Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

0. SPOTKANIE W DZIELNICY

Był to sam środek zimy, w nocy. Drzewa wyginały się na boki pod naporem wichury, a z nieba sypał biały puch - Chociaż w tej chwili wydawal sie bardziej snieżnymi opiłkami żelaza siekącymi w twarz, niż miękkim puszkiem.

Chodniki Paryża były zasypane tak bardzo, że ludzie chodzili tylko i wyłącznie ulicami, a samochody nie jeździły w ogóle. Odśnieżanie miasta nie bylo mozliwe, zważywszy na te dość trudne warunki pogodowe. Śnieżyca wywołała nawet cos w rodzaju mgly, przez co nie było widać nieba, a zasięg wzroku ograniczał się jedynie do czubka własnego nosa.

Śnieg uderzał w ziemię z niesamowitą prędkością, jednak to nie zraziło okutanej w chusty i grube szaliki postaci, samotnie przemierzajacej miasto, gdyż ludzie pochowali sie w domach. W wysokich śniegowcach dzielnie brnęła przez zaspy. Przygarbiona, ostrożnie wystawiała spod płaszcza nogę, podnosiła ją wysoko i niezdarnie zarzucała jak najdalej, walczac z oporem wiatru. Mimo tego, że szła bardzo powoli, tak naprawdę strasznie się śpieszyła i starała się iść tak szybko, jak tylko zdołała.

 Po godzinie morderczej tułaczki, wreszcie dotarła do odpowiedniej dzielnicy, w której stało pełno zdezelowanych domków. W tym mały budynek, który był jej celem, do którego tak uparcie zdawała się dążyć.
Budyneczek stał niby to niedaleko centrum, ale jednak na odludziu. Wokół domku śnieg siekł jakby słabiej, wręcz opadał łagodnie, i widoczność była większa (głównie dzięki starej ulicznej lampce, rzucającej blade światło w okolicy domku). Nawet wiatr zdawal sie tu cichnąć. Mimo wszystko, była to bardzo mroczna dzielnica - nazywała się Dzielnicą Adelle. Gdyby nie lekkie opadanie śniegu, wydawałaby się kompletnie zastygła - trochę jakby czas się tu zatrzymał. Mieszkało w niej bardzo niewiele ludzi - większość z nich to byli dziwacy i psychole, tak przynajmniej bylo w opinii Paryżan. Dodatkowo, prócz plotek, wokół tej starej dzielnicy krążyło naprawdę wiele niezbyt przyjemnych miejskich legend, które wcale nie dodawały jej uroku. Otoczona była wysokimi topolami, co dodawało jednocześnie uczucia izolacji od reszty miasta i czegos na krztalt lekkiej cichej grozy czającej się z ukrycia, a moze zwykłego uczucia niepokoju. Ponoć mieszkańcy byli to zbiegli więźniowie lub mordercy, którzy rzekomo porzucili dawną drogę życia. Wielu z nich siedzialo kiedyś w areszcie za dość ciężkie zbrodnie, jeśli wierzyć legendom miejskim.

  Postać niepewnie podeszła do drzwi i zastukała kołatką. Podskoczyła na dźwięk kołatania rozdzierającego tak niezmąconą ciszę i rozejrzała się ukradkiem. Chwile zdawaly się ciągnąć w godziny. Na skutek zadyszki, przyspieszonego niepokojem i strachem bicia serca i mrozu wokol jej ust unosil sie obloczek pary - trwała tak przez dobrą minutę, nim cokolwiek się wydarzyło.

  Drzwi najpierw uchyliły się tylko szparkę, rzucając cień żółtego światła na ciemny chodnik. W szparze mignęło czyjes oko. Kiedy postać została poddana szybkiej weryfikacji, zamknęły się. Chwilę potem dało się słyszeć pobrzękiwanie łańcucha i łomotanie starych rygli, skrzypienie zawiasów.
  Otworzył jakiś starszy pan, azjata... chińczyk. Był bardzo niski, ledwo sięgał głową ponad klamkę drzwi. Ubrany był w dziwaczną kwiecistą szatę, pozłacaną na końcach prawdziwym złotem. Gestem zaprosił do środka przemarzniętą do kości postać. Odrobine nieśmiało wstapila do srodka, jednoczesnie  dyszac glosno ze zmeczenia.

- Więc jednak przyszłaś? - Zapytał chińczyk, pomagając zdjąć dziewczynie szaliki i chusty, ktorymi byla szczelnie owinięta - Przepraszam, że nie otworzyłem ci prędzej, pewnie zmarzłaś. Brałem prysznic.

  Ta nie odpowiedziała. Kiedy już pozbyła się wszystkich szalików, w holu ukazała się smukła, blada niebieskooka dziewczyna, ubrana w zielony swetwrek dziergany na druach. Mogłaby uchodzić za piękność, ale... z twarzą całą we łzach. Niektore z nich zamarzly nawet na jej policzkach. Spojrzała na chińczyka oczami zlęknionego zwierzęcia, przepełnionymi strachem i rozpaczą.

- Pp..panie Fu... J-ja dłużej nie dam rady. - wyjąkała slabo, ukrywszy twarz w dłoniach.

Mężczyzna wziął dziewczynę pod ramię i zaprowadził ją do salonu, gdzie usadził w wygodnym fotelu.

- Naleję ci trochę Brendy z dodatkiem wina z dzikiej róży. Rozgrzewa i podnosi na duchu. - Mistrz spojrzal z troską na dziewczynę i wyszedł z salonu, zostawiając brunetkę samą.

  Salon w domu mistrza Fu zachowywał starochiński klimat. Na ścianach wisiały lampiony z chińskimi symbolami, wszystko było dobrane w czerwono - złote kolory, moze z akcentami ciemnej zieleni. Pokoik był duszny, w powietrzu wyczuwalny byl zapach kadzideł, ale wydawał się nawet przytulny... śnieżyca szalejąca za oknem wzmagała to wrażenie. W pokoju stały także cztery potężne regały, wypełnione książkami po samiutkie brzegi. Wszystkie były w chińskim języku i utrzymane w nieładzie - zupełnie jakby mistrz codziennie zaglądał do kazdej z nich i odkładał w pośpiechu, aż w końcu nic nie pozostało z porządku alfabetycznego. Gdzieniegdzie na wolnych od lampionów i regałów fragmentach ściany wisiały obrazy przedstawiające akupunkturę lub smoki. Fotele były stare i zasiedziałe, ale w kominku wesoło buchał ogień, dodawając uroku temu miejscu. Stary gramofon wygrywał wesołą świąteczną melodyjkę odtwarzaną ze starej międzywojennej płyty winylowej. 

   Mistrz wrocil z dwoma kieliszkami i butelką wypełnioną specjalną, rozgrzewającą Brandy. Dziewczyna bez entuzjazmu, machunalni chwycila jeden kieliszek. Mistrz z trudem, przez wzgląd na nerwowe drgawki, które przejawiała, probowal nalac jej napoju, aż w koncu wzal od niej kieliszek, po czym sam nalał złocisty napój.
- Musisz się trochę uspokoić. Zachowaj zimną krew.
  Podał jej kieliszek i nalal trochę takze sobie, usiadł naprzeciw niej, po czym wbil w nią czujny wzrok.
Po przedluzajacej się juz chwili ciszy, kieliszek mistrza byl pusty, zas dziewczyna nie upiła jeszcze ani kropli, wpatrujac sie tempo w dywan.

- Dlaczego nie pijesz Marinette? To naprawde ci pomoże.

Na te słowa dziewczyna zaczęła się trząść jeszcze bardziej, przez co zawartość szklanki znalazła sie na podłodze. Powoli podniosla wzrok na mistrza. W jej oczach prócz czystej rozpaczy zaplonęło coś w rodzaju rozpaczliwego gniewu.

- Mm - mnie już n - nic nie p -p - pomoże...  - Wyjąkała, patrzac mistrzowi prosto w oczy.

- ZAWSZE jest jakieś wyjście. - Odpowiedział  mistrz.

Położył szczególny nacisk na słowo "zawsze",  na co Marinette przewróciła oczami i uśmiechnęła się niemalże szyderczo.

- Żartuje mistrz tak? Ja nie mam już poczucia humoru. Moja siła się wyczerpała. Czasem, kiedy patrzę w lustro, kolczyki zaczynają drżeć, trochę jakby szeptały mi coś do ucha... A potem moje odbicie rozmazuje się i znów widzę JĄ... Zupełnie jakby pragnęły mi przypomnieć, kim jestem... Teraz nie mogę już nawet na siebie patrzeć... Przez to co zrobiłam... Moja Siła się wyczerpała mistrzu. Ja muszę umrzeć, to jedyne wyjście. I tak wszyscy pragnę mojej śmierci... Nie chcę tak żyć... I nie chcę, aby inni ludzie przezemnie cierpieli.

Mistrz ucilszył ja gestem.

- Siły nie da się wyczerpać. Tobie brakuje energii, Marinette, to wszystko. To, że udaje ci się wrócić do normalnej postaci, świadczy właśnie o twojej wielkiej sile. A poza tym, nie dam ci umrzeć. Nie teraz, kiedy nosisz na sobie przekleństwo.

- Ale potem przez tydzień muszę spać! I to... Nie są przyjemne sny. - Wzdrygnęła się.

- SNY?! - Mistrz Fu wstał gwałtownie, zahaczając czubkiem głowy o bardzo nisko zawieszony żyrandol. - CO ci się śniło?

- Jakaś kobieta...Wysoka... Cała w czerni...

- O nie. Próbowałaś zdjąć kolczyki!

Źrenice mistrza rozszerzyły się z przerażenia. Dziewczyna energicznie machając głową zaprzeczyła.

 - N - n..nie prawda! To nie tak!

- KŁAMIESZ! - Mistrz wbił w nią ostre spojrzenie.

- N - nie kłamię!.. T - t..to moja matka! Próbowała kiedy spałam... Powiedziałam jej... ale nie o wszystkim...

- Miałaś NIC NIE MÓWIĆ! ROZMAWIALIŚMY O TYM!

    Na twarz dziewczyny wpadła histeria.

- CZY TY NAPRAWDĘ MYŚLISZ, ŻE MOJA RODZINA NIC NIE ZAUWAŻA?! JAK ZAMIERZASZ UKRYĆ FAKT, ŻE DRĘ SIĘ W NIEBOGŁOSY, JAKBY MNIE TORTUROWANO PRZEZ SEN, ALBO ŚPIĘ PRZEZ TYDZIEŃ, CO? NIBY JAK WYTŁUMACZYĆ TO, ŻE ZNIKAM W ŚRODKU NOCY NIE WIADOMO GDZIE, KIEDY MOJA RODZINA SIĘ MARTWI, BO NA ZEWNĄTRZ GRASUJE SERYJNA ZABÓJCZYNI?!

    Mistrz zaniemówił, zaskoczony tym wybuchem i nagłym przejściem na "ty". Po chwili ciszy Marinette uspokoiła się trochę, wciąz jednak cicho płacząc. Zakryła twarz dłońmi, wstydząc się się jednocześnie swojego wybuchu, jak i łez.

- A najgorsze jest to, że... To wszystko boli. Boli jak cholera. - wyjąkała w dłoń. Po chwili milczenia rozłożyła ręce z rezygnacją, pozwalając ramionom opaść luźno.

Mistrz wyciągnął rękę i kciukiem otarł łzę z jej zaczerwienionego policzka. Dziewczyna podniosła na niego wzrok. Patrzył na nią z taką troską, z jaką jeszcze na nikogo nie patrzył. Tak bardzo bał się o jej duszę.

- Marinette. Najpierw musisz się od tego wyzwolić. Będę cię uczył, trenował. Będziesz walczyć. Jeśli umrzesz, twoja dusza zostanie uwięziona w tych właśnie kolczykach. Tak jak Ladybug. Albo zwyciężysz, albo umrzesz, walcząc. Ona przegrala, ale byla slaba. Ty jestes silna.

A wszystko zaczęło się pół roku temu, przez jeden błąd, który zmienił życie Marinette ... 
Potomka rodziny Agreste.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro