Part 11
Kochani, jeśli zastanawiacie się, czemu Anja jest tak "upierdliwa" i "wiecznie niezadowolona" to śpieszę donieść, że nie czytacie uważnie. Depresja jest chorobą, która popycha osoby na nią cierpiące w skrajne emocje. Od bycia absolutnie wypełnioną energią i gotową na podbój świata, do momentów, kiedy nic nie ma sensu, ponieważ przerosło cię otwarcie słoika z piklami. Zachęcam, żeby poczytać o tej chorobie, która w XXI wieku i po pandemii zbiera swoje żniwo.
Anja
Czułam się wyczerpana. Moje dziecko odwalało cyrk płaczu od niemal godziny. Patrick wyleciał wczoraj do Chicago i znów nie było komu położyć spać terrorystki. Za chwilę skończy się to tym, że będziemy płakać obie.
– Kocham cię, ale doprowadzasz mnie na skraj szaleństwa! (you're driving me bat fucking shit crazy!) – mruknęłam, kołysząc ją w ramionach.
Boże! Ja bym zasnęła od tego ryku, już po dziesięciu minutach a ona miała siłę przez godzinę, żeby wrzeszczeć. Przecież widmo, że tatuś dostawał to co najlepsze. Uśmiechy, radość i urocze minki. Co dostawała mama? Kupy, pieluchy, siki i obrzygane ubrania. Balans musiał być zachowany.
Antonia w końcu zasnęła. Opadłam na łóżko, marząc, aby Gia już w końcu wróciła z wesela znajomej. Ostatnie pięć dni dały mi w kość. Ja wiem, to moje dziecko, ale dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu przy sześciomiesięcznym dziecku było dla mnie jak mission impossible.
Mój telefon zawibrował. Czego, kurwa, znowu?
Bambi: pogadamy?
Anja: co tam?
Bambi: znów podarłaś koty z siostrą?
Anja: Nie, czemu?
Bambi: wydzwaniała do mnie wczoraj. W końcu przez pomyłkę odebrałam. Twoja mama jest w szpitalu. Może do niej zadzwoń.
Usiadłam prosto na łóżku. Moje serce zaczęło bić szybciej. Wybrałam z pamięci numer siostry.
– Ciebie to złapać trudniej niż karalucha w kuchni.
– Weź nie pierdol – warknęłam. – Skoro przyjemności i powitania mamy już za sobą... O co chodzi, że aż napastujesz moich znajomych?
Zawahała się na chwilę. Coś było nie w porządku. Moja siostra waliła kawę na ławę, z brutalnością Pudziana nokautującego przeciwników. Bez owijania w bawełnę i udawania.
– Mama jest w szpitalu. W czwartek byłyśmy u onkologa. Czwarte stadium. Wysoki poziom złośliwości. – Zamilkła, jakby usiłowała się opanować, ale kiedy zaczęła znów mówić, słyszałam w głosie łzy. – Nie podadzą jej chemii, bo już nie ma do czego. Lekarz powiedział, że czekałby go za to kryminał.
Mój świat się zatrzymał.
Literalnie przestałam słyszeć dźwięki. Widziałam tylko unoszącą się na morskiej bryzie białą firankę. Za nią słońce odbijało się w wodzie, tworząc złote refleksy, przyciągające wzrok. Słyszałam własne uderzenia serca, dudniące w uszach. Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Wdech i wydech trwał niesamowicie długo.
Zawieszona w kropli prawdy. Tak się czułam.
– Ale... przecież było wszystko w porządku! – wyszeptałam w końcu.
– Nie jest.
Milczałyśmy.
Oparłam głowę na dłoni a łokieć o kolano. Co mądrego mogłam powiedzieć? Nic. Mama przeszła operację wycięcia macicy wraz z przyległościami i płaszczem tłuszczowym niemal trzy lata temu. Kilka miesięcy przed moją wyprawą do Dubaju. Potem chodziła na regularne badania.
– Ale... – zaczęłam znów, czując gulę w gardle. Odchrząknęłam. – Przecież robiła regularne badania.
– A i owszem! – przyznała. – I co z tego jak w styczniu było wszystko w porządku, a w maju trafiła do szpitala i zrobili jej operację woreczka żółciowego: ratującą życie.
O mój Boże, o ilu jeszcze rzeczach matka mi nie powiedziała? Ile przemilczała?
– Czemu ratującą życie?
– Bo już wtedy nowotwór był tak rozległy, że gdyby nie to, że skończyłoby się zgonem, nawet by do tego nie podeszli.
Kurwa! Przecież wszystko było w porządku przez trzy lata! Poczułam kłucie pod powiekami. Czy matka wiedziała? Czy mnie świadomie okłamywała?
Jeszcze będzie czas na łzy! Teraz muszę zachować spokój!
– Ile jej zostało? – zadałam pytanie, niemal wyduszając je z trudem.
– Tego nikt nie wie – głos jej się łamał. – Dwa tygodnie, miesiąc. Tydzień.
– Jest w szpitalu?
– Tak, trzustka siadła. Bilirubina w horrendalnych wartościach. Mocznik w jeszcze gorszych. Podwójnie przekroczony.
Jakbym ja w ogóle wiedziała, o czym ona do mnie mówi! W porządku, bilirubina a właściwie jej nadmiar powodował, że robiłeś się żółty. Ale mocznik... czy to nerki?
Przymknęłam oczy i przełknęłam ciężko. Miałam lepko wilgotne dłonie.
– Przylecę najszybciej, jak się da – obiecałam.
– Dzięki.
Łzy stoczyły się po moich policzkach. Drżącą dłonią wybrałam numer Patricka. Trafiłam wprost na pocztę głosową. Wiedziałam, że był w Chicago, ale miałam nadzieję, że chociaż dla mnie będzie osiągalny. Wybrałam numer Adama. To samo. Nie chciała niepokoić Alessegio i Marju. Marco natomiast robił rundę po kasynach na wybrzeżu. Nikt mi stąd nie pozwoli wyjechać bez zgody kogoś z tej czwórki. Że już nie wspomnę o ochronie. Zatkałam dłonią usta, zduszając szloch kiedy cała powaga sytuacji dotarła do mnie ze zdwojoną siłą.
Zawahałam się chwilę nad inną opcją. Przecież nie pojadę w ciemno. Wybrałam numer Bambi.
– Musisz mi pomóc – oznajmiłam niemal z płaczem. – Mama jest w szpitalu. Muszę przylecieć. Nie mogę zabrać Toni. Polecę na starym paszporcie. Chcę być najbardziej anonimowa, jak tylko się da.
– O kurwa! Co się stało?!
– Nowotwór wrócił – łzy popłynęły po policzkach. – Nie ma co zbierać.
– Ja pierdolę! – wyszeptała cicho. Zaszokowałam ją tak samo jak siostra mnie. – Twoja mama w ogóle nie wie o dziecku, prawda?
– Nie – przyznałam cicho. – Ani o moim życiu, ani o niczym. Dla niej znów pracuję w jakimś egzotycznym miejscu, bo w Polsce nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca. Jej kolejna porażka.
Gorzkie słowa wylewały się ze mnie, ale tak właśnie to widziałam. Tak to czułam. I tak to wielokrotnie od niej słyszałam.
– No tak. To w czym ci mogę pomóc?
– Zarezerwuj mi bilet – poprosiłam. – Najlepiej przez Frankfurt. Nie mogę użyć swojej karty, bo będzie wiadomo, że coś kombinuję. Dam ci dane do logowania do portalu.
– Zdążysz w godzinę piętnaście się przesiąść?
– Powinnam. Zaryzykuję – było mi już wszystko jedno.
– Na jutro?
– Na dzisiaj. Jest dopiero dziesiąta. Dzięki.
– Czy Patrick wie? – spytała ostrożnie.
– Nie mogę się do niego dodzwonić.
– Bo Anja... wiesz...
– Po czyjej stronie stoisz, co? – spytałam ze złością, która pojawiła się znikąd. Wiedziałam, że ma rację, ale nadal się wściekłam.
– Po swojej – wypaliła natychmiast – ale pamiętam, co tu się działo.
– Spokojnie, jakby co będzie miał jeszcze córkę. A kandydatek na matkę dla Antonii mu nie zabraknie.
– Czy ty kurwa słyszysz sama siebie? Nie mów tak! – od razu zaprotestowała. – On cię kocha.
– Nie tak jak pracę.
Podałam jej wszystkie potrzebne informacje, żeby zrobiła rezerwację. Otrzymałam potwierdzenie na maila. Zanim się ktoś zorientuje, będę już za daleko, żeby mnie powstrzymać. Będzie mnie można tylko przytargać do domu siłą. A jeśli to zrobią, będę miała kolejny powód, żeby nienawidzić Patricka.
– Jezu, Anja, strasznie mi przykro, oby wszystko poszło dobrze. Na ile może iść dobrze – paplała ze zdenerwowania. – Boże, co ja pierdolę. Zamknę się już. Widzimy się w Warszawie.
– Dzięki.
Zaczęłam się denerwować. Czułam naglący przymus, że muszę się znaleźć blisko mamy. Przeczucie, że coś jest bardzo nie tak! A co jeśli jest już za późno, żeby porozmawiać, pokazać Antonię, wyznać jak bardzo ją okłamuję od przeszło dwóch lat? To wszystko to jedno wielkie kłamstwo! Przez Patricka moje życie było jednym wielkim kłamstwem.
Żeby zrealizować ten plan w miarę bezpiecznie, czekał mnie kolejny telefon. Zanim go wykonałam, znów spróbowałam się dodzwonić do Patricka a potem Adama. Oba prosto na pocztę. Nie zostawili mi wyboru. Może wykonam go jeszcze raz na lotnisku? Nie, nie mogę być aż tak bezmyślna. Wybrałam numer.
– Chyba myli mnie wzrok.
To nie było powitanie, jakiego się spodziewałam.
A czego chciałaś idiotko? Tęskniłem?
– Cześć Damian – starałam się, żebym nie brzmiała płaczliwie. – Chcę cię prosić o przysługę.
– Twój mąż – podkreślił to słowo – chce mnie prosić o przysługę?
– Nie – zaprzeczyłam. – Moja mama umiera – wypaliłam, zamykając oczy i czując, jak ciężar tego słowa w końcu do mnie dociera – Muszę przylecieć do Polski, ale zależy mi na dyskrecji.
– Twój mąż będzie mi dłużny.
Trzymaj przyjaciół blisko wrogów jeszcze bliżej. Tylko kto jest kim? Czy ja w ogóle mam jakichś przyjaciół? Kogoś, kto właśnie w takiej chwili, byłby skłonny rzucić wszystko i mi pomóc? Mogłam liczyć tylko na jedną osobę? Bo przecież nie na własnego męża ani jego świtę!
– Nie, nie rozumiesz – zaprzeczyłam z bezsilną frustracją. – Muszę być bezpieczna, ale nie chcę, żeby ktoś wiedział, że przylatuję.
– Czy on wie, że przylatujesz? – spytał ostrożnie.
Nie mogłam go okłamać. Prosiłam o ogromną przysługę.
– Nie.
– Ponieważ?
– Ponieważ nie mogę się z nim skontaktować – wycedziłam z frustracją – ani z jego lewą ręką od podcierania dupy! Ani z nikim!
– Ponieważ?
Miałam ochotę zazgrzytać zębami.
– Po czyjej kurwa jesteś stronie?! – zawołałam cicho z pretensją.
– Po swojej! – padła zdecydowana odpowiedź.
– Naprawdę nie możesz wyświadczyć mi małej przysługi?
– To nie jest mała przysługa Anja – odparł jak uparty osioł. – Gdzie jest całe towarzystwo?
– W dupie!
– To nie ja proszę ciebie a ty mnie. Czemu się wściekasz?
Miał rację. Oczywiście, że ją miał, ale to nie sprawiło, że zrobiłam się spokojniejsza. Nie studziło emocji. Dodatkowo jego spokój po prostu mnie wkurwiał!
– Bo mnie wszystko wkurwia! – wylałam na niego swoje żale. – Moja siostra z dupy oznajmia mi, że matka umiera, Patrick jest Bóg wie gdzie i ma mnie centralnie w dupie, nie żeby to jakoś różniło się od tego, co jest zazwyczaj! Jestem tu, kurwa, uwięziona wbrew własnej woli i zdrowemu rozsądkowi i jeszcze ty do tego dokładasz swoje, ponieważ nie chcesz mi pomóc, zrealizować mojego planu ucieczki z jebanego Alcatraz Majorka!!
– Wściekasz się na męża za całokształt, ale mi się dostaje opierdol? – spytał z tym swoim wkurwiającym stoickim spokojem. – Kurwa, jakie wy baby jesteście nielogiczne! Pozwól, że zapytam jeszcze raz: gdzie jest całe towarzystwo?
Wzięłam głęboki oddech.
– Przepraszam – ale z tonu wcale nie było mi przykro. – Są w stanach. – W słuchawce zaległa cisza. – Pieprzyć to! Jeśli powiesz mi: nie, polecę na własną rękę, bez względu na to, co mogłoby się stać! Zrobiłam już tyle idiotycznych rzeczy w życiu, że jedna w prawo czy w lewo nie powinna już zaszkodzić ani zrobić różnicy.
Znów przedłużająca się cisza. Nie zamierzałam jej złamać.
Możemy sobie tak pomilczeć! A co!
– O której przylatujesz?
Wiedziałam, w którym kierunku pobiegł jego tok rozumowania. Tak szczerze to tym telefonem postawiłam go pod ścianą. Odmówi – będzie źle. Zgodzi się – będzie źle. Lepiej chronić mnie pod przykrywką, niż odmówić, a potem ponieść konsekwencje, gdyby się wydało, że prosiłam o pomoc, on odmówił, a potem ja poleciałam na własną rękę.
– Po osiemnastej z Frankfurtu.
– Zdzwonimy się.
Westchnęłam drżąco. Zeszłam na dół. Lilly była w kuchni.
– Zasnęła?
Uśmiechnęłam się, ale uśmiech nie sięgał oczu.
– W końcu tak. Potrzebuję przysługi.
– Chcesz się stąd wyrwać? – w jej głosie nie było przygany jedynie zrozumienie.
– Mniej więcej – przyznałam.
Kolejna osoba, którą muszę okłamać a lubiłam Lilly.
– Kiedy wraca Gia?
– Jutro.
– Jedź – rzuciła zachęcająco. – Chętnie spędzę z nią kilka godzin. Zwłaszcza że dom jest praktycznie pusty i nie mam nic do roboty.
Przytuliłam ją do siebie mocno i pobiegłam na górę się przebrać. Nie mogłam zabrać ze sobą bagażu, ale od czego są pieniądze na karcie? Kupię jakieś ciuchy w Polsce.
Spojrzałam na telefon. Może znów spróbować? Znów poczta.
No i hak ci w ślip, drogi mężu!
Wrzuciłam telefon do torebki, jak niechciany przedmiot. Pocałowałam Tonię. Jak bardzo chciałabym zabrać ją ze sobą, nie mogłam tak ryzykować. Już wystarczająco było źle, że jestem w ciąży. Moje życie to co innego, ale ona... Musiała być bezpieczna w domu, z ochroną i ze swoim ojcem. Gdyby coś mi się stało, Patrick dopilnuje, żeby miała wszystko to czego zapragnie.
Na lotnisku ponownie ogarnęły mnie wątpliwości. A co jeśli powinnam zaczekać na Patricka? Znów spróbowałam zadzwonić najpierw do niego a potem do Adama. Aiden był razem z nimi, ale uznałam, że nie chcę do niego dzwonić. Zawiesiłam palec nad jego imieniem, ale ostatecznie się nie zdecydowałam. Wiedziałam, że źle robię, ale było mi już wszystko jedno. Czułam się porzucona.
Po wylądowaniu w Polsce, Damian czekał na mnie w hali przylotów. Nienaganna fryzura. Jak zawsze ubrany w garnitur. A był, kurwa, koniec lipca, bardzo gorącego lipca, bo przez Europę przetaczała się fala upałów. Pachniał, jakby przed chwilą był pod prysznicem, a upał nie miał na niego żadnego wpływu.
Chociaż na jedno z nas! Ja się nadal czułam, jakbym trafiła z piekła do piekła.
– Masz ze sobą bagaż?
– Oszalałeś? Puknij się w głowę – warknęłam – nikt nawet nie wie, że zniknęłam z wyspy. Wątpię, żeby to odkryli przed jutrem? Albo nawet później.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. Miał niedowierzanie wypisane na twarzy. On chyba naprawdę nie myślał, że zwiałam.
No cóż! Niespodzianka! Powiedziałam ci prawdę przez telefon, a ty chyba uznałeś, że naginam rzeczywistość. Twój problem!
– Ja pierdolę! – warknął, prowadząc mnie na parking. – Czy ty wiesz, jak on będzie wkurwiony, kiedy się dowie?
Ja pierdolę, dzień stwierdzania oczywistości. Może Patrick powinien go zatrudnić jako doradcę?
– Pozwól mi się o to martwić.
– Ja byłbym, a on jest zaborczym, kontrolującym skurwysynem o wiele groźniejszym niż ja.
– Wyobraź sobie, że jestem jego żoną – fuknęłam. – Doskonale wiem, do czego jest zdolny!
– I do tego jesteś jego żoną. Kurwa, Anja! – pieklił się. – Zadzwoń do którejś jego prawej ręki.
Zacisnęłam zęby i milczałam, aż usiadłam w aucie.
– A mogę do lewej? Do tych od podcierania tyłka ciężko dotrzeć! Może właśnie trzymają papier?! – wyrzucałam z siebie szyderczo. – On, Adam i szef ochrony Aiden są w stanach. Marco robi rundę po włościach i z tego co wiem, ma jakieś problemy w Palermo. Alessi jest w Rosji a Darius w końcu, kurwa, ma czas dla własnej rodziny. Więc komu – warknęłam nieprzyjemnie – mam według ciebie zawracać dupę, jak wyczerpałam wachlarz możliwości?!
– Zostawili cię samą na wyspie? – spytał z niedowierzaniem, wyjeżdżając z parkingu.
Przewróciłam oczami i podkręciłam klimatyzację.
– Ta wyspa należy do niego! – przypomniałam. – Zawsze są ochroniarze, ale... odkąd urodziła się Tonia... pilnują jej bardziej niż mnie.
– Was obu.
– Nie dramatyzuj Damian – pouczyłam go z pretensją. – Jak się w końcu do niego dodzwonię, to mu powiem, gdzie jestem. To nie jest twój problem.
– To jest już mój problem – zaprotestował. – Postawiłaś mnie pod ścianą i chcesz, żebym się cieszył.
– Możesz nawet zamerdać ogonkiem, jak masz ochotę!
– Aż dziw bierze, że twój złośliwy temperamencik nie został przykręcony!
Teraz już naprawdę mnie wkurwił!
– Mam wysiąść na najbliższych światłach?! – wycedziłam.
– Siedź na dupie! – warknął z równą wściekłością. – Gdzie mam jechać?
– Zawieź mnie do szpitala na Bursztynową.
– Zadzwoń do któregoś! – rozkazał.
– Dzwoniłam! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Na potwierdzenie swoich słów wyjęłam telefon z torebki i wybrałam numer. Znów prosto na pocztę. Przemilczałam nieodebrane połączenia od Patricka. U Adama to samo. Spojrzałam wymownie na Damiana i milczałam przez resztę drogi, oglądając krajobraz. Nie czułam się tutaj jak w domu. Wszystko było obce, głośne, brudne i nie pachniało dobrze. Ludzie się gdzieś śpieszyli.
– Jak się ma Olga? – zapytałam gdzieś przy moście Siekierkowskim, gdy zatrzymaliśmy się światłach z Aleją Wilanowską.
– Dobrze.
– Nadal pracujecie razem?
Zerknął na mnie spod oka.
– Tak.
– Romans już się wydał?
– Już dawno – odparł, zatrzymując się na kolejnych światłach.
– Nikt nie ma nic przeciwko?
– Nie jestem jej szefem. HR nie widzi w tym nic niestosownego.
Parsknęłam.
– Oczywiście, jakby Łucja kiedykolwiek ci się postawiła.
– Nie ugryź się w język, bo się otrujesz własnym jadem – zakpił.
– Ja... – zrobiło mi się głupio – Przepraszam. – Rozłożyłam bezradnie ręce. – Cieszę się, że się wam układa.
– Czemu tobie się nie układa?
– Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć. Już wystarczająco będziesz miał problemów.
– Dajesz maleńka – zachęcił z ironią. – Jedna głupota w prawo lub w lewo już nie robi różnicy. Czy nie takie miałaś motto w Polsce?
– Mój mąż kocha pracę bardziej niż mnie – ulało mi się gorzko. – Moje własne dziecko ma mnie w dupie, za to kocha ojca i opiekunkę. Opiekunka kocha ich oboje i ma mnie w dupie – kontynuowałam. – Jakby mogła, to by wlazła mu do łóżka bez zastanowienia. Jego nigdy nie ma, kiedy go potrzebuję. Ugrzęzłam na tej pierdolonej wyspie jak w Alcatraz. A dodałam, że są momenty, gdy szczerze nienawidzę tego małego kaszojada?
Zaśmiał się pod nosem.
– Uroki rodzicielstwa.
– Oldze też to powiesz?
Spojrzał na mnie kątem oka.
– Będziesz jej odradzać?
– A co ma mieć lepiej niż ja? – mruknęłam. – Może nie dostanie depresji poporodowej?
– Już chyba wiem, czemu Marco nazywał cię Panna Słoneczko – skwitował. – Nadal cię pilnuje?
– Nie. Demetrio przejął jego obowiązki. Kolejna rzecz, do której mogę się przypierdolić.
Uśmiechnął się kącikami ust.
– Nie lubisz go?
– Orzeł intelektu! I cytując Marco: on nie jest tu, żebyś go lubiła, a żeby cię chronić. Powiedziałam ci, że opiekunka jest jego siostrą? I oczywiście uważa się za lepszą ode mnie – dodałam pasywnym tonem. – Ale każdy będzie lepszy niż ja.
– Ty naprawdę brzmisz, jakbyś miała depresję – skwitował, pokonując rondo.
– Głęboką, zdiagnozowaną i zapisaną w historii medycznej. Powiedz mi coś, czego nie wiem. – Odwróciłam wzrok i zapatrzyłam się na auta na pasie obok. – Są minusy dodatnie i ujemne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro