Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

missing pieces

Ten oneshot napisałam w 2017 roku, miałam go nie publikować i zapomniałam o nim. Niedawno znalazła go w plikach na laptopie, przeczytałam, nawet mi się spodobał, więc poprawiłam go na tyle, aby niektóre rzeczy miały kontekst i jakoś się to trzymało kupy. Mam nadzieję, że wam się spodoba!

***

Krople deszczu uderzały w przednią szybę samochodu, latarnie uliczne oświetlały drogę pojazdom sunącym po mokrym asfalcie. Mężczyzna od dziecka nie przepadał za angielską pogodą. Uwielbiał przebywać na świeżym powietrzu, grając w piłkę ze swoim tatą lub bawiąc się w przeróżne zabawy z siostrą albo mamą, lecz często uniemożliwiał mu to deszcz bądź chłodna pogoda na zewnątrz, kiedy to jego rodzicielka nie pozwalała wychodzić mu z domu w obawie, że chłopiec mógłby się przeziębić. Niestety, niedługo po tej beztrosce wszystko uległo zmianie. Nic nie było takie same, a mały chłopiec nie był tym samym tryskającym szczęściem i energią dzieckiem.

Trzydziestodwulatek o lekko poskręcanych z tyłu włosach podziękował swojemu szoferowi, gdy ten otworzył drzwi pojazdu, po tym jak wjechał do garażu willi pana Stylesa. Bez chwili wahania ruszył w kierunku schodów, wszedł do przestronnego mieszkania, po czym odwiesił marynarkę na oparciu jednej z trzech małych, skórzanych białych kanap, poluzował krawat i złożył czuły pocałunek na policzku swojej żony leżącej na kanapie i dzierżącej w dłoniach książkę. Ista kobiety rozciągnęły się w uśmiechu.

– Jak w pracy? – zapytała, wstając z kanapy i podchodząc do męża.

– Męczący dzień – mruknął. Przejechał palcami po swoich włosach, zaczesując do tyłu niesforne kosmyki.

– Tatuś! – W tym momencie pięcioletni chłopiec wbiegł do salonu, tuląc się do nóg ojca.

Harry wziął syna na ręce i posadził go sobie na biodrze.

– A jak minął dzień mojemu małemu synkowi?

– Mamusia zabrała mnie do wesołego miasteczka, a potem na lody. Było super!

– Dobrze się bawiłeś i pewnie teraz jesteś zmęczony? – zapytał, a chłopiec skinął głową w odpowiedzi.

Harry zaniósł pięciolatka do łazienki. Podczas kąpieli Chris opowiadał mu o swoim dniu, a Harry słuchał i dopytywał o szczegóły z przejęciem. Następnie ubrał go w niebieską piżamę z Batmanem i położył jego drobne ciałko na łóżku.

– Poczytasz mi? – zapytał ojca, kiedy ten przykrywał go kołdrą.

– Oczywiście.

Mężczyzna wziął do ręki ulubioną książkę syna, położył się obok niego i zaczął czytać. Nie minęło nawet dwadzieścia minut, gdy chłopca zmorzył sen. Styles ostrożnie wyszedł z łóżka, przykrył go pod samą szyję, składając krótki pocałunek na jego czole, po czym opuścił pokój. Wrócił do Rose, która wygodnie wylegiwała się na kanapie pogrążona w lekturze.

– Musimy porozmawiać, Harry – oznajmiła w momencie, kiedy jej mąż zajął miejsce przy jej boku.

– O czym?

– O twojej pracy. – Oderwała wzrok od kartek, odkładając książkę na stolik do kawy. Ułożyła dłonie na brzuchu i spojrzała na Harry'ego z wyczekiwaniem.

– Co z nią nie tak? – Zmarszczył brwi.

– Myślę, że wiesz.

– Nie, nie wiem, kochanie. Olśnij mnie – powiedział łagodnie z wyraźną chrypką słyszalną w głosie.

Rose wzięła głęboki wdech i podniosła się z mebla. Stała odwrócona tyłem do męża, bojąc się, że znów ulegnie hipnotyzującemu spojrzeniu jego zielonych tęczówek oraz czułym słówkom szeptanym do ucha delikatnym i głębokim głosem.

– Zobacz, która jest godzina. Jest po dwudziestej pierwszej! Wróciłeś około godziny temu. I tak jest dzień w dzień – wyrzuciła z siebie. Zaciskając szczękę, odwróciła się na pięcie, by stanąć przodem do mężczyzny. Harry wstał i spojrzał na nią z góry. Kobieta uparcie starała się nie dawać za wygraną, unosząc władczo podbródek. – Nie uważasz, że trzeba coś z tym zrobić?

– Jest dobrze. Moja firma się rozwija, więc to chyba logiczne, że czasem muszę zostać dłużej, a ty musisz pogodzić się z tym, że będę więcej pracować, Rosalie – wyjaśnił obojętnie.

W dodatku użył jej pełnego imienia, co zwykle robił, kiedy nie miał ochoty na dyskusję. To rozdrażniło kobietę jeszcze bardziej.

– A gdzie czas dla mnie i dla Chrisa?

– Przecież się nim zajmuję – odparł z lekkim wyrzutem. – Skarbie...

Harry ułożył swoje dłonie na biodrach Rose, ale ona miała inne zamiary niż pieszczoty; uniosła dłoń i zamachnęła się, jednak jej nadgarstek został sprawnie zatrzymany i zamknięty w delikatnym, acz stanowczym uścisku mężczyzny.

– Nigdy więcej nie waż się mnie uderzyć – powiedział powoli, jakby chcąc, żeby każde pojedyncze słowo wyryło się w pamięci kobiety.

– Bo co?! – krzyknęła i wyrwała rękę, odsuwając się kilka kroków. – Zlejesz mnie?! Powtarzasz to za każdym razem! I co? I nic!

Za każdym razem, kiedy w jakiś sposób złościł się na nią, przypominał jej się początek ich znajomości – zaczęli w dość nietypowy sposób, ponieważ Harry zaproponował kobiecie bycie jego uległą, na co się zgodziła. Trwali w tym układzie dziesięć miesięcy, a później sprawy zaczęły się nieco komplikować, gdyż Rose zaczęła zakochiwać się w swoim dominancie. Wtedy za zachowanie, które nie podobało się Harry'emu, dostawała kary, między innymi bicie. Oczywiście wszystko to odbywało się za jej pełną, świadomą zgodą.

Teraz, kilka lat po zakończeniu układu, wciąż do tego nawiązywali w żartach, ale czasem zdarzało się i w sprzeczkach.

– Obudzisz Chrisa – wymamrotał wciąż spokojnie, czym tylko dolał oliwy do ognia.

– Tyle przesiadujesz w pracy, więc nie zdziw się, jak twoje własne dziecko powie ci, że nie zna ojca. Co mu wtedy powiesz? Tata to ja?

Szczęka mężczyzny napięła się pod wpływem złości, uwydatniając kości policzkowe, a usta ułożyły się w wąską linię. Zacisnął pięści i zamknął oczy, by choć trochę się uspokoić.

– Mówi do mnie „tato" – syknął przez zaciśnięte zęby. – Spędza ze !ną czas, nie traktuje mnie jak obcego mężczyzny.

– Ty też do swojego mówisz „tato", mimo że go nienawidzisz i wolałbyś być adoptowany lub nawet wcale się nie urodzić, chociaż to ostatnie wiem!

Styles przetarł twarz dłońmi. Musiał odetchnąć, jeśli ta rozmowa miałaby się w spokojny sposób. Wyszedł przez drzwi balkonowe do ogrodu. Przeszedł kilka razy w tę i we wtę, oddychając głęboko, aby uspokoić myśli. Nienawidził, kiedy Rose wyciągała sprawę jego ojca w najmniej oczekiwanych momentach, o czym doskonale wiedziała. Nadal zdarzały mu się gorsze momenty i wtedy zdarzało mu się wyznać, że przez piekło, które zgotował mu Rob, wolałby się nie urodzić. W takich sytuacjach Rose go pocieszała, lecz z równowagi wyprowadzało go to, kiedy używała tego przeciwko niemu.

Kiedy nieco się uspokoił, wrócił do środka, gdzie jego żona chodziła w kółko po salonie.

– Nie wciągaj teraz w to Roba, Rosalie. Zajmuję się Chrisem, tak jak mogę i nie mów mi, że mam go w dupie, ponieważ tak nie jest.

– Chyba o kimś jeszcze zapomniałeś. A gdzie czas dla twojej żony?

– Robię to, żeby było wam dobrze! Zajmuję się dzieckiem, jest źle. Nie zajmuję, to samo!

– Nie mówię, że źle. Masz tyle kasy, że możesz kupić Dublin i Warszawę! I nawet jeszcze ci zostanie! – krzyknęła po raz kolejny tego wieczoru. – Przystopuj.

– Rosalie.

– Nie rosaliuj mi tu. Kiedy ostatnio ze sobą spaliśmy? Harry, czy ty się wypaliłeś? Chyba czas na niebieską przyjaciółkę. Większość wolnego czasu spędzasz z naszym sy... – urwała i spojrzała na niego z otwartą buzią, zdając sobie z czegoś sprawę – Wykorzystujesz naszego syna?!

– Co?! Nigdy w życiu! Jak możesz mnie o to oskarżać – krzyknął piskliwie. Przez to oskarżenie poczuł się, jakby dostał porządnego kopa w brzuch, aż musiał przytrzymać się oparcia kanapy. Zemdliło go.

– Sam kiedyś robiłeś wszystko, bym nie zaszła w ciążę i mówiłeś, że jesteś jak twój ojciec oraz w jaki sposób zostałeś „wychowany" – tu zrobiła cudzysłów palcami – więc dlaczego mam to wykluczać?

– Przestań!

– Gdyby nie to, że upiłeś się do tego stopnia, by zapomnieć o gumce, pewnie do tej pory nie mielibyśmy dziecka. Jak zaczynałam kiedykolwiek temat dziecka, zawsze zbywałeś to tym samym.

~*~

Rose przemyła bladą twarz i wyszczotkowała zęby po tym, jak kolejny raz tego dnia zwymiotowała. Odłożyła szczoteczkę, ostatni raz spojrzała w lustro, po czym opuściła pomieszczenie. Spojrzała na swojego chłopaka, który leżał na łóżku, patrząc w telefon i marszcząc przy tym brwi w skupieniu. Tradycyjnie miał na sobie spodnie od garnituru oraz białą koszulę w nie wpuszczoną, która teraz była rozpięta do połowy. Wyglądał niesamowicie z tatuażami prześwitującymi przez cienki materiał i rozczochranymi włosami od ciągłego ich przeczesywania palcami.

Bała się powiedzieć mu o swoim złym samopoczuciu, bo po pierwsze nie wiedziała, jak zareaguje, a po drugie nie była pewna swoich przypuszczeń. Zagryzła wargę i wzięła głęboki oddech. Czuła się, jakby miała powiedzieć co najmniej coś w stylu, że musi wrócić do swojego rodzinnego miasta, ponieważ jedno z rodziców poważnie zachorowało, więc musiała się nim zająć i nigdy więcej nie zobaczyć się z chłopakiem.

– Harry – odezwała się cicho.

– Hm? – Podniósł wzrok znad ekranu i spojrzał na nią. – Coś się stało?

– Nie... Tak.

– Co?

– Bo... Harry, ja mogę być w ciąży – powiedziała na jednym wydechu, spuszczając wzrok na swoje splecione palce, które teraz wydawały się najciekawszym obiektem na ziemi.

– Słucham? Nie możesz być w ciąży.

– Harry! Robimy to bez przerwy, więc to raczej logiczne, że mogliśmy pewnego razu wpaść.

Usiadł i spojrzał na nią, uważnie lustrując wzrokiem sylwetkę dziewczyny.

– Zabezpieczałem się za każdym razem! Nie możemy mieć dziecka.

– Bo? Damy sobie radę – powiedziała niepewnie i przełknęła gulę rosnącą w gardle. Dobrze wiedziała, że skończy się jak zawsze, ale ta malutka iskierka nadziei podpowiadała jej, aby mimo wszystko spróbowała.

– Nie, Rose. Kurwa. Nie możemy, rozumiesz? – Wstał, górując nad swoją dziewczyną.

– Nie, nie rozumiem. – Musiała zadrzeć głowę do góry, by móc spojrzeć w jego zielone tęczówki.

– Rosalie.

Wzięła głęboki oddech na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego z ostrzeżeniem w głosie. To nie skończy się tak, jakby chciała.

– Słucham cię.

Mężczyzna z powrotem usiadł na łóżku, zakrywając twarz dłońmi i opierając łokcie na kolanach. Przygryzła wargę, bo zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Oczekiwała tego, że Harry się wścieknie, zacznie krzyczeć, a potem wyjdzie, trzaskając przy tym drzwiami. Niepewnie usiadła obok niego i potarła jego plecy.

– Boję się. Po prostu się boję. On miał rację, że jestem jak on. Wiesz wszystko. Mam jego geny i wiem, że to spieprzę i ty również powinnaś to wiedzieć. Nie chcę, żeby naszemu dziecku stała się krzywda. Teraz rozumiesz? – zapytał retorycznie i spojrzał na brunetkę wpatrującą się w niego. – Wolę, żeby nigdy się nie urodziło, niż żeby cierpiało.

– Nie jesteś – powiedziała łagodnie i dotknęła jego policzka. Serce ściskało jej się w piersi na samo wyobrażenie, przez jakie piekło musiał przejść w dzieciństwie mężczyzna. Chciała zrobić wszystko, by cofnąć czas i w jakiś sposób do tego nie dopuścić.

– Przykro mi, Rosalie.

~*~

– Zarabiam na was, opiekuję się nim, a ty śmiesz mnie jeszcze oskarżać o to, że biję czy wykorzystuję Christiana?

– Powinieneś pracować góra osiem godzin dziennie, ale jesteś szefem, więc nawet mniej, a nie ponad dwanaście!

– Skoro ci, kurwa, źle, to wypierdalaj! Podobno nie lubisz luksusów, więc co tu w ogóle robisz?! Dzięki mnie masz męża, dziecko, dom, pieniądze, pijesz najlepsze wino, na które samej nie byłoby cię stać, nawet gdybyś odkładała przez rok! Po co brałaś ze mną ślub? Dla kasy?

– W dupie mam twoje wino! Kocham cię, Harry, i wiem, że ty mnie też. – Załkała.

– Nie kochasz mnie – stwierdził sucho. – Kochasz tylko moje pieniądze. Widzisz we mnie tylko prezesa, a nie swojego męża i ojca swojego dziecka.

Rosalie już nie hamowała łez, które strumieniami spływały po jej czerwonych ze złości policzkach. Była pewna, że zdrada nie bolałaby tak bardzo, jak te oskarżenia.

– Jak możesz twierdzić, że cię nie kocham? Ale w porządku. Jeśli chcesz. – Otarła mokre policzki drżącą dłonią, starała się opanować drżenie głosu i mówić w miarę wyraźnie. – Wyniosę się stąd i nigdy więcej mnie zobaczysz.

– Świetnie. Christian zostaje ze mną. Nie wyrośnie z niego porządny facet, jeżeli będzie mieszkał pod mostem czy w jakiejś innej dziurze, gdzie panują warunki pieprzonej mamusi!

Kobieta dotknęła dłonią swojego dekoltu, odnalazła łańcuszek, zwinnym ruchem zrywając go ze swojej szyi. Ostatni raz spojrzała na zawieszkę w kształcie samolociku z papieru, po czym rzuciła przedmiot w klatkę piersiową męża, a ten złapał go w dłoń.

– Żegnam, panie Styles. – Przeszła obok niego i skierowała swoje kroki do drzwi. Zabrała swój płaszcz z wieszaka.

Opuściła ich wspólny dom, czując pustkę. Nie docierało do niej to, że te słowa opuściły usta jej męża. A może tak naprawdę całkiem obcego dla niej mężczyzny? Nie miała pojęcia, co myśleć o jego zachowaniu. Mogłaby zwalić to na wiele czynników i wrócić do niego, udając, że nie powiedział nic obraźliwego wobec niej. Ale nie potrafiła tego zrobić, bo mimo wszystko to ją zraniło i nie miała ochoty na niego patrzeć. Żałowała jedynie, że nie zabrała ze sobą Christiana, ponieważ to o niego bała się najbardziej.

Dopiero gdy za Rose zatrzasnęły się drzwi, do Harry'ego dotarło, co zrobił i że zachował się jak skończony cham oraz ignorant. Chciał ją zatrzymać, przeprosić, przytulić, pocałować, ale nie mógł nic powiedzieć ani zrobić. Wszystko było już skończone.

Przeniósł wzrok na przedmiot w ręce i teraz wszystko uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. Opadł plecami na ścianę, osuwając się po niej, oparł czoło o swoje kolana i pozwolił słonym łzom wypłynąć na zewnątrz wraz ze wszystkimi emocjami, które dusił w sobie. Jego chuda dłoń zaciskała się na zawieszce naszyjnika coraz mocniej. Nie czuł bólu wbijanego metalu w skórę. Jedyny ból jaki czuł to ten w sercu wraz z ogromną złością na samego siebie.

Wstał, odrzucając naszyjnik na stolik do kawy i otarł dłońmi twarz z łez, brudząc przy tym prawy policzek ledwo widocznym śladem krwi z rany. Chciał pobiec za Rose, ale jednocześnie też chciał strzelić sobie w głowę za to, co powiedział.

*

Minęły dwa lata. Dwa lata odkąd Rose opuściła ich wspólny dom i – jak powiedziała – nigdy więcej jej nie widział. Codziennie od tamtego dnia wychodził godzinę wcześniej biegać i biegał godzinę dłużej z nadzieją, że może wpadną na siebie tak jak wtedy.


Rosalie siedziała w swoim salonie wynajętej kawalerce, grając w karty wraz z Denise i Samuelem – byłą gosposią oraz szoferem pana Stylesa. Odeszli, twierdząc, że skoro nie było Rose, oni nie mieliby życia w tym domu.

– Denise, oszukujesz. Sam też! – żachnęła się.

– Nie, po prostu nie możesz pogodzić się z tym, że przegrywasz – stwierdził Samuel obojętnym tonem.

– Nieprawda. – Naburmuszyła się.

Denise zaśmiała się na ten grymas i jednocześnie poczuła ucisk w sercu. Rose robiła taką minę zawsze, gdy przekomarzała się z Harrym. Nigdy przed nikim nie przyznała tego, że lubiła ich razem. Pracowała długo dla pana Stylesa, więc nietrudno było jej zauważyć, jaki wpływ miała na niego Rose. Przy niej nie był tak rozdrażniony, kobieta wyciągała z niego niewielkie pokłady delikatności, o których Denise nie miała pojęcia. Po odejściu Rose znów stał się dawnym panem Stylesem, o ile nie gorszym. Samuel długo nie musiał jej namawiać, by rzuciła tę pracę razem z nim.

Po odejściu Sam dostał pracę w markecie, Denise aplikowała w wiele miejsc, między innymi jedno CV odważyła się wysłać na stanowisko kierownika kuchni w jednej z restauracji i, ku jej ogromnemu zdziwieniu, przyjęli ją. Rose dostała pracę przedszkolanki. Tęskniła za Harrym. Mimo kłótni, jego wad, nadal go kochała, lecz nie wiedziała, czy nadal chciałaby z nim być.

Pod wieczór, kiedy już została sama, postanowiła pobiegać. Szybko przebrała się w wygodniejsze ubrania, po czym zgarniając jeszcze telefon wraz ze słuchawkami, wyszła z mieszkania. Włożyła słuchawki do uszu, włączyła swoją ulubioną playlistę do biegania, a następnie skierowała się do pobliskiego parku.

Kiedy dotarła do małej sadzawki, przy której stała ławka, nieco się zirytowała, ponieważ ktoś już na niej siedział. Chciała tam na chwilę usiąść i odpocząć, ale jej miejsce zajął jakiś mężczyzna. Wysoki, miał szerokie ramiona. Tylko tyle mogła zobaczyć, ponieważ siedział do niej tyłem, a głowę zakrywał kaptur. Przez myśl przeszło jej, iż mógł to być Harry. Przewróciła oczami na samą siebie i odsunęła tęsknotę na bok. Prawdopodobieństwo spotkania go w Londynie było małe, nawet jeśli mieszkali w tej samej dzielnicy.

Chciała biec dalej, skoro nie mogła odpocząć w swoim ulubionym miejscu. Wtedy mężczyzna wstał, a serce Rose na chwilę się zatrzymało, ponieważ to naprawdę był jej Harry.


Wspomnienia z tamtego poranka wciąż tkwiły w jego pamięci i wydawałoby się, jakby to było tydzień temu, mimo że od tego dnia minęło blisko dziesięć lat. Teraz, odkąd wyrzucił ją z domu, pozwalając jej odejść, nie mógł sobie tego wybaczyć. Wciąż w nim tkwiła nadzieja na spotkanie z nią. Lecz nadzieja znikała z każdym nowym dniem. Nowym dniem bez Rose. Brunet przyłapywał się na myśli, że jego małżonka mogła nie żyć. Nie żyć z jego powodu. Ale te myśli od razu zastępował pozytywnymi; przecież zawsze mogła wrócić do rodziny, z dala od niego, z dala od Londynu i tam zacząć nowe życie, znaleźć nowego chłopaka, wyjść za niego, mieć z nim dzieci, przede wszystkim móc żyć normalnie oraz być szczęśliwą.

Od zawsze go bolało to, że nie mógł dać swojej własnej żonie szczęścia. Zamiast tego tylko nieszczęście i ból, zamiast wsparcia widziała w nim powód do płaczu. Nienawidził siebie za to i że ciągle ją ranił, popełniał błędy, przez które Rose cierpiała. Nienawidził siebie za to, że zawsze musiał powiedzieć nieodpowiednie słowa w nieodpowiednich sytuacjach. W ciągu tych dwóch lat nie raz zastanawiał się, jakim cudem dotarli do momentu, w którym zostali małżeństwem oraz wspólnie wychowywali dziecko.


Po otrzymaniu telefonu od doktora zostawił projekt, nad którym właśnie pracował, po czym pojechał do szpitala. Przed salą, gdzie leżała jego dziewczyna, czekała Amy, najlepsza przyjaciółka Rose. Harry spojrzał przez szybę na Rose rozmawiającą z Davidem, jej przyjacielem..

– Co z nią? – zapytał.

– Ma się dobrze – odpowiedziała krótko.

Po tym nie wymienili ani słowa, siedząc w ciszy, dopóki David nie opuścił pomieszczenia i pozwolił wejść Harry'emu. Leżała na łóżku szpitalnym, okryta białą kołdrą, a jej brązowe, długie włosy rozrzucone były w nieładzie na także białej poduszce. Brunet usiadł na przy łóżku Rose i złapał delikatnie jej drobną dłoń.

– Jak się czujesz? – zapytał z troską. Kobieta tylko wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od sufitu. – Kochanie...

Zabrała dłoń, którą trzymał i ułożyła ją na swoim brzuchu.

– Nie nazywaj mnie tak.

– Dlaczego?

– Bo nie lubię? – fuknęła.

– Kiedyś lubiłaś być tak nazywana. Co jest?

– Nic. Zostaw mnie. Po prostu mnie zostaw. – Przełknęła ślinę i skierowała wzrok na widok za oknem.

– Rose... – szepnął błagalnym tonem.

– Harry! Po co tu przyszedłeś, skoro w ogóle cię nie obchodzę?

– Słucham? – zapytał zaskoczony jej nagłymi zarzutami. Odchrząknął, ponieważ jego głos zabrzmiał dziwnie piskliwie.

– Jesteśmy inni – mówiła dalej, ignorując go. – Dwa różne światy, które nie pasują do siebie. Ty: seks, kasa, luksus. Ja: miłość, wierność, normalne życie. Dobrze wiesz, jaki nóż wbiłeś mi w serce. Pod sercem trzymałam twoje dziecko, a ty sypiałeś z moją najlepszą przyjaciółką. To jest miłość? Nie kochasz, Harry.

– Z Randy mieliśmy taki sam układ jak z tobą i innymi kobietami. Rose, błagam...

– Gdzie byłeś, gdy mnie bił i gwałcił?! W łóżku z nią. Jesteś pieprzonym egoistą. Nie masz uczuć ani serca! – wykrzyczała, odwracając głowę w jego stronę, aby móc na niego spojrzeć.

– Mogę mieć wszystko, ale nie jestem jasnowidzem!

Policzki brunetki zrobiły się czerwone ze złości i kolejnej fali smutku. Zacisnęła zęby, by ponownie się nie rozpłakać i nie nawrzeszczeć na Harry'ego. Wzięła głęboki oddech. Być może przesadzała, będąc w emocjach po tym, co niedawno przeżyła za sprawą swojego byłego chłopaka, który po wielu latach po zerwaniu nie mógł przeboleć ich rozstania. Więc teraz ją... zgwałcił. A jej obecnego chłopaka nie było przy niej, ale nieprawdą było to, że zdradził ją z jej byłą przyjaciółką.

– A wiesz w ogóle, dlaczego z tobą gadam? – Sięgnęła do swojej torby, po czym wyciągnęła z niej złożone ubranko dla dziecka, prostując je i pokazując Harry'emu. – Kochałam fasolkę. Żałuję, że cię poznałam i że twoi rodzice zaliczyli tak wielką wpadkę. Może lepiej, że nie urodziłam. Dziecko miałoby twoje geny. Jednego, wielkiego chuja.

– Dziękuję – mruknął, czując, jak coś w nim pęka.

– Twój ojciec miał rację, jesteś beznadziejny i nikt cię nie pokocha.

– Wiem, że miał rację, bo to mój tata, nie? – Wstał ze swojego miejsca i stanął przy końcu łóżka, zacisnął palce na ramie i uważnie wpatrywał się w twarz Rose.

– Matka cię nie kocha za to, co robiłeś, siostra, tata, ja i żadna uległa. Żyjesz sam, a gdy umrzesz, nikt nie zapłacze. Nawet Denise i Sam cię nienawidzą.

– I wiesz co? Cholernie się z tego cieszę.

Po tych słowach opuścił salę i szpital, ignorując zaskoczony wzrok Amy oraz uczucie w środku, którego nie czuł od dawna. Ostatni raz poczuł się tak, kiedy usłyszał od własnego ojca, że był nic nie wart.


Nienawidził siebie za to, że nie umiał trzymać języka za zębami. To doprowadzało do wielu kłótni między małżonkami – przynajmniej Harry uważał, że byli małżeństwem. Z każdym kolejnym mijającym dniem zaczynał wątpić w to, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Nawet nie liczył już na to, że kiedykolwiek będzie pomiędzy nimi dobrze. Jego relacje z synem także uległy zmianie. Niestety na gorsze. Christian odsunął się od niego, nie prosił go o wspólną zabawę, obejrzenie czegoś lub przeczytanie bajki przed snem, tak jak robił to kiedyś. Rozmawiał ze Stylesem tylko, jeśli to było koniecznie. I to martwiło Harry'ego. Wiele razy próbował z nim o tym porozmawiać, ale zawsze kończyło się to płaczem Christiana, a Styles ostatecznie niczego się nie dowiadywał.

*

Popołudniu odwiedziła ich Anne, matka Harry'ego i babcia Chrisa.

– Harry, Christian chce spędzić weekend u nas. – Głos kobiety sprowadził bruneta na ziemię i spojrzał na kobietę pustym wzrokiem.

– Jasne. Przygotuję mu rzeczy.

Udał się do pokoju syna, gdzie spakował ubrania na zmianę, piżamę oraz szczoteczkę do zębów do małego plecaka. Już miał wychodzić, gdy jego siedmioletni syn przebiegł mu pod nogami i wyrwał pluszaka, którego mężczyzna trzymał w ręce.

– Nie chcę go! – krzyknął chłopiec i cisnął maskotkę w róg pokoju. – Już dawno nie śpię z zabawkami.

– Christian.

– No co?!

– Chyba musimy porozmawiać.

– Skoro chyba to nic ważnego. Możesz porozmawiać sam ze sobą – odpyskował.

– Nie tak cię wychowaliśmy, gdzie twój szacunek do starszych? Jestem twoim ojcem i powinieneś mnie szanować.

Chłopiec patrzył w ścianę przed sobą, niewzruszony słowami swojego taty.

– Szanować? Jeśli chodzi ci o taki szacunek, jaki ty miałeś do mamy, to właśnie cię szanuję.

– Słucham? – zapytał zdezorientowany słowami Chrisa. Styles był zdziwiony, że siedmiolatek potrafił dogryźć mu w taki sposób.

– To, że mama się wyprowadziła, jest wyłącznie twoją winą! Krzyczałeś na nią i kazałeś jej wyjść. Tak, słyszałem to. Nie jestem tak głupi, jak sobie myślałeś. Mam siedem lat i jestem już duży, daję sobie radę bez ciebie. Nienawidzę cię za to, że wygoniłeś mamę i ciągle mi kłamałeś, myśląc, że w to uwierzę. Nie jesteś moim tatą.

Po tych słowach wyrwał plecak od swojego ojca i nie patrząc na niego, pobiegł w kierunku schodów.

– Uważaj na schodach – ostrzegł go Styles, kiedy Christian miał zamiar pokonać pierwszy stopień.

Chwycił jego malutką dłoń, by w razie co, uchronić go przed upadkiem. Jednak młody Styles nie chciał pomocy ojca i wyrwał dłoń z jego uścisku.

– Nie! Umiem chodzić.

Harry nie zdążył zareagować, gdy chłopiec zbiegł na dół, biegnąc do swojej babci siedzącej na kanapie.

– Spakowałeś wszystko? – zapytała Anne, gdy jej syn postawił plecak chłopca przy niej.

– Wszystko. – Kucnął przed chłopcem, który siedział na kanapie przytulony do boku Anne i uważnie patrzył na swojego ojca. – Bądź grzeczny i słuchaj się babci, dobrze? – zwrócił się do niego z lekkim uśmiechem.

Chłopiec zaś odwrócił się do Anne, patrząc na nią do góry.

– Pójdziemy na lody, babciu?

– Oczywiście, kochanie. – Pogłaskała jego brązowe, lekko kręcone włosy.

– Tylko nie kładź go późno spać.

– Oj, daj spokój, Harry. Jutro nie idzie do szkoły, więc może posiedzieć trochę dłużej.

Styles przytaknął i wstał. Wymienili jeszcze kilka zdań, po czym pożegnali się, a Anne z Chrisem opuścili dom.

*

Nadszedł kolejny dzień, czyli sobota. Harry chodził bez celu po całym domu, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Próbował pracować, ale na niczym nie mógł się skupić. Odkąd jego matka wraz z Chrisem wyszli z domu, jego myśli bez przerwy bombardowały go kolejnymi powodami do obwiniania siebie. Nie mógł wyrzucić z głowy słów syna o tym, że nie uważał go za swojego ojca.

Na bieganie było za zimno i co jakiś czas padał delikatny deszcz. Był więc skazany na siedzenie w domu, gdzie jak na złość nagle wszystko zaczęło mu przypominać Rose. Wciąż nie dawała znaku życia i mimo że minęło dwa lata, w jego głowie te wspomnienia były nadal świeże.

Wyjął z barku pierwszy lepszy alkohol i usiadł na kanapie, nawet nie kłopocząc się o wzięcie szklanki. Upił łyk, czując w ustach gorzki posmak whiskey. Kolejny łyk, kolejny i kolejny, a z każdym kolejnym rozdrażnienie zaczęło powoli ustępować. Oparł głowę o oparcie mebla, zamknął oczy. Lekko kręciło mu się w głowie, ale w końcu poczuł upragnioną ulgę, więc pociągnął jeszcze kilka łyków, po czym odstawił butelkę. Uśmiechnął się do siebie i rozejrzał się po salonie. Kanapa i dwa fotele obite białą skórą, ciemny stolik do kawy, fortepian, szary wazon z kwiatami, kominek, a nad nim duży telewizor, lampa stojąca przy pomiędzy kanapą a fotelem na stoliczku w kolorze ciemnego brązu, na którym od dwóch lat leżał naszyjnik Rose z zawieszką w kształcie papierowego samolociku. Na widok biżuterii ulgę zastąpiła złość i rozpacz.

Mężczyzna wstał gwałtownie, niemal upadając przez to. Gdy odzyskał równowagę, złapał lampę i rzucił nią przed siebie, a ta roztrzaskała się na panelach. Podobnie skończył wazon niewinnie stojący za fortepianem. Już chciał zrzucić wszystkie zdjęcia stojące nad kominkiem oprawione w ramki, ale powstrzymał go widok uśmiechniętej Rose na jednym z nich. Była to fotografia jego żony wraz z dwuletnim Christianem. Powiódł wzrokiem po kolejnych, na których głównie znajdowała się ich trójka. Wziął głęboki oddech, czując zbierające się łzy w kącikach oczu. Chciał odwrócić wzrok, by nie musieć patrzeć na to wszystko, co stracił, ale nie potrafił tego zrobić. Roześmiana Rose, dorastający Chris i w końcu szczęśliwy Harry gdzieś między nimi.

Znów wiązanka najgorszych wyzwisk skierowana do jego osoby opuściła usta mężczyzny, a on szybko wyszedł z salonu, potem z domu. Teraz rozpadało się na dobre, lecz nie obchodziło to Harry'ego, który był prawie cały mokry, zanim zdążył wyjść na ulicę. Szedł skulony i zmoknięty pustą ulicą w stronę parku, choć sam nie wiedział, gdzie chciał się udać. Wiedział tylko, że jak najdalej od domu, więc długo włóczył po ulicach Londynu. Błądził zamglonym wzrokiem dookoła, dopóki jego wzrok nie spoczął na skulonej kobiecej sylwetce siedzącej na ławce. Brunetka była cała zmoknięta i drżała z zimna, a jej ramiona pokrywał jedynie cienki sweterek. Chwiejnym krokiem podszedł do niej i zajął miejsce obok niej, teraz usłyszał także szloch dziewczyny.

– Co tu robisz? – zapytał, przyglądając się uważnie, jak odgarnęła do tyłu mokre włosy sięgające jej do ramion.

– To samo mogę zapytać ciebie... – zamilkła, gdy spojrzała na siedzącego obok mężczyznę, oboje zamarli w bezruchu.

Harry patrzył na swoją żonę, a Rose patrzyła na swojego męża.

– R-Rose...

– Nie wierzę. – Wstała i odeszła kilka kroków od ławki. – Nie wierzę, że po dwóch latach tak po prostu wpadamy na siebie w parku. A ty w dodatku jesteś pijany.

– Posłuchaj mnie, dobrze? – rzucił spanikowany tym, że znów odejdzie, a on nie wykorzysta danej mu szansy.

Rose po prostu przytaknęła, bo chciała posłuchać, co miał do powiedzenia. Dwa lata temu mogłaby powiedzieć, że powinien milczeć, ponieważ już powiedział to, co myślał i nie potrzebowała więcej żadnych wyjaśnień. Równie dobrze teraz mogłaby go zostawić na tym deszczu i odejść, gdyby nie to, że wciąż go kochała. I nigdy nie przestanie, nieważne, że zrobiłby coś, za co powinna dać mu w twarz, a potem zostawić i nigdy nie wracać. Choć można powiedzieć, że po tym, co powiedział wtedy, to należało mu się.

Ale ona chciała go odzyskać. Jego oraz swojego syna. Jednak najpierw czekała na nich długa droga pracy nad ich relacją, godziny, nawet dni szczerych rozmów.

– Słucham cię, Harry.

Mężczyzna odgarnął mokre kosmyki włosów z twarzy i odetchnął głęboko. Potarł czoło, próbując zebrać myśli. Alkohol płynący w jego żyłach w tej chwili tylko wzmożył potok myśli w głowie, nie wiedział, od czego powinien zacząć.

– Mam sobie za złe to, co zrobiłem i bardzo chciałbym cofnąć czas, żeby tamta rozmowa przebiegła inaczej – przerwał i uniósł wzrok ze swoich dłoni na Rose, która wpatrywała się na niego wyczekująco z założonymi rękami. – Brakuje mi ciebie i tęsknię za tobą, Chris także.

– Ja za tobą też, Harry – szepnęła.

– Wrócisz?

– Najpierw mamy sobie wiele do powiedzenia.

Nie odpowiedziała wprost, ale skoro chciała rozmowy, pojawiło się nikłe światełko w tunelu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro