Dzień VII
Pov. Moss
Obudziłem się dużo wcześniej. Nie mogłem spać, po mojej głowie wędrowały wspomnienia, których wolałbym nie pamiętać. Postanowiłem wstać i pomóc Jasiri, który sprawował teraz wartę. Od kiedy przekroczyliśmy linię tamtej zony ogniska gasną dużo częściej a przez miejsca, w których nie pali się ogień próbują przejść najróżniejsze istoty. W pojedynkę trudno to ogarnąć, ale gdy pracuje się w parze idzie to zaskakująco łatwo. Może zaproponuję taką zmianę Uso lub Vicie?
Tej nocy spotkałem dwa razy małych podgryzaczy palców, kilka czarnych jaszczurek i jedną ropuchę.
Tym razem wyruszyliśmy o tej porze co zawsze. Wczorajsze dziwne poranne uczucie nie powtórzyło się więc jechaliśmy robiąc trochę hałasu.
Jazda była spokojna i nic szczególnego się nie działo. W pewnym momencie, gdy wjechaliśmy na polanę zobaczyliśmy nowe zwierzę. Miało około 2 metrów wysokości, miało ciało typowego koniowatego i kolor koralowy. Pysk zakończony czymś w rodzaju dzioba i duże uszy, ale nie to zwracało uwagę wszystkich. Było dość długie i miały, sześć nóg. Pierwsza para nóg różniła się od pozostałych czterech, były chudsze i obdarzone racicami przypominających te jelenia. Rozdzielone części racicy były bardziej rozstawione i cieńsze od tych należących do wyżej wymienionych zwierząt. Pozostałe zaś odnóża miały na końcu kopyta jak u konia.
Zwierzęta używały tych przednich kończyn do opierania się o drzewa lub skały, tak by dosięgnąć liście i rośliny, których przedtem dosięgnąć nie miały szans. Nawet wtedy w dalszym ciągu mogły stać mocno na ziemi za pomocą pozostałych nóg. A pracowałem przez zaledwie pół godziny.
Przejeżdżaliśmy tuż obok nich a one zdawały się nie przejmować się naszą obecnością. Byliśmy około na środku stada, gdy wszystkie jak jeden mąż nastawiły uszy i zwróciły głowę w stronę lasu, z którego przejechaliśmy. Chwilę później zwierzęta ruszyły dzikim galopem w przeciwnym kierunku.
Nasze wierzchowce także nastawiły uszy. Sigaeesele odwróciły się w tamtą stronę pochylając łeb do ataku. Wtedy dziwne stworzenie wyszło z zarośli. Było wielkie i przypominało trochę owłosioną stonogę. Brzuch miało pokryte twardymi płytami. Na końcu głowy widniały oczy wielkości jabłek i dożę nozdrza. Z miejsca, które można by nazwać karkiem wystawały dwie długie kończyny, przypominające te pająka. Między tymi dziwnymi odnóżami ciągnęła się długa sieć czegoś przypominającego pajęczynę.
Zwierzę węszyło patrzą na nas wielkimi oczami. Wtedy jeden Sigaeesel ruszył do ataku. Dziewczynka na oko 15-letnia, która ujeżdżała to zwierzę nie dała rady go utrzymań. Gdy wierzchowiec zaatakował dziwną stonogę, ta pochyliła łeb tak, że dziko-osioł wraz z dziewczynką zaplątali się w pajęczynę. Sigaeesel i dziewczynka rozpaczliwie próbowało się wydostać, lecz bez powodzenia. Zwierzę podniosło ich za pomocą dziwnych odkurzy, umieściło sobie na plecach, podniosło łeb pokazując nam opancerzony brzuch i zawinęło się, tak by uwięzić dziewczynkę i jej wierzchowca w miejsce, które przedtem było jego grzbietem. Gdy skończyło się zawijać przed nami zostało tylko opancerzone zawiniątko.
Wszyscy patrzyli na to jak omamienie. Kiedy do nas dotarło co się stało kilku ludzi poprowadziło swoje wierzchowce bliżej dziwnego stworzenia, by bliżej mu się przyjrzeć i spróbować uratować nastolatkę, która zapewne teraz była trawiona.
Wierzchowce wyraźnie były przeciwne zbytniego zbliżania się do obiektu. Powód tej niechęci szybko został znaleziony przez Hatari, która jako pierwsza dotknęła ręką tajemnicze stworzenie. Szyba zaś ją zabrała z lekkim sykiem bólu, ręką była wyraźnie poparzona.
Niestety nie mogliśmy w żaden sposób otworzyć zwierzęcia. W końcu po około pół godziny odpuściliśmy i pogodziliśmy się, że stratą towarzyszko. Ze strony lasu znowu zaczęły dochodzić dźwięki zbliżającego się potwora więc musieliśmy się zmywać.
Jazda polaną była dużo przyjemniejsza. Można było za spokojnie oglądać otoczenie i nie trzeba było martwić się, że za chwilę coś wyskoczy zza drzewa i cię zaatakuję. W powietrzu latało wiele różnokolorowych motyli, które zapewne były spodem wielu łańcuchów pokarmowych.
Jeszcze raz spotkaliśmy sześcionogie koniowate, które spokojnie skubały trawę zadowolone ze spokoju.
Przejeżdżaliśmy obok truchła jakiegoś zwierzęcia, na którym siedziało stado turkusowych ptaków o kominkowych oczach i długich ogonach.
Wszędzie panował niezwykły spokój. Kłęby nazywane chmurami, zakrywające niebo miały piękny wyrazisty biały kolor. Jazda była naprawdę miła, lecz najwyraźniej tu na powierzchni wszystko, co miłe nie trwa długo.
Zaczęło robić się ciemno i zaczęliśmy myśleć o postoju. Wtedy w oddali z mgły zaczęło wychodzić coś wielkiego, było kwadratowe i raczej się nie ruszało. Gdy zaczęliśmy do tego zbliżać to Rafiki znów pochylił głowę w geście ataku.
Pierwszą moją myślą było, że to coś nam zagraża, ale „to” było nieruchome zupełnie jak skała. Gdy zbliżyliśmy się jeszcze kawałek zrozumiałem co się dzieje. To musi być inna zona.
Z mgły wyłoniło się wiej kolosów. Wtedy zobaczyłem, że są to wielkie budynki. Z czasem, gdy się zbliżaliśmy naszym oczom ukazała się i droga i chodniki z betonu nagle pojawiające się w miarę równej linii. Gdy usłyszałem lekkie piszczenie w uszach byłem już pewny. Nowa zona jest tuż przed nami.
Nie przekroczyliśmy jednak linii, bo Vita zarządziła odpoczynek przed dalszą drogą. Tak to właśnie siedzimy, w naszym kręgu z ognisk, tuż obok tych betonowych bestii.
Jakim cudem napisałam tak szybko? Nie mam pojęcia! Pewnie jednym z powodów jest to, że założyłam nowe zapisy i chce ogarnąć te w pierwszej kolejności. (A propos nowych zapisów, zapraszam serdecznie! Reklamuję się gdzie tylko się da.) A może powodem jest to, że rozdział jest taki krótki? Troszku krótki ale jest w moim rekordowym czasie, więc nie ma co narzekać.
Ogólnie pytania są takie jak zawsze.
Co sądzi wasza postać, a co sądzisz ty o nowych stworzeniach?
Jak wasza postać ma je nazywać?
Oraz jakie są przeczucia waszej postaci w stosunku do kolejnej zony?
To na tyle.
Papa!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro