Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02/02/19

Baekhyun nie miał pojęcia jak długo był nieprzytomny, ale kiedy w końcu się obudził wokół było całkowicie ciemno. Czuł, jak jego oddech niebezpiecznie przyśpiesza. Panika ogarnęła jego ciało, kiedy zaćmiony umysł nasunął mu retrospekcję wypadku. Czuł, jakby każdy kolejny wdech zabierał mu powietrze, zamiast wtłaczać je do jego płuc. Nie mógł swobodnie oddychać. Jego głowa pulsowała tępym bólem, a oczy mimo ciemności wyłapały plamy krwi wokół. Nie czuł swoich stóp. O matko, dlaczego nie czuł swoich stóp?

Wokół nie było niczego prócz drzew oraz części samochodu znajdujących się gdzieniegdzie. Padał śnieg. Ciężkie płatki przysypywały wszystko wokół. Baekhyun podniósł wzrok na rozbite lusterko wsteczne. Mógł zobaczyć, że ślady kół, które powinny znajdować się za nim dawno już zginęły pod warstwą białego puchu.

Dlaczego nikt jeszcze go nie znalazł? Jak długo znajdował się w tym miejscu? Czy był tu bezpieczny? Jakie zwierzęta żyły w okolicy? Czy miasto lub bardziej wioska jego sióstr znajdowała się blisko? Czy ktoś już idzie w jego kierunku, aby mu pomóc?

Miał tyle pytań w głowie. Z każdym momentem napływały kolejne. Nie miał pojęcia w której chwili zaczął płakać. Jego gardło tak okropnie bolało! Dlaczego nie mógł oddychać?

- Spokojnie, spokojnie. -Szepnął do siebie kilkakrotnie. Jego głos był tak zachrypnięty, że sam się go przestraszył. Wielkimi oczami mierzył swoje ciało uważnym spojrzeniem. Jego dłonie były zakrwawione, ale prócz malutkiego zranienia nie miał na nich ran. Ta, którą miał była zbyt mała, aby wydać taką ilość krwi. To nie był dobry znak. Spojrzał na swoją twarz w lusterku. Wyglądała całkiem dobrze. Przy linii włosów był ciemny siniak i nacięcie, które przestało już krwawić. Ono również było małe, niemal ginęło pod jego rozwianą grzywką. Kilka włosów przyczepiło się do zaschniętej krwi powodując u niego odruch wymiotny. Nie mógł na to patrzeć.

Podniósł drżącą dłoń i objął nią lusterko, aby spojrzeć na swoją szyję. Była podrapana w wielu miejscach, ale to wciąż zadrapania i siniaki.

Jego bok. To jego bok tak krwawił. Był tego pewny, bo brązowy płaszcz miał ogromną, czerwoną plamę. Był rozcięty i przez to mężczyzna widział zakrwawiony sweter. Spojrzał na drzwi. Krwisty kolor tak bardzo go przerażał. Był wszędzie. Drzwi pękły od wewnątrz. Ich plastikowa obudowała była rozszarpana. Nie wiedział co to spowodowało. Miał wiele przedmiotów w samochodzie. Zawsze był okropnym bałaganiarzem.

Kawałek plastiku z wytworzonej dziury musiał rozciąć jego ciało. Bał się na to spojrzeć. Musiał poczekać na pomoc. Był pewny, że znowu straci przytomność, jeśli rana wyglądała wyjątkowo źle.

Jego uda były w całości. Spodnie, które miał na sobie były rozdarte w kilku miejscach. W środku samochodu było pełno szkła. W miejscu przedniego, bocznego okna pasażera nie było już niemal niczego prócz kilku odłamków. Przednia szyba była niesamowicie popękana, ale nie rozpita. Chciał dziękować za to Bogu.

Kiedy panika odrobię opadła zrozumiał, że mógł bez problemu poruszać nogami. Jego stopy bolały, chyba prawa kostka była złamana lub skręcona. Spadając uderzył jej bokiem w pedał hamulca. Bardzo go bolała. Chyba najbardziej z całego poobijanego ciała.

Podejrzewał, że jest noc. Bał się wyjść na zewnątrz. Nie wiedział co czai się w dzikim lesie. Nie widział niczego prócz zaśnieżonej roślinności. Był bezgranicznie przerażony. Strach niemal go paraliżował, ale próbował wewnętrznie się uspokoić. Panika była ostatnim, czego potrzebował.

Spróbował znaleźć swój telefon. Wcześniej przyczepiony był w okolicy kierownicy dzięki specjalnemu uchwytowi. Teraz już go nie było. Ani urządzenia, ani trzymającego go plastiku.

Całe jego ciało drżało. Bał się, że nocna temperatura mogła sięgać minusowej. Nie dużo, -1 może -2 stopnie. Było mu okropnie zimno. Miał na sobie rozdarty płaszcz i sweter Chanyeola. W bagażniku powinien mieć bluzę i koc, może coś do ubrania, ale obawiał się, że niewiele. Miał własny kąt u jednej z bliźniaczek. Część jego ubrań przebywała tam na stałe, aby nie musiał wozić ich za każdym razem. Teraz tego żałował.

Czuł jak jego usta drżą. W lusterku widział jak niebieskie są. Jego cała twarz była blada niczym ducha. Przez myśli przeszło mu, że być może już umarł, a żniwiarz po prostu ma dziś dużo klientów i odrobinę się spóźnia.

Pomyślał o rodzicach i babci, którzy na pewno bardzo by za nim tęsknili. Wychowywali go tyle lat. Konieczność wyprawienia mu pogrzebu załamałaby ich. Przecież babcia Hyerim ma osiemdziesiąt osiem lat! Co jeśli jego śmierć zabije również ją?! Bardzo ją kochał i nie chciał, aby cierpiała po stracie wnuka.

Mama na pewno popadnie w depresję. Miała ku temu tendencje. Szybko się załamywała, poddawała. Będzie bez przerwy myślała o tym jak mogła temu zapobiec. Zawsze ich relacja była wyjątkowo silna. Kochał ją z całego serca i spośród rodziny była mu najbliższa.

Ojciec znów wpadnie w nałogi. Kiedyś dużo pił, Baekhyun wciąż pamiętał ten czas. Było okropnie, zgotował im wiele zmartwień. Nie chciał, żeby rodzina znów to przeżywała.

Jego siostry... Oj, jego siostry. Nie umiał wyobrazić sobie ich reakcji. To były jego starsze siostrzyczki. Hayoon i Haeun. Był ich jedynym, długo wyczekiwanym bratem. Prezentem, który otrzymały po siódmych urodzinach. Zawsze tak bardzo go kochały. Dbały o niego, broniły go przed każdym kto chociażby krzywo na niego spojrzał. Może i na początku traktowały go jak zabawkę, ale po tym jak skończył dziewięć lat stali się najlepszym rodzeństwem, jakie ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Nie wiedział czy kiedykolwiek przestaną o nim myśleć, przeżywać jego brak.

Reakcje jego przyjaciół na pewno byłyby różne.

Jongin płakałby i krzyczał, bo przecież wiele razy mówił, że Baekhyun w końcu się doigra, że traktuje życie zbyt lekkomyślnie i w końcu coś mu je odbierze.

Minseok prawdopodobnie zamknąłby się w sobie. Byłoby to dla niego traumatyczne.

A na przykład Kyungsoo...

A Chanyeol?!

- O Boże. - Szepnął Baekhyun przykładając dłoń do ust. Poczuł metaliczny smak krwi. Był obrzydliwy i jakby nierealny.

Chanyeol nie przeżyłby tego. Obwiniałby się dzień w dzień. Prawdopodobnie szukałby go najdłużej, najdłużej wierzyłby w to, że żyje, ale po tym jak jego śmierć wyjdzie na jaw Park nigdy sobie nie wybacz. Nie wybaczy sobie, że tamtego ranka wypuścił go ze swojego mieszkania.

Przecież Chanyeol go kocha. Kocha go swoim wielkim, naiwnym sercem. Przecież wierzy, że wspólnie ułożą sobie życie, że ich drogi w końcu splotą się na amen w najbardziej bliski, intymny sposób.

Park Chanyeol od dawna darzył go czymś dużo silniejszym niż przyjacielska miłość.

Nie poradzi sobie z jego śmiercią.

- O czym ja myślę. - Mruknął cicho, anemicznie rozpinając pasy. Przypadkiem dotknął rany w okolicy żeber. Zapiekła. Obawiał się tego jak wygląda. - Przecież zaraz mnie znajdą. - Powiedział próbując otworzyć drzwi kierowcy. Klamka całkowicie się wyłamała. Uznał, że przeciśnie się między siedzeniami. Z tyłu nie było tylu uszkodzeń. Nie było krwi, wybitych okien. Były popękane, ale całe. Wszystko go bolało, a każdy ruch to nasilał. Zranił dłoń fragmentem szkła, ale w końcu dostał się na tylne siedzenie. Skulił się na nim i zamknął oczy.

Musiał odpocząć. Tylko minutkę, może dwie. Zaraz uchyli powieki i zacznie myśleć o ucieczce z tego miejsca.

Potrzebował tylko chwili. Malutkiej, niewinnej chwilki, aby odetchnąć.

Nie przewidział tego, że zaśnie na długie, zimne godziny.

**

- Mamo?

- Chwileczkę, kochanie. - Zapewniła kobieta próbując nałożyć rękawiczkę na jedną z dłoni swojego sześcioletniego syna. Westchnęła z ulgą, kiedy w końcu jej się udało. Niepewny głos Baekhyuna zawsze ją przerażał. Zwykle oznaczał płacz, a płaczący chłopiec był najgorszym co doświadczyła ze względu na to ile czasu zajmowało jej uspokojenie go. - I już. Co ustaliliśmy?

- ChanBaek nie może wychodzić poza plac zabaw. - Oświadczył swoim nieco zbyt wysokim głosem. Byun Yujin zaśmiała się i przytaknęła.

- I wrócicie jak ja lub mama Chanyeola was zawołamy, tak? - Dopytywała sięgając po błękitną, wełnianą czapkę, którą nałożyła na głowę dziecka. Koreańczyk przytaknął i uśmiechnął się szeroko. Później pomachał jej radośnie i otworzył ciężkie drzwi wejściowe. Yujin westchnęła, po czym wyszła za nim na zewnątrz, aby upewnić się, że jego droga będzie bezpieczna.

Baekhyun minął swoje siostry, które zmęczone wchodziły do budynku z plecakami przewieszonymi przez ramiona. Tuż za nimi szedł jego tata, który w dłoniach obracał klucze. Mijając go obie trzynastolatki ucałowały pulchny policzek brata w ramach przywitania, zaś ojciec uniósł go nieco nad ziemią i przytulił.

- Gdzie pędzisz, mały? - Zapytał spoglądając uważnie na jedynego syna. Chłopiec zaśmiał się, kiedy jego drobny nos został uszczypnięty. Nie lubił, kiedy tata to robił, ale z drugiej strony nieco go to bawiło.

- Na plac zabaw.

- Z Chanyeolem?

- Tak!

- Bądźcie ostrożni. - Poprosił. Co prawda śnieg spadł dosłownie kilka godzin temu i wciąż nie było nawet najmniejszego fragmentu lodu, ale zawsze obawiał się wypuszczając syna na samotne wyprawy.

- Dobrze. - Odparł. Mężczyzna opuścił go na ziemię i podszedł do żony. Zaraz drzwi sąsiedniego domu uchyliły się. Najpierw ze środka wybiegł popiskujący wesoło szczeniak. Tuż za nim wyszedł rówieśnik Baekhyuna.

Chanyeol pożegnał się ze swoją rodzicielką, która zamknęła dom na klucz i ruszyła w kierunku budynku rodziny Byun. W końcu ich mamy przyjaźniły się od dwunastu lat. Do dziś spędzały ze sobą każdą wolną chwilę, mimo, że ich charaktery zawsze nieco się różniły. Nie przeszkadzało im to w byciu dla siebie wzajemnym wsparciem w najtrudniejszych chwilach.

- Baekhyun! - Krzyknął młodszy z chłopców, po czym ruszył biegiem w jego kierunku. Drugi od razu zrobił to samo, dzięki czemu spotkali się w połowie drogi. Ruszyli w stronę ulicy, kiedy tylko Pani Park poprosiła ich o uwagę. Rozmawiali o czymś, ale Yujin nie była pewna co jest tematem. Prawdopodobnie szkoła lub zabawa. Wciąż nie mieli żadnych problemów i byli beztroscy. Zazdrościła im tego.

Pod czujnym okiem rodziców chłopcy złapali się za dłonie i rozejrzeli w oba kierunki, zanim przeszli przez wąską ulicę. Tuż za nią znajdował się plac zabaw, zbudowany na miejscu domu, który kilka lat temu uległ pożarowi. Był skromny, stworzony przez okolicznych mieszkańców, ale miał kilka huśtawek, zjeżdżalnie, piaskownicę i małą karuzelę. Dla nich było to całkowicie wystarczające.

- Ale Merry urosła. - Rzuciła Yujin patrząc na szczeniaka, którego trzymała Mirae. Kobieta przytaknęła i podeszła do małżeństwa. Zaraz stanęła obok i spojrzała w stronę chłopców, którzy stojąc na niskim ogrodzeniu piaskownicy udawali piratów. To była ich ulubiona forma spędzania wolnego czasu.

- Są przeuroczy. - Zaśmiała się, po czym westchnęła cicho. - Myślisz, że wciąż będą przyjaźnić się, kiedy dorosną?

- Czas pokaże. - Odparła starsza, po czym spojrzała na męża, który rozumiejąc aluzję wpuścił je do domu, gdzie słychać było krzyki dwóch sióstr Baekhyuna. - Mam taką nadzieję.

________________________________

Podoba wam się taka forma pisania? Widać dobrze gdzie rozpoczynają się wspomnienia? Może macie jakieś uwagi?

Jeśli nie lubicie dzieci to nie martwicie się! W każdym kolejnym rozdziale chłopcy będą coraz starsi <3

Jak wasz dzień? Rozpoczęliście już ferie?

Kocham was! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro