Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


Kocham wasze teorie spiskowe 😎😈


Patrick 

Wiadomości na mailu się nie spodziewałem. Ani w tym życiu, ani w kolejnym. Cholerna Amira z Interpolu chyba wykrakała do Adama, że przeszłość ugryzie nas w dupę. A ta właśnie otwierała paszczę, pełną śmiercionośnie ostrych zębów, szykując się do ataku. Zacząłem bębnić palcami po udzie.

Email zawierał obszerny artykuł o wypadku samochodowym w niewielkiej mieścinie na południu Portugalii. Ojciec rodziny zasłabł w aucie. Z nadmierną prędkością wszedł w niebezpieczny zakręt drogi. Tragedia gotowa. Wypadł z niego wprost na skały, a przypływ załatwił resztę. Mężczyzna miał czwarte stadium nowotworowe i nie zostało mu więcej niż pół roku życia.

Tragedia jakich wiele.

Z jednym drobnym szczegółem.

Do wycinku z gazety dołączone były zdjęcia rodziny, których gazeta nie opublikowała ze względu na traumatyczne przeżycia i chęć zapewnienia żałobnikom spokoju. Nie chcieli im przysparzać kolejnych problemów. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja. Notka na marginesie brzmiała: „znów jesteś mi dłużny". Pierdolona rodzina Delgado, która trzymała mnie nieco w szachu, zapewniała Filipowi Montrose bezpieczeństwo na kurewskim końcu świata w Sagres w Portugalii.

Obejrzałem zdjęcia z pogrzebu. Nie było na nim zbyt wielu osób. Wdowa, dzieciaki, paru żałobników. Filip wybrał między mafią a miłością. Upozorował własną śmierć w Monte Carlo podczas wyścigu samochodowego.

I nie tylko swoją.

Żona Filipa nieco się zmieniła, odkąd ją widziałem ostatni raz. Dojrzała. Małżeństwo jak widać, im się układało, na ręku trzymała może trzyletnie dziecko. Córkę. Jasne loczki rozwiewał wiatr. Skóra zdjęta z matki. Wiedziałem, że mieli z Filipem czwórkę dzieci. Trzech synów i córkę. Wszyscy stali za matką przy samochodzie na jednej z fotek.

Obejrzałem kolejne i zamarłem. Ręka zawisła mi nad komputerem. Tego się nie spodziewałem. Pierdolony Javier Delgado trzymał coś w zanadrzu i teraz pewnie triumfował, że jest krok przede mną. Z ekranu wpatrywały się we mnie bardzo dobrze znane tęczówki.

Przymknąłem na chwilę oczy, oddychając głęboko!

Ja pierdolę, kurwa mać.

Nie mogłem tego zignorować, ani pozostawić w zawieszeniu.

Mieliśmy swój mały sekrecik. Ja i Javier Delgado. Javier stracił swojego najstarszego syna na rzecz mojej byłej żony. Filip zmarł, a Delgado chciał się wycofać. A wszystko to przez ostatnie zdjęcie. Uważał, że powinienem wziąć odpowiedzialność. Nie mogło być o tym mowy!

Wysłałem SMS do Adama, żeby się u mnie zjawił. Odpisał, że najwcześniej za godzinę. Spędziłem pół godziny z Antonią i Anją nad basenem. Moja żona zapytała chyba z pięć razy, czy wszystko w porządku. Za każdym razem zapewniałem ją, że tak, kłamiąc w żywe oczy. W końcu pojawił się Adam. Pocałowałem dziewczyny, ale Tonia nie miała ochoty się odkleić.

– Twoja kolej! – zaśmiała się Anja, sięgając po tablet i wyciągając się wygodnie na leżaku.

– Będziesz grzeczna królewno?

Tonia uśmiechnęła się szeroko, obejmując mnie za szyję. Zabrałem ją ze sobą, razem z książeczką, która wydawała dźwięki zwierząt.

Wskazałem Adamowi na tablet i czekałem. Przytuliłem plecy córki do siebie i zaciągnąłem się unikalnym zapachem małego dziecka. Kochałem tego szkraba, nie mniej niż jego matkę. Obie były teraz priorytetem w moim życiu. A niedługo miał się urodzić mój syn. Nie chciałem, żeby się martwiła, żeby cokolwiek zmąciło delikatny uśmiech na twarzy, ale byliśmy o krok od naprawdę dużego problemu.

– O kurwa – wydusił z siebie Adam. Zakryłem uszy Antonii i spojrzałem na niego karcąco. Skrzywił się i pacnął ją po nosie, sięgając przez szerokość biurka. – Sorry księżniczko. Wiedziałeś?

– Czy wyglądam, jakbym wiedział? – spytałem poważnym tonem.

Oczy małej zwróciły się na mnie z ciekawością. Nacisnąłem palcem na krowę, która zamuczała ku uciesze Toni. Zaśmiała się i klasnęła w dłonie.

– Ja pier... – urwał, patrząc na moją córkę. – To nas ugryzie w dupę. I to jest naprawdę eufemizm. Nie wyobrażam sobie, co zrobi Anja.

– Widziałeś ostatnie zdjęcie? – prowizorycznie zasłoniłem uszy małej i pocałowałem ją w głowę.

– O kurwa, ja pierdolę.... – zaczął i wyrzucał z siebie kolejne przekleństwa, wpatrując się w to co i mnie wyprowadziło z równowagi.

Nie mogłem w nieskończoność zakrywać uszu córce. Otworzyłem drzwi na korytarz i zawołałem Gię. Przysiadłem na biurku, usiłując ją zabawiać, zanim zabierze ją opiekunka. Szarpaliśmy się z nią chwilę, bo nie chciała się ode mnie odkleić. Gia westchnęła, patrząc w bok. Adam chyba stracił czujność, bo odłożył tablet na blat, nie wygaszając ekranu. Udawał, że gryzie stopę Antonii, żeby ją zdekoncentrować.

– Było się kiedyś młodym i pięknym, co? – spytała Gia, wskazując palcem na tablet. Dopiero teraz Adam się ocknął i wygasił ekran. – To z pogrzebu ojca? – dociekała. Spojrzałem na nią beznamiętnie, mrużąc oczy. – Przepraszam.

– Zajmij się dzieckiem – zgasił ją zimno Adam. Cofnęła się o krok, a Tonia skrzywiła nieznacznie.

– Zostaw nas samych – poprosiłem podobnym tonem.

– Ja pierdole, ty się z tego nie wybronisz – rzucił grobowym głosem.

– W kwestiach formalnych wszystko jest w należytym porządku.

Popatrzył na mnie krzywiąc się.

– Nie o tym mówię. Anja przeszła wystarczająco! Niedawno zmarła jej mama. Kurwa... – potarłem twarz dłońmi. Jakbym kurwa nie wiedział, jak ją to dobiło! – Co chcesz, żebym zrobił?

– Trzymał ich z daleka – poradziłem, drapiąc się w ucho.

– Javier chce nadal nam wepchnąć Marię?

– Maria nie ma dla niego znaczenia, ale tak, chce zapewnić Leo dobre plecy.

– To, czemu nie dogada się z Nikolayem?

– Bo Wania to kawał skurwysyna – przypomniałem, unosząc brew.

– Może Luca? – zaproponował. – Jest prawą ręką Alessiego. Będzie się piął do góry. – znów bezmyślnie stukałem palcami po udzie. – Chcesz, żebym tam poleciał i rozeznał się w sytuacji?

Pokręciłem przecząco głową.

– Wątpię, żeby Delgado przyjął ich pod swój dach.

– Jeśli uderzę prosto do niej – wskazał palcem na tablet – może się skończyć bardzo nieprzyjemnie. Wasze ostatnie spotkanie, niemal skończyło się rozlewem krwi, który powstrzymał Filip. Nadal kurwa nie rozumiem, jak mógł dla niej poświęcić wszystko, wiedząc...

Spojrzeliśmy na siebie, kończąc tę myśl w głowach.

– Zrobiłbyś to dla Sofii? – popatrzyłem na niego wyczekująco.

Milczał długą chwilę.

– Nie wiem – przyznał ciężko. – Może.

Zadałem pytanie, które dręczyło nas obu.

– Myślisz, że zrobiliśmy błąd w Monte Carlo?

– Nie – odparł natychmiast.

– Z perspektywy czasu... – wskazałem na tablet.

– Nadal nie. Zrobiliśmy, co musieliśmy Patrick. Z perspektywy czasu zrobilibyśmy to ponownie.

– Nawet wiedząc...?

– Posłuchaj – przerwał mi stanowczo – obaj wiemy, jaka jest żona Filipa. Zaproponuję jej pieniądze za siedzenie cicho. Polecę osobiście i wybadam teren. W ciągu kilku dni powinienem wiedzieć, na czym stoimy.

– A jeśli jej nie chodzi o pieniądze?

– I co? – zakpił – Ukrywali się z Filipem dwadzieścia pierdolonych lat, żeby nagle wyjść z cienia? Taka była cena za ich życie Patrick. Zniknięcie z pola widzenia, zmiana tożsamości, wizerunku. I bezwzględny zakaz powrotu w światła mafijnych jupiterów. Podpisali papiery. Muszą honorować umowę.

Popatrzyłem na niego z rezygnacją.

– Czy ty wiesz, co by się stało, jakby prawda wyszła na jaw?

– Mielibyśmy na głowie pierdolony Interpol i to byłby nasz najmniejszy problem.

Podniosłem się i podszedłem do okna. Gia zabawiała moje dziecko, kiedy Anja czytała coś na tablecie, gładząc ciążowy brzuszek. Skrzywiła się nieznacznie. Pewnie mały znów rozrabiał.

– Nie chcę stracić tego co mam – powiedziałem bezbarwnie, wpatrując się w taras. Podszedł do mnie i stanął obok.

– To zróbmy wszystko, żeby się nie spierdoliło.

– Kiedy chcesz lecieć?

– Jutro? – zaproponował. – Musimy powiedzieć reszcie.

Skinąłem głową, zgadzając się z nim.

– Jak Margo? – spytałem, przypominając sobie o naszym kolejny cluster–fuck.

– Niecierpliwa, ale z dnia na dzień coraz lepiej.

– Zupełnie jak Marco – ucisnąłem nasadę nosa. – To się źle skończy.

– Finiszujemy – zapewnił.

– Kurwa, oby! Nie chcę mieć wkurwionego egzekutora w rękach, kiedy to – wskazałem na tablet – się jebnie. Będę musiał mieć ich oboje po swojej stronie.

– Patrick robimy co musimy, uważając że mamy rację. Ale czy tak jest? – zapytał z powątpiewaniem.

– Każdy medal ma dwie strony.

Do głowy przyszła mi ironiczna sentencja, którą wypowiedziałem do lustra, po sprowadzeniu Anji na Baleary: Lustereczko powiedz przecie, czy nas Anja z tronu zmiecie? Teraz mogła nas zmieść z tronu inna kobieta i jej niemoralny sekrecik. Tylko odkrywając wszystkie szkielety w szafie, będę mógł się bronić, bo na pierwszy rzut oka miałem przejebane. Prawda jednak była taka: Byłem winny!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro