Part 16
Anja
Siedziałam na łóżku w przepastnej hotelowej sypialni, wpatrując się bezmyślnie, w czarne sukienki wiszące przede mną na wieszakach. Wewnętrzny sprzeciw był tak duży, że miałam ochotę zerwać wszystkie, otworzyć okno i wywalić je z ostatniego piętra hotelu, albo jeszcze lepiej...
O tak! To jest myśl.
Ściągnęłam kiecki gwałtownym ruchem i poszłam do łazienki. Z obrzydzeniem wrzuciłam je do wanny. Otarłam dłonie o spodnie, jakbym dotknęła czegoś brudnego. Wróciłam się do sypialni i w szufladzie znalazłam to czego szukałam. Niedopity drink stał na komodzie, szydząc ze mnie. Wylałam go na sukienki, dodając resztę z butelki. Podpaliłam zapałkę.
– A czasem trzeba spalić most, żeby było wiadomo, w którą stronę podążać. (May the bridges I burn, light the way) – szepnęłam do siebie, upuszczając ją.
Zmoczony alkoholem materiał, natychmiast się zajął. Wpatrując się w niebieski płomień, w jednej dłoni czułam chłód trzymanej pustej butelki po alkoholu, a w drugiej fakturę tektury zaciskanego w pięści pudełka zapałek.
To było nierealne. Surrealistyczne. Piękne.
Destrukcja.
Własny krzyk rozpaczy, który rozdzierał mi głowę, ale nigdy nie opuścił ust.
Nad moją głową zawył alarm przeciwpożarowy. Nawet nie mrugnęłam okiem. Wpatrywałam się uparcie w płomienie. Smród palącego się materiały i alkoholu wypełniał mi nos. Gdzieś za mną otworzyły się drzwi. Nico szarpnął mnie do tyłu. Obserwowałam, jak Marco odkręcił wodę i gasił pożar strumieniem prysznica. Jedno spojrzenie na mnie i rozkazał Nico, iść poszukać Patricka.
– Anja.
Kawałki zniszczonej tkaniny unosiły się smętnie na wodzie, na tle czarnych smug dymu osiadłych na emalii wanny. Wyglądały jak zamrożone w czasie płomienie. Tak się dokładnie czułam. Wypalona. Butelka wyślizgnęła się z dłoni i spadła na kafelki. Stałam w bezruchu, kątem oka obserwując poruszenie wokół.
Ja w bezruchu, naprzeciw całemu kręcącemu się światu.
– Jeśli nie chciałaś nałożyć żadnej z tych sukienek – doszedł mnie spokojny głos męża – trzeba było zamiast je palić, powiedzieć: nie.
Wyjął mi z dłoni zapałki. Jak marionetkę na sznurkach chwycił w pasie i zaniósł do sypialni. Łzy napłynęły mi do oczu same z siebie. Nicola stała w progu z Antonią na ręku, wyglądała na zaszokowaną. Tuż za nią był Darius z Iwo. Para idealna, zawsze się wspierająca, nawet kiedy stracili dziecko. Zazdrościłam im tego. Tej zażyłości, poświęcenia, rozumienia się bez słów.
Nie nadaję się do tego. Nigdy nie będę tego mieć.
Zerknęłam na moje drżące dłonie. Nieporadnie zaczęłam ściągać z palca obrączkę i pierścionek. Nie chciały zejść, bo z gorąca miałam popuchnięte dłonie. Szarpałam się z nimi, aż dłoń Patricka zamknęła się na moich. Jak w transie, popchnięta delikatnie do tyłu, usiadłam na łóżku.
– Anja.
Przyklęknął przede mną. Ujął mój podbródek i uniósł do góry. Patrzyłam na niego, a właściwie przez niego, nie widząc nic. Bałam się tego, co pojawiło się w moich myślach i każdej kolejnej po niej.
– Anja, popatrz na mnie!
Jedyną reakcją było miarowe oddychanie. Przytulił mnie do siebie i trzymał długo w ramionach, szepcząc słowa pocieszenia. Żadne z nich, tak naprawdę nie docierało do głowy. Nie budziło emocji. Byłam tylko ja i czarna dziura. Obserwowałam Patricka i Marco z obojętnością.
– Nie nałożę czarnej sukienki – oznajmiłam cicho.
– Co chcesz nałożyć?
– Nie czarną sukienkę – zwinęłam się w kłębek na materacu, zamykając oczy.
– Wyrocznia przemówiła – mruknął Marco.
– Dobra, zejdę na dół i zobaczę, co jest w okolicznych sklepach. – Zaproponowała Sofia, której wcześniej nie dostrzegłam w pomieszczeniu.
– Masz godzinę – przypomniał Patrick.
Leżałam w ciszy przerwanej rozmowami w salonie apartamentu. Rozmawiali tak, że nie byłam w stanie zrozumieć. Docierały do mnie dźwięki, ale nie ich znaczenie. Dziwny stan zawieszenia między rzeczywistością a destrukcyjną pustką, trwał w najlepsze, paraliżując ruchy, zdolność myślenia i odczuwania emocji.
– Jezu, co za dziwny kraj – doszły mnie marudne słowa Sofii. Ubrana cała na czarno, pojawiła się w zasięgu mojego wzroku z torbą ochronną na ubrania. – Okoliczne sklepy mają tylko ubrania na chomiki i nic nie jedzące osoby. Jakby każdy w tym pojebanym miejscu na mapie, był na diecie odchudzającej, bo jak przytyjesz pięć kilo i miniesz rozmiar M, zostaniesz ukarany, a twoje podatki wzrosną niebotycznie, bo zużywasz za dużo tlenu i powierzchni!
Normalnie roześmiałabym się z takiej tyrady, ale teraz nie czułam nic.
Jak w transie pozwoliłam się zaprowadzić do łazienki, umalować i ubrać. Sofia nawet nie zapomniała o perfumach. Przekazywano mnie z rąk do rąk. Tu mnie ktoś popchnął, inny złapał za łokieć i zaprowadził do samochodu. Zamknięto za mną drzwi, uprzednio przestawiając blokadę dziecięcą.
Nicola podała mi Antonię po tym, jak dotarliśmy na cmentarz. Najwyraźniej moje dziecko nie chciało mieć ze mną nic wspólnego. Zaczęła wrzeszczeć upiornie, odchylając się w stronę ojca. Nie zostało mu nic innego, niż wziąć ją w ramiona. Gia pojawiła się u jego boku, jak za dotknięciem magicznej różdżki a ja nawet nie wiedziałam, że przyleciała. Ubrana cała na czarno, w eleganckiej sukience i oczami ukrytymi za ciemnymi okularami, ze śladami łez na policzkach, jakby to ona straciła matkę.
– Chcesz, żebym ją zabrała? – zwróciła się do Patricka, nie patrząc nawet w moją stronę.
– Nie.
Z upału i przebywania na otwartym słońcu zrobiło mi się słabo. Gdyby nie refleks Nico wyrżnęłabym głową o krawężnik. Patrick przytrzymał mnie w talii i przycisnął do swojego boku. Chwilę później siedziałam na owym krawężniku z chłodnym okładem na szyi.
Z przykrością popatrzyłam na dwa formujące się obozy na parkingu. Jeden porozumiewał się w dźwiękach zagranicznych języków jak: włoski, portugalski, hiszpański i angielski. A drugi stał niemal w ciszy, wpatrując się w to, jak w spektakl cyrkowy, na który otrzymali darmowe bilety. Trzeba przyznać, że była ewidentna różnica pomiędzy ludźmi towarzyszącymi mi na pogrzebie od rodowitych Polaków. Co prawda Włosi i Portugalczycy wbrew swoim zwyczajom, dzisiaj byli wyjątkowo cicho.
I w tym wszystkim ja. Ubrana na biało. Widziałam szok i niedowierzanie na wielu twarzach znajomych mamy i ludzi, których znałam od dzieciństwa. W końcu czerń była kolorem pogrzebowym, ale ja nie potrafiłam jej przywdziać. Nie mogłam. Udusiłabym się w tym kolorze!
W głowie grała mi Amazing Grace. Kolejny punkt zapalny w organizacji pogrzebu mamy. Siostra była zdecydowanie przeciw, bo nie lubi takich rzeczy. Nie chciała też słyszeć o kremacji, kiedy mi nie podobał się pomysł chowania ciała. Wolałabym urnę. Ciemna trumna kontra jasna, ale poduszka musi być wygodna. Nasze porozumienie ponad podziałami zawiązane w szpitalu, zostało równie szybko zerwane, kiedy przyszło do ustalania szczegółów pogrzebu.
Nic nie było, tak jak chciałam.
ZNÓW.
Czy było cokolwiek w życiu, co zrobiłam dobrze?
Usiłowałam sobie przypomnieć jakąkolwiek pochwałę z ust matki, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Absolutnie nic. Nie było słów uznania, kiedy skończyłam podstawówkę i sama sobie znalazłam miejsce w liceum, kiedy nie przyjęto mnie tam, gdzie chciałam się dostać. Nawet nie wtedy, gdy okazałam się najlepsza po pierwszym roku. Nie pochwaliła mnie za licencjat, ani za magisterkę.
Wpatrywałam się w płytę nagrobną i zastanawiałam, po co mnie urodziła. To jasne jak słońce, że moja siostra była tym planowanym dzieckiem. A ja... Ja chyba po to, żeby uratować małżeństwo rodziców, ale nie wyszło. Więc od narodzin stałam się porażką. Czymś, na co nie chciało się patrzeć, bo przypominało o tym, co w życiu złe. Powiedziała mi to kiedyś w gniewie i te słowa zostały ze mną. Na zawsze.
Stanęłam tak, że tylko parę osób odważyło się podejść i złożyć mi kondolencje. Tak zwani moi goście nie musieli. Wiedziałam, że jest im przykro. Wszyscy też, na których mi zależało, mieli zjeść z nami obiad w restauracji w hotelu.
Jedyną osobą, która została ze mną, był Patrick. Trzymał nade mną parasolkę, chroniąc przed słońcem. Usiadłam na niewielkiej ławeczce przed grobem. Trzy ogromne wieńce przykrywały płytę nagrobną, całości dopełniały kwiatki przyniesione przez żałobników. Feeria barw, wstążek i słów: ostatnie pożegnanie. Zapach jak w kwiaciarni. Za parę dni wszystko przejmie dominujący zapach cmentarza. Śmierci.
Gdzie byli ci wszyscy ludzie, kiedy mama umierała? Albo, kiedy jeszcze była w domu i potrzebowała, żeby podać przysłowiową szklankę wody? Z pewnością nie przy niej! O nie!
Głowa mi pulsowała z bólu i gorąca. Byłam spocona a pot ciekł mi po plecach wzdłuż kręgosłupa. Powoli zaczynało mi się robić słabo. Serce dudniło mi w uszach, zagłuszając szum topoli i brzóz okalających płot cmentarny.
Marianna podeszła do nas i zamieniła się miejscami z Patrickiem.
– Kiedy odeszła moja mama – zaczęła cicho.
– Czy to będzie historyjka o tym, jak bardzo kochałaś mamę? – wpadłam jej w słowo. – Bo ja ze swoją nie byłam blisko. Byłam cierniem w jej tyłku, więc daruj sobie.
– Nie – ścisnęła moją dłoń. – Tylko o tym, że ani ona mnie nigdy nie rozumiała, ani ja jej. Tkwiłyśmy w jakiejś matni. Kiedy odeszła... nie czułam nic. Ani żalu. Ani rozpaczy. Wyrzucałam sobie tylko, że było tyle rzeczy, których nie zdążyłam powiedzieć – zacisnęłam palce. – Byłam tobą. Wiem, jak irytuje, że wszyscy wokół się śmieją a dla ciebie, świat stanął w miejscu.
Jej słowa zaczynały wyciskać łzy z moich oczu. Łzy, których myślałam już, że się nie doczekam. Łudziłam się, że zamknę emocje w swojej lodowatej duszy, ale chyba nic z tego.
– Czemu mi to mówisz? – chlipnęłam, ocierając niechciane krople płynące po policzkach.
– Bo mi nikt tego nie powiedział. Musisz to wyrzucić z siebie. Nie dasz rady tak ciągnąć.
– Czuję... nic nie czuję. I nie chcę czuć żalu, że jej już nie ma – wskazałam na grób. – Bo po prawdzie fatalna ze mnie córka a przez ostatnie dwa lata, byłam tu parę miesięcy. I okłamywałam ją za każdym razem – westchnęłam, ocierając łzę. – Moje życie to jedno wielkie kłamstwo.
– On – wskazała na Patricka stojącego z Giovanni parę metrów od nas – nie jest kłamstwem. On tu jest.
Spojrzałam na nich z rozżaleniem.
– Byłam dla niego tylko środkiem do celu.
– Ale jesteś teraz jego żoną – pogładziła pierścionek i obrączkę na moim palcu.
Żeby to wszystko było takie proste!
– Bo zaszłam w ciążę – chlipnęłam.
– Ja się nigdy nie wtrącam, ale... – zawahała się – uważam, że mój mąż źle zrobił, nakazując twoje odesłanie.
Spojrzałam na nią wymownie.
– Z całym szacunkiem dla twojego krwawo i brutalnie panującego męża, Patrick nie musiał go słuchać.
– Musiał – przyznała ze smutkiem. – Patrick się z tobą ożenił, ponieważ cię kocha. Może teraz w tej chwili nic nie wygląda dobrze, ale... będzie. Za jakiś czas. Nie za tydzień może nawet nie za miesiąc, ale będzie. – Położyła dłoń na sercu. – Przyrzekam! – Kolejne łzy pojawiały się znikąd, spływając po policzkach. – Jeśli wszystko zawiedzie i nie będziesz widziała już żadnego światełka w tunelu – dotknęła mojej piersi nad sercem – zaufaj temu.
– To wieczna walka między: wiem a czuję.
– A tam musi być balans.
Westchnęłam ciężko. Podała mi chusteczkę.
– Chciałam, żeby zagrali Amazing Grace.
Uśmiechnęła się z rozrzewnieniem.
– Ja wyrecytowałam od siebie Mary Elizabeth Frye
Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam – nie zasnąłem też.
Jestem tysiącem wiatrów dmących.
Jestem diamentowym błyskiem na śniegu lśniącym.
Jestem na skoszonym zbożu światłem promiennym.
Jestem przyjemnym deszczem jesiennym.
Kiedy tyś w porannej ciszy zbudzony,
Jestem ruchem – szybkim, wznoszonym,
Ptaków cichych w locie krążących.
Jestem łagodnym gwiazd blaskiem nocnym.
Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam – nie zasnąłem też.
Nie stój nad mym grobem i nie płacz na darmo.
Nie ma mnie tam. Ja nie umarłem...
– Nie płaczesz, ponieważ ona umarła. Płaczesz nad samą sobą – dodała. – Nad tym, że nie zdążyłaś czegoś powiedzieć. Już nigdy nie będziesz mogła zadzwonić i pogadać o pierdołach. Żal ci tego wszystkiego, co już się nie wydarzy.. Myśl o tych pozytywnych rzeczach, jakie ci przekazała mama, bo na przykład z pewnością nauczyła cię gotować
– Ale w głowie mam tylko negatywne.
Od strony parkingu nadchodziła do nas Gia z Antonią na ręku. Popatrzyłam na to smutnym wzrokiem. Znów pseudo szczęśliwy obrazek.
Zakatuje się tymi myślami, ale tak ładnie razem wyglądają. Czy nie byłoby lepiej, gdyby byli razem?
– Ładnie razem wyglądają – szepnęłam.
– Będziesz się musiała jej pozbyć, wiesz o tym? – odparła Marianna, wpatrując się z natężeniem w Patricka, biorącego na ręce córkę. – Ona ma niezdrową obsesję na punkcie twojego męża.
– Powiedz mi coś, o czym nie wiem – spojrzałam na swoje buty. – Nie mogę się jej pozbyć – westchnęłam ciężko. – Nie teraz. Patrick znów za chwilę zacznie wyjeżdżać, a ja zostanę sama. W poprzedniej ciąży tak nie rzygałam jak w tej. Nie wiem, czy dam radę zajmować się Antonią na dłuższą metę, a Gia przyzwyczaiła ją do noszenia na rękach.
– Jesteś w ciąży?! – zawołała cicho.
Przytuliła mnie do siebie na chwilę. Widziałam skonsternowane spojrzenie, jakie Gia przeniosła między mną a Patrickiem, a potem z powrotem. Nie podobała mi się ta mina. On sam miał na twarzy stoicki spokój.
– Fatalne okoliczności na dzielenie się tym ze światem, co?
– Nigdy nie ma dobrych momentów. Nie dla nas kochana!
Panowie podeszli do nas. Marianna podniosła się i krótko uścisnęła Patricka.
– Gratulacje!
Giovanni tylko skinął mi głową i uśmiechnął się delikatnie.
– Powinniśmy już iść. – zaproponował Patrick, wyciągając do mnie rękę
Szłam na parking, patrząc pod własne nogi. Coś przykuło moją uwagę na łydce. Przez kilka kroków wpatrywałam się w nogę. Zatrzymałam się, uwalniając dłoń z uścisku Patricka.
– Anja?
Przełknęłam ciężko, patrząc na płynącą po skórze niemal czarną kroplę, zostawiającą za sobą czerwony ślad. Wpatrywałam się w to niemal z hipnotycznym namaszczeniem.
– Kurwa! – doszły mnie przekleństwa.
Znów zrobiło mi się słabo. Przestałam słyszeć dźwięki, wszystko zlało się w jeden pisk. Potknęłam się i zaczęłam spadać. To była ostatnia myśl, zanim wszystko zalało białe światło.
Ja ten wiersz zdecydowanie wolę w wersji angielskiej.
Do not stand
By my grave, and weep.
I am not there,
I do not sleep—
I am the thousand winds that blow
I am the diamond glints in snow
I am the sunlight on ripened grain,
I am the gentle, autumn rain.
As you awake with morning's hush,
I am the swift, up-flinging rush
Of quiet birds in circling flight,
I am the day transcending night.
Do not stand
By my grave, and cry—
I am not there,
I did not die.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro