Dzień V
Pov. Ndoto
Tej nocy miałam wartę, więc mogę wam opisać, na czym mniej więcej polega. Teraz gdy Siseliki się pojawiły trzeba pilnować by dym unosił się wokół obozowiska. W tym celu zrobiliśmy okrąg z ognisk a w środku nich rozbiliśmy obóz, rolą wartownika jest dopilnowanie by ogniska nie zgasły oraz budzenie reszty w przypadku zaobserwowania nieznanego zagrożenia. Każda warta trwa 2 godziny, ja nie spałam dodatkowe pół, bo osobę wartującą przede mną ugryzł jeden Siselik i musiałam go opatrzyć, ich ugryzienia nie są jadowite, ale nie mogliśmy pozwolić by wdało się zakażenie.
Z samego rana wyruszyliśmy. Wszyscy mieliśmy obowiązek wyciągnięcia z plecaka pasa z brońmi, gdyż, tego dnia przekraczaliśmy Zone, nie należało to do przyjemnych rzeczy. Z początku nie czułam żadnej różnicy oprócz tego, że mój Amani był podenerwowany. Lecz później poczułam się ciężkie jakby grawitacja mnie mocniej przyciągała. Uszy zaczęły mi się zatykać jak przy zmienia ciśnienia. Poczułam, że coś spływa mi po karku. Gdy spojrzałam w tamtą stronę zobaczyłam krew, po chwili zdałam sobie sprawę, że płynie ona z mojego ucha.
Gdy rozejrzałam się zobaczyłam, że większość zareagowała w ten sam sposób.
-Ale paskudne uczucie...- odwróciłam się w stronę Jiny, która jechała obok na swoim szarym Sigaeeselu. Miała wyraźnie niezadowoloną minę i dłubała w uchu zapewne próbując je odetkać.
-Nie wkładaj palca do ucha! To niebezpieczne, jeszcze sobie przebijesz bębenek słuchowy.- pouczyłam dziewczynę.
-Oj tam, oj tam. A co niby mam robić, kiedy mam ucho zatkane?- zapytała sarkastycznie wyciągając palec z ucha.
-Najlepiej poczekać aż przejdzie.- powiedziałam lekko rozbawiona niezadowoloną miną przyjaciółki.- To, jak ci się podoba na powierzchni?
-Jest super!- odparła od razu, uśmiechając się szeroko. Nie spodziewałam się innej reakcji. Znam nią na tyle dobrze by widzieć jak ta podróż ją uszczęśliwia.- Tyle świeżego powietrza, wypełnionego innymi, dużo lepszymi zapachami niż te w podziemiu. Ponadto te wszystkie rośliny i zwierzęta. To niesamowite! Tylko w nocy nie jest zbyt wygodnie i ta baba z nie wiadomo z kąt wzięta co ma nas w dupie a my i tak musimy za nią jechać. Poza tym wszystko jest genialne. A ci?- skończyła monolog.
-Okej.- odpowiedziałam krótko.
-A słyszałeś, że...- nie skończyła, bo tuż obok niej przejechał Uso a jego Hirvpikk szturchną wierzchowca Jinamizi, przez co dziewczyna prawie spadła.- Ej!- wydarła się, ale chłopak nią zignorował. Podjechał do Vity i coś powiedział. Kobieta przytaknęła głową i zwróciła się do grupy.
-Słuchać mnie mięso armatnie! Nie pośpieszał cię swoich wierzchowców, bo przed nami jest naprawdę niebezpieczne pole. Gdy spojrzycie w dół to zobaczycie niewielkie roślinki. Zapewne wiele z was widziało podobne w podziemiu.- Spojrzałam w dół. Faktycznie znałam tę roślinę. To bardzo przypominało muchołówkę, ale było jaskrawo zielone i miało żółte końcówki.- to roślina z rodziny rosiczkowatych. Wygląda nie groźnie, ale już raz widziałam co potrafi. Jeśli coś na niej stanie, nieważne czy mucha, czy Hirvpikk, roślina się zatrzaśnie. Jeśli twój wierzchowiec stanie na takiej to ta się zatrzaśnięte to przebije się przez skórę lub kopyto i zacznie wysysać krew. Jedynym sposobem by uniknąć śmierci zwierzęcia jest odcięcie kończyny.- wypowiedź dziewczyny nie napawała entuzjazmem.
Od tego momentu jechaliśmy dużo wolniej. Czas spędzałam rozmawiając z Jiną. Rozmowa opierała się głównie na tym, że ona mówi a ja czasem coś dodaje lub przytakuje. Tematem tych pogaduszek jest w większości powierzchnia, czasem towarzysze podróży.
Po kilku godzinach Vita ogłosiła, że jest mniej rosiczek i że możemy jechać szybciej.
Podróż szybkim tempem nie trwała zbyt długo, bo po około półtorej godziny znowu się zatrzymaliśmy. Powodem tego były dziwne szmery wśród liści. Naszą misją było badanie powierzchni więc musieliśmy sprawdzić źródło dźwięku. Nie musieliśmy długo czekać, bo nasze "źródło" zasiadło na drzewie przed nami.
Tutaj macie opis tego zwierzęcia.
Wyglądem przypominało małpę, ale miało dużo mniej futra. Ich akurat była szara a uszy nie były widoczne, wydawały się wklęsłe. Oczy miał małe a z pyska wystawały długie kły. Lecz nie te rzeczy były najdziwniejsze. Najdziwniejsze w naszej "małpie" z pewnością była klatka piersiowa. Zwierzę było strasznie chude a jego żebra były na wierzchu. Dosłownie przebijały skórę klatki piersiowej i wystawały na wierzch białe i czyste.
Szare stworzenie poniuchało powietrze, a następnie wyszczerzyło zęby w naszą stronę. Wydało z siebie gardłowy dźwięk, przy czym żebra zatrzęsły się i uderzały jedno o drugie. Warkot trwał około 5 minut, po czym ustał, lecz zwierzę nadal wpatrywało w nas swe ślepia.
Wszystkie Sigaeesele prychnęły, pochyliły głowy i powoli ruszyły w stronę małpy.
-Nie atakujemy! To miejsce to zapewne dom tego stworzenia. Nie jesteśmy tu by walczyć!- Zarządziła Vita, lecz zwierzęta wyraźnie nie chciały słuchać właścicieli.
Wolno krok za krokiem zbliżały się do małpy ignorując przy tym sznury, za które ciągnęli ich jeźdźcowi. Gdy zwierzęta były już w odległości jakichś dwóch metrów od drzewa, na którym siedziały nowo poznane zwierzę, to nagle zeskoczyła za ziemię, stanęło na tylnych łapach i wydało z siebie gardłowy wrzask. Żebra znowu zaczęły o siebie uderzać, lecz tym razem z miejsc, w których kości przebijały skórę, zaczęła się sączyć zielonkawa maź.
Substancja wydzielała okropny odór, który sprawił, że oczy zaczęły mi łzawić. Wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i zakryła nią nos by nie wdychać oparów. Krzyknęłam też do innych by tak zrobili.
Sigaeesele przestały stawić opór i zaczęły się cofać. Gdy znowu stały w odległości 10 metrów od małpy ta przestała krzyczeć. Wydała z siebie prychnięcie a tuż za nią po gałęziach drzew zaczęły przeskakiwać inni przedstawiciele tego gatunku. Nie stawały tylko przestali wały na następne drzewa. Najwyraźniej też podróżowały i nasze drogi po prostu się zetknęły.
Zauważyłam, że kilka ze stworzeń czmychających wśród konarów drzew miało między żebrami małego przedstawiciela tego gatunku, które trzymały się wystających kości swojej matki.
Gdy ostatnie zwierzę zniknęła wśród koron małpa stojąca przed nami poszła za nimi. Zrozumiałam, że było stado a stworzenie, które nas zaatakowało musiało być czymś w stylu głównego samca.
Gdy dźwięk szukających liści oddalił się wystarczająco ruszyliśmy w dalszą drogę. Przez resztę dnia nie działo się nic niezwykłego może oprócz tego, że usłyszałam kilka miłych słów pod moim adresem ze strony Uso, który chwalił mnie za przypomnienie o zakryciu ust, jego zdanie poparło kilka innych osób, przez co nasłuchałam się komplementów co nie zbyt mi się podobało, bo nie lubię być w centrum uwagi.
-Następnym razem jak będziesz mieć jakiś fajny pomysł to mi go powiesz a ja ogłoszę to głośno.- powiedziała mi na ucho Jina, gdy akurat nikogo nie było w pobliżu. Spojrzałam na nią i umiałam jedną brew do góry.- No co? Ty nie lubisz być w centrum uwagi, a ja kocham! Poza tym je też chęć być chwalona.- Powiedziała ze szczwaną miną, na co się zaśmiała.
-Okej.- zgodziłam się uśmiechając się do dziewczyny, która odwzajemniła uśmiech.
Pod koniec dnia jak zawsze rozbiliśmy obóz i ustaliliśmy wartę. Oprócz tego Uso powiedział, że od teraz mamy obowiązek prowadzenia zielnika. Na pierwszej stronie u wszystkich za widniała rosiczka, przed którą ostrzegała nas Vita. Zerwaliśmy je za pomocną nożyc i metalowej pęsety, które były w każdym plecaku. Później rozpaliliśmy ogniska i ogłosiliśmy czas na pisanie dzienników.
Od jakiś dziesięciu minut Jinamizi szturcha mnie w ramie pytając, czy tuż skończyłam. Będę musiała skontrolować czy ona w ogóle piszę ten dziennik.
Napisałam! Dzisiejsze pytania to:
Jak oceniacie nowo poznane zwierzę?
A jak wasza postać?
Tym razem "kopaczem dupy" który zachęca mnie i popędza do dodania nowej części była Yuuki_Akiko_Niko_Iko. Dziękuję ci^^
Nie ma nic bardziej motywującego do pisarza niż komentarze, pamiętajcie o tym.
To na tyle.
Papa!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro