Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

W rekordowo szybkim tempie dojechali do szpitala. Louis nie zważał na to jakie zagrożenie wywołuje. W tej chwili najważniejszy był Harry i ich dziecko. Gdy tylko znaleźli się na miejscu, loczkiem od razu zajęli się pracownicy, zabierając go na porodówkę. Szatyn podążył za nim, chcąc być przy Stylesie, jednak ten tego nie chciał.
- Odejdź Louis – jęknął, kiedy znaleźli się w odpowiedniej sali, gdzie przygotowywali go do odebrania porodu.
- Co? – wykrztusił – Harry, co ty mówisz? – nie wierzył, że Harry chciał, aby on wyszedł. Wiedział, że miał do tego prawo, ale nie wierzył w to.
- Wyjdź Louis, nie chcę cię tu – zdążył powiedzieć, nim z jego gardła ponownie wyrwał się krzyk bólu. 
- Harry – błagał.
- WYJDŹ! – wrzasnął.
- Proszę wyjść – obok nich pojawiła się pielęgniarka – Jeśli pan Styles sobie tego nie życzy, to proszę opuścić salę już teraz, aby nie denerwować pacjenta. Inaczej będę musiała wezwać ochronę.
Nie, Louis nie chciał stąd iść. Wiedział jednak, że jeśli Harry nie zmieni zdania będzie zmuszony odejść stąd, dobrowolnie lub z pomocą. Ostatni raz spojrzał błagalnie na loczka z nadzieją, że zmieni zdanie, ten jednak odwrócił wzrok, nic chcąc patrzeć na szatyna.
- Wyjdź Louis – wykrztusił.
Po policzkach Tomlinsona zaczęły spływać łzy, jednak już więcej nie protestował. Odwrócił się i wyszedł z sali. To tak bardzo bolało. Wiedział, że zasłużył. Wiedział, że to wszystko jest z jego własnej winy. Jednak to dalej tak niewyobrażalnie bolało. Każde słowo Harry’ego, każde jego spojrzenie pełne bólu, złości i zawodu, było dla Louisa jak kolejny cios prosto w samo serce. 
Opadł na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach, a z jego piersi wyrwał się szloch. Tak bardzo chciał, móc cofnąć czas. Wtedy nie zgodziłby się tej pierwszej nocy, kiedy obcy facet zaproponował mu pieniądze za obciąganie. Zamiast tego zgodziłby się przyjąć pomoc od bliskich. Wszystko ułożyłoby się inaczej. Harry by nie odszedł, a szatyn mógłby w tym momencie towarzyszyć ukochanemu i być przy porodzie własnego dziecka. 
Poczuł wibrację w kieszeni. Wyciągnął telefon i nie patrząc na wyświetlacz przyłożył komórkę do ucha. 
- Lou – doszedł go spanikowany głos Nialla – Harry, gdzie on jest. Powinien być w mieszkaniu, ale go tu nie ma. Wiem, że planowałeś go dzisiaj odwiedzić.
- Jesteśmy w szpitalu – wykrztusił.
- Co? Co się stało? – musiał lekko odsunąć telefon od ucha, kiedy w po drugiej stronie rozniósł się piskliwy krzyk blondyna.
- Harry rodzi – poinformował ich.
- Zaraz tam będziemy – rzucił i się rozłączył. 
Ponownie ukrył twarz w dłoniach, jednak tym razem nie płakał. Kiwał się na krześle, modląc w duchu, aby wszystko było dobrze. Żeby nie wystąpiły żadne komplikacje, a Harry i dziecko byli zdrowi. 
Siedział tak do momentu, kiedy nie przybyli jego przyjaciele. Niall od razu zgarnął go w swoje objęcia. Szatyn ponownie zaczął szlochać i mówić jak bardzo beznadziejny jest, że wszystko zniszczył, że Harry już go nie chce i nie pozwala się zbliżać do siebie i dziecka. Blondyn przez cały ten czas trzymał go w ramionach, mówiąc, że wszystko się ułoży, a Harry potrzebuje tylko jeszcze trochę czasu.
*****
- Hej – usiadł na twardym szpitalnym krześle obok łóżka, na którym leżał zmęczony loczek, a w dłoniach trzymał małe zawiniątko – Jak się czujesz?
- Dobrze – oderwał wzrok od synka i lekko się uśmiechając, spojrzał na niebieskookiego – Jestem zmęczony, ale wszystko w porządku.
- Cieszę się – wychylił się spoglądając na chłopca, który właśnie rozchylił swoje powieki – Jest śliczny.
- Tak – czuły uśmiech ozdobił jego twarz, kiedy spojrzał na małego – Ma oczy Louisa – wyszeptał, jednak Niall to bardzo dobrze usłyszał. Na moment z jego twarzy zniknął uśmiech, kiedy spoglądał błękitne tęczówki. Dokładnie w takie same jakie miał Tomlinson. Był to najpiękniejszy błękit jaki widział. 
- Wiesz – zaczął ostrożnie Niall – Louis jest zdruzgotany po tym jak go wyrzuciłeś – loczek nic nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami – Wiem, że cię skrzywdził, ale to również jego dziecko. Ma prawo je poznać.
- Wiem, ale… - jego głos drżał – Nawet nie wiesz jak chciałem, aby tam ze mną był. Jednocześnie tego chciałem i nie chciałem. Nie mogłem przebywać w jego obecności, ponieważ każde spojrzenie na niego wywoływało u mnie jeszcze większy ból. Mimo to kocham go, tak bardzo go kocham, ale nie potrafię mu wybaczyć.
- Rozumiem, ale pozwól mu chociaż na chwilę tu wejść – poprosił blondyn – Nawet nie wiesz jak on teraz wygląda.
- Nie Niall, nie chcę go widzieć. Nie teraz – pokręcił przecząco głową.
- Dobrze – westchnął – Ale pozwól mu chociaż zobaczyć Marcela.
Zapanowała cisza podczas, której Harry wpatrywał się w swojego synka i zastanawiał się nad odpowiedzią. Wiedział, ze Irlandczyk miał rację. Louis miał prawo poznać swoje dziecko. Pomimo tego co szatyn zrobił, wiedział, że kocha małego i będzie wspaniałym ojcem.
Ponownie spojrzał na przyjaciela i bez słowa podał mu chłopczyka. Niall uśmiechnął się do niego z wdzięcznością i wyszedł na korytarz, gdzie stała reszta chłopaków. 
- Lou, przykro mi – spojrzał na przyjaciela, który siedział na krześle, tępo wpatrując się w ścianę – Harry nie chce się spotkać, ale zgodził się, abym na chwilę przyniósł ci Marcela.
Louis od razu poderwał się z krzesła podchodząc do Horana i ostrożnie odebrał od niego chłopczyka. Od razu spojrzał na synka, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. 
- Cześć skarbie – zgruchał do malca – Jesteś idealny. Tata tak bardzo cię kocha i nigdy nie przestanie, pamiętaj o tym– pocałował go lekko w czółko. 
*****
Ostrożnie uchylił drzwi do pokoju, gdzie leżał Harry. Cicho podszedł do łóżeczka gdzie spał Marcel i ostrożnie biorąc chłopca w ramiona, przytulił go do swojej piersi.
Jego przyjaciele już dawno stąd wyszli, jednak on nie miał takiego zamiaru. Wiedział, że Harry nie chce go widzieć, jednak on musiał. Musiał go ujrzeć, nawet jeśli chłopak miał spać i być nieświadomy tego, że ma gościa. Dlatego teraz stał tutaj, w ramionach trzymając swojego synka i spoglądając na śpiącą twarz ukochanego.
Krążył po sali, kołysząc w ramionach chłopca i cicho nucił pod nosem, czule spoglądając na małego. Kochał go, tak bardzo go kochał, od chwili gdy tylko Harry powiedział mu o ciąży. 
- Co tu robisz? – z transu wyrwał go zachrypnięty, lekko zaspany głos. Harry siedział na łóżku przecierając oczy piąstkami.
- Harry – zaczął, ale loczek mu przerwał.
- Odłóż Marcela i wyjdź – zażądał, starając się być stanowczym. Nie mógł pokazać, że to co zobaczył go rozczuliło i w tej chwili miał ochotę wybaczyć wszystko Louisowi, byle tylko mógł już zawsze móc patrzeć się na niego i malca.
- Nie – zaprotestował.
- Louis, wyjdź.
- Powiedziałem nie. Wiem, że cię skrzywdziłem i to bardzo, ale dalej cię kocham. Ciebie i Marcela i skoro ty nie chcesz dać mi szansy, nie chcesz pozwolić, abym to jakoś naprawił, to chociaż pozwól mi spotykać się z synem. Bez względu na to, co zrobiłem, uważam, że mam do tego prawo – nie miał zamiaru odpuścić. Miał prawo widywać się z synem i nie pozwoli, aby loczek mu to uniemożliwił. 
Zapadła cisza, podczas której, obje się w siebie wpatrywali. Harry wiedział, że Louis ma rację, zresztą już przerabiał ten temat z Horanem. Westchnął cicho, spuszczając głowę.
- Tak, masz racę. Przepraszam. Możesz przychodzić do Marcela, jednak chciałbym, abyś wcześniej mnie o tym informował – odpowiedział.
- Dziękuję – Louis posłał mu szeroki uśmiech, a Styles nieśmiało go odwzajemnił. 
*****
Niby wszystko było dobrze, ale jednak nie było. 
Louis starał się jak najczęściej odwiedzać Harry’ego i Marcela, oczywiście wcześniej o tym informując loczka. Za każdym razem komplementował chłopaka, czasami przynosił coś dla niego lub dziecka i starał się jak najbardziej wyręczać chłopaka w opiece nas Marcelem, aby loczek mógł odpocząć. Wiedział, że chłopiec nie daje mu spać w nocy, często się budząc.
Tomlinson miał cichą nadzieję, że w końcu uda mu się ponownie zbliżyć do Stylesa, że Harry mu wybaczy i da kolejną szansę, i w końcu będą mogli stworzyć rodzinę.
Harry był bardzo wdzięczny szatynowi za pomoc, jednak czuł, że tak dłużej nie wytrzyma. To wszystko co robił Louis, to jak się zachowywał, jak traktował loczka i ich syna. Wiedział to, wiedział, że to jego Louis. To był mężczyzna, którego kochał z całego serca, nawet jeśli ten tak bardzo go skrzywdził. I to właśnie był problem. Pomimo tego, że go kochał, nie umiał do niego wrócić. Bał się! Bał się, że Louis mógłby ponownie go w ten sposób skrzywdzić. A kolejnego razu by nie przeżył. Najlepszym wyjściem byłoby poznanie kogoś nowego, z nadzieję, że się zakocha i zapomni o Tomlinsonie. To był jedyny sposób, aby ponownie móc być szczęśliwym. Długo nad tym myślał, szukał wszelkich za i przeciw, aż ostatecznie podjął decyzję.
*****
- Zayn – loczek posłał szeroki uśmiech mulatowi, kiedy ten przekroczył próg mieszkania – Wejdź – zaprosił go do salonu i ruszył za gościem w ramionach kołysząc Marcela, którego próbował uśpić.
- Cześć – przywitał się – Jak Marcel? Przeziębienie przeszło? – podszedł do chłopaka, spoglądając na dziecko, a duże niebieskie tęczówki utkwiły w nim wzrok.
- Tak, na szczęście już jest dobrze – spojrzał z czułością na syna.
- To dobrze. Louis dosłownie wariował, kiedy mały był chory – Harry poczuł jak jego serce przyspiesza, kiedy brunet wspomniał imię jego byłego narzeczonego - Co się stało Harry? – zajął miejsce na kanapie – Tak nagle poprosiłeś o spotkanie i nie chciałeś, aby ktokolwiek o nim wiedział.
- Potrzebuję twojej pomocy i całkowitej dyskrecji. Mogę na to liczyć?
- Oczywiście – odpowiedział poważnie marszcząc brwi. Zastanawiał się co takiego wymyślił Styles.
*****
- Co to ma znaczyć?! – wykrzyknął zirytowany szatyn. W dłoniach trzymał pudełeczko. W środku znajdował się pierścionek zaręczynowy. Jednak to nie to, aż tak bardzo zirytowało Louisa – Jak to wyjechał? Kiedy? Gdzie?
- Nie mam pojęcia – westchnął Liam – Kiedy wróciłem z pracy nie było ani Harry’ego, ani Marcela, ani ich rzeczy. Zostawił po sobie jedynie kartkę z informacją, że musi wyjechać, jeśli chce sobie ułożyć na nowo życie, a obok leżało to pudełko – odpowiedział, wskazując palcem na przedmiot, który trzymał niebieskooki.
- I nic więcej? Żadnych wyjaśnień, żadnego listu? Tylko tyle?
- Przykro mi Lou – Payne podszedł do przyjaciela i przyciągnął go do mocnego uścisku – Przykro mi.
Po policzkach szatyna zaczęły spływać łzy, a po chwili z jego gardła wydostał się głośny szloch. Właśnie stracił dwie najważniejsze osoby w jego życiu i nie wiedział, czy jeszcze kiedyś uda mu się je odzyskać. Przez jeden błąd zniszczył swoje życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro