Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział jedenasty

-No chodź! Mamy patrol, musimy wreszcie ruszyć tyłki i zrobić chociaż kilka rundek wokół miasta! - zawołał wesoło Damien, obracając w rękach swoją broń. Jedynie spojrzałam na niego spod groźnie zmarszczonych brwi, pocierając dłońmi skostniałe ramiona.

-Nie- fuknęłam, odwracając wzrok. Odmarzały mi kończyny, wydychane powietrze przybierało formę dymu, zaś wdychane boleśnie kaleczyło gardło swoją ujemną temperaturą. A byliśmy na podwórku dopiero kwadrans...

-Chloe, Pszczółko moja...- słodził, jak zwykle niezachwianie pozytywny. Dało się tym zarazić? Oby nie, ponieważ jego wyszczerzona gęba powoli zaczynała przyprawiać mnie o mdłości.

-Zamknij mordę- prychnęłam, unikając jego spojrzenia. Od ostatniej akcji te błękitne oczy patrzyły, jakby wiedziały coś, o czym ja nie miałam pojęcia. Jakby odkryły ważną tajemnicę... Świadomość, iż chłopka mógł zdobyć jakieś ważne informacje, zwłaszcza dotyczące mnie!, mimowolnie przyprawiała o ciarki. Zawsze chciałam być panią sytuacji, więc przejęcie dowództwa przez kogoś innego...koszmar!

-Mówiłabyś tak samo, gdybym wtedy rzeczywiście umarł?- Zastygłam. Pogodny ton podszywała nutka podstępu. A sama treść... W co on grał? Czego chciał? Jaki miał cel?

-Wtedy siedziałbyś cicho, więc nie miałabym powodu- odparłam po chwili. Nadal uparcie obserwowałam horyzont, nie chcąc poświęcić nawet krótkiego spojrzenia szatynowi. Mocniej zacisnęłam palce wokół Mioszadełka, gdy usłyszałam, jak Canejo siada obok. Przełknęłam ślinę, mając nadzieję, że ów gest umknie uwadze chłopaka. Musiałam przynajmniej grać stoicko spokojną, nawet jeśli serce waliło bez ustanku, coraz szybciej, jakby chciało przebić klatkę piersiową i wyfrunąć poza ciało. Wtem poczułam, że chłopak delikatnie obejmuje mnie ramieniem. Gwałtownie odwróciłam się do niego, chcąc nawrzeszczeć, żeby trzymał łapy przy sobie, lecz nim zdążyłam wykrztusić choćby słowo napotkałam czujne spojrzenie jasnych tęczówek. Zamarłam z lekko rozwartymi ustami.

Po raz pierwszy widziałam, żeby Damien był tak...skupiony? Nie, poważny. Nawet lekko zdenerwowany, skrajnie mogłabym to nazwać strachem. Ale czego tu się bać? Na wszelki wypadek szybko spojrzałam do tyłu, jednak ujrzałam jedynie panoramę Paryża.

-Czemu tak zareagowałaś? Skoro niby jestem ci obojętny? A nawet więcej: masz mnie dość- powiedział spokojnie, dokładnie lustrując któryś z pobliskich budynków, jednak wyraźnie widziałam, iż myślami przebywa zupełnie, gdzie indziej. Doskonale rozumiałam, o czym mów. Miał na myśli akcję z nauczycielką, kiedy na kilka minut...przestał funkcjonować. Tak to określałam. Nazwanie rzeczy po imieniu czyniło ją zbyt realną, a sama myśl o tamtym zdarzeniu budziła najgorsze wspomnienia oraz powodowała łzy. Nawet, gdy mama odeszła, rozpaczałam mniej, niż podczas tamtych chwil, gdy serce siedemnastolatka przestało bić... Tylko czemu? Przecież matka, nawet jeśli żywa, zniknęła bezpowrotnie, zupełnie zerwała kontakt, a to ona kochała mnie od dnia narodzin, nie ten parszywy chłopaczek, który najpierw pośrednio odebrał mi rodzicielkę, żeby potem wrócić po kilku latach i oczekiwać jeszcze jakiegoś wolnego miejsca, pośród otaczających mnie osób. Ale nadal...przywiązałam się do niego.

-Nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, choć jakiś wewnętrzny głosik, może podświadomość, podpowiadał, iż odpowiedź mam pod samym nosem. Tak oczywistą, że zupełnie mi umyka.

-A ja odnoszę wrażenie, że doskonale wiesz, tylko okłamujesz samą siebie...- uważnie zmierzyłam wzrokiem siedzącego obok licealistę. Nadal mnie obejmował, jednak wyglądał na zupełnie oderwanego od rzeczywistości z tym zamglonym wzrokiem. Już chciałam zapytać, co ma na myśli, jednak wtedy niespodziewanym ruchem znów zwrócił ku mnie oczy, jeszcze bardziej tajemnicze, niż wcześniej. Poczułam dreszcze obejmujące całe ciało. Serce wykonało kilka mocniejszych uderzeń, prawie zadając tym rzeczywisty ból. - Kochasz mnie.

Chwilę trawiłam właśnie usłyszą wypowiedź, szukając innego znaczenia, niż dosłowne, gdyż ono wydawało się doszczętnie...głupie! Dziecinne! Naiwne! Durne! Co ten pajac sobie wyobrażał, żeby rzucać takimi oskarżeniami?! 

Agresywnie odtrąciłam jego rękę, wstając.

-Ja?! Ciebie?! A kim ty niby jesteś?! Jedynie przygłupem, którego toleruję z litości!- krzyczałam, nawet nie  próbując zapanować nad drżącym głosem.

-Z mojego punktu widzenia nieco inaczej to wygląda...- odpowiedział spokojnie, opierając się na rękach. Warknęłam ostrzegawczo, chcąc żeby wreszcie skończył mówić brednie wyssane z palca, jednak wtedy dodał coś jeszcze. Trzy słowa, a zdolne zawalić świat, który prawie przestał istnieć, gdy moich uszu dotarło wyznanie super bohatera.

-Ja cię kocham- powiedział cicho. Minutę stałam bez ruchu, a on równie bez ruchu, siedział. Oboje zwalczaliśmy gonitwy własnych myśli.

-Idiota- rzuciłam wreszcie. Nawet jeśli rzeczywiście coś czuł mógł siedzieć cicho! Już wielu chłopaków zabiegało o moją uwagę, jednak nigdy tak bezpośrednio. Wówczas ich uważałam za durnych, skoro próbowali zdobyć coś zdecydowanie poza ich zasięgiem, ale mając porównanie do Canjeo...tamci przynajmniej zachowali tyle rozumu, żeby przemilczeć najistotniejsze informacje. - Widzimy się w szkole. Może do tego czasu zdążysz wziąć swoje leki i zaczniesz myśleć nad słowami- powiedziałam szorstko, już wzlatując do góry, żeby resztę patrolu spędzić jak najdalej od chłopaka.

Jednak nim zdążyłam odlecieć poczułam silne szarpnięcie za nadgarstek, ściągające mnie ku ziemi.

-Co?!- warknęłam, spojrzawszy ku Damienowi. Nadal trzymał moją rękę, spuszczając głowę. Miał zaczerwienione od zimna policzki. Chwilę milczał, strzelając oczami we wszystkich kierunkach. Teraz wzięło go zawstydzenie? Nie mogło wcześniej. Westchnęłam poirytowana.

-Przestań wreszcie- rzekła nagle, unosząc głowę. - Odtrącasz ludzi, bo boisz się kolejnej straty. Bo ciągle patrzysz na świat przez pryzmat matki. Udajesz kogoś, kim nawet nie chcesz być. Wolisz zostać sama, niż ponownie zraniona, ale to tylko bardziej cię boli.

-Skąd możesz wiedzieć?!- wrzasnęłam, dziko się szarpiąc, żeby wreszcie mnie puścił.

-Nie ty jedna straciłaś wtedy rodzica...- Zastygłam. Rozszerzyłam oczy. Nigdy tak na nie patrzyłam. Czy on też...? Nie! Jak mógłby cierpieć po stracie ojca, skoro zawsze był taki uśmiechnięty, wesoły, radosny, bez skazy?! Kłamał! Kłamał! K-ł-a-m-a-ł! KŁAMAŁ!

-Zostaw!- wykrzyknęłam na cały głos, za wszelką cenę chcąc, żeby wreszcie dał mi odlecieć. Ale on bez ustanku mocno trzymał. Durne Miracula! Gdyby nie ten debilny zegarek miałabym dość siły, żeby zwiać! Na pewno zostanie mi potem siniak...

-Tylko mnie posłuchaj, dobrze? Kocham cię i nienawidzę patrzeć, jak rujnujesz sobie życie. Chcę być jego częścią, ale jak, kiedy wysyłasz sprzeczne sygnały? Kiedy ignorujesz własne uczucia? Daj mi chociaż jedną szansę. Daj ją NAM- zakończył mocnym akcentem.

-Więc teraz ty słuchaj: NIE kocham cię! Jesteś tylko debilem, kolejnym naiwnym, myślącym, że może jakoś pomóc! - krzyczałam, zupełnie ignorując poczucie wilgoci na oczach i policzkach.- Ojciec, Marinette, Sabina, a teraz ty! Wszyscy sądzicie, że wasz dobroć może coś zmienić!!! NIE MOŻE! NIE TUTAJ, NIE TERAZ, NIE WE MNIE! JESTEM POTWOREM I ZAMIERZAM NIM BYĆ, JAK DŁUGO MOGĘ! TAKĄ SUKĄ, ŻEBY CAŁY ŚWIAT MNIE ZNIENAWIDZIŁ, NAJGORSZĄ SZMATĄ, PÓKI MAM SIŁY! SPALĘ TO WSZYSTKO, ZNISZCZĘ, ROZSZARPIĘ, BO JUŻ NIE MA ZNACZENIA! ONA MNIE NIE KOCHAŁA, WIĘC NIKT NIE BĘDZIE, DLATEGO JA RÓWNIEŻ NIE ZAMIERZAM NIKOGO KOCHAĆ!

Wbiłam paznokcie wolnej dłoni w rękę chłopaka. Natychmiast odskoczył, z szokiem patrząc na cztery krwawe ślady. Wzniosłam się w powietrze, nie rzucając mu nawet jednego spojrzenia.

Od tamtego zdarzenia minęło trochę czasu. Powinnam być śpiąca, w końcu poświęciłam aż trzy godziny (dwie patrolu plus robienie makijażu oraz układanie włosów), żeby pilnować Paryża. Jednak minione wydarzenie skutecznie zatruwały umysł, nie pozwalając na nic innego, poza myśleniem o sobie. Nauczyciele dawno przestali zwracać uwagę na mój brak skupienia podczas lekcji, zastraszeni pozycją tatusia blondwłosej paniusi, jaką byłam, więc mogłam bez przeszkód błądzić między niebieskimi migdałami, ignorując świat wokoło.

A zwłaszcza Damienia.

Kilka razy próbował ze mną pogadać, wyraźnie zły i to raczej nie z powodu szerokiego plastra zdobiącego jego przedramię. Wówczas umykałam do łazienki, albo wykorzystywałam Sabrinę, jako tarczę. Lila skutecznie wykorzystywała sytuację, ciągle próbując zagarnąć atencję szatyna, jednak ten zbywał dziewczynę. Nie żeby mnie to obchodziło. Mógł robić, co tylko sobie chciał. Ja zakończyłam naszą znajomość. Tuż po powrocie z patrolu nakazałam również żeby żaden pracownik hotelu nawet nie próbował wpuścić nastolatka do budynku.

Musiałam jakoś skutecznie zniechęcić do siebie byłego przyjaciela. Złamać mu serce, żeby nigdy więcej nawet nie próbował się zbliżyć. A na to znałam tylko jeden pewny sposób...

-Adrineku!!!!- zawołałam najsłodszym głosem, pędząc ku zauważonemu blondynowi. Szedł z Nino, najwyraźniej próbując zrozumieć tłumaczoną mu przez przyjaciela grę.  Lecz, kiedy tylko mnie usłyszał, podskoczył, niczym oparzony. Otrzymałam od siedemnastolatka zmieszany uśmiech, gdy złapałam go pod ramię. Szybko spojrzałam w bok, żeby mieć pewność, iż Damien nadal tam stoi, rozmawiając o czymś z Marinette. Chyba pokazywała mu swoje projekty. Oboje wyglądali na zadowolonych z własnego towarzystwa. Hmmmm...stanowiliby dobraną parę. Oboje łagodni, zawsze roześmiani, kochający modę i ludzi za wysokiej rangi dla nich. Tak, zauważyłam, iż słodka Mari widzi oczami za Agrestem, jednak on pozostawał poza jej zasięgiem. Cóż, to co zamierzałam zrobić, mogło otworzyć jej oczy, a wówczas miałabym przynajmniej jeden dobry uczynek od kilku lat.

-Tak, Chloe?- zapytał zielonooki. Nino odszedł do Alyi i szeptali coś między sobą. Niech gadają, mam to gdzieś.

-Wiesz, chciałam ci o czymś powiedzieć, ale chyba lepiej pokazać...- odparłam zagadkowo, żeby zmieszać ofiarę. Zgodnie z oczekiwaniami zrobił jedynie zdziwioną minę. Wykorzystałam moment.

Wpiłam się w usta chłopaka, stając na placach, aby lepiej ich dosięgnąć. Nie oddał mi pocałunku, zbyt zszokowany, jednak ja nadal go całowałam, żeby mieć pewność, iż każda osoba stojąca na korytarzu dokładnie to widzi. Wprawdzie uczucie nie było zbyt porywające: przypominało żucie gumy, ale mimo to wplotłam palce we włosy Adriena, mocniej go do siebie przyciągając.

Usłyszałam z boku czyjś okrzyk, chyba Marinette, a potem tupot stóp i trzask jakichś drzwi.

Nastolatek lekko mnie odsunął. Uniosłam powieki, żeby napotkać jego rozszerzone oczy. Miał ubrudzone szminką usta. Szybko wytarł ją rękawem. Chwilę staliśmy tak bez słowa: ja zadowolona z siebie, on pogubiony. Co ułamek sekundy spoglądał ku damskiej łazience, wyraźnie walcząc z myślami. Ja specjalnie powstrzymałam chęć spojrzenia ku Damienowi. Musiał sądzić, iż w obecnej chwili nie widzę świata, poza Agrestem. Inaczej zrozumiałby, że cała ta scena to jedynie szopka , wystawiona specjalnie dla niego.

-Musimy pogadać...- powiedział nagle blondyn, stanowczo ciągnąc mnie w kierunku głównych drzwi.

Mógł teraz nawet zacząć wrzeszczeć, bić, zmieszać z błotem, opuścić na zawsze. Ponieważ wykonałam zadanie: kątek oka złapałam spojrzenie byłego przyjaciela. Smutne, zdruzgotane, zamglone spojrzenie.

Kolejne serce złamane.

Wybaczcie tak długą nieobecność. Teraz rozdziały będą już częściej. Może nie raz na tydzień, ale  stanowczo odstawiam półroczne przerwy!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro