Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień IV

Autor: Utani

Nie spałem tej nocy długo. Chwilę po tym, jak usnąłem obudził mnie nagły dziwny krzyk i blask. Z początku myślałem, że to ktoś z grupy miał koszmar lub coś w ten deseń i zapalił latarkę, ale potem zobaczyłam, że obok mnie siedzi dzika jaszczurka. Z cichym piskiem odsunęłam się niezgrabnie. Śpiwór automatycznie się otworzył uwalniając moją nogę, którą kopnąłem gada. Zwierzę wylądowało spora kawałek dalej a wokół mnie zaczęło się pojawiać coraz więcej podobnych stworzeń. Wyglądem przypominały normalne jaszczurki, ale wokół szyi miały coś w stylu pierścieni albo rozłożystych kołnierzy, które gdy stworzenia krzyczały rozkładały się i wydobywały z siebie blask. Krzyki stworzeń nie obudziły tylko mnie. Połowa obozu nie spała i próbowała odtrącić jaszczurki. W pewnym momencie do moich uszu dobiegł huk z karabinu a w powietrzu unosił się ostry zapach siarki.
Przestraszone zwierzęta uciekły a wzrok wszystkich skierował się na Vitę która w ręku trzymała karabin siarkowy. Nazwę tą poznałem wczorajszego dnia, gdy przy ognisku tłumaczono wszystkim jak działają bronie które mamy w plecakach.

-Sisaliki? Tutaj? Z tego, co pamiętam to nie występowały tak blisko włazu.- Spytała Vita wyraźnie tak samo zdziwiona, jak my.

-Taż jestem zdziwiony. Znaczy to, że jednak tej nocy będziemy musieli postawić wartę.- Odpowiedział niej Uso spokojnym głosem.

-Chwila, chwila, chwila. Co to były za stworzenia i czemu tak krzyczały.- zapytała ta czarnowłosa dziewczyna. Nie pamiętam jej imienia, ale chyba zaczynało się na J. Wyglądała na nieźle wkurzoną zaistniałą sytuacją i patrzyła na Vitę wzrokiem, który mógłby zabić.

-To Sisaliki zwane też jaszczurkami błyskowymi.- Zaczął tłumaczyć Uso.-Jeden z niebezpieczniejszych gatunków występujących na powierzchni. Celem ich krzyków jest spowodowanie by któryś z nas odłączył się od grupy. Taką osobę pewnie byśmy już nie znaleźli...

-Wiedzieliście, że te skurwiele tutaj są i pozwoliliście byśmy wszyscy spali! Czy wy jesteście bandą idiotów, czy po prostu chcecie nas pomordować!- Przerwał mu Hanif. Nieźle mnie to zdziwiło i przestraszyło, bo gdy wcześniej z nim rozmawiałem to wydawał się być spokojną osobą. Teraz wydawał się być kimś zupełnie innym.

-Spokojnie. Sisaliki boją się dymu i siarki a wokoło włazu często te substancje są wypuszczane, dlatego myśleliśmy, że skoro jesteśmy zaledwie jeden dzień drogi pieszej od włazu to teraz powinniśmy być bezpieczni.

-Aha, czyli jedyną rzeczą, jaka do tej pory nas chroniła jest dym!- Wtrąciłem się. Byłem wkurwiony, nie mogłem zrozumieć co oni sobie wtedy myśleli.

-Nie tylko dym. Nie zapominaj o siarce.- Powiedziała spokojnym głosem Vita.
-Okej koniec tego! Wszyscy słuchać!- Gwałtownie zmieniła ton na władczy.- Od dzisiaj będą wystawiane nocne straże. Każdej nocy pilnować nas będzie na zmianę cztery osoby, każda po dwie godziny.

Po tych słowach razem z Uso zaczęła rozplanowywać kto, kiedy będzie pełnił nocną strasz. Na szczęście tej nocy nie dostałem patrolu, ale nawet jak takowy będę mieć to i tak go prześpię, bo czemu by nie. Resztę tej nocy spokojnie sobie przespałem w moim śpiworze.

Nad ranem, kategorycznie za wcześnie mieliśmy ruszyć w drogę, ale najpierw mieliśmy zaznajomić się ze swoimi wierzchowcami. Wsiadłem na swojego pięknego, biało-szarego Sarvnina. Miał założoną tylko uzdę zrobioną ze sznura, bo nie mieliśmy w plecakach zwykłych akcesoriów jeździeckim. Na jego grzbiecie znajdowała się szary, groby płat skóry na tyle chropowaty, by z niego nie spaść. Stworzenie było jednym z największych ze wszystkich należących do członów tej misji.

Siedziało się na nim wygodnie, ale gdy nakazałem mu ruszyć z początku miał mnie gdzieś i spokojnie podjadał trawę. Gdy szarpnąłem za sznur wkurzone zwierzę ruszyło ze sporą prędkością do przodu zrzucając mnie na ziemię.

-Spokojnie.- Upomniała mnie Vita podjeżdżając do mnie na swojej własnej Sarvninie. Była to samica niższa od mojego wierzchowca. Jej kolorami był brązowy i siwy co sprawiało, że wyglądała dużo mniej dostojnie. -Sarvnina jest łatwa w odcieniu, ale by na niej jeździć trzeba być pewnym czego się chce. Jeśli masz wątpliwości to on też będzie je miał i po prostu nie pojedzie.

Po tym odjechała mówiąc coś, czego w ogóle nie mogłem zrozumieć. Ogólnie jej to zignorowałem jej podsiwieć, bo przecież byłem pewny czego chce. To to zwierzę jest po prostu uparte. Spróbowałem jeszcze kilka razy, bez skutecznie. W końcu wsiadłem na niego nieźle wkurzony i postanowiłem jednak przemyśleć co chcę zrobić. Chce zrobić małe kółko wokoło obozu. Gdy byłem pewny, że tego chcę nakazałem Sarvninie jechać i się udało! Spokojnie przejechałem całe kółko i byłem z siebie dumny.

Postanowiłem, że podjechałem zobaczyć jak idzie Hanifowi. Mężczyzna leżał na ziemi obok swojego rudego Hirvpikka. Był jedyną z nielicznych osób, które zdecydowały się na tego wierzchowca.

-Jak idzie?- zapytałem tak jakbym nie widział.

-Kiepsko. Ciągle wierzga i daje się dosiąść.- Powiedział wstając. Był wyraźnie zmęczony.

-Jak też musiałem się nieźle namęczyć nim to cudo zrozumiało kto jest jego panem.- Mężczyzna odpowiedział mi tylko uśmiechem. Wtedy podjechał do nas Uso na swoim kasztanowym Hirvpikku. Z wyraźnym niesmakiem patrzył na wszystkie osoby, które dosiadały Sigaeesela.

-Czy oni na serio są tacy głupi? Przecież to zwierzę zaciągnie ich prosto w paszczę, któregoś z tutejszych mięsożerców. Bardzo trudno namówić Sigaeesela do ucieczki, a właśnie ta czynność będzie często naszą ostatnią deską ratunku.- Mówił jakby do siebie ze wzrokiem wpitym w jednego z osło-dzików. Po chwili potrząsnął głową i skierował wzrok na nas, a właściwie to na Hanifa.- Hirvpikk jest trudny w oswojeniu, ale znam łatwy sposób by był posłuszny. Trzeba tylko być stanowczy i czasem pociągnąć trochę mocniej za sznur. Gdy będziesz tak robił to nauczy się, że trzeba cię słuchać, bo inaczej może zaboleć i będzie grzecznie wykonywał rozkazy.- Po tych słowach odjechał w stronę tej pani lekarz. Chyba nazywała się Ndoto, ale mogłem się pomylić.

Wracając do Hanifa. Wsiadł na wierzchowca i mocno złapał, za sznur, który zwierzę miało przyczepione u początku poroży. Postanowiłem odjechać kilka kroków w tył, by zrobić mu miejsce. Mężczyzna na początku pociągnął za sznur delikatnie, wyraźnie nie był pewien czy nie zrobi przez to krzywdy zwierzęciu.
Zwierzę na ten gest wyraźnie niezadowolone próbowało zrzucić Hanifa, że swojego grzbietu, ale mu się to nie udało. Wtedy zachowanie mężczyzny zmieniło się gwałtownie. Z całej siły pociągnął za sznur a na twarzy miał wymalowaną wściekłość. Wierzchowiec wyraźnie zdziwiony pod wpływem szarpnięcia aż uniósł przednie nogi, które na chwilę zawisły w powietrzu, by następnie znów opaść za ziemię, przywołując przy tym tumany kurzu.

Gdy kurz opadł zobaczyłem, że mężczyzna nagle się zmienił. Jak dotąd spokojna i uprzejmą twarz teraz wykrzywiona była w grymasie złości, którego jeszcze u niego nie widziałem. Przerażone zwierzę za wszelką cenę próbowało utrzymać się ziemi, ale mocno naciągnięta lina wciąż ciągnęła jego przednią część do góry. Hirvpikk wydał z siebie dziwny krzyk, trochę przypominał beczenie, ale wydane grubym basem pod koniec zaś przechodzący w pisk.

W pewnym momencie wszystko się skończyło tak samo nagle, jak się zaczęło. Zwierzę zmęczone stanęło znowu na czterech nogach a mężczyzna na jego grzbiecie zamrugał zdziwiony, po czym się wyprostował. Spojrzał na mnie a w oczach miał coś pomiędzy strachem, a nie pewnością.

Wolałem się nie mieszać więc odwróciłem wzrok i odjechałem. Jakiś czas później po śniadaniu złożonego z jajecznicy ugotowanej przez jedną kobietę pojechaliśmy dalej. Jechałem pośrodku całego orszaku w najbezpieczniejszej strefie.

Zauważyłem, że w czasie drogi Uso jest dużo lepszym opiekunem niż Vita. Kobieta cały czas jechała w do przodu rzadko sprawdzając co dzieje się za nią. Mężczyzna z kolei jeździł od osoby do osoby pytając, czy wszystko okej, czasem podjeżdżając do Vity i o coś pytając. Opowiadał też ciekawostki o naszych wierzchowcach, co było dobrym sposobem na zabicie nudy.

Ja zapamiętałem na przykład to, że skóra Sarvnina składa się z grubych płatów, które mogą się od siebie oddalić, gdy zwierzęciu jest gorąco lub zbliżyć do siebie, gdy zwierzę chce zatrzymać ciepło.

Przednie kolana Sigaeesela zginają się do tyłu zaś tylnie do przodu. Pomaga w wędzeniu i w przyjmowaniu pozycji do walki. A ich uszy poruszają się niezależnie względem siebie.

Poroże Hirvpikka mają przyczepione do siebie mięśnie, dzięki którym może nimi poruszać. W czasie wałki zwierzę prostuje się a poroże kieruje ku przodowi.

Było ich więcej, ale tyle zapamiętałem na tyle dobrze by napisać je z pewnością, że niczego nie pomyliłem.

Jechaliśmy tak aż do momentu, gdy nasze wierzchowinę zaczęły się dziwnie zachowywać. Niuchały ciągle w powietrzu i wydawały z siebie dziwne pomruki. Mój Sarvnina zrobił kilka kroków do tyłu a Sigaeesele podkurczyły nogi i postawiły uszy nasłuchując.

-Dobra tutaj robimy postój!- Powiedziała typowym dla siebie głosem Vita.- Zwierzęta wyczuwają, że opuszczają swoją Zone. Znaczy to mniej więcej, tyle że za niedługo zacznie się robić bardziej niebezpiecznie. W takim razie wykorzystamy to, że jeszcze wiemy, na czym stoimy i prześpimy się względnie bezpiecznie.

Wtedy zatrzymaliśmy się i rozłożyliśmy obóz. Tutaj mamy tylko śniadania i kolacje by oszczędzić czas i żywność. Teraz mamy trochę czasu, by napisać coś przed kolacją, więc piszę.

Vita stwierdziła, że przydałoby się nazwać swoje wierzchowce. Sądzi, że pomoże nam to w komunikacji, choć Uso jest wyraźnie przeciwny. Teraz leżę obok mojego Sarvnina opierając się o jego grzbiet, gdy on jako jedyne był już najedzony. Zastanawiam się jak go nazwać.

Ten rozdział to taki prezent z okazji zakończenia roku szkolnego. Życzę wam miłych wakacji!

Zdecydowałam, że jeśli ktoś nie odpiszę na pytania pod rozdziałem to sama odpowiem za niego.

Pod tym rozdziałem piszcie imiona dla wierzchowca. Proszę jednak by imiona coś znaczyły, a nie były po prostu sklejanką liter. Osoby z tej książki od urodzenia żyją w świecie, w którym imiona pochodzą z języka Suahili i coś znaczą więc wątpię by nazwali zwierzaka Alex czy coś w ten deseń.

Okej kończę, bo się zbytnio rozpisuję.

To na tyle.
Papa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro