Dzień VI
Pov. Atriell
Tego ranka nikt nie był w dobrym humorze i nikt nie wiedział czemu nie jest w dobrym humorze, a co najmniej takie miałam wrażenie. Wstaliśmy a co za tym idzie, wyruszyliśmy wcześniej niż zwykle. Jechaliśmy przez puszczę niby spokojnie, a jednak czujnie obserwując i nasłuchując Bóg wie czego. Wolder uważnie węszył i stawiał ostrożne kroki. Miałam wrażenie, że coś za nami idzie i nas obserwuje, ale gdy się odwróciłam nikogo tam nie było.
Zazwyczaj w nasza grupa robiła spory hałas, wszędzie słychać było rozmowy a zwierzęta wydawały z siebie bardziej lub mniej wesołe odgłosy, lecz teraz było cicho. Tylko kilka osób rozmawiało szeptem.
Po upływie kilku minut coś nagle skoczyło tuż przede mną. Ja i kilka najbliższych osób odskoczyło do tyłu po to, by spojrzeć na zwierzę przed nami. Była to ropucha. Nie jakaś super ropuchą, może trochę większa niż ta z podziemia i miała na ciele większe oraz brzydsze brodawki, ale nadal ropucha, która spłaszczyła się wyraźnie też przestraszona i wydała z siebie niezadowolone kumknięcie.
Kilka osób zaśmiało się a kilka innych odetchnęło z ulgą. Ruszyliśmy dalej omijając płaza. Podróż toczyła się dalej. Atmosfera przestała być napięta i znów słychać było rozmowy.
Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się, by nazbierać roślin do zielnika i dokładnie obejrzeć otoczenie, w którym się znaleźliśmy.
Zebrałam wtedy między innymi dziwną żółtą roślinę pokrytą różowymi kolcami i mały zielony kwiatek z brązowym środkiem. Wszystko zbieraliśmy w rękawiczkach ochronnych, by ochronić się przed możliwością zatrucia. Wszyscy mieliśmy mieć pod ręką broń palną i sztylet na wypadek ataku.
Pamiętam, że wtedy akurat Vita opowiadała, że gdy pierwszy raz była na powierzchni to poszli w przeciwną stronę i że było tam tak niebezpiecznie, że po czterech dniach została ich zaledwie połowa i musieli wracać. Właśnie wtedy sięgnęłam po dziwny czerwony owoc w kształcie trochę przypominający czaszkę szczura, by obejrzeć go z bliska. Niejaki owoc nagle odwrócił się ujawniając swe kły i wgryzł się w rękę, którą chciałam go złapać. Przerażona wydałam z siebie pisk i zamachnęłam się na stworzenie nożem. Trafiłam je chyba w kark. Zwierzę wydało z siebie niezadowolony skrzekot a ja złapałam ręką ciało napastnika odrywając go od mojej dłoni i cisnęłam nim gdzieś w bok.
Wtedy mogłam się mu dokładnie przyjrzeć. To miało dość dużą głowę, którą przedtem mylnie wzięłam za owoc. Jak już pisałam głową kształtem przypominała czaszkę jakiegoś szczura, tylko że miała kolor czerwony i nie posiadały ani oczodołów, ani nozdrzy, ani paszczy. Co do dwóch ostatnich jednak się myliłam, bo wyraźnie przerażone zwierzę otworzyło jak dotąd niewidoczne nozdrza i zaczęło węszyć. Paszczę też otworzyło, znów pokazując ostre kły umazane moją krwią i długi jęzor. Wydało z siebie pisk do złudzenia przypominający ten mój. Reszta jego ciał była dziwną. Barwą, wzorkiem i kształtem było identycznie jak kora drzewa, na którym miał rosnąć dziwny owoc. Było chude, mniej więcej jeden centymetr. Miało dość prostokątne i szeroki ciało. Leżało rozpłaszczone na ziemi trzymając się trawy małymi aż chwytnymi łapkami rozmieszczonymi na kontach tego „prostokąta".
Niestety nie mogłam mu się dokładniej przyjrzeć, bo po chwili najwyraźniej wystraszony dźwiękiem kroków moich współpodróżnych zmienił kolor i kształt ciała na taki, by upodobnić się do trawy i uciekł.
Jeszcze przez chwilę przypatrywała się czerwonej głowie zwierzęcia, by później odwrócić się do Ndoto, naszego lekarza, i pozostałych ludzi, którzy przyszli najpewniej zaciekawionych co wywołało u mnie ten pisk histerii. Wszyscy jak jeden mąż patrzyli się z różnymi emocjami wymalowanymi na twarzy na moją prawą dłoń. Ja też spojrzałam na część ciała, która przed chwilą tkwiła w paszczy zwierzęcia i oniemiałam. Drugie co rzucało się w oczy tuż po dużej ilości krwi był brak małego i serdecznego palca oraz połowy dłoni tuż pod miejscem, w którym miały być wyżej wymienione palne. Miejsce to strasznie krwawiło i wystawały z niego naderwane mięśnie, żyły, tętnice i kości.
Patrzyłam się oniemiała na swoją rękę aż do momentu, gdy podeszła do mnie Ndoto i zaczęła opatrywać ranę. Wtedy naprawdę dotarło do mnie co się stało a moje ciało przeszyła fala ostrego bólu.
Wokół mnie zebrała się większość ludzi z ekspedycji. Wszyscy patrzyli na mnie z różnymi emocjami. Widziałam zarówno obrzydzonych, przestraszonych, jak i zaciekawionych ludzi, ale to tylko część różnorodnych emocji, które błądziły po twarzach zgromadzonych. Ja po prostu byłam przerażona.
Po chwili usłyszałam głos Vity, który górował nad falą szeptów wydających się z otaczających mnie ludzi.
-Co tu się do cholery dzieje!- Wrzasnęła przedzierając się przez grupę ludzi. Po chwili stanęła przede mną. Na widok mojej dłoni jej twarz pozieleniała a ciało przeszedł dreszcz. Patrzyła na mnie w osłupieniu przez chwilę. Po jakimś czasie jakby wytrzeźwiała.- Rozejść się!- Wydarła się, kilku ludzi się rozeszło, ale wciąż pozostało wielu gapiów.- Nie słyszeliście!? Rozejść się chuje niedorobione ranna potrzebuje powietrza!- Powtórzyła rozkaz. Tym razem rozeszli się wszyscy. Vita też poszła.
Obok mnie została tylko Ndota nadal opatrując moją dłoń. Niedużo czasu minęło a krwawienie zostało zatrzymane a na ranę nałożona grubą warstwą bandaży.
Tego dnia przejechaliśmy jeszcze trochę dalej aż w końcu zatrzymaliśmy się na nocleg. Mogłabym napisać trochę więcej, ale po prostu pisanie za pomocą tylko trzech palców jest dziwnie. Ponadto strasznie bazgrolę i nie wiem, czy komuś uda się to przeczytać.
Witam, witam.
Pamiętacie mnie jeszcze? Szczerzę pisząc pierwszą część w naszej ekspedycji panowała napięta atmosfera pisałam w nocy kilkanaście dni temu a drugą część, w której postać traci palce około południa. Powodem tego jest to, że miałam w nocy wenę, by dodać do książki trochę napięcia. Dziwnego stworka zaś wymyśliłam jadąc nad morze i bardzo chciałam by wreszcie polało się trochę krwi. Tym razem obyło się bez kopaczy dupy i zamiast tego wystarczyła wycieczka nad morze.
Postanowiłam, że żadna z waszych postaci nie umrze. Oczywiście będą ginąć ludzie ale będą to raczej postaci stworzone przeze mnie. Wasze postacie za to będą odnosić rany. Tak mi będzie łatwiej bo nie lubię uśmiercać nie swoich postaci.
Okej więc pytanka, bo strasznie się rozpisałam:
Jak podoba się nowy stworek?
Jak wasze postacie mają nazywać to stworzenie a jak to z poprzedniego rozdziału?
To na tyle.
Papa!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro