Rozdział szósty
W tak wielkim szoku nie byłam chyba nawet kiedy po raz pierwszy w życiu ujrzałam Tikki. Uszczypnęłam się kilka razy w policzek czy ramię, mając cichą nadzieję, że to tylko sen, ale scena rozgrywająca się przed moimi oczami nie znikała.
-Zniknąłem na pięć minut, a tu już zadyma?- nie musiałam nawet się odwracać, by zgadnąć kto to.Poznałabym ten głos wszędzie. Te słabe żarty zresztą też.
-Cześć, Kocie. Może ty mnie olśnisz, bo ja nic z tego nie rozumiem.- pokazałam wymownie dłonią w kierunku skrzyżowania.
-Wiem nie więcej niż ty: latająca dziewczyna ucieka przed słupem dymu, trzeba dodać, że błękitnym słupem dymu, a w dole jakiś mglisty facet stoi, blokując ruch uliczny i budząc panikę cywili. Nie zapominajmy o tej nastolatce, która wygląd jakby zwiała z balu maskowego. Tam, w dole.
-Ładnie podsumowane. Które z nich jest pod wpływem akumy? Może cała trójka?
-Na pewno nie obstawiałabym blondynki. Wyraźnie jest ofiarą. Wygląda na nieźle przerażoną. Wieje aż się kurzy. A raczej dymi. - zażartował.
-A od kiedy ofiary mają moc lewitacji- zauważyłam.
-Może ją spytamy? Bo to najwyższy czas wkroczyć do akcji.
-Racja. Paryż sam się nie uratuje.- po sekundzie byliśmy już na ziemi z jo-jem i kijem w pogotowiu. Przebrana za lisa posiadaczka fletu zdawała się nas nie zauważać. Zaczęliśmy się skradać, chcąc ją podejść od tyłu, ale kiedy byliśmy jakieś dwa metry od tych pomarańczowych pleców ich właścicielka przemówiła:
-Nie wysilajcie się. Jesteście głośni jak słonie w składzie porcelany.
-Wypraszam sobie!- zaprotestował mój partner-Mam wdzięk jakiego pozazdrościłaby mi niejedna baletnica. – lisica obróciła się. Kąciki jej ust lekko uniosły się do góry na dźwięk tej uwagi.
-Kim jesteś?- warknęłam. Nie ufałam jej, zwłaszcza po akcji z Volpiną. Ta tutaj, miała niezwykle podobny ubiór, a nawet instrument muzyczny. To zbyt podejrzane by mogło być zbiegiem okoliczności.
-Jestem Lisica, zaczynając od dzisiaj część waszego zespołu. Tak samo jak tamta latająca panna, zwana Pszczołą.- pokazała palcem w górę, na słup mgły, który teraz przecinał niebo w bok, śladem swojej ofiary. Bo tym chyba była owa Pszczoła.
-Udowodnij.- zażądał Kot. Zaskoczyła mnie stanowczość w jego głosie.U niego słyszałam ją po raz pierwszy, a znaliśmy się rok. Ale w sumie do niedawna jeszcze nie wiedziałam jak wygląda jego nos, więc...
-Ale jak?
-Czym...-zaczął super bohater, krzyżując ręce na piersi, ale przerwałam mu gestem dłoni.
-Ja zajmę się przesłuchaniem, a ty ogarnij te chaos, okej? – skinął głową i już go nie było. Zaczęłam krążyć wokół Lisicy, mierząc ją od stóp od głów. Jedynie wodziła za mną wzrokiem , czekając aż wykonam pierwszy ruch.
-Masz Kwami?
-Eddy-ego.
-Jak dostałaś Miraculum?
-Znalazłam taką dziwną szkatułkę w parku. Było w środku.
-Twoja specjalna moc?
-Iluzja, stwarzana za pomocą melodii z fletu.
-Ograniczenie czasowe?
-Po iluzji mam pięć minut do przemiany.
-Skąd znasz Pszczołę?
-Spotkałyśmy się dosłownie przed momentem. Uratowała mnie przed pochłonięciem przez ten pyłek, gaz, czy cokolwiek to jest.
-Znasz Mistrza Fu?
-Nie, a kto to?
-Taki niski staruszek, z kozią bródką i skośnymi oczami. –źrenice brunetki się rozszerzyły gwałtownie, jakby coś sobie przypomniała.
-W hawajskiej koszuli?!
-Taaaaak....
-To on wtedy leżał na chodniku i powiedział mi, że niedługo pojawią się dwie nowe bohaterki! Znasz go?
-Tak, to strażnik Miraculum.
-To wszystko tłumaczy!
-Zaraz, powiedział ci?
-No tak, a co?
-Nic. Jak na razie nie wydajesz się podejrzana, ale będę miała cię na oku. Poczekaj tu aż wszystko załatwimy. – już chciałam rzucić jo-jo i pomóc przyjacielowi gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
-Ja chcę pomóc! Po to tu jestem! – patrzyła na mnie złotymi, błagalnymi oczami. Tak bardzo przypominały te, którym Manon szantażowała mnie kiedy się nią zajmowałam . Trudno było im odmówić...nawet jeśli należały do nastolatki.
-Echhhhh...-westchnęłam-Dobra, ale masz robić co ci mówię.- energicznie pokiwała głową, a w jej tęczówkach dostrzegłam iskierki podekscytowania. Zaczynałam ją lubić. Wiem , to irracjonalne, skoro może okazać się kolejnym posłańcem Władcy Ciem. Ten gościu był coraz bardziej cwany. Musiałam wszystko traktować jako jego kolejny fortel, by przeżyć, albo chronić innych. Nie mogłam pozwolić na powtórkę z balu. Gdyby wtedy Kot umarł...
Powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu na to wspomnienie, rzuciłam jo-jo i poszybowałam kilka metrów nad ziemią, lądując obok Mglistego. Nawet nie odwrócił się w moją stronę, zbyt zajęty pościgiem za Pszczołą, daleko w górze. Na niebie widniało mnóstwo pętli, spirali i linii, które tworzył dym uganiając się za dziewczyną. Przyjrzałam się postaci z gazu, jednak nie dostrzegłam nic w czym mogłaby być akuma. No to klops!
-Trzeba go uwięzić. – usłyszałam cichy szept tuż przy uchu. Powstrzymałam się od krzyku, wiedząc, że mogłoby to zwrócić uwagę złoczyńcy. Obok mnie stała brązowowłosa, lekko pochylona. Nic dziwnego. By sięgnąć mojego ucha każdy o jej wzroście musiałby się trochę obniżyć. Irytujące jest mieć metr sześćdziesiąt pięć.
-Ale jak?
-Masz jakąś butelkę? Albo słoik?
-Nie.
-A możesz go...no wiesz, wyczarować?
-Chodzi co o Szczęśliwy Traf? Pewnie bym mogła, ale ta moc sama wybiera przedmioty najbardziej jej zdaniem potrzebne do zniszczenia akumy, a skoro nie wiem czym ona jest nie ma sensu używać mocy.
-Kotaklizm!-usłyszałyśmy wrzask nad naszymi głowami. Uniosłyśmy wzrok. Blond chłopak w czarnym kostiumie, siedzący na Kicikiju, właśnie próbował dotknąć mgły, ale to był w końcu gaz, więc jego ręka natrafiła na próżnie. Mimo to, jakimś cudem dym najpierw zafarbował się na czarno, a potem rozpłyną. Nie pozostało po nim nawet śladu. Złoczyńca stał zdezorientowany, zastanawiając się co się dzieje. Brawo, Kocie!-pogratulowałam mu w myślach. Po kilku niemiłosiernie dłużących się chwilach stał już koło mnie. No dobra, koło nas. Lisica też się liczy. Jednak ona była skupiona na żółto-czarnym punkciku mknącym w naszą stronę. Pszczoła. Obserwowałam zafascynowana jej podniebny lot. Kiedy zbliżyła się na kilka metrów poczułam jak krew zamarza mi w żyłach. To była Chloe.
CD nastąpi
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro