6. Kiedy bohater zostaje ranny...
Nagle usłyszeliśmy huk. Szybko zerwałem się z miejsca i pobiegłem w tamtą stronę.
Był to kolejny zaakumizowany przeciwnik. Chłopak chyba był w naszym wieku. Miał pionowe źrenice jak u kota i zielone tęczówki.
Na włosach miał parę czarnych uszy, a tym samym kolrze był jego lateksowy strój.
Wyglądał jak kopia Czarnego Kota. Gdyby nie to, że nigdzie nie było Biedronki, a Kot rzucił się na nas gdy tylko nas zobaczył, uwierzyłbym, że to on.
-Oddajcie mi swoje Miraculum!- krzyknął atakując nas.
Jego ciosy były szybkie i precyzyjne. Ledwo dostaliśmy radę się obronić.
Skoczyłem w bok, a pazury przeciwnika minęły mnie o milimetr. Zaraz uderzył mnie jednak kici-kijem przez co upadłem na ziemię.
Stanął na mnie jedną nogą. Widząc latający helikopter uśmiechnął się i powiedział.
-Biedronko i Czarny Kocie, jeśli nie przyjdziecie tutaj i nie oddajcie mi swoich miraculum ten chłopak zginie. Macie dziesięć minut.
Rozejrzałem się za Kameleon jednak nigdzie jej nie widziałem.
- Wo - zacząłem jednak złoczyńca przyłożył mi koniec kija do gardła.
-Spróbuj a zginiesz-warknął.
***
- inusi -szepnełam kiedy Kot (jak kazał siebie nazywać złoczyńca) powalił Smoka.
Stanął na nim jedną nogą i powiedział.
-Biedronko i Czarny Kocie, jeśli nie przyjdziecie tutaj i nie oddajcie mi swoich miraculum ten chłopak zginie. Macie dziesięć minut.
Przeklnełam cicho. Byłam przekonana, że ci są teraz zajęci tą swoją misją i nie oglądają teraz wiadomości.
Była możliwość, że nawet jakby chcieli nie mogli by oglądać.
I nie było szans by zdążyli w dziesięć minut.
Więc jedyną możliwością było pokonanie wroga samodzielnie.
Ostrożnie zbliżyłam się do przeciwnika. Złapałam go za szyje i odciągnełam najszybszej jak mogłam. Smok równie szybko podniósł się z ziemi.
- Kotaklizm! -krzyknął Kot i dotknął mojego boku. Krzyknełam z bólu i puściłam go. Padłam na kolana łapiąc się za bok.
Mój oddech był szybki i przerwany. Ledwo mogłam wytrzymać ten ból, który powoli rozchodził się po całym ciele.
-Kameleonie! Uciekaj! Poradze sobie-krzyknął Smok i zaatakował przeciwnika.
Wstałam i ledwo trzymając się na nogach uciekłam.
Schowałam się zaledwie parę ulicy dalej w jakimś opuszczonym domu. Wysłałam Smokowi moją lokalizację.
-Fig, Pokaż się -powiedziałam między każdym słowem robiąc długą przerwę na wzięcie oddechu.
Zaraz potem kostium znikł, a ja zsunełam się po ścianę. Fig czuł się trochę lepiej odemnie. Wyciągnęłam z torebki cukierka i podałam mu. Zaczął jeść.
Ja tym czasem postanowiłam sprawdzić w jakim stanie jest taka po kotaklizmie. Ostrożnie ściągnełam bluzę i podwinełam trochę brudną bluzkę.
Rana nie wyglądała za ciekawie. Była rozległa i głęboka. Była lekko zielonkawa i ropiała. Widziałam uszkodzony kawałek żeber.
Zacisnełam zęby. Mogłam tylko liczyć na to że Smok da sobie radę.
Ostrożnie wstałam starając się nie zrobić sobie jeszcze więcej krzywdy. Weszłam do jednego z pomieszczeń.
Stało tam jakieś łóźko z metalową ramą i Starym materacem. Zamknęłam drzwi i położyłam się na meblu.
-Fig-powiedziałam cicho. Kwami spojrzało na mnie z zaciekawieniem.-Jak Smok przyjdzie do domu, to powiedz mu by tu nie wchodził.
-Ja myślę że powinniście poznać już swoje tożsamości-odpadł Fig.-To zwiększy zaufanie między wami. Im mniej tajemnic tym lepiej.
-Nie możemy Fig. Przynajmniej nie teraz.
Fig westchnął tylko i skinął głową.
***
Walczyłem z podróbką Czarnego Kota kilkanaście minut zanim zniszczyła pierścień w którym schowała się akuma.
Zabiłem szybko akume i pobiegłem w skazane przez Kameleona miejsce. Wysłała mi wcześniej wiadomości gdzie się schowała.
Ostrożnie wszedłem do środka opuszczonego budynku. Zdziwiłem się widząc znajomą torebkę i bluzę.
-Daria jest Kamelonem?-spytałem cicho sam siebie. Podniosłem torebkę i zajrzałem do środka.
Woreczek z proszkiem, cukierki, telefon i dowód osobisty.
Wyciągnąłem najpierw woreczek, gdy nagle drzwi do jednego z pomieszczeń się otworzyły. Spojrzałem w tamtą stronę.
Daria stała w drzwiach, ledwo trzymając się na nogach. Gdy mnie zobaczyła zamarła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro