Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

two

    — Powrót nie zajął ci długo.

    — Oh, zamknij się do cholery.

        Natasha otarła nadgarstkiem krew spod nosa, na miejsce której na powrót wystąpiły kolejne czerwone krople. Nie rozglądając się wokół, zamknęła drzwi na klucz i stanęła przed umywalką.

    — Zrobisz coś z tym złamanym...

    — Nie jest złamany — przerwała szybko, przewracając oczami. — A ciebie nie powinno tutaj być.

    — Ale jestem i musisz się z tym pogodzić — mruknął, pewnie teraz zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    — Jakim cudem — zaczęła, próbując sięgnąć po papier — stałeś się taki rozmowny? Od kiedy?

    — Od zawsze? — W jego głosie rozbrzmiało zaskoczenie.

    — Kłamiesz — oznajmiła Natasha, sięgając wreszcie po lekki materiał, którego kilka listków oderwała, by móc podetknąć je pod nosem. — Zawsze byłeś cicho.

    — Ale to nie znaczy, że nie mogę teraz zacząć mówić głośniej — stwierdził siedzący na oparciu wanny brunet. Zawsze siedział właśnie tam.

    — Nie chodzi mi o głośność. — Natasha przewróciła oczami, gotowa odwrócić się i posłać mu jedno z tych zirytowanych, a jednoczesnie zmęczonych spojrzeć. — Chodzi mi o sposób, w jaki mówisz. A mówisz bardzo dużo.

    — Przecież tak chciałaś — zauważył, co zmusiło Natashę do podniesienia wzroku na jego odbicie w lustrze.

        Niemal natychmiast usta zakryte chusteczką wykrzywiły się w grymasie, na widok zaczerwienionej twarzy. Nie była na misji, na szczęście, ale trening w jej przypadku był chyba jeszcze gorszy, niż wyjazd w teren. Nigdy nie potrafiła przestać, powiedzieć „wystarczy”, walcząc z Clintem czy Wilsonem. Gdyby oni byli uparci tak samo, jak ona, zwieńczeniem treningu byłaby śmierć jednego z nich lub omdlenie z wycieńczenia. Natasha westchnęła cicho, przenosząc spojrzenie na lustrzany wizerunek bruneta. Przyglądał jej się z dużą uwagą, właściwie nie mogła stwierdzić, czy w ogóle patrzył na cokolwiek innego, kiedy była w środku razem z nim.

    — Dziwne, że z wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek chciałam mieć, dostałam akurat to — mruknęła, przewracając oczami. Miała nadzieję, że nie skomentuje jej chwilowego zawieszenia.

    — Trzeba się cieszyć z tego, co się ma.

    — Jaki mądry się znalazł. — Natasha zaśmiała się pusto, odsuwając zakrwawiony papier i wrzucając go do klozetu.

    — Co się stało? — zapytał, ignorując jej przytyk. — Z nosem — dodał, widząc jej zmarszczone brwi w odbiciu.

    — Clint mnie uderzył — odpowiedziała wprost, wzruszając jakby nigdy nic ramionami. — Nic mi nie jest.

    — Jesteś pewna, że nos nie jest złamany? — Martwił się, a ona... nie wiedziała, co o tym myśleć.

    — Yhym — mruknęła, obmywając okolice nosa z krwi, a następnie przykładając pod niego kilka kolejnych listków papieru toaletowego.

    — Mam nadzieję, że mu za to ładnie rogi pokazałaś.

    — Oh, oczywiście. Za kogo ty mnie uważasz? — zapytała retorycznie, nie mogąc z jakiegoś powodu unieść kącików ust ku górze.

    — Czyli dobrze ciebie wytrenowałem — powiedział z nutą dumy, a kiedy podniosła na niego kolejny raz wzrok, zobaczyła uśmiech wykwitający na jego ustach.

    — Przecież nawet tego nie pamiętasz — zauważyła, wykonując zielonymi tęczówkami pełne koło.

    — Pamiętam! — oznajmił bez wahania. — Wszystko pamiętam.

        Natasha zacisnęła wolną rękę na krawędzi umywalki. Chciała, by tym razem nie kłamał.

    — Natasha! Nat, jesteś w środku? — Zaniepokojony głos Clinta przedarł się przez ciszę, jaką obydwoje postawili między sobą.

    — Tak! — odpowiedziała, odsuwając się od lustra i podchodząc do drzwi, by jednym ruchem przekręcić ich zamek i pociągnąć za klamkę. — Wszystko jest w porządku, jak widzisz na załączonym obrazku — rzuciła, pokazując na swoją sylwetkę.

    — Myślałem, że...

    — Nie myśl, źle ci to wychodzi — przerwała blondynowi, gasząc światło w łazience i wychodząc z pomieszczenia. Pod nosem wciąż miała zakrwawiony papier.

        Tylko raz zerknęła przez ramię na uchylone drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro