Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.5. Dziecko Z Grilla

Luke

Przeklnąłem pod nosem, gdy po raz kolejny potknąłem się o porozwalane książki. Posłałem tylko zrezygnowane spojrzenie w kierunku "swear jar". Ten słoiczek zarobił dzisiaj już zdecydowanie za dużo. Wystarczy mu, bo zaraz będzie zmuszony odprowadzać za to podatek.

Nie sądziłem, że rodzice zdołali zebrać tak pokaźną kolekcję w naszej biblioteczce. Nie było mnie tutaj od wieków, raczej nie jestem targetem dla tych zabytkowych ksiąg, dlatego tym bardziej nie miałem pojęcia co konkretnie się w nich znajduje. Prawdopodobnie to by się nie zmieniło jeszcze przez ładnych kilka lat, aż nie otrzymałbym domu w spadku. Naturalnie, że to ja bym go otrzymał. Jestem najstarszym i najlepszym bratem.

Jednak z tyłu głowy zamajaczyło mi niewyraźne wspomnienie ogromnej ciężarówki z dostawą od jakiegoś Mistrza. Wtedy wydało mi się dość zabawne, że jakiś człowiek miał na imię Mistrz i przysłał nam całą tonę różnych pierdół, których rodzice o dziwo nie wyrzucili. Dziś natomiast, wypełniała mnie nadzieja. Zdążyłem zorientować się, że całe to zamieszanie krąży wokół incydentu mającego miejsce dobrych kilka lat przed moimi narodzinami.

Miraculum. Słowo klucz, którego szukałem w tych starych księgach. Żałowałem, że nie mogę po prostu kliknąć "ctrl" oraz "f" i wpisać go w małą wyszukiwarkę u góry ekranu. Dlatego właśnie nie znoszę papierowych książek.

Spojrzałem na stertę książek, którą rozwaliłem swoją niezdarnością. Może, ale tylko może było to kierowane moją nadzieją, że kompletny przypadek uwolni mnie od dalszych męczarni i niczym w filmie okaże się, że potknąłem się o to czego szukałem. Tak, to był już siódmy raz kiedy o mało się nie wywróciłem w tym potwornym bałaganie i za każdym razem robiłem to samo... Za każdym razem kończyło się tak samo. Jednym, wielkim rozczarowaniem, zmęczonym westchnęciem i powrotem do monotonnej roboty. W końcu nie mogłem siedzieć bezczynnie i zostawić tą okropną sytuację nierozwiązaną. Jeszcze będę musiał iść do pracy byśmy mieli za co wyżyć albo sprzedać ulubioną konsolę, a do tego nie mogę dopuścić. Chyba, że pójdę w ślady ojca i zostanę modelem. Idealnie się do tego nadaję... Nie. Luke, skup się!

Pochyliłem się nad rozwalonymi książkami i wziąłem do ręki tą, która wyglądała najbardziej intrygująco. Otworzyłem na losowej stronie, a na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech. Jednak zniknął równie szybko co się pojawił.

Rysunki były bardzo znajome. Wyglądały trochę jak starożytne wersje kostiumów bohaterów, którzy brali udział w tamtym znaczacym incydencie. Yay, znalazłem czego szukałem. Szkoda tylko, że obok, strony były wypełnione losowymi kreskami układającymi się w coś co przypominało chiński alfabet. Szkoda tylko, że tłumaczowi google najwyraźniej nie szło rozpoznawanie języków tak dobrze jak mi albo z jakiegoś powodu nie posiada w swojej bazie danych tych starożytnych. Czego kompletnie nie rozumiałem i miałem zamiar napisać e-maila z prośbą o dodanie tego cudacznego języka, bym nie musiał chodzić po jakichś specjalistach, na których będę musiał wydać swoje pieniądze. Może powinienem poszukać tego całego Mistrza?

Uniosłem wzrok znad książki i spojrzałem jakie inne lektury się pod nią znajdowały. Ku mojemu szczęściu, w oczy rzuciła mi się księga dość podobna do tej, którą trzymałem w rękach. Tłumaczenie? Prawie rzuciłem poprzednim tomem i chwyciłem za nowe znalezisko. Pospiesznie otworzyłem i... Zmarszczyłem brwi. Czy to jest jakaś kryjówka na flaszkę? Nie żebym narzekał, przyda mi się miła przerwa, ale jednak wolałem zakończyć swoją ciężką pracę. Chyba podbiorę sobie wypłatę ze swear jar'u. Mało tego, najwyraźniej, by dostać się do mojej drobnej nagrody trzeba mieć klucz... A przynajmniej coś co prawdopodobnie przypomina klucz.

Skąd mam go wziąć? Oczywiście pierwsze co mi przyszło do głowy to upewnić się, że w poprzedniej księdze nic takiego się nie znajduje. W końcu to był jedyny powiązany przedmiot, który obecnie przychodził mi do głowy. Wziąłem ponownie lekturę do ręki i tym razem rzucił mi się w oczy kawałek wystającego sznureczka między stronami, który wcześniej najprawdopodobniej uznałem za tą specyficzną zakładkę. Otworzyłem na stronie, którą wskazywał sznurek i słysząc w głowie miliony pochwał na temat mojego geniuszu, zwycięsko chwyciłem klucz przywiązany do "zakładki".

Musiałem przyznać, że był całkiem ładny z nietypowymi zdobieniami i zakończeniem przypominającym bardziej kwiat niż dziurkę od klucza, ale w tym momencie wyjątkowo wygląd był ostatnim co mnie obchodziło. Dopasowałem miedziany przedmiot do dziurki i ostrożnie przekręciłem aż usłyszałem satysfakcjonujące szczęknięcie. Pociągnąłem za klucz, który teraz bardziej służył mi za rączkę, otwierając czarną klapę wewnątrz księgi. Niestety byłem zmuszony potrwać jeszcze chwilę w swojej niecierpliwości, bo moment później oślepił mnie niesamowicie mocny blask mający źródło u wnętrza przedmiotu. Czy tak właśnie czują się ludzie, gdy się uśmiecham?

Sekundę później w moją stronę została rzucona wiązanka losowych dźwięków.

- Co - zamrugałem zdezorientowany, próbując odzyskać wzrok.

Czułem się jak na chemii, gdy typiarka tłumaczyła jakieś związki kompleksowe. Czy ja wyglądam jakbym miał kompleksy? Albo był w związku? Dobra, to drugie akurat tak. Ale zostawcie to tym frajerom z biol-chemu, a nie wciskacie takie bzdury mi.

Zmarszczyłem brwi przyglądając się latającemu, miniaturowemu, nieproporcjonalnemu dziecku, które najprawdopodobniej zostało ugrillowane, bo jego skóra była mocno spieczona. No dobra, być może bardziej przypominał zakrwawionego kurczaka, bo wydawał się pokryty malutkimi piórkami. Dodatkowo z tyłu miał fancy ogon i skrzydła, które tworzyły genialny ognisty motyw. No i dziób... Tak, możliwe, że to jednak ptak.

Tym razem z jego dzioba wydobyło się coś co już jakkolwiek przypominało ludzką mowę. Albo bardziej... Zaklęcie? Odsunąłem się spanikowany o kilka kroków w tył, potykając się o rozwalone książkach i boleśnie lądując na tyłku. Czy on wzywa demona? Zostanę opętany? Nie chce skończyć z paskudną twarzą jak ludzie w filmach! Chyba, że dostanę fajne moce i będzie jak w kreskówkach... Ej, chce tak. Chcę mieć swojego prywatnego demona, z którym się zaprzyjaźnię i potem razem będziemy niszczyć świat.

- Francuski... - powiedział w końcu coś zrozumiałego. Ma zaskakująco głęboki głos, tak swoją drogą. Mógłby pracować na seks-linii. - I po co było ludziom wymyślać tyle języków? Nie mogliście wszyscy zostać przy łacinie? - zapytał pretensjonalnie.

Łacina! No tak, to ma sens. Wyjaśnia czemu brzmiał tak przerażająco.

- W każdym razie, skoro już się rozumiemy, a przynajmniej tak stwierdzam po twojej minie - zaczął. - Jestem Phoxx, kwami Feniksa - przedstawił się, robiąc taki uroczy ukłonik w moją stronę. Wyglądał również jakby chciał kontynuować, jednak nie mogłem mu nie przerwać.

- Fox? Jak lis? I jesteś jakimś... Krani? Nie ważne. Ważne, że zrozumiałem "feniksa". Lis i feniks nie mają nic do siebie. Bez sensu. Zmień imię. Mogę Ci nadać lepsze jak chcesz - zaproponowałem powoli się podnosząc.

- Nie Fox. Phoxx. P h o x x - przeliterował. - Oraz żadne "krani". Kwami. Jak mogłeś mnie wezwać nawet nie wiedząc co to jest? - zapytał poirytowany.

- Foksks. Foxoxo... Na pewno nie chcesz nowego imienia? - Może trochę zaczynałem się z nim drażnić.

- P H O X X. Czego nie rozumiesz tępy śmiertelniku? - warknął zdenerwowany.

- Nie rozumiem jak możesz żyć z tak beznadziejnym imieniem, grillowany dzieciaku - przedrzeźniłem go.

Obserwowałem z kpiącym uśmieszkiem jak kosmita z trudem próbuje się uspokoić. Zdecydowanie nie wygląda już tak strasznie, jak gdy wypowiadał te swoje łacińskie zaklęcia. Trzeba było przyznać, że jest całkiem uroczy.

- Obraź mnie jeszcze raz, a wracam do kolczyka - burknął.

- Kolczyka? - uniosłem brew zdezorientowany.

Lisek wleciał spowrotem do otworzonej księgi unosząc się tuż nad piórem w ognistych barwach, który faktycznie okazał się być kolczykiem. Najwyraźniej musiałem go przeoczyć w całym tym zamieszaniu. Posłałem Fox'owi nierozumiejące spojrzenie.

- Załóż - rozkazał stanowczo.

Normalnie pewnie bym się wykłócał, że ma ładnie poprosić, ale ciekawość wzięła górę. Wziąłem do ręki biżuterię i zacząłem się jej przyglądać. No tak, tutaj pojawił się malutki problem.

- Jak mam niby to założyć? Nie mam przekłutych uszu.

- To je przekłuj teraz. Co za problem? Weź igłę i zrób dziurę - odparł zniecierpliwiony.

Zamrugałem kilka razy nie wiedząc czy mogę go już dosmażyć na tym grillu, czy może od razu rozgnieść. Czy on już kompletnie postradał zmysły? Przełożyłem zapięcie kolczyka przez szlufkę spodni. Proszę bardzo, idealna zawieszka.

- Już. Założone - odparłem dumny ze swojego pomysłu.

Foxoxo spojrzał na mnie zdenerwowany, ledwo powstrzymując się od wyzwisk.

- Teraz powiedz: "Phoxx, wstań z popiołów" - poinstruował mnie.

- Phoxx, wstań z popiołów? Co to za bezna... - nie zdążyłem dokończyć, bo przerwało mi byłsk, które poprzedziło nagłe zniknięcie Fox'a. - Co do kurw... - spojrzałem na swoje ręce, zauważając, że pokryte są lateksem.

Do tego jakiś kiczowaty ogon i skrzydła? To znaczy, niby fajnie to wyglądało, ale na pewno nie na człowieku. Chyba. Nie miałem przy sobie lustra, ale nie podobało mi się to. Gdzie jest ten Fox, bym mógł mu na to ponarzekać?

- Halo? - rozejrzałem się wokoło.

"Załóż". Spojrzałem na kolczyk wiszący na czerwonym pasku. Jak widać, wcale nie musiałem zakładać go na ucho. Zdjąłem go, licząc, że to coś da. Tak się też stało. Zaraz cały kostium ze mnie zniknął, a przede mną pojawił się mój nowy znajomy. Swoją drogą pióro nagle przyjęło czarny kolor... Nie żebym narzekał. Nie będzie tak przykuwał uwagi i z pewnością wygląda teraz lepiej. Na pewno pasuje do większej ilości ubrań.

- Co to miało być? Nigdy nie miałem ubranego nic bardziej żenującego. Może poza jasełkami, gdy grałem diabła. Nie pytaj o szczegóły.

- To twój kostium. Jest konieczny. Musisz utrzymywać swoją tożsamość w sekrecie. Poza tym jest wygodny i stylowy - odparł spokojnie.

- Wygodny i stylowy? Błagam. Nie możesz mi dać czegoś lepszego? Mogę nawet to zaprojektować. Nie mam zamiaru wychodzić w tym na ulicę - uparlem się.

- Teoretycznie by się dało... Ale nie to jest teraz najważniejsze! Z jakiegoś powodu trafiłem w twoje ręce, a to oznacza, że nie dzieje się nic dobrego - powiedział poważnie najwyraźniej czekając na moje wyjaśnienia.

- W zasadzie znalazłem cię całkowicie przez przypadek... Ale jakby nie patrzeć, faktycznie nie jest zbyt kolorowo. To jest to całe miraculum, tak? Mam co do niego mnóstwo pytań - odparłem stając się nagle poważniejszy.

- To moja rola jako twój przewodnik, więc zgaduję, że nie mam większego wyboru jak wprowadzić cię w ten świat - zgodził się z cichym westchnięciem.

Szykuje się naprawdę długa rozmowa... Może dzięki temu znajdę ojca i dowiem się prawdy o matce oraz siostrze. Cała nadzieja w latającym dziecku z grilla.

__________

Yooo! O mój Boże... Tyle lat. Tyle lat robienia nadziei, że kiedyś powstanie następny rozdział. I jak widać słusznie, bo powstał. Jeśli ktoś tutaj jeszcze jest to może się pochwalić ile lat cierpliwie czekał XD Co tu jeszcze mogę dodać? Czy będzie następny rozdział? Nie mam pojęcia. Tak do czterech lat powinno się coś pojawić :D W każdym razie, wybaczcie jeśli nie było warto tyle czekać :D Miłego dnia ^^

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro