Part 8
Gia
Siedziałyśmy z koleżanką w ulubionej knajpce dla młodzieży. Wszystkie miejsca były już zdecydowanie passe poza tym. Popijałyśmy slush i przeglądałyśmy zawartość mediów społecznościowych, obgadując znajomych.
– Ty! – szturchnęła mnie w ramię Paula. – Czy to nie auto tej laski, co jest żoną twojego szefa?
Zerknęłam w kierunku, który wskazała. Rzeczywiście. Czerwone Cayenne było na wyspie jedno i niestety należało do Anji. Ja i tak wolałabym inny samochód. Ten był okropny. I do tego czerwony to strasznie niemodny kolor. Powinien być biały. Perłowy. Klasa sama w sobie.
– Tja no cóż...
Anja wysiadła i wyrzuciła jakieś pudełko do kosza. Podjechała parę miejsc dalej i zaparkowała. Ku mojemu zdziwieniu potem wsiadła do taksówki po drugiej stronie ulicy.
– Ale jazda! – parsknęła Paula. – Może powinnyśmy ją śledzić?
– Czym? Hulajnogą? Czy na rowerze?
– Przecież to podejrzane, że zaparkowała i pojechała taksówką dalej. Może ma romans?! – zakpiła przyjaciółka. – Ale byłby numer!
Nie mogłam śledzić Anji, ale mogłam zobaczyć, co wyrzuciła. Podniosłam dupę z krzesełka i jak debilka pognałam do kosza. Co ze wstyd grzebać w koszu. Ze zdziwieniem wyjęłam z niego pudełko z testem ciążowym. A więc suka znów była ciężarna. Ja pierdolę!
– Ale numer! – roześmiała się Paula.
– Nawet nie wiesz jaki! – odparłam.
– Może jest w ciąży z kochankiem?
Skrzywiłam się.
– Jak ją znam, to nie ma takiej szansy.
– Noooo – przeciągnęła zgłoski – ale możesz to zasugerować. Pewnie nie powie mężowi, to dobra okazja, żeby znów namieszać. Tamto zdjęcie zrobiło furorę w sieci.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę na samo wspomnienie.
– A potem wyjebali w kosmos mój Instagram i Facebook i Twitter. I wszystko! – piekliłam się.
– Pomyśl, on ma urodziny niedługo, tak? – na twarzy Pauli pojawił się przebiegły uśmieszek konspiratorki. – Zapakuj to ładnie i zrób minę niewiniątka, że ty chcesz przecież dobrze. Nawet się rozpłacz, jak będzie trzeba, że podejrzewasz, że laska ma romans... i czy wie, że jest w ciąży?
– To się może źle skończyć.
Parsknęłam śmiechem.
– Chyba dla niej.
Wzięłam telefon i cyknęłam fotkę tak, żeby ująć kosz, samochód Anji i test.
Anja
Lekarka spojrzała na mnie znad trzymanych w dłoni kartek. Zawierały wyniki badań, jakie zrobiłam dzisiaj rano przed wizytą. Nie mogłam się dobudzić, żeby się tu dowlec na ósmą i w rezultacie poprosiłam Nico, żeby mnie przywiózł. Nie zadawał pytań, a zadowoliło go stwierdzenie, że to rutynowa kontrola podwozia po urodzeniu Antonii. Mężczyźni to proste stworzenia. Wypowiedz słowo ginekolog i od razu nie mają żadnych więcej pytań.
– Gratuluję. Beta wskazuje na szósty tydzień. – Westchnęłam, nerwowo wyłamując palce. – Nie takiej informacji się spodziewałaś?
Westchnęłam, poruszając się nerwowo na krześle.
– Miałam nadzieję, że test dał pozytywnie fałszywy wynik – przyznałam szczerze.
– Test wskazał poprawnie. Jesteś w ciąży. – Zapewniła. – Chciałabym, żebyśmy zrobiły szereg badań z krwi. Po prowadzeniu ostatniej ciąży i wszystkich problemach, jakie miałyśmy z dostarczeniem Antonii, zalecałabym daleko idącą ostrożność. Wiek ma tutaj kluczowe znaczenie.
Przeczesałam nerwowo włosy palcami i wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni, zadając pytanie, którego się chyba po mnie nie spodziewała.
– Do którego tygodnia aborcja jest legalna?
Nawet nie drgnęła jej powieka.
– Do czternastego.
– Jeśli... jeśli bym się zdecydowała... – przygryzłam nerwowo paznokieć – czy muszę się jakoś przygotować?
Odłożyła wyniki i oparła się o siedzisko fotela, przyglądając mi się uważnie.
– On nie wie prawda? – spytała łagodnie.
– Nikt nie wie – przyznałam. – Jeszcze parę dni temu piłam wino i świetnie się bawiłam w Paryżu!
– Nie masz żadnych objawów?
– Nie. I gdyby nie ta cholerna aplikacja nawet bym nie wiedziała.
– Czy on może mieć jakieś podejrzenia? – dociekała.
Spojrzałam na nią ze strachem.
– Nie, dlaczego?
– Słuchaj, normalnie bym tego nie powiedziała żadnej pacjentce – zaczęła ostrożnie – ale ty nie jesteś moją przeciętną pacjentką, a twój mąż posiada tę wyspę i niemal wszystko i wszystkich na niej.
– Boisz się mojego męża – przymknęłam na chwilę oczy. Jakie to było oczywiste. Znikąd pomocy.
– To twoja decyzja i prawo nie nakazuje mi konsultować się z ojcem dziecka. To twoja macica i ty podejmujesz decyzję. Masz dużo czasu, ale z drugiej strony nie robisz się coraz młodsza, masz trzydzieści pięć lat. To niby nie koniec świata, prowadziłam ciąże po czterdziestce, tylko że wszystko ma swoją cenę.
Oblizałam usta.
– Czy to przekreśli moje szanse na ciąże w przyszłości?
– Nie – padła natychmiastowa odpowiedź. – Z doświadczenia wiem, że takie rzeczy zostają w głowie. Potem sobie wyrzucasz, że mogłaś zrobić coś innego. Że może to był błąd...
– Problem w tym, obawiam się, że stracę odwagę, o ile nie zrobię tego już teraz, w tej chwili, natychmiast.
Westchnęła.
– Mogę cię skierować do psychologa.
– I co mu powiem? Przecież nie mogłabym nikomu powiedzieć dlaczego!
– Korzystałaś z psychologa po urodzeniu Antonii.
– Oczywiście, Becky była bardzo miła, ale pracuje dla mojego męża. – Pochyliłam się lekko w jej stronę. – Jak myślisz, ile mu przekazywała z naszych sesji?
– A zasada poufności? – spytała, unosząc brew.
Uśmiechnęłam się kpiąco.
– Wiesz, że kupił tę klinikę, jak tylko dowiedział się, że jestem w ciąży? – wypaliłam. – Potem dostarczono wam cały sprzęt. Wrzesień ubiegłego roku? – Po minie wnosiłam, że raczej nie wiedziała.
– To nadal nie oznacza, że ma prawo znać historię choroby pacjenta.
– Świetnie, że w to wierzysz – odparłam z rezygnacją. Ja w to zdecydowanie nie wierzyłam.
Patrick
Przyjechałem do domu dość późno, ale zamierzałem zabrać żonę na randkę, czy choćby spacer bez względu na to, co miała na sobie. W holu natknąłem się na Gię. Ja pierdole, jeszcze mi tej tu kurwa brakowało! Zatrzymała się w miejscu, dostrzegając że wróciłem. Widać było, że jest gotowa do wyjścia, ale chyba czekała na mnie.
– Gia, czy nie powinnaś być już w drodze do domu?
– Tak tylko...
– Czy pielęgniarka się spóźniła? – zasugerowałem jej furtkę ewakuacyjną na wybrnięcie, zanim chlapnie ozorem coś, czego pożałuje.
– Nie, ale chciałam z tobą porozmawiać.
– Słucham.
– Na osobności – dodała z nutą desperacji.
Ewidentnie coś było na rzeczy. Naprawdę się wkurwię, jak znów będzie usiłowała mi coś w mawiać na temat Anji i bycia złą matką.
– Zamierzam zabrać żonę na randkę. Czy to nie może poczekać? – spytałem, unosząc brew do góry.
– To ważne.
Zdusiłem westchnięcie. Wskazałem ręką, że ma iść w stronę biblioteki. Stąpała niepewnie, oglądając się przez ramię, czy idę za nią. Wyłamywała sobie palce. Nastawiałem się mentalnie na dramat, jaki za chwilę odegra, szukając w sobie zaginionych pokładów cierpliwości, których o tej porze trudno było znaleźć.
– Więc? – zrobiłem ręką nieokreślony gest.
– No bo... – przestąpiła z nogi na nogę i przygryzła wargę. Wyraźnie zdenerwowana.
– Gia! – ponagliłem.
– Bo ja myślałam o tym długo i niedługo są twoje urodziny i... to takie niezręczne.
Tak! Głupiutkie nastolatki nigdy nie będą w kręgu moich zainteresowań z prostego powodu: są głupie! Nie wytrzymałbym z taką laską. Musiałbym ją ruchać od tyłu i zakneblować, a potem natychmiast wychodzić. Zero zabawy. Anja przynajmniej jak coś miała mi do powiedzenia, to wpadała jak huragan i darła się wniebogłosy. Jak była wkurwiona, to cedziła słowa z okrucieństwem lodowatego podmuchu, przyprawiając twoją duszę o natychmiastowe odmrożenia. Najgorzej jak zaczynała od histerii, ale to znaczyło, że byłem kompletnym debilem i nie zauważyłem znaków ostrzegawczych prowadzących nas w to emocjonalne miejsce. A one zawsze się pojawiały. Długo potrafiła coś znosić, dając od czasu do czasu upust niewielkiej frustracji. Potem wybuchała.
– Wczoraj byłam z koleżanką na mieście... – Tak się zamyśliłem i skupiłem na ignorowaniu jej, że nie zauważyłem, że trzyma coś w dłoniach. Z soczystym rumieńcem usiłowała mi podać pudełko z testem ciążowym. – I zobaczyłam jak Anja to wyrzuciła... I strasznie mi głupio i...
Odruchowo wziąłem je i otworzyłem. Test był pozytywny. Plus w okienku był świetnie widoczny. Kurwa! Anja była w ciąży! Będziemy znów rodzicami. Zdusiłem w sobie chęć rozciągnięcia ust w szerokim uśmiechu i nadal beznamiętnie wpatrywałem się w Gię. Na radość jeszcze przyjdzie czas, a ona niech się zastanawia czy mnie wkurwiła, czy kurwa popsuła mi właśnie urodziny, bo może żona chciała mi zrobić niespodziankę.
– Bo ja nie wiem co z tym zrobić...
– Zostaw to w moich rękach.
– Wiesz, po prostu... zastanawiałam się, czy...
– Zajmę się tym – przerwałem jej wywód chłodnym tonem.
– Ja nie rozumiem czemu... bo przyjechała swoim autem, wyrzuciła to do kosza na mieście, a potem wzięła taksówkę – wyjąkała. – I w sumie...
Tak, moja żona nauczyła się tego i owego od nas przez ostatnie niemal trzy lata. Miała jednak pecha, że zaparkowała w pobliżu miejsca, w którym Gia spędzała czas poza pracą. Pech. Nic innego niż kurewski pech.
– Jeśli zamierzasz zasugerować, że żona mnie zdradza, zastanów się dwa razy! – ostrzegłem lodowato.
Zbladła natychmiast. Nie zamierzałem tolerować kolejnych kalumnii pod adresem własnej żony. I byłem przekonany, że w życiu by mnie nie zdradziła. Nawet będąc te parę miesięcy w Polsce, nie pozwoliła się nikomu do siebie zbliżyć.
Anja była moja! Niczyja więcej. Nigdy nie będzie należała do nikogo innego.
– Ja...
– Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. – Powinna się poczuć odprawiona i chyba tym razem zrozumiała.
– Pójdę już. – Odwróciła się na pięcie i niemal uciekła.
Usiadłem za biurkiem i zegarkiem odblokowałem mechanizm dostępowy do szuflady. Wrzuciłem test do środka i ponownie ją zamknąłem. Oparłem się wygodnie na fotelu i zamyśliłem.
Czy żona mnie okłamywała?
Gdybym był przeciętnym facetem, źle by to wyglądało i mógłbym tak myśleć. Ale nie byłem. Mimo że opiekunka dziecka sugerowała romans, nie mogłoby się to skończy awanturą. Wiedziałem lepiej. Anja straciła trzy ciąże, zanim zaszła ze mną. Dostała cukrzycy i Antonia urodziła się jako wcześniak po kilku komplikacjach. Ciężko zniosła połóg, jeszcze ciężej depresję poporodową.
Jakie miała opcje? Urodzić albo poddać się aborcji.
Ta myśl zasiała we mnie głęboką niepewność. Mogłem ją zmusić do urodzenia, ale czy to byłoby właściwe? Dopiero wychodziła na prostą. Uśmiechała się więcej, była zrelaksowana. Dokładnie takiej jej pragnąłem. Mogła mieć uzasadnione wątpliwości czy chce przez to przechodzić jeszcze raz, zwłaszcza że Antonia miała tylko siedem miesięcy roku. Rozwijała się ponad przeciętną, zaczęła już nawet skubana powoli raczkować.
Chciałbym mieć syna, ale nie za wszelką cenę.
Sięgnąłem po laptopa i zalogowałem się do systemu w poszukiwaniu tras zapisanych przez GPS Anji. Pierwszy sprawdziłem z Porsche. Rzeczywiście była wczoraj w mieście. Parkowała niemal dwie godziny w centrum. Podejrzałem zapis kamer z ulicy i nie było wątpliwości. Gia mówiła prawdę, Anja wyrzuciła test do kosza i złapała taksówkę, którą pojechała na wizytę u ginekologa.
Wylogowałem się. Ciekawe, jak długo zamierza to ukrywać. Może szykuje niespodziankę na moje urodziny? Uśmiechnąłem się. Niech sobie na razie zatrzyma ten sekret tylko dla siebie. Nie miałem nic przeciwko. Szkoda, że mi nie powiedziała.
Znalazłem ją w kuchni gawędzącą z nocną pielęgniarką. Kobieta przywitała się uprzejmie, patrząc na mnie z szacunkiem, dokładnie tak jak powinna to robić cholerna Gia. Byłem blisko pozbycia się jej w sensie literalnym, ale ciąża skutecznie mnie teraz powstrzyma w zapędach.
Objąłem Anję ramieniem w pasie i przytuliłem, całując w ramię. Sięgnęła dłonią do tyłu i pogłaskała mnie po włosach.
– Porwę ją na trochę – rzuciłem do Pilar.
– Nawet na całą noc – zaśmiała się.
– Trzeba korzystać, bo nigdy nie wiesz, czy po pięciu latach związku mąż cię nie wymieni na młodszy model – zakpiła Anja.
– Ale głupoty gadasz – uszczypnąłem ją w biodro. – Skąd pomysł, że czekałbym aż pięć lat? – Reakcja była natychmiastowa. Usiłowała się wydostać z pułapki moich ramion. Pialr patrzyła na mnie z naganą w oczach.
– Mam się już pakować? – fuknęła.
– Nie! – zaprzeczyłem stanowczo – Głupie pytanie, głupia odpowiedź – skontrowałem. – Nie przyszedłem tutaj się z tobą kłócić, tylko zabrać na randkę.
To ją nieco udobruchało. Przerzuciłbym ją sobie przez ramię, ale teraz kiedy wiedziałem, że jest w ciąży, wolałem nie. Złapałem ją za dłoń i pociągnąłem do ogrodu.
Patrick
Opierałem się o maskę Maserati w zrelaksowanej pozie. Grancabrio stanowiło zachciankę bogatego, znudzonego faceta. Kupiłem je przed erą Anji, ale ona też doceniała kunszt włoskiego producenta spod znaku trójzębu. Tylko ono wyróżniało mnie w tłumie, bo nikt dzisiaj nie rozpoznałby we mnie szefa mafii. Dzisiaj reprezentowałem lokalny koloryt w białej koszulce, spodenkach do kolan i japonkach.
Parking pod kliniką był pusty zgodnie z moim życzeniem. Zostało tylko auto lekarza Anji. Wyszła zapatrzona w telefon, zupełnie nie zawracając uwagi na otoczenie. Jak w przypadku każdego drapieżcy i ja musiałem wysyłać jakieś złe wibracje, bo uniosła głowę znad urządzenia, do którego się uśmiechała sekundy temu i zatrzymała w miejscu. Przycisnęła telefon do siebie, wyprostowała i uniosła głowę nieco wyżej. Podeszła do swojego auta.
– Wiele osób wie, gdzie się znajduję – rzuciła niezobowiązująco.
Uśmiechnąłem się lekko, milcząc. To świetna taktyka na ludzi. Zanim się spostrzeżesz, twoja reputacja cię wyprzedzi i sami powiedzą to co chciałbyś się dowiedzieć.
– Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.
Przechyliłem głowę na lewo, wydając z siebie ciche westchnienie.
– Nie mogę ci nic powiedzieć.
Włożyłem dłonie do kieszeni.
– Nie możesz mi nic zrobić! – ostrzegła, chowając torebkę do samochodu.
Uniosłem brew, czekając. Rozejrzała się po parkingu i chyba zrozumiała, że nie będzie miała szansy uciec. Mercedes Marco blokował wyjazd. Mina jej zrzedła. Widziałem moment olśnienia.
– Wiesz, że jest w ciąży – zgadywała – ale sama ci nie powiedziała.
Zrobiłem zachęcający gest ręką, żeby mówiła dalej, uparcie milcząc.
– Szósty tydzień. To nie ja ci powinnam powiedzieć – oparła się bok swojego auta. – Nie jesteś w stanie zrozumieć, co przechodzi kobieta będąca w tym stanie. To wykańcza organizm, wyniszcza. Ona nie robi się młodsza, jest za wcześnie, żeby znów była w ciąży, ciało nie dało rady się jeszcze zregenerować. To wszystko widać w badaniach, które zrobiłyśmy. – Postukała nerwowo palcami o karoserię swojego auta. – Biorąc to pod uwagę – przeczesała dłonią włosy – dobrze byłoby rozważyć alternatywę. Nie sugerowałam tego – dodała szybko – sama zapytała.
Wszystkie emocje odpłynęły z mojej twarzy. Z nadzwyczajną czujnością spojrzałem na lekarkę.
Ja pierdolę, kurwa mać, moja żona rozważała aborcję, nawet nie dając mi szansy przekonać ją, że damy radę.
– Możesz sobie być kim jesteś, ale nie masz prawa jej do niczego zmuszać – powiedziała śmiało. – To jej decyzja, jej ciało. Twoim udziałem był jeden plemnik, a ona będzie ponosić konsekwencje przez bardzo długi czas. To będzie ciąża wysokiego ryzyka tak jak z Antonią. To normalne, że rozważa inne opcje. Na nic się nie zdecydowała – zapewniła solennie. – Jeszcze. – Dodała, zupełnie psując efekt swojej wypowiedzi i sugerując, że moja żona mogłaby przerwać ciążę.
– Dziękuję Estello. – odprawiłem ją uprzejmie, chcąc wsiąść do samochodu.
– Posłuchaj! – złapała mnie za ramię, spoglądając mi w oczy. Musiała się przestraszyć mojego zimnego spojrzenia, ponieważ natychmiast zabrała rękę. – Depresja poporodowa to ciężka sprawa. Antonia jest dzieckiem wysokich potrzeb. To wszystko nie jest takie proste. Suma czynników nie wychodzi na plus.
Cofnęła się o krok. Nadal milczałem. Nie będę roztrząsał naszych prywatnych problemów z lekarzem żony. Anja miała dobry powód, żeby mi nie mówić, choćby poprzednie nieudane ciąże. Teraz po urodzeniu Antonii mogła mieć uzasadnione obawy, prowadzące ją do wniosku, że lepiej byłoby jednak zdecydować się na aborcję. Byłem przeciwko!
– Czy ty nic nie rozumiesz, czy nie chcesz zrozumieć? – spytała z pretensją, biorąc opacznie moje milczenie – Jak bardzo nie przyklaskuję męskiej chęci dominacji nad światem i posiadania „następcy tronu", tak po poprzednich komplikacjach, twoja żona może te ambicje przepłacić zdrowiem, a nawet życiem!
– Jedź ostrożnie – poradziłem, wsiadając do auta.
Obrzuciła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. Widziałem w lusterku niezadowoloną minę lekarki. Wybrałem numer Marco.
– I co?
– Szósty tydzień – oznajmiłem, czując satysfakcję z tego, że będę miał drugie dziecko.
– Więc Gia miała częściowo rację. Biorąc pod uwagę, co wiemy na temat poprzednich ciąż, może mieć obawy, żeby się podzielić tym newsem albo czeka do twoich urodzin i da ci prezent w postaci testu.
Przycisnąłem nieco mocniej gaz po wyjściu z zakrętu.
– Być może – przyznałem. – Nie o to pytała Estellę.
– Hmm, zamierzasz z nią porozmawiać, czy poczekasz?
– Aborcja jest legalna do czternastego tygodnia – przypomniałem.
– Co nie znaczy, że zamierza to zrobić.
– Co nie znaczy, że nie zamierza.
– Nie możesz jej winić – ostrzegł Marco ostrożnie – po tym całym gównie z ostatniego półtora roku może nie chcieć przywoływać na świat kolejnego dziecka. Wiem, jak bardzo chcesz syna. Nie raz widziałem cię z Ivo w ramionach, ale...
– Naprawdę uważasz, że poświęciłbym zdrowie Anji dla dziecka? Naprawdę, kurwa? Myślałem, że znasz mnie lepiej.
– Znam i wiem, że odpowiedź brzmi: nie – padło natychmiast. – Ale jedyną możliwością, aby je urodziła, byłoby przywiązanie do łóżka na dziewięć miesięcy.
– A potem nienawidziłaby mnie do końca życia – odparłem zgodnie z prawdą. – I uciekła. W alternatywie zabiła mnie albo siebie w pierwszym nadarzającym się momencie.
– Zostaje nam trzymanie oka na lekarce.
To mogło być za mało.
– I na mojej żonie.
– Demetrio jest gotowy, żeby przejąć obowiązki w całości – przypomniał.
– Jak było w Paryżu?
– SSDD (Same Shit Different Day – czyli: znów te same problemy tylko innego dnia)
– Aż tak dobrze? – prychnąłem nieelegancko.
– Anja i Nicola mają ten sam problem, co zwykle: boją się, że zostaną zdradzone – zaczął wymieniać. – Marju nie może zajść w ciąże i strasznie się tym dręczy. Debil wraca z Brazylii w przyszłym tygodniu, to z nim pogadam, żeby odpuścili, bo dziewczyna się wykończy. Moja siostra poddała im pomysł z proteinami na przybranie wagi.
Uśmiechnąłem się na tę wzmiankę.
– A twoja?
– A moja nie powiedziała nic, ale wiem, co siedzi w tej uroczej główce od dawna. Boi się bycia zależną
– Rebecca Stewart nadal z nią pracuje? – zapytałem o psychiatrę, który pomagał kilka lat temu Sofii, a potem pracował z Anją. Chodziły nawet słuchy, że spędziła jakiś czas z Ewą Tereshchenko.
– Cały czas i za każdym razem jak jesteśmy w Palermo.
– Jakieś efekty?
– Jak zwieje, to będę wiedział, że nie – westchnął. – Tego się nie da tak przełożyć.
– Da – zaprzeczyłem – na uśmiech twojej kobiety.
– Jak Margo się uśmiecha, należy być bardzo, ale to kurwa bardzo ostrożnym, a potem oglądać się przez ramię. – Zaśmiałem się pod nosem. Co prawda, to prawda. – Co zamierzasz zrobić?
– Poczekam.
Resztę rozmowy skierowaliśmy na inne tory.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro