12
"Powiedz, że odległość to nie problem, bo będziesz tam ze mną"
Sharon
Odbiera mnie z lotniska i całą drogą do mieszkania milczymy.
On trzyma dłoń na moim karku i pieści go palcami, tylko znowu czuję się tak jak wtedy gdy przyjechałam po raz pierwszy po dwóch latach nieobecności. Ten dotyk pali, w ten okropny sposób.
Wysiadamy z samochodu i w ciszy idziemy do mieszkania.
Minęły prawie dwa miesiące od czasu gdy żyliśmy razem.
Gdy wchodzimy do mieszkania rzucamy się na siebie.
Bez słów. Jakbyśmy wiedzieli, co to dokładnie znaczy.
Rzucam się na jego usta, gdy on łapie mnie zaborczo za kark.
Nasze języki toczą własną bitwę, wyzywając się, pociągając, nie grając w grę wstępną, one się pieprzoną, jesteśmy zdesperowani i mamy na sobie za dużo ubrań.
Ja zrzucam moje buty, on szybko rozwiązuje swoje, a potem przewracam go na plecy. Nie doszliśmy nawet do salonu. Cały czas jesteśmy przy drzwiach naszego mieszkania, nawet ich nie domknęliśmy. Luke właśnie robi to stopą.
Siadam na nim okrakiem i całuję go po szyi, aż on przyciąga moją głowę do swoich ust. To jest desperackie, zwierzęce, krzyczące jak bardzo siebie potrzebujemy, jak bardzo nienawidzi odległości i zarazem mówiące, że żadne z nas się nie podoba.
Luke zdejmuje ze mnie koszulę i całuje mnie od szyi, do obojczyka, między piersiami, ssie sutki przez materiał stanika, a potem obcałowuje cały brzuch i rozpina spodnie. Ściągam je z siebie szybko razem z majtki, a on pracuje nad swoimi spodniami, ja zdejmuje z niego koszulkę, a potem sama ściągam z niego spodnie. Nie ma gry wstępnej, czułych słówek. Opuszczam się na całą jego długość i desperacko poruszam w przód i w tył. On wbija swoje biodra w moje, przyśpieszając ruchy. Nikt nic nie mówimy, po prostu na siebie patrzymy. Pochylam się zmieniając kąt jego pchnięć. Moje usta lądują na jego, moje piersi ocierają się o jego nagą klatę piersiową. Jego ręce są na moim tyłku, jego ręce ściskają mój tyłek. Moje usta ssą skórę na jego szyi, zostawiając ślady. On spowalnia pchnięcia, przedłużając cierpienie i rozkosz. Gryzie moją szyję, piersi, gdy ja go oznakowuje pokazując do kogo należy.
W końcu obydwoje odpuszczamy i dochodzimy.
- Nie pojadę tam, kurwa.
- A ty już nie musisz tam wracać - mówi gdy zsuwa mnie z siebie.
- Nie ma kurwa mowy, koniec bycia osobno.
- To jest moja rodzina!
- Ja też nią kurwa jestem! - nie wiem jak długo się nie kłóciliśmy.
- Gówno prawda - stoimy przed sobą nadzy, ale nie bezbronni. Obydwoje mamy słowa i one zawsze doprowadzały do ruiny. Nie dziki seks, ale słowa.
- Co, powiedziałaś?
- Słyszałeś, kurwa! - stoimy przed sobą, nie dotykamy się.
- Nie chcesz, żebym była twoją żoną, ani urodziła twoje dzieci!
- Masz dwadzieścia cztery lata!
- I kurwa co z tego? Powiedz mi co z tego?
- To za wcześnie!
- To nie przeszkadza twoim przyjaciołom! I nie możesz mi kurwa obiecać, że za pięć lat będziesz tego chciał!
- Nigdy cię nie oszukiwałem!
- Gówno prawda! Mówiłeś, że się nie boisz! Że nie przeraża cię małżeństwo, mogłam nawet nazywać cię mężem dla żartu!
- Właśnie kurwa dla żartu!
- Nigdy nie będę niczyim mężem!
- A ja nie będę przez całe życie czyjąś dziewczyną! - zbieram swoje rzezy i szybko się ubieram.
- Jeśli teraz wyjdziesz i tam wrócisz to koniec - mówi stanowczo. Waham się chwilę i wiem, że on to widzi.
- Mission Beach od zawsze było naszym końcem, kochanie - i zamyka za sobą drzwi.
Nie jadę do przyjaciół. Jadę na lotnisko i wsiadam w pierwszy samolot. Nie obchodzi mnie, że spędzam na lotnisku trzy godziny, ani, że Cam jest wściekły na Luka, bo domyśla się, co za szło.
Luke nie dzwoni, nie ma nas.
I wcale nie chodzi o bycie żoną i mężem to był tylko pretekst, nie chodzi nawet o dzieci.
Chodzi o to, że dla niego niechęć do miasta jest ważniejsza ode mnie i od naszej rodziny.
Nienawidzę siebie za to, co powiedziałam o rodzinie, ale nienawidzę go za to, że po prostu pozwolił mi odejść.
A co gorsza, wiem, że po mnie nie przyjedzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro