się go pozbyć. Teraz gdy Harry był w ciąży miał ku temu powody. 
- Powiedziałeś mu o ciąży? – spytał, całując czubek głowy i gładząc go po plecach.
- T-tak. Wyśmiał mnie, wyzwał od dziwadeł i wyrzucił z pracy – mocniej wtulił się w szatyna – Louis, co teraz zrobimy. 
- Jakoś to będzie Harry – próbował pocieszyć loczka – Poradzimy sobie.
- Lou, jak? Dobrze wiesz, że przez moje leki wydatki się zwiększyły i dalej będą rosły. To dopiero początek. Twoja pensja nam nie starczy.
- Harry, spokojnie. Nie jesteśmy bankrutami. Mam pracę i na razie nam starczy. W między czasie będę szukać czegoś lepszego lub jakiejś dodatkowej. Zobaczysz wszystko się ułoży.
- Też powinienem zacząć szukać nowej – pociągnął nosem, odsuwając się odrobinę od ciepłego ciała Louisa. 
- Nie – zaprzeczył – Powinieneś zostać w domu i odpoczywać. Teraz najważniejsze jest zdrowie twoje i dziecka.
- Ale Lou – jęknął.
- Harry, tak będzie najlepiej. Po za tym prawda jest taka, że twoje szanse na znalezienie pracy w twoim stanie są niewielkie. Tylko byś się niepotrzebnie denerwował. 
- Chyba masz rację – westchnął, kładąc głowę na ramieniu Louisa – Damy radę, prawda?
- Oczywiście – zapewnił go.
- Kocham cię Boo Bear.
- Ja ciebie też.
*****
I dawali radę – na początku. Z czasem jednak, tak jak przewidział Harry wydatki zaczęły się robić większe, a pensja Louisa powoli przestawała wystarczać. Oczywiście mieli przyjaciół i rodzinę, którzy na pewno by im pomogli, ale nie chcieli się zadłużać, nie wiedząc kiedy i w ogóle czy, będą w stanie oddać.
Louis przez cały czas szukał pracy, jednak z marnym skutkiem. Był na kilku rozmowach kwalifikacyjnych, jednak wszędzie odprawiano go z kwitkiem. 
Powoli kończył się sierpień. Za kilka dni miał rozpocząć się wrzesień, później październik i tak dalej. Louisowi dokładało to kolejnego problemu. Czy będzie go stać, aby zapłacić rachunki za ogrzewanie. Dobrze wiedział, że Harry jest zmarzluchem i łatwo łapie przeziębienie, a teraz nie mógł sobie pozwolić na chorobę. Loczek musiał być zdrowy.
Mimo wszystko nie poddawał się. Wiedział, że nie może, musi zadbać o swojego chłopaka i ich nienarodzone dziecko. Nie raz miał ochotę usiąść i się rozpłakać, kilka razy nawet to zrobił, jednak tylko wtedy gdy miał pewność, że Harry go nie wiedział. Przy nim musiał pokazywać, że sobie radzi. Nie mógł go martwić. 
*****
Z jego ust wydostało się głębokie westchnięcie, kiedy w końcu opuścił wnętrze sklepu muzycznego. Był wykończony i jedyne o czym teraz marzył, to aby wrócić do domu i poczuć ciepłe ciało swojego chłopaka. Na jego usta wpłynął lekki uśmiech, kiedy o tym pomyślał. 
- Louis – usłyszał za sobą dobrze znany mu głos z irlandzkim akcentem – Zdążyłem, myślałem, że poszedłeś beze mnie. Co z tobą, przecież zawsze wracamy razem.
- Niall – uśmiechnął się do blondyna. 
Niall i jego współlokator Liam byli najlepszymi przyjaciółmi i sąsiadami Louisa i Harry’ego. To irlandczyk załatwił szatynowi stanowisko w sklepie muzycznym, gdzie razem pracowali.
- Przepraszam, jestem zmęczony i wyleciało mi z głowy.
- Dalej się tym tak zamartwiasz? – spytał, kątem oka spoglądając na przyjaciela, gdy szli przed siebie.
- A co mam zrobić? Muszę coś wymyślić. Za niedługo nie będzie nas stać na życie – westchnął.
- Wiesz, że jakby co to…
- Tak, wiem Ni i dziękuję, ale nie chcę się zapożyczać. Po za tym twoje i Liama zarobki starczają wam idealnie do wypłaty.
- O to się nie martw, mamy odłożone trochę pieniędzy i spokojnie możemy wam pożyczyć. Nawet na wieczne nieoddanie. Teraz Harry i dziecko są najważniejsi. 
- Naprawdę to doceniam Niall – w błękitnych oczach szatyna zabłyszczały łzy – Ale nie chcę od was pożyczać.
- Jak chcesz – westchnął zrezygnowany – Jednak pamiętaj, że oferta będzie cały czas aktualna. 
- Dziękuję – zatrzymał się, przyciągając blondyna do przyjacielskiego uścisku – Jestem szczęściarzem, że mam takich przyjaciół jak wy.
- Wiem, a teraz chodź – położył dłoń na plecach Lou, pchając go dalej – U nas pewnie już czeka kolacja.
- Co? – nie wiedział o czym Irlandczyk mówił.
- Dzisiaj idziecie z Harrym do nas. Dawno nie spędziliśmy razem czasu, trzeba to nadrobić.
- Oh, Haz nic nie mówił.
- Bo nie wiedział, Liam miał po pracy iść do was i zabrać go do naszego mieszkania. Chodź bo jestem głodny – przyspieszył kroku, ciągnąc Louisa.
*****
- Jesteśmy – krzyknął Niall, wpuszczając przyjaciela do środka. Louis ściągnął buty i od razu skierował się do kuchni, skąd dochodziły hałasy. Tak jak się spodziewał zastał tam Liama i Harry’ego.
- Hej – przywitał się i podszedł do loczka, który siedział na kuchennym blacie, wesoło machając nogami – Jak się ma moje maleństwo? – uniósł lekko koszulkę loczka, odsłaniając jego już lekko zaokrąglony brzuch, w końcu zbliżał się 4 miesiąc. Przyłożył do niego dłoń i wycisnął na nim pocałunek – Tatuś cię kocha.
Oderwał wzrok od brzucha Stylesa, kiedy usłyszał nad sobą chrząknięcie. 
- A ja to co? O swoim chłopaku już zapomniałeś? – udał oburzenie zakładając ręce na piersi. 
- Cześć skarbie – wyprostował się składając pocałunek na jego wargach – Jak się czujecie?
- Dobrze – odpowiedział z uśmiechem. 
- Louis napijesz się piwa? – Liam podszedł do lodówki, wyciągając z niej trzy butelki.
- Jasne – odebrał od przyjaciela alkohol.
- A ja? – spytał się Harry.
- Co ty? – szatyn spojrzał na niego zdziwiony – Ty masz obok sok. Nie będziesz pił w ciąży.
- Kilka łyków mi nie zaszkodzi. Nie chcę całej butelki, tylko trochę – próbował przekonać chłopaka.
- Nie – odpowiedział, biorąc łyk ze swojej butelki.
- Ale…
- Haz, Lou ma rację. Nie powinieneś pić – Payne poparł swojego przyjaciela. 
- Nie lubię was – zrobił naburmuszoną miną, jednak wystarczył całus od Tomlinsona, aby się rozchmurzył. 
- Dobra, kolacja gotowa – oznajmił Liam. 
Po chwili cała czwórka siedziała przy stole, zajadając się daniem przygotowanym przez jednego z nich.
- Jak było na ostatniej wizycie u lekarza? – zapytał blondyn, po czym wepchnął do ust wielki kawałek mięsa – Wiecie już jaka to płeć?
- Nie, jeszcze na to za wcześnie – odpowiedział Harry – Dopiero w 20 tygodniu będzie taka możliwość, ale nie wiem, czy będziemy chcieli poznać jego płeć – kątem oka zerknął na swojego chłopaka.
- Tak, myślę, że wolałbym, aby to pozostało niespodzianką.
- A ja to co? – wykrzyknął oburzony blondyn.
- A co ty masz z tym wspólnego?
- Jak to co? Ja mam zamiar być ojcem chrzestnym i chcę wiedzieć, czy to chłopiec czy dziewczynka aby móc zacząć kupować mu ubranka, zabawki i inne potrzebne rzeczy dla maleństwa. 
- A kto powiedział, że ty będziesz chrzestnym? – oburzył się Liam – Może ja też chcę!
- Byłem pierwszy spadaj! Może kiedyś Lou i Haz zdecydują się na kolejne, to wtedy ty możesz zostać – wystawił język współlokatorowi.
- A może to Harry i Louis zadecyduję, kto będzie chrzestnym? – przyjaciele spojrzeli wyczekująco na parę, która siedziała naprzeciwko nich.
- Um… - Harry nie bardzo wiedział co ma powiedzieć. 
- Jeszcze o tym nie myśleliśmy. Na razie najważniejsze jest, aby dziecko urodziło się zdrowe. Później będziemy myśleć, kto zostanie chrzestnym – głos zabrał szatyn, tym samym ratując swojego chłopaka.
- Dokładnie – loczek pokiwał głową.
- Oh, ok – Liam i Niall odpowiedzieli lekko niezadowoleni, jednocześnie wracając do jedzenia.
- Na poprawę nastroju mamy coś dla was – dodał Tommo, wyciągając z kieszeni złożoną kartkę, którą podał blondynowi – Zrobiłem kopię dla przyszłych wujków.
- Czy to… - zaczął Liam, zaglądając przez ramię Horana.
- Tak, to nasze dziecko. Najnowsze zdjęcie – potwierdził loczek, a na twarzach jego przyjaciół pojawił się uśmiech.
*****
- Lou – Harry położył się na łóżku, przykrywając kołdrą i wtulając w bok swojego chłopaka.
- Tak? – spojrzał na zielonookiego, odgarniając kilka zabłąkanych loczków z jego twarzy.
- Moja mam dzisiaj dzwoniła, chce abyśmy przyjechali do nich na kilka dni.
- Oh – zaskoczyła go ta wiadomość – Wiesz Harry, jeśli chcesz to jedź. Myślę, że dobrze ci to zrobi.
- A ty? – zainteresował się loczek. 
- Harry – westchnął – Nie dostanę teraz urlopu, zresztą nie chcę teraz o to prosić. Dobrze wiesz, że Jim się pochorował i biorę jego zmiany, dzięki czemu dostanę coś dodatkowo do wypłaty. Nie chcę tej szansy zmarnować.
- Tak wiem – odpowiedział pochmurnie.
- Skarbie – westchnął, czuł jak jego serce boli na widok zasmuconego loczka – A co powiesz na to, że w sobotę wezmę wolne. W piątek po pracy pojedziemy do twojej mamy i zostanę tam z tobą do niedzieli. Późnij tutaj wrócę i w kolejny piątek znowu wieczorem przyjadę, ponownie wezmę wolną sobotę i w niedziele wrócimy już razem do domu. Może tak być?
- Zgoda – widział jak jego twarz lekko się rozchmurza.
- To dobrze, teraz śpij – pocałował czoło chłopaka – Dobranoc skarbie.
- Dobranoc Boo – wymamrotał w tors Louisa i po chwili odpłynął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro