Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 1


Anja

Pierwszy raz odkąd urodziła się Antonia, mieliśmy razem wyjść na przyjęcie. Z tej okazji nawet wybrałam się w ciągu dnia do kosmetyczki i fryzjera. Bestia znów musiała zmienić się w piękną. Albo odwrotnie. Zrobiłam kompleksową depilację całego ciała i odświeżyłam fryzurę. Miałam szczerą nadzieję, że ta noc skończy się namiętnym seksem z mężem. W końcu będziemy mogli spędzić trochę czasu sami bez dziecka.

Tęskniłam, żeby mieć go tylko dla siebie. Może byłam wyrodną matką? Ale on był tu pierwszy. Pierwszy wszedł do mojego umysłu i rozpakował bagaże doświadczeń, które pozostawili na wejściu poprzednicy. Co gorsze sztuki spalił na stosie pożądania i namiętności a reszty usiłował nadal się pozbyć. Za to przyniósł własne śmieci i rozstawiał je po kątach, jak mu było wygodnie.

Płakałam, wrzeszczałam, narzekałam, ale kochałam go bezgranicznie. Może nie mimo wszystko, ale za każdym razem, kiedy wypowiadał moje imię, czułam przyjemny dreszcz przebiegający po skórze. Chyba że wrzeszczał spod prysznica, bo znów przestawiłam temperaturę wody na lodowatą, a jemu nigdy nie chciało się sprawdzać, jak jest ustawione. Nie. Moja. Wina.

Zajrzałam do pokoju Toni przed samym wyjściem, już ubrana w elegancką sukienkę. Kolejna mafijna imprezka, w której będziemy się pokazywać jak konie na aukcji. Ekskluzywna galeria popisów pod tytułem: która jest ładniejsza i który ma większego. Ale w zasadzie jedyne, o co chodziło to kto ma więcej pieniędzy i lepsze znajomości. Było mi wszystko jedno, bo mogłam się ładnie ubrać. Wyrwać, chociaż na dwie doby! Czułam się gdzieś pomiędzy milionem dolarów a szczurem odstawionym na otwarcie kanału, ale prawda była taka, że chciałam wyglądać pięknie.

Już z naszej sypialni słyszałam krzyki Toni. To nie mogło skończyć się dobrze. Poszłam w ich kierunku, mentalnie przewróciłam oczami, mamrocząc pod nosem: „czego znowu!", oraz obiecując sobie solennie, że te wrzaski nie powstrzymają mnie przed wyjściem z domu. Nie ma takiej opcji, żebym została!

Gia usiłowała uspokoić dziecko, ale kiepsko jej szło. Kołysała Antonię w ramionach, przemierzając pokój w tę i z powrotem. Chociaż, kurwa, raz! Pieprzona panna idealna, której Tonia podporządkowywała się bez szemrania tak samo jak Patrickowi. Reszta łącznie ze mną? Powodzenia!

Obrzuciłam ją szybkim spojrzeniem dostrzegając jak świetnie jej dwudziestoletnie, nieskazitelne i idealne ciało wygląda w krótkich szortach i koszulce na cieniutkich ramiączkach. Jak do tego dodałam idealnie układające się w fale rozpuszczone włosy i „naturalny" makijaż, sama przed sobą musiałam przyznać, że była śliczna jak obrazek.

– Co się dzieje?

– Nic złego – zapewniła, omiatając mnie spojrzeniem. – Ładnie wyglądasz.

W odróżnieniu od tych wszystkich razów, kiedy nie wyglądam ładnie?! Dobra! Miała rację! Zazwyczaj nie wyglądałam ładnie i obie o tym wiedziałyśmy.

Nadal miałam nadwagę po urodzeniu dziecka i przyznam szczerze, że nieco przestałam o siebie dbać, bo zabierało to mnóstwo czasu, który mogłam poświęcić na sen. Patrick znów zaczął podróżować, a ja... czułam się uwięziona. Porzucona. To dla kogo miałam się stroić?

– Dzięki – obie wiedziałyśmy, że nie jesteśmy szczere. – Odbiło się jej po jedzeniu?

– Jeszcze nie.

Wyciągnęłam ramiona po Tonię i przytuliłam ją do siebie, kładąc na ramieniu.

– Idź po butelkę – poprosiłam.

Sięgnęłam po pieluchę, żeby położyć ją na ramieniu i wtedy poczułam, jak coś cieknie mi po plecach. Zamknęłam konwulsyjnie oczy. To się nie dzieje! Wzięłam głęboki wdech. Podeszłam do lustra i zerknęłam na swoje odbicie, usiłując oszacować straty. Wymiociny były też na moim karku. Nie ma mowy, żebym zdołała przygotować kolejną sukienkę w parę minut. Poza tym musiałabym wziąć prysznic.

Gia wróciła po długiej chwili. O wiele dłuższej, niż wymagało pójście do kuchni i powrót. Antonia spoczywała spokojnie na moim drugim ramieniu.

– Patrick czeka na dole.

No to sobie jeszcze poczeka – sarknęłam w myślach, odtwarzając scenę ze Shreka w wychodku.

– Odbiło się.

– To dobrze.

Odwróciłam się tyłem, żeby widziała moją sukienkę.

– Ojjjj tak mi przykro.

Wyglądała, jakby miała się roześmiać. Pewnie normalnie zrobiłabym to samo, ale w obecnej sytuacji miałam ochotę wrzeszczeć z frustracji.

– Aleś matkę załatwiła. – Gia poklepała małą po pleckach.

Zmrużyłam wściekle oczy. Dlaczego miałam natychmiastowe skojarzenie, że gratuluje Antonii idealnego zgrania w czasie?

– Możesz zejść i powiedzieć, że nigdzie nie jadę?

Skinęła głową biorąc Tonię na ręce. Starałam się nie rozpłakać w drodze do sypialni. Nerwowymi szarpnięciami rozpięłam sukienkę i zrzuciłam ją niecierpliwie na podłogę w łazience. Miałam ochotę podeptać materiał, który zdawał się szydzić ze mnie plamą z wymiocin. Sięgnęłam po mały ręcznik, żeby zebrać ich resztę z sukienki. Zerknęłam na metkę. Pranie na sucho. Cudownie. Oparłam się ciężko na blacie umywalki. Z wściekłością wrzuciłam do niej namoczoną ścierkę, która upadła z plaśnięciem.

– Jeszcze jakieś ekstra pomysły, debilko? – zapytałam swoje odbicie w lustrze.

Przymknęłam oczy, kontemplując, jakim zajebiście fatalnym pomysłem było pójść do pokoju dziecięcego, będąc ubraną do wyjścia i branie na ręce dziecka, któremu się jeszcze nie odbiło. Normalnie samospełniające się przykazanie Murphyego, że jeśli coś może pójść źle, to z pewnością pójdzie!

– Co się stało?

Patrick z marynarką w ręku pojawił się w progu łazienki. Jezu! Ten facet wyglądał obłędnie! A ja na obłąkaną! Kontrast między moim nieogarnięciem życiowym a jego uporządkowaniem, nigdy nie był bardziej widoczny. Teraz kłuło w oczy to, jak dałam się podejść swojemu dziecku. On by tego nigdy nie zrobił. Pacnąłby Tonię palcem po nosie, ewentualnie klepnął po plecach, ale nie wziąłby jej na ręce, i z pewnością położyłby najpierw pieluchę na ramieniu!

– Twoja córka mnie obrzygała! – zamknęłam oczy w naiwnym przeświadczeniu, że powstrzyma to łzy przed spłynięciem po twarzy.

– Nasza córka – odparł natychmiast. – Nałóż inną sukienkę.

Sapnęłam ze złością, zaciskając pięści! Oczywiście, kurwa, jakby życie było jak zero jedynkowe kody, jak on to sobie wyobraża, wszystko byłoby łatwe, proste i przyjemnie! Pstryknięcie palcami i BUM! Zrobione! Ale nie było!

– Muszę wziąć prysznic i uprasować kolejną sukienkę. Nie dam rady w krócej niż trzydzieści minut. – Nie odezwał się słowem, złapałam jego spojrzenie w lustrze. Uniósł jedną brew w niemym wyzwaniu: „dasz radę". – Jedź sam – westchnęłam ciężko. Włożył ręce do kieszeni. Nadal milczał. – Nie dam rady, rozumiesz? – ostatnie słowo niemal wyszeptałam. Jeszcze chwila i zacznę ryczeć, już i tak ledwo panowałam nad sobą.

– Poczekam.

– Nie! – zaprzeczyłam gwałtownie.

Zmrużył nieco oczy na ten agresywno–pasywny ton.

– Wszystko w porządku?

Zamknęłam konwulsyjnie oczy.

Nic nie było w porządku. NIC. NIC! Oddychaj Anja, po prostu oddychaj! Nie wrzeszcz na niego, nie przeklinaj, nie rzucaj przedmiotami. Oddychaj! Miałaś swoją bajkę przez półtora roku. Był Happy End, a potem zaszłaś w ciążę i wszystko się na powrót zjebało!

Stał bez słowa, patrząc na mnie z czułością. Mrugnęłam i tama emocji znów puściła, spływając na język i wydostając się z ust w postaci słów.

– Nie. Nic nie jest w porządku – wydusiłam z siebie. – Zaczynam mieć objawy nawrotu depresji i napady nieuzasadnionego niepokoju. – Kolejne łzy, których nie potrzebowałam w tej chwili, podchodziły mi do gardła. – Najbardziej boję się, że dziecko stanie między nami, że nie wrócimy do tego co było, zanim się urodziła. Dręczy mnie to od jakiegoś czasu. Może powinnam ci powiedzieć wcześniej, ale ciebie tu nigdy nie ma! – wycedziłam z narastającą bezsilną frustracją. – A jak jesteś, zajmujesz się dzieckiem nie mną. Jakbym ci już do niczego nie była potrzebna. Potrzebuję, żeby mnie ktoś objął, przytulił i powiedział, że będzie dobrze. Nawet jeśli miałoby to być kłamstwo. Potrzebuję ciebie, bliskości, seksu. – Przełknęłam ciężko, patrząc jak na te słowa, emocje znikają z jego twarzy. Spuściłam wzrok, nie chcę tego widzieć. Nie chcę się dowiedzieć, że już nic dla niego nie znaczę. Boże... czy on ma kochankę? W końcu ile można znosić takie zachowanie? – Nie chcę, żebyś myślał, że usiłuję zwrócić na siebie uwagę – dodałam, pociągając nosem. – Zresztą nieważne – otarłam łzy i machnęłam lekceważąco dłonią.

Nie odezwał się słowem, więc unikając jego świdrującego wzroku, zrzuciłam bieliznę i weszłam pod prysznic. Umyłam włosy, zmywając też z siebie zapach wymiocin. Woda idealnie ukrywała łzy. Kiedy przestałam się nad sobą użalać, zakręciłam kran. Na długą chwilę, w przeświadczeniu, że Patrick wyszedł, oparłam głowę o szklaną szybę, wzdychając ciężko. Ostatnimi czasy naprawdę nie potrzeba mi było dużo, żebym zaczęła płakać, a łzy płynęły ciurkiem i to w sposób nie do opanowania. Najczęściej czekałam, aż moje oczy nie miały już siły produkować łez, ale za to, jakie miałam czyste zatoki!

Na lustrze w garderobie wisiała czarna, luźna sukienka do ziemi. Uniosłam brwi, ale w końcu czemu nie. Bawełna oplotła moje ciało, opierając się na biuście. Upięłam mokre włosy do góry. Na stopy wsunęłam japonki. Nałożyłam tylko tusz na rzęsy i odrobinę perfum. Westchnęłam do swojego odbicia. Kolejny cudowny wieczór w domu z dzieckiem. KURWA MAĆ!

Przechodząc przez sypialnię, dostrzegłam ruch kątem oka. Zawał murowany! Zwłaszcza że to na tarasie! Na pierwszym piętrze! Patrick powinien być w drodze na lotnisko i do Monaco. Nikt poza nim nie powinien znajdować się w naszej sypialni. Zatrzymałam się w progu balkonu. Mój małżonek opierał się o balustradę ze szklanką w dłoni. Pozbył się marynarki i podwinął rękawy granatowej koszuli. Spinki do mankietów, które dostał ode mnie w prezencie, leżały porzucone na stoliku obok telefonu.

– Nie powinieneś być w drodze na lotnisko?

Uśmiechnął się znad szklanki i wyciągnął rękę w moją stronę. Podeszłam bliżej. Przytulił mnie do swojego boku.

– Co się stało? – zapytałam, zaglądając mu w oczy.

Pocałował mnie w czoło.

– Nic. Polecimy rano.

Że co? Niby po co... I w sumie dlaczego?!

– Ale przyjęcie...

Zaczął gładzić skórę pleców tuż nad gumką sukienki.

– Już dałem znać, że Adam będzie nas reprezentował dzisiaj.

– Ale...

Odstawił szklankę na balustradę. Objął moją głowę dłońmi, muskając moje usta swoimi.

– Da sobie radę, prawda? A Sofia uwielbia być królową zamieszania.

Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na dół, gdzie czekał samochód. Oczekiwałam, że Demetrio będzie prowadził, ale nie było go nigdzie w pobliżu. Patrick uśmiechnął się do mnie i otworzył drzwi pasażera z przodu, żebym mogła wsiąść.

– Dokąd jedziemy?

– Zobaczysz.

W końcu znaleźliśmy się na plaży. Patrick wyciągnął z bagażnika koc i koszyk, które mi wręczył. Sam zabrał jeszcze jeden koc oraz dwie pochodnie. Kilka minut później siedzieliśmy w ciszy, obserwując morze, obmywające łagodny piaskowy brzeg spokojnymi falami. Dźwięk był hipnotyzujący w nocnej ciszy. Nie wiem skąd wytrzasnął wino rabarbarowe, ale niemal się rozpłakałam widząc je. Nalał kieliszek do pełna.

Przestałam karmić Tonię piersią już w trzecim miesiącu. Dla nas obu było to bolesne doznanie i żadne rady dotyczące pozycji i innych chujów mujów, dzikich węży nie pomogły. Na koniec okazało się, że podobnie jak ja mała ma nietolerancję laktozy! Dzięki ci za to Panie!! Czy to źle, że się ucieszyłam!? A cieszyłam się jak głupia! Uśmiech nie schodził mi z twarzy, aż do domu. Wieczorem wypiłam kieliszek wina. A po nim poszłam spać, bo się upiłam w sumie ze szczęścia. Plus tego wszystkiego był taki: skończyły się nieprzespane noce z powodu kolek i przeryczane dni z tego samego powodu.

Westchnęłam z zachwytem a w kilku łykach kieliszek zrobił się pusty. Patrick obserwował mnie z rozbawieniem. Podniósł butelkę do góry, a ja niemal z przepraszającym uśmiechem wyciągnęłam w jego stronę kieliszek.

– Kocham cię – wyznałam, będąc w połowie drugiego kieliszka.

– Jeśli upijesz się i zaśniesz na naszej randce, będę zły – ostrzegł z uśmiechem na ustach.

– Serio?

Podniosłam się niezgrabnie, zrzuciłam z siebie sukienkę i bieliznę, a on obserwował mnie w ciszy.

– Rozbieraj się – rozkazałam z całą pewnością siebie, nabytą w trakcie spożywania dwóch kieliszków wina. Przyjemnie szumiało mi w głowie.

– Twoje życzenie, jest dla mnie rozkazem.

Zaśmiałam się na te uwodzicielskie słowa. Sięgnął do guzików koszuli. Nie czekając na niego, poszłam do wody. Zdążyłam tylko wejść po kolana, kiedy złapał mnie od tyłu i ugryzł delikatnie w kark. Obejmując się, zanurzaliśmy w aksamitną wodę, która w blasku księżyca wydawała się czarna jak atrament. Było coś magicznego za każdym razem, gdy kąpaliśmy się w słonej morskiej wodzie.

– Tęskniłem za tobą – wyszeptał, kiedy z pomrukiem zanurzył się we mnie swoją męskością.

Jak ja kochałam tego mężczyznę. Nie wiem, czym nagrzeszyłam w poprzednim życiu, żeby należał tylko do mnie, ale było warto! Spędziliśmy wieczór i większość nocy rozmawiając, kochając się i pijąc wino. Jedzenie też było niezłe.

– O której masz samolot? – spytałam, wtulając się w gorące nagie ramiona, po kolejnej rundzie seksualnego wyuzdania.

Leżałam na górze. Podniósł moją głowę, żeby nasze spojrzenia się spotkały.

– Mamy samolot o ósmej.

Zmarszczyłam brwi.

– Nadal chcesz, żebym z tobą leciała?

Kciukami gładził policzki.

– Oczywiście. Jesteś moją żoną.

– Z nazwy – wyrwało mi się.

Teraz on dla odmiany zmarszczył brwi, wpatrując się uważnie w grę emocji na mojej twarzy. Chciałam się odwrócić, ale mi nie pozwolił.

– Co siedzi w tej ślicznej głowie?

W oczach pojawił się niepokój.

– Czy MY to przetrwamy? – wyszeptałam.

– Fakt, że mamy dziecko niczego nie zmienia. Jesteś moja.

Zaborcza, arogancka pewność. Szkoda, że ja takiej nie miałam! Ja miałam w głowie chaos!

– Tak, ale ja wcale nie uważam, że będę dobrą matką. A jeśli nie dam rady? – moje oczy zmieniły się w jeziora – Boję się, że cię stracę, że wszystko pomiędzy nami się zmieni, że...

Łzy spłynęły po policzkach.

– Chcesz cały sztab nianiek, żeby z nią były 24/7? – zapytał, ocierając słone krople. – To, że nie dajesz rady i mówisz mi o tym, sprawia, że jestem pewny, że jesteś wspaniałą kobietą a jeszcze lepszą matką. Nie musisz brać wszystkiego na siebie. Jestem tutaj, a ty jeśli tylko zechcesz, będziesz idealną mamą. Nie zapominaj, że to dziecko jest w połowie moje a pula genów nie kłamie. Nie ma mowy, żeby był cud, miód i orzeszki.

Cóż, ktoś mądry powiedział kiedyś, że rodzicielstwo w ciągu dnia to pięćdziesiąt procent, że są urocze i do porzygania cudowne, i zachwycające, a przez pozostałe pięćdziesiąt procent łeb ci pęka i miałbyś ochotę sprawdzić teorię morderstwa idealnego.

– Czy świat jest na to gotowy? – parsknęłam. – Na ten wulkan?

– Zobaczymy. – odparł, całując mnie. – Moje dwanaście godzin opieki zapewni ci Gia. Zatrudnimy jeszcze kogoś, jeśli chcesz.

Spuściłam oczy, czując się zawstydzona, że wykańcza mnie całodobowa opieka nad własną córką.

– Większość matek nie ma tego luksusu.

– Czujesz się winna, bo poślubiłaś milionera, który nie pozwoli, żebyś zarywała noce? – spytał, chcąc się upewnić, co usiłuję mu powiedzieć. Ale to było dokładnie to, co chciałam przekazać. – Kochanie, normalne małżeństwa mają nianie.

– I pracę osiem godzin dziennie.

Wtuliłam buzię w jego nagi tors. Przygarnął mnie mocniej do siebie, oplatając ściślej ramionami.

– Pomagałaś mi z księgami – przypomniał, gładząc mnie kciukiem wzdłuż kręgosłupa. – Praca jest twoja w momencie, kiedy zdecydujesz się wrócić.

– Nie wiem, jak robią to samotne matki – głaskałam go po piersi.

– Ja też nie i dzięki Bogu w niebiosach, że się o tym nie przekonamy.

– Ale to nie wszystko – wymamrotała.

– Co jest w podziemnym garażu szaleństwa?

Westchnęłam ciężko, zsuwając się na bok, ale nie pozwolił mi się odsunąć. Oparł się na łokciu i obdarzył głębokim, rozpalającym zmysły pocałunkiem, głaszcząc po policzku.

– Co jest w garażu? – zapytał ponownie. Chwyciłam go za nadgarstek i przesunęłam dłoń na brzuch. Przymrużył oczy, pieszcząc porytą rozstępami skórę. Niestety mimo stosowania kremów wszelakich na rozstępy, nawet tych upiornie drogich, na których widok rozstępy powinny same znikać, one szpeciły skórę w sposób, który podważał kobiecość ciała. – No i?

– Mam rozstępy.

Odsunął dłoń i spojrzał na to miejsce.

– Masz paski – pocałował jedną z blizn. – Tygrysy mają paski – musnął wargami kolejną. – A to bardzo niebezpieczne zwierzęta – składał delikatne pocałunki, w miejscu rozciągniętej skóry.

– Sam napadł to niech się sam broni?

Usta przy mojej skórze ułożyły się w uśmiech przed kolejnym pocałunkiem.

– Gdzie jeszcze je masz? – spytał z przebłyskiem szatańskiego uśmiechu i przesunął dłoń na pierś. – Jezu, cudownie! Od całowania robi się lepiej, tak? – zamknął usta na sutku, wciągając go głęboko do ust i rolując na podniebieniu. Oddech mi przyśpieszył, a przyjemność znów zaczynała pulsować w żyłach, by skoncentrować się między nogami. – Jesteś idealna!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro