Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 47


Anja

Kiedy się przebudziłam, było ciemno, a jedyne światło dochodziło zza okna, gdzie rozświetlone miasto niemal nigdy nie spało. Wystarczyło go jednak na tyle, żebym dostrzegła Patricka z Antonią na rękach, stojących przy inkubatorze. Wpatrywałam się w ten rozczulający obrazek intymnej zażyłości ojca z córką.

– To jest twój braciszek – tłumaczył po hiszpańsku. – Urodził się przedwczoraj, a wcześniej mieszkał u mamy w brzuchu.

– Mama – mruknęła Tonia, wykręcając się do tyłu.

– Szzz – uciszył ją Patrick. – Daj mamie pospać księżniczko.

Musiałam wydać z siebie jakiś dźwięk, albo jego szósty zmysł znów zadziałał, bo odwrócił się w tę stronę, dostrzegając, że już nie śpię. Podszedł bliżej i usiadł na fotelu stojącym obok łóżka, podając mi wcześniej kubek ze słomką. Z wdzięcznością wzięłam parę łyków, przełykając ciężko.

– Cześć kluseczko – wyszeptałam. Młoda westchnęła tylko i przytuliła się do ojca. – Co przegapiłam?

Głaskał Tonie po głowie, patrząc na mnie ze spokojem.

– Zanim zacznę ci opowiadać, ważne jest, że nikomu nic się nie stało... prawie. Jakieś drobne rany, które nie zagrażają życiu.

Moje brwi powędrowały do góry a oczy rozszerzyły się. Jak na złość żołądek wybrał sobie ten moment, żeby zagrać głośnego marsza. Wychylił się na krześle i podał mi pojemnik.

– Lilly uznała, że będziesz miała ochotę na małe co nieco.

Piersi mi się napięły boleśnie. Skąd ja tu wezmę mrożoną kapustę, żeby sobie ulżyć?

– Czy ktoś nakarmił młodego człowieka? – spytałam, z niecierpliwością zdejmując pokrywkę drżącymi dłońmi.

– Młody na razie dostał butelkę – odparł Patrick, a ja wyciągnęłam pierwszy kawałek soczystego melona i włożyłam w usta. Słodycz owocu rozlała się po podniebieniu, wyrywając mi z ust cichutki jęk przyjemności. – Dopóki nie wrócą testy uczuleniowe. Jeśli tak jak Antonia ma nietolerancję laktozy, nie będziesz się męczyć.

– A jak nie ma? – spytałam z pełnymi ustami, czując zbliżającą się katastrofę z piersiami.

– Anja... nie chcesz, to nie będziesz go karmić. Nic na siłę. Nie wyszło poprzednim razem, więc decyzja jest tylko twoja i nikomu nic do tego. Młody geniusz rośnie jak na drożdżach i bez tego. – Spojrzał na zasypiającą mu na rękach córkę.

– Czy z Andresem wszystko w porządku?

– Tak – przyznał uspokajająco – już nawet nie jest pod tlenem, zdjęli go po dwóch dobach.

Zatrzymałam dłoń w połowie drogi do ust z kolejnym kawałkiem.

– To jaki mamy dzisiaj dzień?

– Poniedziałek – zerknął na zegarek na przegubie. – A w sumie wtorek.

Wpatrywałam się z w niego z konsternacją.

– Jak straciłam niemal trzy dni?

Wbiłam zęby w miękki owoc. Poczekał, aż przełknęłam, zanim odpowiedział.

– Bo ktoś usiłował cię zabić, gmerając przy dawce leków na uspokojenie.

Westchnęłam, a ramiona opadły mi w dół. Tak, moje życie nie mogło być proste, ale zorientowałam się, że po dwóch latach już mnie to tak nie szokowało. Skoro żyłam, to znaczy, że się nie udało i ktoś w porę dostrzegł zagrożenie.

– Znów miałam więcej szczęścia niż rozumu – podsumowałam humorystycznie, wywołując na jego ustach nikły uśmiech.

– Wszyscy mieliśmy – odparł zagadkowo.

– Czy udało się ustalić, kto to zrobił? – sięgnęłam po kolejną cząstkę owocu.

– Tak – podniósł się i położył Tonię na kanapie, okrywając cienkim kocykiem. Wrócił i usiadł z powrotem, opierając łokcie na kolanach, a głowę podpierając na dłoniach. Jego wahanie było tak jednoznaczne, że bardziej się już nie dało.

– Dlaczego myślę, że to Gia? – spytałam jadowicie.

– Ponieważ to poniekąd ona.

– Poniekąd?

– Opowiadałem ci, jak przyszła do mnie z bajeczką, że widziała, jak wyrzucasz test do kosza? – Skinęłam głową, delektując się słodyczą w ustach. – Koleżanka, która z nią była, jest córką jednej z pielęgniarek. Na nieszczęście dała się namówić córce, na towarzyszenie w pracy przez jeden dzień.

To brzmiało zbyt nieprawdopodobnie, abym uwierzyła.

– Kiedy rodziłam?

– Nie, parę dni wcześniej. – Opuścił dłonie, ale splótł palce.

– Czyli wszystko zostało zaplanowane...? Przecież nie mogła wiedzieć, że trafię do szpitala... Prawda? – kwestionowałam jego teorię spiskową.

– Mogła – spojrzał na mnie wymownie.

Olśniło mnie.

– Rafael – jego imię spłynęło mi z ust szeptem. Spojrzałam w sufit, czując się zawiedziona. – Naprawdę sądziłam, że on jest z tych dobrych, ale... znów wyszłam na idiotkę, co? – zerknęłam na męża ze smutkiem. – Zwłaszcza że mnie ostrzegałeś.

– Nie, dzieciak jest zmanipulowany do granic możliwości – przesunął się z fotelem bliżej. – Amalia zaszantażowała go rodzeństwem, które jak się okazuje, wychowuje niemal jak swoje.

– Co zrobiła?

– Oszukała go, że podała im truciznę i jak nie zrobi tego czego sobie życzy, wszyscy umrą w męczarniach, a on będzie na to patrzył.

Uniosłam brwi do góry, to brzmiało jak grubymi nićmi szyte.

– I dał się nabrać? – nie dowierzałam.

– Dał, niestety – przyznał z żalem.

– Jezu, ale tak szczerze ona po prostu użyła twojej taktyki zastraszania. – Sama byłam matką, nie przyszłoby mi do głowy narażać na niebezpieczeństwo Toni czy Andresa. Poczułam ukłucie w sercu. – Czy z dzieciakami wszystko w porządku?

– Tak przebadane i dostały ten sam środek na sen co reszta.

Aż zbladłam na te słowa.

– Czy...?

– Wszystko w porządku, długa drzemka – zapewnił. – Założyłbym się z tobą o to kto dosypał leków do obiadu, ale strzelisz i dobrze trafisz za pierwszym razem.

– Gia! – warknęłam.

– Trafiony zatopiony.

Zachciało mi się siku i wszystko zeszło na dalszy plan.

– Pomożesz mi pójść do toalety? – spytałam, usiłując usiąść prosto, ale syknęłam pod wpływem ostrego bólu w podbrzuszu. Obszedł łóżko, stając przy mnie.

– Przekręć się na bok – poprosił – potem spuść nogi, a ja pomogę ci usiąść.

Nadal miałam na sobie szpitalną koszulę, wiązaną na plecach.

– Jezus, znów świecę tyłkiem.

– Ale to świetny tyłek – odparł, niezwykle delikatnie przesuwając moje nogi na krawędź. – Gotowa?

– Bardziej nie będę.

Chwyciłam go za przedramiona i z pomocą udało mi się usiąść. Ból był raczej znośny. Na brzuchu miałam coś przyklejone, pewnie opatrunek po cesarce. Ciekawe, jak bardzo musieli mnie ciąć...i jak duża blizna zostanie.

– Poczekaj.

Sięgnął po pilota od łóżka i opuścił mnie z materacem w dół, aż stopy swobodnie spoczywały na podłodze. Uklęknął i włożył mi stopy w klapki.

– Profesjonalna obsługa – pochwaliłam go.

– Dla ciebie wszystko, co najlepsze – odparł, przelotnie całując moje usta. – Mogę cię zanieść, ale pielęgniarka twierdziła, że lepiej będzie, jak sama zaczniesz się ruszać.

– Sadystka – mruknęłam, stając niepewnie na nogach. Po kilku krokach poczułam się stabilniej i przy wsparciu Patricka dotarłam do toalety, opierając się ciężko o umywalkę.

– Twoja torba jest tutaj – wskazał na szafkę przy toalecie. – Jest w niej koszula i wszystko to, co sama sobie spakowałaś.

– Dzięki. Dasz mi chwilę na ogarnięcie się?

– Nie powinnaś być sama.

Tak, nie powinnam! Ale nie chcę, żebyś mnie widział w tym stanie. Najpewniej nadal krwawiłam, więc wypadałoby zmienić podpaskę, a to może być krępujące.

– Patrick – zaczęłam prosząco.

– Kochanie, widziałem w życiu gorsze rzeczy, niż krwawiąca kobieta – tłumaczył tonem, jakim przemawiał do Antonii, kiedy się na coś upierała bezsensownie. – I nie raz kochaliśmy się, gdy miałaś okres.

Przymknęłam na chwilę oczy.

– Powiedz, że przez ostatnie trzy dni nie zmieniałeś mi podpasek! – wyszeptałam ze zgrozą na granicy paniki.

– Nie – zaprzeczył. – Robiła to pielęgniarka, co kilka godzin, wypraszając mnie uprzednio z pokoju.

A więc siedział tu ze mną cały czas? Hmm... To coś nowego.

– Naprawdę się wstydzę – przyznałam.

– Anja – westchnął – nie masz się czego wstydzić. Pamiętasz, że pomagałem ci po urodzeniu Antonii?

– Ale mój brzuch szpeci świeża blizna.

Podciągnął do góry koszulkę, pokazując gojącą się ranę po postrzale Rafaela.

– To nie to samo – zaprotestowałam nieśmiało. Stał i patrzył na mnie wyczekująco. – Krępuję się – wyznałam szeptem, a gorąca fala rozlała się po mojej twarzy. – I zaraz się zsikam. Proszę...

Odwrócił się tyłem.

– Tak lepiej?

– Nie.

– To nic innego nie dostaniesz kochanie. Do dzieła – zachęcił.

Wyglądało, że nie zamierzał się nigdzie ruszać, a ja coraz większe parcie na pęcherz, groziło mi zsikaniem się w majtki, czego wolałam uniknąć. Z torby wyciągnęłam płyn do higieny intymnej, chusteczki nawilżane, czyste majtki i koszulę na zmianę, żebym nie musiała świecić tyłkiem, ale jednocześnie nie potrzebowała się rozbierać do rosołu, żeby mogli mnie zbadać.

Skrzywiłam się na widok pełnej podpaski. Cesarka czy poród naturalny, to jedno i to samo zło. Krwawisz jak zarzynany prosiak tak czy siak! Chętnie wzięłabym prysznic i umyła włosy, żeby chociaż na chwilę nie pachnieć szpitalem i środkami dezynfekującymi, ale na dwieście procent Patrick nie pozwoliłby mi tego zrobić samej.

Dylematy.

Brodzik tak bardzo kusił.

– W porządku?

Głos męża wytrącił mnie z rozmyślań i stanu zawieszenia w czynnościach. Zerknęłam na niego, pośpiesznie spuszczając wodę, ale nadal stał odwrócony.

– Tak, tylko... prysznic kusi.

– To wskakuj – zachęcił.

– Jak wyjdziesz.

– Nie wyjdę. No już Anja przestań się wygłupiać.

– Ale ja się nie czuję komfortowo! – upierałam się jak oślica.

– Czy ty się musisz o wszystko wykłócać?

Muszę, bo się uduszę

– To krępujące! – syknęłam.

– A ja jestem twoim mężem. – odparował. – Na dobre i złe, tak było w przysiędze?

– Co nie znaczy, że chcę, żebyś miał w głowie ten widok. Potem ci już nigdy nie stanie czy coś. – Usiłowałam znaleźć humorystyczną stronę tej sytuacji. – A ja mam plany co do twojego przyrodzenia!

Patrick parsknął śmiechem.

– Daję ci pięć minut z zegarkiem w ręku. Pod prysznicem jest czerwony przycisk wezwania pomocy, gdyby zrobiło ci się słabo – oznajmił, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.

Odetchnęłam z ulgą, stając pod chłodnym strumieniem i ciesząc się każdą kroplą, spływającą po skórze. Mimo że ablucje zajęły mi więcej niż pięć minut, pozwolił mi cieszyć się prywatnością. Nie bez bólu ogarnęłam się i zmęczona, ale w nieco lepszym nastroju wparowałam do pokoju. Nie byłam w stanie zawinąć na włosach zwyczajowego turbanu, więc tylko odcisnęłam nadmiar wody. Ktoś musiał w międzyczasie zmienić pościel, bo aż pachniało świeżością.

– Ma się chody, co? – spytałam cicho.

– Powiedzmy, że się nudziłem.

Spojrzałam na niego spod oka.

– Sam to zrobiłeś? – wyrwało mi się.

– Jest trzecia nad ranem Anja, to byłoby barbarzyństwo budzić pielęgniarki, żeby zmieniły pościel.

W sumie miał rację, tylko ja miałam nierealne wyobrażenie, że on jako szef mafii nie brudzi sobie rąk, chociaż już nie raz udowodnił, że jest inaczej, zmieniając pieluchy, gdy mnie rwało na wymioty.

– One nie powinny spać, bo płacimy im za pracę? – zażartowałam. Usiadłam na łóżku i odetchnęłam z ulgą, ponieważ dopadło mnie zmęczenie. – I to nie mało, bo to prywatne skrzydło.

– Jesteśmy na trzecim piętrze.

– Dlaczego?

– Bo coś jeszcze cię ominęło.

Wyciągnął mi z dłoni szczotkę i zaczął rozczesywać włosy.

– To znaczy?

– Ostatnie piętro przestało istnieć, krótko po naszej rozmowie i podaniu ci przez pielęgniarkę leku na uspokojenie.

Obejrzałam się na niego przez ramię i zachłysnęłam kroplą śliny, widząc powagę na jego twarzy. Więc nie żartował.. Kaszlnięcie przyprawiło mnie o taką falę bólu, że aż się skuliłam.

– Co? – wykrztusiłam.

– Wybuch kierunkowy, który zmiótł całe piętro i tylko to piętro.

– Jak nam się udało...?

– Zastanawialiśmy się z Dariusem, Marco i Adamem, o co w tym wszystkim chodzi – tłumaczył, rytmicznie przeciągając szczotką po pasmach. – Doszliśmy do konkluzji, że gdyby ktoś chciał przejąć organizację, musiałby się nas wszystkich pozbyć.

– O matko i córko! – zapałam się w odruchu za serce.

– Więc zarządziliśmy ewakuację, łamiąc wszystkie procedury i zasady, postępując wbrew przyzwyczajeniom. Szczęście w nieszczęściu winda zatrzymała się na parterze, gdy nastąpił wybuch. – Serce zabiło mi mocniej i oboje spojrzeliśmy na tablet, który rozświetlił się, podając nowy pomiar tętna i ciśnienia krwi. – Uspokój się.

– Nie oddychaj – odparowałam.

Pocałował mnie w czubek głowy.

– W telegraficznym skrócie nic się nie stało. Opadliśmy parę metrów w dół na poziom parkingu, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Przelewałaś mi się nieprzytomnie przez ręce, więc pierwsze co zrobiliśmy to badania krwi. – Pocałował nie w ramię, nie przestając czesać moich włosów i łagodząc w ten sposób stres. – Reszta rozproszyła się, zabezpieczając dziewczyny i dzieciaki. Sprawdzaliśmy też wszystkie nieruchomości czy nie ma w nich materiałów wybuchowych.

– Czy to Amalia zaplanowała przewrót władzy dla Rafaela? – odważyłam się spytać, bo wydawało mi się to oczywiste.

– I tak i nie – odparł wymijająco.

– Patrick! – wycedziłam.

– Powiem ci wszystko kochanie, obiecuję – szepnął. – Połóż się – zaordynował.

Opadłam z powrotem na łóżko, a ból się zmniejszył.

– Amalia jest tylko pionkiem w czyichś rękach.

– Tak samo Rafael? – pokusiłam się o próbę odgadnięcia.

– On tu jest najbardziej zmanipulowany.

Szkoda mi było dzieciaka, bo trafiła mu się chujowa matka i jeszcze gorszy ojciec.

– Amalia nie pracuje sama – skwitowałam.

– Pięć punktów – odparł żartobliwie, głaszcząc mnie po dłoni.

– Bardzo niezabawne – rzuciłam z wymówką.

– Nie lubisz niczego dostawać na tacy, więc kombinuj, kto chce nam narobić kłopotów – zachęcił.

Może było po trzeciej w nocy, ale zamiast zmęczenia mózg pracował mi na trzystu procentach mocy.

– Po co Javier Delgado miałby psuć układ z tobą? To bez sensu. Zgodnie z tym co powiedziałeś mi pierwszego dnia, Marcel nic na tym nie ugra – zastanawiałam się głośno. – Jest Darius, Adam, Marco, Alessi, Aiden

– Miałabyś rację, gdyby nie jeden szczegół. – Czekałam, co powie dalej. – Jeśli ktoś pozbyłby się nas wszystkich, nieistniejący „tron" byłby pusty. Powstałyby nowe układy, podział terytorium, zależności i wpływy.

– Ale was nie da się zebrać w jedno miejsce... No tak – walnęłam się dłonią w czoło. – Chyba że to urodziny, chrzciny, wesele albo pogrzeb.

– Tak i było im wszystko jedno, czy to będzie pogrzeb mój, twój czy któregoś z naszych dzieci, chociaż bardziej chodziło o to, żebyś się znalazła w szpitalu i urodziła. Dziewczyny przyszłyby przywitać małego a faceci, jak to faceci pogratulować.

Zdjął z szyi łańcuszek, na którym znajdowała się moja obrączka i pierścionek.

– Czy to znaczy, że zrobiliśmy się nieostrożni? – skrzywiłam się.

– Nie, to znaczy, że ktoś wlazł z buciorami do naszego domu.

Włożył mi na palec pierścionek.

– Marcel? – strzeliłam, nie wierząc we własne słowa.

– Jego nie było na wyspie. – Wsunął na palec obrączkę i pocałował każdy palec z osobna, rozczulając mnie nieco, ale to nie podziałało na długo. – Usiłował sfałszować wyniki badań w Barcelonie, bo wiedział, że wybierzemy miasto jak najbliżej, nie chcąc czekać, ale również takie z selekcją laboratoriów. Kiedy on był w Barcelonie, tutaj zmanipulowana Gia dostarczyła Rafaelowi broń.

– Taaak – przeciągnęłam głoski. – Tego się można było spodziewać. Ta dziewczyna jest pomylona! Czemu jeszcze po tym wszystkim żyje?

Spojrzał na mnie poważnie.

– Ta dziewczyna jest córką Marcela a Demetrio jego synem.

Zmarszczyłam brwi, otwierając usta w zaskoczeniu. Zamknęłam je pośpiesznie, uświadamiając sobie, jak głupio musiałam wyglądać.

– I dopiero teraz mi o tym mówisz? – wyrzuciłam z siebie nieco zbyt głośno. Patrick położył palec na ustach i wskazał na Tonię. – Miało nie być więcej sekretów! – Chwyciłam poduszkę i usiłowałam, go nią uderzyć. Złapał ją tuż przed swoją twarzą. Szarpnęłam ją z powrotem do siebie, zaciskając wargi w cienką linię.

– Marcela żona zabiła jego kochankę, jak Demetrio miał parę lat a Gia była niemowlakiem. Kiedy ją odbierałem z rąk brata, była cała utytłana we krwi matki. – Aż się wzdrygnęłam, wyobrażając ten widok. – Zabrałem ich na Baleary i oddałem zaufanej parze, która nie miała szczęścia doczekać się własnych pociech. Gustavo je wychowywał jak swoje, a nawet ich oboje adoptowali.

– Dramat goni dramat! – podsumowałam z głębokim westchnięciem. – Co jeszcze ukrywasz?

– Zasadniczo to już wszystko.

– Zasadniczo ci nie wierzę! – wycedziłam, przytulając do siebie poduszkę.

Uśmiechnął się pod nosem.

– Jest jeszcze kwestia zakontraktowania Grety Eden do zabicia mojej żony.

– Słucham? – zawołałam półgłosem.

Patrick odwrócił się w stronę, gdzie spała Antonia.

– Jak ją obudzisz...

– To będziesz ją usypiał – wpadłam mu w słowo.

– Leo Delgado zadzwonił, dając nam cynk, że Javier zakontraktował Gretę Eden do zabicia mojej żony i kochanki. – Przewróciłam oczy na słowo „kochanka". – Pozwolił sobie zmodyfikować to zlecenie na byłą żonę i obecną kochankę.

– Ale którą Gretę Eden zakontraktowano? Margo? Ona by w życiu nie przyjęła...

Uniósł palec do góry.

– Ach i tutaj właśnie zaczyna się robić ciekawie. Rita przyjęła zlecenie bez mrugnięcia okiem, ale z innych powodów.

– Niby jakich? – obruszyłam się.

– Żeby dać nam więcej czasu.

Miało to sens, ale nadal przerażało.

– To brzmi jak robota kogoś z wewnątrz – wydedukowałam pewnie coś oczywistego, bo Patrick się uśmiechnął, ale ze smutkiem. – Jakby ktoś, kto siedzi w samej organizacji i dobrze nas zna, usiłował teraz się odegrać? Nie ma zbyt wielu osób, które wpuszczamy do swojego domu. Nie wierzę, że to ktoś z naszych!

– Poskładaj to sobie do kupy – zachęcił. – Masz wszystkie elementy.

– Jeśli Amalia, Gia, Rafael i Marcel to tylko pionki a ktoś wiedział, że Greta Eden to nie jedna osoba, przy czym musiał też wiedzieć, że Margo i Rita mają na pieńku i ta druga nie będzie miała nic przeciwko, by sprzątnąć kogoś, kogo chroni ta pierwsza. – Oblizałam usta. – To musi być osoba, której zmiana układu sił na mapie tego regionu przypadłaby do gustu. To nie Nikolay, bo on ma w dupie ekspansję i dlatego siedzi w Brnie, w ostatni przyczółku imperium matuszki Rosji.

Patrick pokiwał głową.

– Idziesz w dobrą stronę.

– Massimo ma za małe wpływy, żeby nawet próbować czegoś takiego. Jest garstka osób wiedzących o Ricie i Margo. Ty, Giovanni, Massimo, Nikolay i... – Wtedy mnie olśniło. – I takie, którym nie powiedzieliśmy nic... Och! Nie... Nie...

– Tak.

Potarłam twarz dłońmi.

– Serio Carlotta? Co za suka! – warknęłam. – Przecież dostała ten cholerny tron w Dubaju! – wycedziłam napastliwie. – Czego jeszcze chce? Dominacji nad wszechświatem? Bliski Wschód to za mało?

– Chce nas ukarać za to, jak przekazaliśmy Bliski Wschód, gdzie zupełnie nie zrobiliśmy tego, co sobie wykombinowała w tej socjopatycznej głowie i za odrzucenie Palermo.

– A co z Lorenzo? – spytałam, mając w pamięci jego córeczkę.

– Udało mu się na czas wykonać taktyczny odwrót – zapewnił, widząc moje zdenerwowanie, bo w porę się zorientowaliśmy, co tu jest grane.

– A Carlotta? Steruje wszystkim z Nibylandii? – fuknęłam. – Czy gdzie się tam ukryła?

– Carlotta, gdy rodziła Alexandrię dostała od nas nowy tracker, którego nie była świadoma. – Ponagliłam go gestem. – Straciła sześciu ludzi, zanim Darius, Marco i Adam doprowadzili ją do Oblivionu, z budynku oddalonego o niecałe czterdzieści metrów, gdzie się ukrywała.

Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy uświadomiłam sobie, jak blisko było niebezpieczeństwo.

– Gdzie jest teraz Amalia i Gia? Ktoś eskortował je już w zaświaty i też to przespałam?

– Nie, czekamy na Giovaniego, ląduje jutro.

– Znów wszyscy w tym samym miejscu? – Nie czułam się pewnie z tym pomysłem. – Czemu potrzebny jest nam szef szefów?

– Bo Carlotta mu podlega, a Lorenzo nie chce jej zabijać tylko dlatego, że córka nie jest jego.

– Och... a jednak. Biedny dzieciak.

Bezwiednie skubałam róg poduszki.

– Lorenzo jest w nią wpatrzony tak samo jak ja w Antonię, więc nie da jej zrobić krzywdy. Jego ojciec nie żyje, a decyzja należy tylko do niego.

– Chociaż tyle – wymamrotałam, bo szczerze było mi szkoda dziecka, które okazało się pionkiem w rozgrywkach rodziców. – A co z Demetrio?

– Zarzeka się, że nie miał z tym nic wspólnego.

Uniosłam brwi do góry, prychając.

– Wierzysz mu?

Zapatrzył się na chwilę w sufit.

– Wiem, że nie masz o nim zbyt wygórowanej opinii, ale on mi w życiu nie dał powodu, żeby wątpić. To też może być dlatego, że wielokrotnie zostawiasz go w tyle, udowadniając, że kobiety są sprytniejsze od facetów. A jego to wkurza.

– Albo i się daje zostawiać w tyle – odparłam z pretensją. – Skoro jest taki dobry, to w czym problem?

– W tym, że jesteś cwana, pomysłowa i zdeterminowana, a jak się uprzesz, to jesteś jak czołg prący do przodu, którego nie da się zatrzymać.

Łypnęłam na niego jak bazyliszek.

– Narzekasz czy chwalisz?

– Chwalę cię, kochanie – dodał z dumą i uśmiechem.

– Brzmi, jakbyś narzekał.

Spojrzał na mnie z pobłażaniem, siadając wygodnie na fotelu i swoim zwyczajowym gestem splótł dłonie na karku, wpatrując się w sufit. Coś innego przyszło mi do głowy.

– Masz wyniki DNA?

– Tak, ale na tym etapie już mi wszystko jedno – wyznał szeptem. – Nawet do nich nie zajrzałem.

To akurat rozumiałam. Brat czy syn mi też już było wszystko jedno. Chłopak miał równo pod sufitem, z oddaniem zajmował się rodzeństwem, które za chwilę nie będzie miało matki. I co niby mielibyśmy zrobić z tymi dzieciakami? Rozdać? Utrzymywać? Wysłać do Javiera Delgado na pewną śmierć? Była różnica między Gią i Amalią oraz wyrachowanym Marcelem a Rafaelem.

– Patrick... – zaczęłam prosząco – on nie jest zły do szpiku kości jak Gia czy Amalia. Po prostu to zły czas i miejsce. I groziła mu

Westchnął, zwracając na mnie oczy.

– Wiem Anja, ale postrzelił mnie i nastawał na twoje życie, że o Andresie nie wspomnę. Spiskował z matką, nie mogę tego tak zostawić – rozłożył ręce.

– Ale szarpaliście się o broń, to był wypadek, gdybyś nie odwalił tej akcji z nadgarstkami, spokojnie byś go obezwładnił... Więc... – wskazałam go palcem. – To poniekąd TWOJA wina.

– Kochanie on do ciebie celował z broni. Do ciebie i to Antonii.

– Ale przecież nie zastrzelił, tak? A nie możemy tego jakoś sfingować? Usprawiedliwić? – wyszeptałam, patrząc na niego błagalnie. – I pozwolić mu odejść z rodzeństwem? On cię właściwie postrzelił przeze mnie, bo się z nim szarpałam o broń.

– Anja...

– Taki prezent za urodzenie Andresa. Życie za życie?

Zerknął na mnie spod oka, nie dowierzając w melodramat, jaki właśnie odstawiałam, ale jeśli to miało ocalić życie Rafaelowi, to mogłam się poświęcić na błaganie, które zupełnie nie było w moim stylu.

– Może zacznijmy od tego, na kogo wskazują pozostałe palce – odparł rezolutnie. – Że gdybyś została w apartamentowcu i nie porzucała ochroniarza na pastwę losu...

– Tak, Demetrio to ofiara losu – przewróciłam oczami.

– To nic by się nie stało?

– To znalazłby inny sposób! Może uprowadził Tonię przy pomocy Gii?

– Czy ty mi usiłujesz sprzedać teorię, że na końcu tunelu jest światełko?

Spojrzałam na niego z krzywym uśmiechem.

– Może... - przyznałam, marszcząc nos. – Zwal wszystko na mnie? – zasugerowałam potulnie, trzepocząc rzęsami. – W końcu ludzie żyją, dzieciaki mają się dobrze a zułole są w celach i oczekują na wyrok.

– Mógł przyjść i porozmawiać.

– Nie mógł! – potrząsnęłam głową. – Życie jego rodzeństwa wisiało na włosku.

– Mógł zrobić dużo rzeczy Anja.

– No weź! – zaprotestowałam.

Bez słowa potarł oczy i rozłożył fotel.

– Prześpij się, kochanie.

Zmrużyłam oczy.

– I już?

– Porozmawiamy jutro. – Brzmiało jak obietnica, której być może nie dotrzyma. Miałam ich już pokaźną kolekcję. – To nie jest tylko moja decyzja, kochanie.

Spojrzałam na śpiącego w inkubatorze syna.

– A Andres? Czy nie trzeba go nakarmić?

Zerknął na zegarek.

– Dopiero za czterdzieści minut – zamknął oczy, relaksując ciało. – Wszystko jest gotowe, mam wprawę po Toni. Korzystaj ze swojej niedyspozycji. Jutro pielęgniarka ci zademonstruje, jak go bezpiecznie wyjąć z tymi wszystkimi kablami i będziesz mogła go sama karmić.

Znów dopadły mnie demony przeszłości po urodzeniu młodej. Żołądek się zacisnął na wspomnienie bólu.

– A jak nie będę mogła?

– To nie będziesz.

W jego głosie nie było pretensji a jednie stwierdzenie faktu.

– Ciebie tu nie będzie?

– Będę ratował nasz świat przed zagładą kochanie – odparł humorystycznie.

– A stoi w ogniu? – ułożyłam się wygodniej.

– Nawet jeśli, to nigdy płomienie, nie zjadą się blisko ciebie skarbie – zapewnił z uczuciem.

Przymknęłam powieki tylko na chwilę, niemal natychmiast zapadając w sen. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro