Part 31
22/8/22 kochani, kiepsko się ten poniedziałek zaczyna. Nie działają powiadomienia na Watt ani notyfikacje mailem o komentarzach 🙄
Anja
Przypomniałam sobie o USB w kieszeni sukienki. Oglądałam go długą chwilę z każdej strony, ale nie byłam tak bezmyślna, żeby go tak po prostu podpiąć do laptopa. Znów zabębniłam palcami tym razem po poręczy. Czarny kawałek plastiku niemal szydził z mojej przezorności i szeptał mi do ucha diabelskie wyzwanie, że przecież chcę wiedzieć.
Czy nie dowiedziałam się już wystarczająco? Patrick miał żonę, która zginęła tragicznie, będąc w ciąży! Jego rodzice zginęli niecałe dwa tygodnie wcześniej!
Zagryzłam wargę. Powieki zaczynały mi ciążyć. Sprawdziłam tracker na przegubie, który monitorował wszystkie moje funkcje życiowe, była niemal czwarta rano. Niebo pojaśniało na horyzoncie, to kwestia czasu jak wybuchnie feerią barw a słońce wstanie, racząc nas ciepłem kolejny dzień. Pieprzonym upałem nie do zniesienia!
– A żeby kurwa lało przez najbliższy miesiąc!
Zamknęłam przeglądarkę w poczuciu, że nikt mnie na tym nie przyłapał. Ciekawe jak długo uda mi się ukrywać swoją wiedzę? Nie mogłam nic powiedzieć Sofii, ona wzięłaby broń z sejfu, wpadła do hotelu i kazała sobie wyśpiewać, kim był gość mojego męża, nie zważając na żadne konsekwencje. Margo i Marco byli w Palermo. Szybciej poszłabym do Margo niż jej faceta. Nasza przyjaźń rozsypała się jak domek z kart, kiedy mama umierała. Zrozumiałam wtedy, że byłam dla niego kolejnym zadaniem.
A dla własnego męża obowiązkiem. Niechcianą żoną!
Patricka nadal nie było o poranku. Miałam umówioną wizytę u ginekologa i obiecał mi solennie, że się ze mną wybierze. Mieliśmy się dowiedzieć czy to chłopiec, czy dziewczynka, bo poprzednim razem maleństwo źle się ułożyło. A wcześniej nie chciałam wiedzieć i tak w kółko. I tak zaskoczył mnie niemal trzydziesty trzeci tydzień.
Ta ciąża mnie zabijała. Najpierw krwawienie w Polsce. Ledwo wróciliśmy, zemdlałam z gorąca, ale okazało się, że spadła mi insulina. Spędziłam dwa tygodnie w szpitalu, zanim dopasowali mi leki tak, żebym była w stanie kontrolować swój dzień. Potem nasiliła się skaza naczyniowa. Delikatnie gdzieś uderzyłam i BUM siniec gotowy. Zaczynałam wyglądać jak ofiara przemocy domowej. Dobrze, że silna opalenizna przykrywała większość z nich. Na to nic mi nie dali. Bo i po co.
Skaza białkowa przyszła w dwudziestym tygodniu. Wyglądało, jakbym miała jakąś silną alergię pokarmową. I skończyło się życie na jogurtach i lodach. Nie mogłam nawet zjeść sera. Warzywa i owoce zastąpiły wszystko w diecie. Pozwoliłam sobie na kawałek czekolady, ale była jazda. Ból brzucha był tylko wstępem do uroczych czerwonych krost zdobiących moją twarz, zgięcia łokci i kolan. Oraz cudowne czerwone plamy.
Czy mogło być gorzej? Hahahaha – szyderczy śmiech. MOGŁO!
Anemia była kolejna. Nie mogłam brać sztucznego żelaza doustnie, bo wymiotowałam. Dorobiłam się zatem portu do wlewów na prawym ramieniu. Kroplówki i zastrzyki dawały mi w dupę. Odklejające się na początku łożysko też nie było szczytem marzeń. Odkąd zaszłam w ciążę, wciąż przyjmowałam różnorodne leki, pozostawałam pod stałą opieką lekarza i ktoś zawsze miał mnie na oku. Zaleceniem było siedzieć w klimatyzacji i nic nie robić.
Kontrolować stres! To mi poradziła ostatnio ginekolog. Roześmiałabym się jej teraz szyderczo w twarz. Miałam na to realną szansę, siedząc przed gabinetem. Obawiałam się jednak, że zamiast szyderstwa wyjdzie histeria i znów skończę w szpitalu. Wszyscy srali ze strachu, żeby tylko mi się nic nie stało. Poprawka – dziecku nie stało. Doskonale wiedziałam, kogo by ratowali, gdyby stali przed wyborem.
Nico nie odstępował mnie dzisiaj na krok. Widział moje zmęczenie, ale nie pytał już o nic, jak burknęłam dość nieprzyjemnie: nie mogłam spać. A wszystko to zawdzięczałam Agentce Maxwell!
Dzięki Amira! Fajnie, że zjebałaś namiastkę wolności, jaką miałam na tej pierdolonej wyspie! Będę ci dozgonnie wdzięczna za wyjebanie w kosmos mojej bańki mydlanej. Ktoś znów mi spuścił powietrze w dmuchanej żyrafie.
Zadzwoniłam wcześniej do Margo, ale nie odebrała.
– Nie wiesz może, kiedy M&M'sy wracają?
Uśmiechnął się nieznacznie na to przezwisko.
– Chcesz, żebym sprawdził?
– Poproszę.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i stanęła w nich moja pani ginekolog, zapraszając do środka. Nawet nie drgnęła jej powieka, kiedy Nico z bronią w ręku, w biały dzień, przeszedł się po pomieszczeniach, zanim dał mi zielone światło. Nie chciałam wiedzieć, ile Patrick płaci za te wizyty. Uważnie obserwując moje reakcje i minę, ginekolożka po raz kolejny, jak do znudzenia przypominała, że nie powinnam się denerwować i ograniczać ilość stresu. Dobre sobie! Od wybuchu niekontrolowanego histerycznego śmiechu dzieliła mnie w tej chwili bardzo cienka linia.
Przez chwilę rozważałam, czy być totalnie podłą suką i wysłać mężowi skan z USG, na który miał ze mną iść, z dopiskiem – masz syna, gratuluję! Potem jednak doszłam do wniosku, że mam to w dupie, skoro było coś ważniejszego ode mnie i dziecka to chuj z tym, nie będę się napraszać. Zaczynałam wpadać w nastrój – wszystko mi jedno. A stamtąd już blisko do – zniszczyć wszystko.
Milczałam w drodze do domu. Nawet nie usiadłam z przodu tylko z tyłu. Strasznie dziecinne zachowanie, karanie Nico za coś, czego mój mąż nie zrobił. Jedyne co osiągnęłam, to zatroskana mina Nico a mi zrobiło się głupio, więc udawałam, że wyglądam za okno. A jednak nie potrafiłam się przed tym powstrzymać. Czym bliżej domu, tym gorzej się z tym czułam. Zostawiłam torebkę na siedzeniu. Wzięłam tylko telefon.
– Przejdę się do Sofii – oznajmiłam Nico.
– Zawiozę cię – zaproponował, obchodząc samochód.
– Chcę się przejść.
– Chodźmy.
– Sama.
– Wiesz, że nie mogę – zaoponował.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Moje zmiany nastroju dzisiaj to nie była huśtawka, to był pieprzony rollercoaster. Byłam na granicy wybuchu. Potrzebowałam pogadać z Margo bez świadków.
– Chcę zostać sama! – wycedziłam.
Dywagował przez chwilę. Zerknął na zegarek.
– Masz czterdzieści minut. Zadzwonię i sprawdzę, czy dotarłaś na miejsce.
– Whatever!
Oglądając się za siebie, jak jakiś złodziej, w końcu wybrałam numer do Margo.
– Cześć kochana, co cię do mnie sprowadza?
– Hej – przywitałam się niepewnie, bo dopadły mnie wątpliwości. – Sekrety. Jesteś sama?
– Tak, Marco jest gdzieś tam... – zaśmiała się. – Wiesz, to nie jest tak, że jesteśmy ze sobą zrośnięci. Więc jakie chcesz mi zdradzić sekrety?
– Zamierzam cię zapytać o jeden. – Zatrzymałam się przy krawędzi i popatrzyłam na morze srebrzące się w słońcu.
– Strzelaj.
Wzięłam oddech. Ciekawe czy jesteś na to gotowa?
– Amalia Alvarez–Talavera.
Spodziewałam się ciszy i ewentualnego: że co? Zamiast tego usłyszałam spokojne:
– W końcu ci powiedział? Później się chyba nie dało...
Z zaskoczenia, że wie, o czym mówię, zatkało mnie. Czy byłam ostatnią naiwną?
– Ty wiesz?! – wydusiłam z siebie.
– Ja wiem wszystko. Dobrze, że ci powiedział.
– Nic mi nie powiedział! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Skoro ty wiesz, czy jest ktoś, kto nie wie?!
– Anja, są cztery osoby, które wiedzą, co się stało. Patrick, Adam, ja – na sekundę zamilka – i Javier Delgado.
– I Interpol! – zawołałam głośno z urazą.
– Jak się udało Interpolowi z tobą porozmawiać? – spytała z autentycznym niepokojem. – I co, tak naprawdę, ci powiedzieli?
Margo brzmiała tak klinicznie i rozsądnie jak Patrick. Zawrzało we mnie.
– Teraz usiłujesz wybadać ile mi powiedzieli? Sekrety mają swoje sekrety, tak? – fuknęłam. – To twoje i Patricka ulubione powiedzonko!
– Po co się nakręcasz? – jej spokój był iście wkurwiający.
– Bo własny mąż mnie okłamuje od ponad dwóch lat! – wyrwało mi się z bólem, który fizycznie poczułam w podbrzuszu. Złapałam się za to miejsce ręką.
– Ale oni wszyscy wyznają zasadę: nie pytają, nie mówię – przypomniała.
– Po czyjej jesteś stronie?! – krzyknęłam ze złością.
– Po swojej, jedynie słusznej. Kot wyrwał się z worka – westchnęła. – Zdarza się. Dziwne, że po dwudziestu latach. Co powiedział ci Interpol? I kiedy?
Przełknęłam ślinę, usiłując się uspokoić. Przysiadłam na trawie. Najwyżej potem do kogoś zadzwonię, żeby mi pomógł wrócić do domu.
– Udało mi się wyjść wczoraj z Sofią na wieczorną kawę. Dosiadła się do mnie laska, która przedstawiała się jako Amira Maxwell. Zapytała, czy wiem, gdzie mój mąż znika na całe dnie.
– Jezus... co za suka... – doszło mnie mamrotanie Margo. – Odwalę ją za darmo.
– Ale prawdą jest, że jego nie ma nigdy w domu od tygodni – zawołałam z rozczarowaniem. – Dzisiaj zapomniał o USG!! – dodałam z naciskiem.
– Kurwa, co za debil! – przyznała z rozczarowaniem. – Ale jego nie mogę zabić – dodała z żalem.
Jak widać niechęć Margo przeskakiwała płynnie między Patrickiem a agentką Interpolu.
– Wzbudziła we mnie ciekawość, bo nie wiem, co wyrabia mój mąż. Wróciła Sofia, wyrzucając jej, że nie powinna mnie niepokoić, że mają zakaz zbliżania. Dodała coś na temat udawania przez Maxwell, że nie wie, że jestem żoną Patricka. – Streściłam wydarzenia, najszybciej jak potrafiłam. – I tu robi się ciekawie, cytuję Amirę: Jedyną żoną, o której ja wiem, to Amalia Alvarez–Talavera, która rzekomo zginęła w wypadku samochodowym w Monte Carlo, będąc w ciąży.
– O kurwa! – doszły mnie ciche zaniepokojone słowa.
– Strasznie dzisiaj jesteś elokwentna! – prychnęłam. – Nie mogłam zasnąć po tych rewelacjach, więc przeszperałam wczoraj Internet.
– Powiedz, że zrobiłaś to incognito na Torze.
Wyciągnęłam przed siebie nogi, usiłując znaleźć wygodną pozycję do opierania się o kamień.
– Nie jestem skończoną debilką – syknęłam. – Ja nawet nie wiedziałam, że jego rodzice zginęli na łodzi, na dwa tygodnie przed śmiercią jego żony. Jestem jego żoną, ale nawet nie wiedziałam, że już jedną miał! Do tego w ciąży! Czemu mi nigdy o tym nie powiedział?! Czy ja nie mam prawa wiedzieć o takich rewelacjach?
– Wiesz, jacy oni są...
– Jacy WY – podkreśliłam to słowo – jesteście, bo ty kochana zaliczasz się do tego towarzystwa. Może masz cycki i cipkę, ale zdecydowanie myślisz jak facet!
– Jezu, dzięki, moja kobieca strona czuje się dzisiaj tak doceniona!– ironizowała.
Zaczęłam skubać rąbek koszulki.
– Na serio Margo, jak można nie powiedzieć żonie, że miało się inną?
– To akurat nie była jakaś sekretna informacja – przyznała z westchnieniem.
Te słowa postawiły mnie w stan oczekiwania. Ten niechwytny moment, kiedy wiesz, że za chwilę wydarzy się coś złego. Ktoś powie coś, co zdruzgocze twoje marzenia i oczekiwania.
Dlaczego znowu ja?!
– To? – prychnęłam – To co było sekrecikiem? O nie! Poprawka! Co jest sekrecikiem! Amira miała rację sugerując, że to „rzekoma" śmierć?!
Milczenie Margo było wymowniejsze niż, gdyby powiedziała: jego żona żyje. Niewidzącym wzrokiem popatrzyłam przed siebie. Słyszałam dudnienie krwi w uszach.
O rzesz w mordę! Kurwa mać! Patrick MA żonę! Dwie żony? I ile dzieciaków?
– Anja...
– Powiedz mi wszystko, co wiesz.
Serce waliło mi w piersi a w uszach piszczało.
– A może zapytaj męża? – zasugerowała.
– On już miał swoją szansę – rzuciłam ze złością.
– Wiem tylko...
Dłonie mi zwilgotniały ze zdenerwowania.
– Wszystko Margo! – zażądałam. – Chcę wiedzieć, czy w ogóle jestem jego żoną, ile ma dzieci i...
– Wiem tylko tyle – przerwała mi to nakręcanie się – że on i Adam upozorowali jej śmierć i pozwolili odejść. No mnie więcej.
– Wszystko! – syknęłam, czując ostry ból w podbrzuszu.
– Wyszła za Filipa Montrose.
Zmarszczyłam brwi. Czy którekolwiek z nich potrafi mówić bez zagadek i rebusów? Zawsze brzmieli, jakby ze słowa należało odciąć końcówkę, tu przestawić litery a tak dodać! Frustrujące.
– Nie wiem, kto to jest – przyznałam się do niewiedzy.
Margo milczała parę sekund.
– Syna Javiera Delgado.
Elementy powoli wskakiwały na swoje miejsce.
– Rączka, rączkę myje! – wymamrotałam.
– To mały przestępczy świat. Byłabyś zdziwiona koneksjami niektórych rodzin.
Jeśli tą paplaniną chciała odwrócić moją uwagę to daremny trud!
– Więc Patrick ma dwie żony?
Prychnęła cicho.
– Nie dorabiaj do tego ideologii telenoweli meksykańskiej – poprosiła z parsknięciem śmiechu. – Patrick się z nią rozwiódł w tydzień po wypadku rodziców.
– Ale ona była w ciąży! – przypomniałam nagląco. – Czy straciła dziecko w wypadku?
– Ten wypadek był tylko przykrywką, by zmienić jej tożsamość i pomóc zniknąć. Filip się z nią ożenił, ale nie wiem kiedy. Mam ci tego poszukać?
Coś innego mi nie pasowało.
– Javier Delgado jest dość wysoko w hierarchii i tak po prostu pozwolił mu się ożenić z Amalią? Czy dziecko Amalii było Filipa?
– Nie wiem...
– Nie kłam! – ostrzegłam.
– Nie wiem, Anja! – odparła pewnie. – Naprawdę nie wiem.
– Więc co się stało? – nagliłam swoim pytaniem.
– To pytanie musisz zadać mężowi. Ja ci mogę podać fakty, ale nie znam motywacji.
– Nie uwierzę, że tak po prostu Delgado pozwolił synowi odejść. Chyba że był najmłodszy? – doszło mnie wymowne milczenie. – Serio Filip był najstarszy? O co tu chodzi?
– Ja mam tylko strzępki informacji. Ukrywanym sekrecikiem było to, że Amalia żyje a jej śmierć była upozorowana – wyjaśniła. – Nigdy nie potrzebowałam dowiadywać się szczegółów.
– To teraz masz już taką potrzebę! – oznajmiłam twardo.
– Po co ci to do wiadomości?
– Bo pieprzony Javier Delgado jest od tygodnia na wyspie, a Patrick znika na całe dnie! – krzyknęłam. Czułam zdradzieckie łzy zbierające się pod powiekami. W słuchawce zaległa cisza. – Pomożesz mi czy nie? – spytałam na granicy łez. Warga mi drżała a parę łez spłynęło po policzkach.
– Pomogę, Anja, zawsze ci pomogę, ale może ci się nie spodobać to, co znajdę. – oznajmiła.
– No i chuj!
– Nie denerwuj się – poprosiła. – To nie jest dobre dla dziecka. Byłaś na badaniach, tak? Wszystko ok?
– Tak – chlipnęłam nosem rozpłakując się. – Będziemy mieć syna.
– Och moja kochana! – cmoknęła z zadowoleniem.
– I gówno go to obchodzi – zapłakałam.
– To nie tak Anja... on siedzi w chujowym miejscu – usiłowała tłumaczyć. – To gra cieni. A od tego co robi, zależy życie bardzo wielu osób.
– Powinnam go wielbić jak Batmana czy coś? – ironizowałam. – Postawić mu ołtarzyk w sypialni?
Zaśmiała się.
– Nie, ego naszych panów jest wystarczająco duże.
– Taaaak! – westchnęłam, ocierając łzy z policzków.
– Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko posprawdzać. – Od strony domu nadchodził Nico. – Może w międzyczasie zadaj pytanie mężowi?
– Na to możesz liczyć – zapewniłam z mocą. – Buźka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro