Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział jedenasty

-Myślimy nad tym żeby...żeby wrócić do Paryża.- wydukała moja zestresowana córka. Za rękę trzymał ją mąż, wspierając niemo owym gestem. Coś mnie ukłuło na ten widok w sercu, jednak nie dałam po sobie nic poznać. Kiedyś złożyłam komuś słowo, że zawsze będę szczęśliwa, bez względu na wszystko i słowa zamierzałam dotrzymać.

-Co wam znowu strzeliło do tych zakutych łbów?- odparłam, nalewając do filiżanek zieloną herbatę. Miałam nadzieję, że nie zauważą jak trzęsą mi się ręce. Nie z powodu wieku, o nie. Po prostu strasznie się denerwowałam, że mnie tu zostawią samą. Nie cierpiałam samotności, tej zdradliwej towarzyszki, która praktycznie nie opuszczała mnie przez minione dwadzieścia lat z hakiem. Jednak gdyby Sabina się o tym dowiedziała bez wahania przeprowadziłaby się wraz z rodziną do Chin, a nie chciałam niszczyć ich ułożonego życia.

-Jak raz mogłabyś się zachowywać poważnie.- skarciła mnie kobieta. Zaśmiałam się na to cicho, pod nosem. Kiedy zamieniłyśmy się rolami matka-dziecko?

-Jak mam być poważna kiedy wyskakujecie z tak durnymi pomysłami?- zupełnie ignorując tę ostatnią uwagę brunetka zaczęła wymieniać argumenty dla jakich mieliby wrócić do Francji:

-Nie zapowiada się na to, by ojciec rychło wrócił, a przecież Marientt traci z tego powodu szkołę...

-Skoro już jesteśmy przy Marinett...-wtrącił jej mąż, biorąc łyka herbaty-Martwimy się o nią.

-Czemu? Może i mam już sporo ponad dziewięćdziesiąt lat...-wolałam im nie mówić ile skończyłam w tym roku naprawę, bo musieliby zbierać szczęki z podłogi. Na szczęście Sabina już dawno przestała to liczyć.- ...jednak wydaje mi się, że oglądanie brazylijskich melodramatów oraz spanie całymi dniami to zachowanie normalne w tym wieku.

-Może i tak, ale ostatnio chodzi jakaś taka zamyślona. Zwykle jest strasznie gadatliwa, pełna życia, energiczna, a teraz... Zupełnie jakby uszło z niej powietrze. Musi się czymś martwić. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy jej w takim stanie.

-Czemu mówisz o sobie w liczbie mnogiej, córciu? Aż tak nie utyłaś, nie martw się.- wtrąciłam. Kobieta spłonęła rumieńcem, rzucając mi wrogie spojrzenia, a Tom ledwo powstrzymywał się od wybuchu śmiechu. Tak naprawdę brunetka była bardzo szczupła, więc nie miała się o co martwić ani tym bardziej gniewać. Co innego gdyby rzeczywiście posiadała okrągłą sylwetkę, wtedy takie uwagi byłby nie na miejscu.

-Mamo, przestań już i daj mi dokończyć.-powiedziała stanowczo. Tak rzadko można było u niej dostrzec ową stanowczość. Cieszyłam się, że wychowałam ją tak, by miała przynajmniej śladowy kręgosłup moralny, jednak zahartować jeszcze bardziej nie zaszkodzi.

-No mów, mów. Z chęcią usłyszę jakie jeszcze newsy macie mi do powiedzenia. Może na przykład wasza córeczka przestała się bawić lalkami Barbie. Wtedy to by dopiero było nie do pomyślenia! W takim wypadku proponowałbym poszukać dobrego psychologa. -ironizowałam.

-Ehhh...-westchnęli oboje w tym samym momencie. Najwyraźniej doszli do wniosku, że nie ma sensu się ze mną kłócić, bo Tom kontynuował swoją wypowiedź:

-Jest jeszcze jedna rzecz o której powinniśmy wspomnieć. Kiedy pierwszej nocy po przybyciu tutaj poszliśmy do jej pokoju, sprawdzić czy śpi...

-Wiesz, przecież, że zawsze miała problemy z zasypianiem w nowych miejscach.-dodała szarooka. Oczywiście, że wiedziałam. Miała to po matce.

-...zastaliśmy pusty pokój. Ta sama sytuacja powtarzała się za każdym razem, dziś też.

-Zagaduję, że wychodzi dobrowolnie, skoro zawsze wraca i to w nienaruszonym stanie. - powiedziałam spokojnie, jednak mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Najwyraźniej ja jedna zauważyłam co naprawdę się tu święci (swoją drogą, jak trzeba być ślepym by nie zauważyć takich oczywistości?!)  i musiałam za wszelką cenę kryć wnuczkę.

-A nie przyszło wam do głowy, że się zakochała?

-Co?-spojrzeli po sobie zaskoczeni.

-Ale Marinett podoba się Adrien, chłopak z Paryża.- zaprotestowała rodzicielka wyżej wymienionej.

-Mogła poznać kogoś tutaj, tylko nie chce wam o tym powiedzieć. Zresztą, patrząc na waszą reakcję, nawet jej się nie dziwię.

-Więc ucieka do niego wieczorami?! Niech ja tylko dorwę smarkacza co do tego doprowadził!- uśmiechnęłam się pod nosem. Najwyraźniej Tom zapomniał już jak sam bardzo bał się mojego męża kiedy zaczął chodzić z jego córcią.

Nagle rozmowę przerwał nam odgłos pukania do drzwi. Dość natarczywego pukania.

-Ja otworzę.- zaproponowałam i nawet nie czekając na zgodę rzuciłam się do wyjścia. Miałam bowiem pewne podejrzenia co do tego kto przyszedł. Gwałtownie otworzyłam i musiałam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem na widok zaskoczonej miny przybysza.

-Em, przepraszam. Ja po Marinett. -powiedział cicho, z lekkim jąkaniem. Czyżby nigdy nie widział kobiety w podeszłym wieku?

-A czemu nie wyszliście jak zwykle, przez okno?- zapytałam. Zrobił zdziwioną minę. Pokazałam mu palcem, by się zbliżył i powiedziałam do ucha:

-Spokojnie, kochaneczku. I tak już o wszystkim wiem. Obawiam się tylko, że moja wnuczka nie.

-O czym pani...

-Nawet mi tu kitu nie wciskaj. Myślisz, że po raz pierwszy widzę ten pierścień? Zresztą wdzianko też maż niczego sobie, jeszcze nie widziałam Czarnego Kota z pofarbowanymi włosami.

-Ale jak?! Skąd?!

-Staruchy wszystko wiedzą. MARINETT!- zawołałam.

Po chwili na dół zbiegła nastolatka, oczywiści w zupełnej rozsypce: skołtunione włosy, podniszczone ciuchy i żadnego makijażu. A blondyn i tak patrzył na nią jak na malowany obrazek. 

-O co chodzi?- zapytała brunetka, jednak nagle stanęła jak wmurowana, widząc kto stoi w drzwiach.

-Co ty tu robisz?!-wrzasnęła na chłopaka, który spuścił po sobie uszy, słysząc tak ostrą naganę-Co ci w ogóle strzeliło do głowy?! Daj mi chwilę!- nawet nie dała mu dopowiedzieć, tylko zatrzasnęła drzwi przed samym nosem i pobiegła na górę.

Wróciła jakieś dziesięć minut później już normalnie ubrana oraz uczesana. Na ramieniu miała torebkę, z które wyjrzała Tikki. Mrugnęłam do niej porozumiewawczo, a istotka odpowiedziała uśmiechem.

-Niezłe z niego ciasteczko.- zauważyłam, gdy wnuczka sięgała ręką do klamki. Słysząc moje słowa zamarła i spłonęła rumieńcem-Na twoim miejscu też bym się w nim zakochała.

-Co?! Ja się nie zakochałam! Nie w nim!- jednym, gwałtownym ruchem otworzyła drzwi. Była tak wściekła, że nawet nie zauważyła iż uderzyła nimi zielonookiego w nos. Odskoczył zaskoczony,  a dziewczyna szła w kierunku sadzawki za domem, tupiąc nogami odzianymi w balerinki. Wyglądało to doprawdy komicznie. 

Kiedy już zniknęli mi z oczu wróciłam do kuchni, by powstrzymać zięcia przed zamordowaniem biednego Czarnego Kota.

***

Wiem, że nie powinienem przychodzić do jej domu, a tym bardziej pokazywać się jej rodzinie, tyle, że serce wzięło górę nad rozumem. Musiałem ją zobaczyć! Zwłaszcza po tamtej truciźnie. Nie mogłem czekać do cowieczornego spotkania z Biedronką, a włamywać się do pokoju nastolatki  w środku dnia byłoby głupotą. Przecież ktoś mógłby tam wejść, a wtedy oboje musielibyśmy się gęsto tłumaczyć. Dlatego zdecydowałem się zapukać do drzwi, mając nadzieję, że puszczą córkę z super bohaterem.

Tyle, że nie spodziewałem się od siedemnastolatki takiej nagany. Ani tym bardziej ciosu w nos. Chociaż z tego drugiego chyba nawet nie zdawała sobie sprawy. Wyglądała dość uroczo kiedy tak tupała nogami, ze srogą miną, jednak zdecydowanie wolałem kiedy była wesoła.

W końcu doszliśmy do brzegu sadzawki. Usiadłem na kamieniach, nadal trzymając się za krwawiący nos. Brunetka stanęła nade mną, niczym kat nad skazańcem.

-Teraz się tłumacz!-krzyknęła, z rękami na biodrach. Cała moja lady. Jak mogłem wcześniej nie zauważyć jak bardzo Marinett i Biedronka są podobne? Chociaż w sumie w szkole siedemnastolatka nigdy nie zachowywała się w mojej obecności tak swobodnie jak przy Czarnym Kocie. Tylko dlaczego? Nadal gniewała się po tej sprawie z gumą? Raczej nie. Musiał być jakiś inny powód i zamierzałem dowiedzieć się jaki.

-Chciałem prosić cię o pomoc...-skłamałem.

-Zachowuj się jak na faceta przystało i nie zasłaniaj buzi kiedy mówisz! Słyszę tylko jakieś pomruki! - z wahaniem zabrałem rękę. Na chwilę oczy dziewczyny się rozszerzyły, widząc krew.

-Ojej, co się stało?- spytała już zupełnie innym tonem.

-Bliskie spotkanie z drzwiami. - uklękła przy mnie, rozkładając sukienkę, tak by zasłonić nogi.

-Powinieneś bardziej uważać.-wolałem jej nie wyjaśniać iż to nie przez moją ciapowatość doszło do owego spotkania, zwłaszcza, że akurat wyciągnęła z torebki chusteczki (udałem iż nie widzę czegoś podejrzanie przypominającego Kwami) i podała mi je.

-Dziękuję, księżniczko. - wywróciła jednie oczami, podczas gdy ja wycierałem twarz. Siedzieliśmy tak chwilkę, aż krwotok ustał. Dziewczyna widząc to wstała, prawdopodobnie chcąc kontynuować przesłuchanie.

Jednak kamienie na których stanęła były całe mokre. Dziewczyna poślizgnęła się i z krzykiem poleciała w kierunku sadzawki. W mgnieniu oka podniosłem się i złapałem ją w talii, przyciągając do siebie, zanim wpadła do wody. Staliśmy bardzo blisko siebie, więc sytuacja stała się z deka niezręczna. Przyjaciółka spojrzała na mnie, a jej policzki się zaczerwieniły.

-Możesz już puścić.- powiedziała i próbowała mnie odepchnąć. To  był spory błąd. Kiedy chciała się odsunąć potknęła się o skałę i poleciała do tyłu, ciągnąc mnie za sobą. Rozległ się głośny plusk i oboje wpadliśmy do wody.

Świat pod powierzchnią wyglądał pięknie: cały w promieniach słońca, falujące rośliny, jednak przede wszystkim dziewczyna przede mną. Tyle, że z Marinett było coś nie tak: machała szaleńczo nogami oraz rękami, jakby zupełnie nie wiedziała co robić. Dopiero po chwili zrozumiałem oczywisty fakt: nie umiała pływać.

Przerażenie ścisnęło mnie w gardle gdy zobaczyłem , jak przez przypadek zachłysnęła się wodą i krztusząc się zaczęła opadać na dno. Włosy oraz sukienka falowały wokół niej, gdy znikała w coraz ciemniejszych odmętach.

Natychmiast zanurkowałem i złapałem przyjaciółkę za wyciągniętą rękę, po czym wypłynąłem z nią na powierzchnię. Łapczywie chwytała powietrze, jednocześnie wykaszlując wodę. Trzymając ją w ramionach delikatnie dopłynąłem do brzegu i pomogłem wyjść  dziewczynie na brzeg. Poszedłem w jej ślady chwilę później. Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu: ja musiałem przetrawić w głowie co się właśnie stało, a ona uzupełnić zapas tlenu w płucach.

-Dziękuje.-powiedziała w końcu cicho.

-Jakim cudem mając siedemnaście lat nadal nie umiesz pływać?

-A gdzie miałabym to robić? W Sekwanie? Uznałam,że nie ma sensu.

-Rozumiem. Myślę, że lepiej jeśli teraz wrócisz do domu, przebierzesz się, ogrzejesz i wypijesz coś ciepłego. Cała drżysz.

-A ty?

-O mnie się nie martw. Mam w końcu dziewięć żyć. -powiedziałem z uśmiechem.

Zresztą spotkamy się za kilka godzin.- dodałem w myślach.

CDN


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro