Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

three

        Chłodne dłonie złapały za zamek, który po raz pierwszy przekręciła bez zbędnego myślenia nad konsekwencjami swojego „nierozsądnego czynu”. Śpieszyła się – to mógł stwierdzić każdy, nie znając nawet kobiety.

    — Nie przychodziłaś tutaj od miesiąca.

        Jej dłoń, która sięgała właśnie po niewielką kosmetyczkę zadrżała. Przez krótki moment, bardzo krótki, chciała ją cofnąć i odwrócić się w jego stronę. Ale czy wtedy nie rozczarowałaby się bardziej?

    — Miałam nie po drodze — odpowiedziała, wzruszając ramionami. — Często mnie nie było w wieży.

    — Nie musisz się tłumaczyć. Wiem, że unikałaś tej łazienki — mruknął. Czuła na sobie jego wzrok, gdy postawiła kosmetyczkę, ściągniętą z górnej półki, na blat obok umywalki.

    — Miałam swoje powody.

        Jasne, że miała. Problem w tym, że były to cholernie dziecinne powody, z którymi nie zapowiadało się, by się rozstała.

    — Nie wątpię.

    — Okej, czego chcesz? Nie mam czasu na podchody, więc się streszczaj — zapytała zirytowana, wyciągając z materiałowego kuferku puder.

    — Wyjaśnień? Tak na przykład? — zapytał, irytując tym samym Romanoff. — Prawdziwych wyjaśnień. Nie twoich głupich kłamstw.

    — Głupich kłamstw — powtórzyła za nim, jak dziecko przedrzeźniając jego głos. Nie miała jednak szans na wyprowadzenie go z równowagi.

        Ta zdolność dawała mu nad nią niesamowicie dużą przewagę, której Natasha nie mogła zminimalizować.

    — Miłoby było, gdybyś się pospieszyła. Przecież nie masz czasu.

        Romanoff przewróciła oczami, słysząc w jego głosie swego rodzaju złośliwość.

    — Szukamy kogoś ze Stevem — burknęła w końcu, odpowiednim pędzlem traktując puder na własnej twarzy. — Dzisiaj po niego idziemy.

    — Czyli?

    — Co czyli? — Zmarszczyła brwi, rzucając krótkie spojrzenie w odbicie bruneta.

    — Czyli mnie zostawiasz — dopowiedział, dzięki szklanej powłoce będąc w stanie spojrzeć na rudowłosą.

        Natasha spojrzała na niego. Chyba jej wzrok był zbyt obojętny na tęczówki przepełnione żalem.

    — Chyba tak to wygląda — mruknęła w końcu, nie mogąc dłużej patrzeć w jego zbolałą twarz.

    — Cóż... to chyba się pożegnamy.

    — Czekaj, co?

        Nie, Natasha nie była na to gotowa. Gdyby mogła, gdyby miała chociaż trochę więcej odwagi, odwróciłaby się na pięcie, próbując skonfrontować się z pustką, ale... nie miała na to siły. Zaskoczył ją, a to nie ludzie zaskakiwali ją, tylko ona zaskakiwała ludzi. Jak mógł to zrobić? Jak mógł to powiedzieć? Nie pozwoliła mu, do cholery, wypowiadać takiego zdania, więc dlaczego usłyszała je właśnie z ust bruneta?

        Nienawidziła siebie za to. Przez ostatni czas próbowała pozbyć się z myśli jego osoby, a on jak na złość wracał, burząc jej koncepcję spokoju.

    — Pożegnamy się — powtórzył, wstając z oparcia wanny. Miała wrażenie, że po raz pierwszy coś takiego widziała. — Nie będziesz mnie już potrzebować. Będziesz miała inne obowiązki.

    — Nie możesz tak po prostu zniszczyć mi życia, a potem pomachać mi rączką i odejść! — zaprotestowała, uderzając zwinięta w pięść ręką w umywalkę.

    — Czy na pewno je zniszczyłem?

        Spuściła wzrok na kran, nie chcąc dłużej przyglądać się ich odbiciom.

    — Nat... nie możesz wiecznie...

    — Wiem. Wiem — przerwała mu szybko, głośno wzdychając.

    — Więc daj mi odejść. I pozwól tamtemu Jamesowi ciebie zrozumieć.

    — Skąd wiesz, że jedziemy akurat po niego? — Natasha zmarszczyła brwi, nieśmiało zerkając w odbicie. Stał niesamowicie blisko niej.

     — Jestem w twojej głowie. Ja wiem wszystko — odpowiedział, śmiejąc się krótko. — Idź już. Im szybciej, tym lepiej.

        Natasha popatrzyła ostatni raz w lustro. Widziała w nim ich. A był to widok tak niecodzienny, że usta same wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu.

    — Do zobaczenia, James — powiedziała najcichszym szeptem, na jaki była w stanie się wtedy zdobyć.

        Uśmiechnął się, w bardzo lekki sposób, nie zatrzymując jej, gdy szła do drzwi, gdy przekręcała klucz, gdy łapała za klamkę. Natasha poczuła smutek, ale... był to niewielki smutek.

    — Z kim rozmawiałaś? — zapytał zaciekawiony Steve, gdy na dobre opuściła łazienkę.

        Natasha odwróciła się przodem do blondyna, opartego o ścianę.

    — Z nikim — odpowiedziała Romanoff, wzruszając ramionami. — Chodźmy po Jamesa.

━━━ FIN. ━━━

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro