20
"Bo gdyby słowa nie miały mocy, nic by nie było prawdziwe"
Lucas
*czwarty dzisiaj
Powiedziałem Sharon, że muszę wziąć bagaże z samochodu. Ona czeka na mnie w swoim pokoju. A tak naprawdę, musiałem wziąć gitarę. Specjalnie zabrałem ją ze sobą.
Zamiast do domu kieruje się do okna, przez, które kiedyś często wchodziłem. Ona się tego spodziewa, ale na pewno nie spodziewa się piosenki.
Staję pod jej oknem z gitarą i zaczynam śpiewać.
-Jesteś to ty
Jedna droga by zostawić to za sobą.
Jedna droga by opuścić to miasto.
Jedna droga by nigdy tu nie wrócić.
Sharon staje w oknie, a potem je otwiera. Przypatruje mi się z uśmiechem.
-A potem pojawiasz się ty.
Wszystko czego nigdy nie chciałem.
Nagle droga bez powrotu, wyjawia
Drogą powrotną.
A teraz moja jedyna miłość płaczę, a ja mam ochotę rozpłakać się z nią, ale jestem pieprzonym facetem.
-To jesteś ty.
Jesteś moim powrotem do tego miejsca.
Miejsca, którego nienawidzę, ale
Jesteś tu ty.
Czy to wystarczy, żeby tu wrócić?
Czy to wystarczy, żeby cię mieć?
Jesteś tu ty wczoraj i dziś.
W tym mieście, którego nienawidzę.
Na tej drodze na, którą nie wrócę.
Ale to ty.
- Nie wystarczyło mówię - gdy ocieram je łzę z policzka.
- To Chris - uśmiecha się przez łzy.
- On jest powodem - zaczyna się śmiać.
- Kto by pomyślał, że przyjedziesz tu do Chrisa? - wycałowuje każdą jej łzę.
- Do kogo należysz? - szepcze jej do ucha, gdy biorę ją na ręce.
- Do ciebie.
- Kto cię kocha najbardziej na świecie? - sunę językiem po jej szyi.
- Ty - przenoszę ją przez okno i sadzam na łóżku.
- Kogo ty kochasz? - pytam ją.
- Tylko ciebie - sięga do mojej koszulki, a ja szybko się jej pozbywam.
- Nie powinienem cię wypuszczać wtedy z domu - wspominam nasz ostatni seks.
- Bez siebie - opadam swoimi ustami na jej, a potem pozbywam się jej koszulki. Moja dziewczyna nie ma stanika, moje dłonie od razu są na jej piersiach, a jej przy moim pasku. Chwilę potem oboje jesteśmy nadzy i Sharon jest pode mną. Całuje ją po brzuchu, gdy ona nie spuszcza ze mnie wzroku. Wracam pocałunkami, na piersi, potem na brzuch, potem gryzę ją w biodro jak za pierwszym razem. A potem wracam do jej ust i mocno całuje. Sharon zaplata dookoła mojej talii nogi, a ja ocieram się o nią, jednak w nią nie wchodzę.
- Kocham cię bardziej niż nienawidzę tego miasta - a potem wykonuje jedno mocne pchnięcie i jestem w niej cały.
- Bardziej? - pyta cichutko, gdy wkłada dłonie pod moje pachy i przytula mnie do siebie, tak, że ocieramy się o swoje klatki piersiowe. Nie ruszam się, a tak cholernie chcę. Sharon i tak wydaje z siebie jęk gdy przysuwam się do jej ust.
- Bardziej od czegokolwiek, bardziej niż mógłbym nienawidzić.. - nie daje mi dokończyć, bo znowu mnie całuje.
- Kochaj się ze mną - kiedyś bym tego nie zrobił. Dzisiaj robię dokładnie to, czego oboje tak pragniemy. Wysuwam się z niej, żeby potem powolnie się w nią wsunąć. Przysuwam swoje usta do jej, nie spuszczając z niej wzroku. Moje dłonie, rolują jej sutki, a jej dłoń przysuwa mnie jeszcze bliżej do niej, łapiąc za tyłek. Poruszam się w nieznośnie wolnym tempie, przeciągając ten moment, kochając ją tak jak nie robiłem tego przez ostatnie dwa miesiące. Sharon jęczy, a potem zaciska się dookoła mnie.
- Kurwa - uśmiecha się i w końcu mnie całuje, wykonuje kilka ostatni pchnięć, nim oboje leżymy obok siebie. Ona wtula we mnie swoje nagie ciało, a ja trzymam ją tak mocno, żeby nikt we mnie nie zwątpiła.
- Powiedz to jeszcze raz.
- Kocham bardziej niż nienawidzę - i tym razem to ona jest na mnie.
- Powtórka? - pyta.
- Sharon - łapie ją za kark i przyciągam do siebie, gdy ona zaczyna się o mnie ocierać.
Tak mija nam cała pieprzona noc.
Czuję jakbyśmy nadrobili całe pieprzone zaległości, ale czuję, że nigdy do końca sobie tego nie wybaczę.
Chociaż teraz wiem jedno.
Mission Beach to tylko kawałek ziemi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro