three
Chłodne dłonie złapały za zamek, który po raz pierwszy przekręciła bez zbędnego myślenia nad konsekwencjami swojego „nierozsądnego czynu”. Śpieszyła się – to mógł stwierdzić każdy, nie znając nawet kobiety.
— Nie przychodziłaś tutaj od miesiąca.
Jej dłoń, która sięgała właśnie po niewielką kosmetyczkę zadrżała. Przez krótki moment, bardzo krótki, chciała ją cofnąć i odwrócić się w jego stronę. Ale czy wtedy nie rozczarowałaby się bardziej?
— Miałam nie po drodze — odpowiedziała, wzruszając ramionami. — Często mnie nie było w wieży.
— Nie musisz się tłumaczyć. Wiem, że unikałaś tej łazienki — mruknął. Czuła na sobie jego wzrok, gdy postawiła kosmetyczkę, ściągniętą z górnej półki, na blat obok umywalki.
— Miałam swoje powody.
Jasne, że miała. Problem w tym, że były to cholernie dziecinne powody, z którymi nie zapowiadało się, by się rozstała.
— Nie wątpię.
— Okej, czego chcesz? Nie mam czasu na podchody, więc się streszczaj — zapytała zirytowana, wyciągając z materiałowego kuferku puder.
— Wyjaśnień? Tak na przykład? — zapytał, irytując tym samym Romanoff. — Prawdziwych wyjaśnień. Nie twoich głupich kłamstw.
— Głupich kłamstw — powtórzyła za nim, jak dziecko przedrzeźniając jego głos. Nie miała jednak szans na wyprowadzenie go z równowagi.
Ta zdolność dawała mu nad nią niesamowicie dużą przewagę, której Natasha nie mogła zminimalizować.
— Miłoby było, gdybyś się pospieszyła. Przecież nie masz czasu.
Romanoff przewróciła oczami, słysząc w jego głosie swego rodzaju złośliwość.
— Szukamy kogoś ze Stevem — burknęła w końcu, odpowiednim pędzlem traktując puder na własnej twarzy. — Dzisiaj po niego idziemy.
— Czyli?
— Co czyli? — Zmarszczyła brwi, rzucając krótkie spojrzenie w odbicie bruneta.
— Czyli mnie zostawiasz — dopowiedział, dzięki szklanej powłoce będąc w stanie spojrzeć na rudowłosą.
Natasha spojrzała na niego. Chyba jej wzrok był zbyt obojętny na tęczówki przepełnione żalem.
— Chyba tak to wygląda — mruknęła w końcu, nie mogąc dłużej patrzeć w jego zbolałą twarz.
— Cóż... to chyba się pożegnamy.
— Czekaj, co?
Nie, Natasha nie była na to gotowa. Gdyby mogła, gdyby miała chociaż trochę więcej odwagi, odwróciłaby się na pięcie, próbując skonfrontować się z pustką, ale... nie miała na to siły. Zaskoczył ją, a to nie ludzie zaskakiwali ją, tylko ona zaskakiwała ludzi. Jak mógł to zrobić? Jak mógł to powiedzieć? Nie pozwoliła mu, do cholery, wypowiadać takiego zdania, więc dlaczego usłyszała je właśnie z ust bruneta?
Nienawidziła siebie za to. Przez ostatni czas próbowała pozbyć się z myśli jego osoby, a on jak na złość wracał, burząc jej koncepcję spokoju.
— Pożegnamy się — powtórzył, wstając z oparcia wanny. Miała wrażenie, że po raz pierwszy coś takiego widziała. — Nie będziesz mnie już potrzebować. Będziesz miała inne obowiązki.
— Nie możesz tak po prostu zniszczyć mi życia, a potem pomachać mi rączką i odejść! — zaprotestowała, uderzając zwinięta w pięść ręką w umywalkę.
— Czy na pewno je zniszczyłem?
Spuściła wzrok na kran, nie chcąc dłużej przyglądać się ich odbiciom.
— Nat... nie możesz wiecznie...
— Wiem. Wiem — przerwała mu szybko, głośno wzdychając.
— Więc daj mi odejść. I pozwól tamtemu Jamesowi ciebie zrozumieć.
— Skąd wiesz, że jedziemy akurat po niego? — Natasha zmarszczyła brwi, nieśmiało zerkając w odbicie. Stał niesamowicie blisko niej.
— Jestem w twojej głowie. Ja wiem wszystko — odpowiedział, śmiejąc się krótko. — Idź już. Im szybciej, tym lepiej.
Natasha popatrzyła ostatni raz w lustro. Widziała w nim ich. A był to widok tak niecodzienny, że usta same wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu.
— Do zobaczenia, James — powiedziała najcichszym szeptem, na jaki była w stanie się wtedy zdobyć.
Uśmiechnął się, w bardzo lekki sposób, nie zatrzymując jej, gdy szła do drzwi, gdy przekręcała klucz, gdy łapała za klamkę. Natasha poczuła smutek, ale... był to niewielki smutek.
— Z kim rozmawiałaś? — zapytał zaciekawiony Steve, gdy na dobre opuściła łazienkę.
Natasha odwróciła się przodem do blondyna, opartego o ścianę.
— Z nikim — odpowiedziała Romanoff, wzruszając ramionami. — Chodźmy po Jamesa.
━━━ FIN. ━━━
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro